Rozdział 16

Oliwia

Dwa tygodnie minęły nadzwyczaj spokojnie i niebezpiecznie szybko. Dziadek spuścił z tonu, jeśli chodzi o Theodora i dzięki temu mój chłopak mógł towarzyszyć mi podczas nauki, tak jak teraz. Siedzieliśmy na moim łóżku, ja pomiędzy nogami bruneta, a przed nami zeszyty. Próbowałam zrobić ładne i przejrzyste notatki z geografii, już niewiele pozostało mi do końca. Potem zostało mi jeszcze powtórzyć wszystkie lektury i porozwiązywać masę zadań z matematyki. Pocieszałam się myślą, że do maja miałam jeszcze trochę czasu.

- Skończyliśmy? – Theo już od kilku minut marudził mi za uchem, dekoncentrując mnie swoimi ustami, które muskały moją szyję i palcami, które zabłądziły pod materiał mojego podkoszulka.

- Tak. – westchnęłam, zamykając zeszyt z kolorowymi wykresami.

Nie dałabym rady skupić się dłużej na nauce, gdy Theodore tak zachłannie przypominał mi o swojej obecności. Od kilku dni pomagał mi powtarzać materiał do matur i nie przeszkadzało mu to, że nie raz siedzieliśmy do późnej nocy nad książkami. Co się z nim stało dzisiaj?

- Chcę cię zabrać w pewne miejsce. – wymruczał nisko wprost do mojego ucha, przygryzając lekko jego płatek.

- Gdzie? – spytałam ciekawa, powstrzymując jęk, gdy przyjemność przepłynęła przez moje ciało.

- Niespodzianka.

Uśmiechnęłam się pod nosem i wyswobodziłam z objęć Theodora, żeby zebrać rozrzucone po łóżku notatki i odłożyć je na biurko. Zerknęłam na telefon. Było kilka minut po siedemnastej, ale w oczy znów rzuciła mi się data. Czternasty lutego. I wszystko jasne.

- Ubierz się ciepło, a ja zaczekam na ciebie na dole. – Theo pocałował mnie w czoło, nim wyszedł z mojego pokoju.

Miałam nadzieję, że nie natknie się na Ewę. Mało prawdopodobne, bo znów zaczęła go unikać, ale jakby bardziej zainteresowała się mną. Coraz częściej spotykałam ją w domu i nawet zaczynała rozmowy. Niepokoiło mnie to równie mocno, co cieszyło i złościło. Co się stało, że po tylu latach przypomniała sobie o moim istnieniu?

Odepchnęłam od siebie myśli dotyczące mojej matki i przebrałam podkoszulek na ciepły golf w pudrowo fioletowym kolorze. Włożyłam telefon do tylnej kieszeni czarnych jeansów i dopiero wtedy wyjęłam z szafy średnich rozmiarów pakunek owinięty białym papierem w czerwone serduszka. Umieściłam go w torebce, w której ostatecznie umieściłam również telefon i chusteczki higieniczne. Mając pewność, że niczego nie zapomniałam, zeszłam na dół. Kapcie zamieniłam na kozaki. Ubrałam kurtkę, czapkę i rękawiczki, a szyję owinęłam szalikiem.

- Bawcie się dobrze! – dotarł do mnie z salonu głos babci. Wykrzyczałam podziękowania i wyszłam na zewnątrz.

Zima wciąż nas nie opuszczała, choć śnieg nie sypał już tak często. Theo czekał na mnie przy samochodzie. Otworzył mi drzwi, gdy do niego podeszłam, a chwilę później zajął miejsce kierowcy.

To nie tak, że nie wiedziałam, jaki jest dzisiaj dzień, czy udawałam, że o nim nie pamiętam. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z dzisiejszej daty, bo kilka dni temu ustaliliśmy, że nie będziemy kupować sobie nie wiadomo jak drogich prezentów. W końcu w święcie zakochanych nie chodziło o to, ile wydaliśmy na upominek, a przede wszystkim liczyły się uczucia.

- O czym myślisz? – Theo spojrzał na mnie, układając dłoń na moim udzie.

Nakryłam jego rękę swoją, uśmiechając się na ten gest. Mała rzecz, a tak cieszy. Przy nim zawsze czułam się jak jedna z bohaterek książek, które tak uwielbiałam czytać.

- O maturach. Najbardziej boję się ustnego angielskiego. – wyznałam. – Jestem okropna z języków obcych.

- Na pewno będzie dobrze. – zapewnił, uśmiechając się cwaniacko. – Ale kłamiesz. Wcale nie myślisz o egzaminach.

- Czytasz mi w myślach? – popatrzyłam na niego z oburzeniem, a on jedynie uśmiechnął się szerzej, łapiąc moją dłoń i składając na jej wierzchu pocałunek.

- Czytam z ciebie. Znam cię już bardzo dobrze, skarbie. – puścił mi oczko. – I wiem, że jesteś beznadziejnym kłamcą.

- Ponieważ? – uniosłam wyzywająco brwi, czekając na jego wyjaśnienia.

- Nie umiesz patrzeć prosto w oczy, gdy z twoich ust ma wylecieć kłamstwo i uroczo bawisz się palcami.

- Jak mam ci patrzeć prosto w oczy, gdy prowadzisz samochód?

Theo oderwał wzrok od drogi, poświęcając mi całkowitą uwagę. Niby zapewniał kiedyś, że jego wampirze umiejętności wystarczają, by prowadzić samochód bez patrzenia na jezdnię, ale dalej bałam się, gdy tak robił.

- Proszę, powtórz. – uśmiechnął się lekko, a ja pokręciłam głową, odwzajemniając jego uśmiech.

- Okey, masz mnie. Kłamałam.

- Więc o czym naprawdę myślisz? – nie ustępował, ale tym razem patrzyłam mu w oczy, udzielając odpowiedzi.

- Trudno stwierdzić. Trochę o zimie, a trochę o tym, co dla ciebie przygotowałam. – wyznałam szczerze. – Nie wiem, czy ci się spodoba.

- Na pewno. – zapewnił błyskawicznie.

- Yhm... - mruknęłam. – Nawet jeśli ci się nie spodoba to mi nie powiesz, bo nie będziesz chciał zrobić mi przykrości.

- Wcale nie.

- Dobra, więc jak uznasz prezent za paskudny masz mi o tym powiedzieć. – patrzyłam na niego stanowczo, więc widziałam, jak drgnęły mu wargi, ale ostatecznie skinął głową.

- Obiecuję.

Uśmiechnęłam się szeroko, a Theo zaraz również udzielił się mój dobry nastrój. Na zewnątrz było już ciemno, a droga przez zaśnieżony las, którą właśnie jechaliśmy napawała mnie lekkim strachem. Cóż, sama pewnie już bym się nie odważyła wybrać w takie miejsce o tak późnej porze. W ogóle lasy spadły w kategorii lubianych przeze mnie miejsc, a niegdyś zajmowały miejsce na szczycie.

- Jesteśmy na miejscu. – Villenc zaparkował samochód na poboczu, gdzie tkwił ubity przez inne samochody śnieg.

Wysiadł z auta i błyskawicznie je okrążył, by otworzyć mi drzwi. Podał mi rękę, więc ją złapałam i nie puściłam, gdy skierowaliśmy swe kroki ku wieży widokowej. Przepuścił mnie na drewnianych schodkach całych zaśnieżonych i pokrytych lodem, ale Theo obiecał, że w razie czego będzie mnie łapał. Całe szczęście udało nam się bezpiecznie dotrzeć na górę.

Westchnęłam z zachwytem na widok przed sobą. Byłam niemal pewna, że działały tu jakieś czary, bo po śniegu i lodzie nie został żaden ślad, drewniana podłoga wyłożona była puszystym dywanem i stertą małych poduszek, a prócz tego było tu tak przyjemnie ciepło, jakbyśmy wciąż przebywali w samochodzie lub pokoju. Na dodatek na środku stał duży kosz, a drewniane barierki zostały przyozdobione białymi światełkami. Sam widok z wieży zapierał dech w piersiach. Z jednej strony witał nas ciemny las, z drugiej w oddali widać było zarysy gór, a na pozostałe rozpościerał się widok na oświetlone miasta. Jakby tego było mało tej nocy niebo było pełne gwiazd i nawet towarzyszył im sierpowy księżyc.

- Wow, to niesamowite. – wyszeptałam zafascynowana, gdy Theo objął mnie w pasie, przytulając się do mnie od tyłu.

- Podoba ci się?

- Tak, jest przepięknie. – chwaliłam zachwycona tym, jak bardzo się przygotował. – I tak romantycznie. – uśmiechnęłam się szeroko, obracając w jego ramionach. – Najlepsza randka ever.

- Muszę przyznać, że Deidra nieco mi pomogła. – uśmiechnął się lekko. – Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że ci się podoba.

- Jeśli komuś by się nie podobało to znaczy, że ten ktoś jest głupcem. – stanęłam na palcach, by złożyć pocałunek na ustach mężczyzny. – Też mam dla ciebie prezent.

- To dopiero pierwsza część niespodzianki. – wtrącił Villenc, marszcząc brwi.

- Mi w zupełności wystarczy. – uśmiechnęłam się szeroko, wyjmując z torebki pudełeczko. – Szczęśliwych Walentynek, czy co tam się mówi. – wręczyłam brunetowi prezent. – Musisz odpakować go teraz.

Theo popatrzył na mnie zaintrygowany i ostrożnie rozerwał papier. Specjalnie zaprojektowałam podarunek dla niego na kształt matrioszki. Pudełka schowane w pudełku skrywały kilka upominków, które musiał odkrywać w określonej przeze mnie kolejności. Tak więc gdy uniósł czerwone wieczko pierwszego pudełka w oczy rzucił nam się różowy krawat w białe serduszka.

- Uroczy. – Theo uśmiechnął się szeroko, przystawiając krawat do siebie, jakby go mierzył.

- Wiedziałam, że będzie ci pasować. – wyszczerzyłam się, jak dziecko, co Villenc skomentował cichym śmiechem.

W kolejnym nieco mniejszym fioletowym pudełku kryły się czarne skarpety ze wzorkami przedstawiającymi tańczące ulubione warzywo Theodora.

- Czy to...

- Czosnek. – uśmiech nie schodził z mojej twarzy.

- Ma oczy, usta i ręce? – nie dowierzał, przyglądając się białym warzywom.

- I nogi. On tańczy. – wskazałam, śmiejąc się przy tym. – Podoba ci się?

- Moje ulubione skarpetki od dzisiaj. – Theo zaśmiał się głośno, wciąż szukając na materiale tanecznych ruchów małych czosnków. Wykrzywiał się przy tym w tak uroczy sposób, że niemal przypominał dziecko.

- Serio?

- Są okropne. – stwierdził z grymasem. – Czosnek nie tańczy. On śmierdzi i jest paskudny w smaku. – wystawił język z obrzydzeniem, a ja parsknęłam śmiechem.

- Ja nic do niego nie mam. – wzruszyłam ramionami, na co zostałam obdarowana oburzonym spojrzeniem. – Odpakowuj dalej. – poprosiłam, podekscytowana jego reakcją.

W następnym niebieskim pudełeczku było kilka cukierków, a prezent w kolejnym tym razem różowym opakowaniu ukryty był w czerwonym woreczku. Trochę zaczynałam się stresować, bo niby byłam pewna swoich uczuć, ale nie wiedziałam, jak Theo na to zareaguje. To znaczy wiedziałam, że się ucieszy, ale może będzie zły, że tyle zwlekałam? Chociaż nigdy nie narzekał, gdy mówiłam, że potrzebuję czasu. Był najbardziej cierpliwą osobą jaką znałam.

Theo odłożył prezenty na jedną z poduszek, a w rękach zostawił ten niewielki czerwony woreczek.

- Mam się bać? – spytał żartobliwie, unosząc brew.

- Nie. Chyba. – uśmiechnęłam się lekko, a on popatrzył na mnie zaskoczony, luzując sznureczki zamykające biżuteryjne opakowanie. – Wiem, że długo z tym zwlekałam, ale chciałam być pewna tego co czuję i... - nie potrafiłam oderwać wzroku od jego twarzy, gdy w końcu wyjął z opakowania srebrny brelok w kształcie serca. Z jednej strony było nasze wspólne zdjęcie, które fotograf zrobił nam na studniówce, a z drugiej... - Wiem, że to trochę tandetny dzień do takich wyznań, ale uznałam, że to będzie urocze i... - wstrzymałam oddech, gdy obrócił brelok i naszym oczom ukazało się ładne, pochyłe pismo, tworzące napis „Kocham Cię". – Kocham cię. – odważyłam się powiedzieć to na głos. – Przepraszam, że tyle mi to zajęło, ale...

Urwałam, bo Theo błyskawicznie pokonał dzielącą nas odległość i złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku, układając dłonie na moich biodrach. Westchnęłam zaskoczona gwałtownością jego ruchów, ale zaraz uśmiechnęłam się szerzej, gdy pogłębił pocałunek, napierając na mnie jeszcze bardziej.

- Błagam, powtórz to. – wyszeptał drżącym głosem, patrząc mi w oczy z tak wielkim uczuciem, że czułam jak zagląda mi do serca.

- Kocham cię. – powtórzyłam, tym razem głośniej, układając dłoń na jego policzku.

Jego oczy zalśniły, gdy w następnej chwili złapał mnie w talii, podniósł i okręcił się ze mną w ramionach kilka razy, wywołując nasz głośny śmiech. Ponownie złączył nasze usta w pocałunku, gdy zatrzymał się, nie wypuszczając mnie z mocnego uścisku.

- Kocham cię. – zapewnił z mocą, która przeszyła moje serce na wskroś niebywale przyjemnym ciepłem i oparł swoje czoło o moje, przymykając oczy. – Czy to znaczy, że wkrótce ustalamy termin wesela? – odsunął się ode mnie na tyle, by spojrzeć mi w oczy z figlarnym uśmiechem.

- Co? Nie! Dlaczego? – patrzyłam na niego, troszkę przerażona, bo doskonale wiedziałam, że jedno moje słowo, a on naprawdę byłby w stanie wszystko załatwić.

- Na początku naszej znajomości zastrzegłaś, że jeśli się we mnie zakochasz, będę musiał cię poślubić. – przypomniał, układając dużą dłoń na moim policzku. – I nie ukrywam, że uczynię to z radością.

- Nie spieszmy się aż tak. Wszystko w swoim czasie. – uśmiechnęłam się lekko uspokojona.

- Jestem najszczęśliwszym facetem na świecie! – wykrzyczał głośno ku niebu, przytulając mnie.

Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Wyglądał tak dobrze z szerokim uśmiechem wymalowanym na przystojnej twarzy i błyszczącymi iskrami w ciemnych oczach. Boże, zdecydowanie to ja byłam szczęściarą, że mężczyzna taki jak Theo zwrócił na mnie uwagę i zapragnął mojego serca. Kochałam tego wampira całym swoim śmiertelnym sercem. Nie opuściłabym go za nic w świecie.

Pchana tym dziwnym uczuciem zacisnęłam palce na połach czarnego płaszcza bruneta i przyciągnęłam go do siebie, łącząc nasze wargi w namiętnym pocałunku. Zaskoczony sapnął w moje usta, wywołując przyjemny prąd, który przeszył moje ciało. Już po chwili zacisnął palce na moich biodrach, przejmując kontrolę nad pocałunkiem. Pisnęłam, gdy podniósł mnie z łatwością, tylko po to, by ułożyć mnie na podłodze wyłożonej poduszkami. Sam zawisnął nade mną, siadając okrakiem na moich biodrach. Widziałam, jak bardzo starał się nie zrobić mi krzywdy. Kochałam go za to jeszcze bardziej.

- Theo... - wyszeptałam, wplatając palce w jego włosy, gdy oparł czoło o moje, przymykając oczy.

Oboje oddychaliśmy nierówno, a serca waliły nam w piersiach jak szalone.

- Kocham cię, ale to nie jest najlepszy moment... - jego głos był cichszy od szeptu. – Boję się, że zrobię ci krzywdę i znienawidzisz mnie za to. Lub co gorsze będziesz się mnie bać. – w jego oczach ujrzałam udrękę tak wielką, że jedyne na co miałam ochotę to przytulić go i zapewnić, że nigdy nie byłabym w stanie przestać go kochać. – Nie zniósłbym tego.

- Kocham cię Theo. – zapewniłam, nie odrywając wzroku od jego smutnej twarzy. – Zawsze będę cię kochać. – obiecałam, układając dłoń na jego policzku. – Tylko bądź przy mnie.

- Zawsze. – obiecał, składając pocałunek na moim czole.

Zsunął się z mojego ciała, ale ułożył zaraz obok, biorąc mnie w swoje objęcia. Spędziliśmy tak długie godziny rozmawiając, kosztując te wszystkie pyszności, które przygotował Theo i po prostu ciesząc się swoją obecnością.

Było pięknie, a jak wiemy nic, co dobre nie trwa wiecznie.

- Nie chcę się jeszcze z tobą rozstawać. – narzekałam, gdy ponownie znaleźliśmy się w samochodzie. Villenc przymocował brelok do kluczy z niebywale wielką ostrożnością, co ponownie tego wieczoru roztopiło moje serce.

- To nie koniec, skarbie. Jedziemy do mnie. – puścił mi oczko, układając dłoń na moim udzie, gdy odpalił samochód.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Chyba lepiej by było, gdybyśmy pojechali do mnie. Wiesz, jaki jest dziadek...

- Ten jeden raz sobie z nim poradzę. – Theo uścisnął nieco mocniej moje udo, posyłając mi szarmancki uśmiech. – Mówiłem, że to nie koniec niespodzianek.

- Myślałam, że żartowałeś. – stwierdziłam całkiem poważnie. – Tamto miejsce było cudowne. Umawialiśmy się, że nie będziemy wy...

- Poczekaj, aż ją zobaczysz, kochanie. – brunet uśmiechnął się szeroko, rysując niezidentyfikowane wzory na mojej nodze.

- Czasami boję się twoich niespodzianek.

- Dlaczego? – spojrzał na mnie zaskoczony.

- Wybudowałeś dom z basenem, bo kiedyś powiedziałam coś takiego. – przypomniałam, unosząc wyzywająco brwi. – Poza tym miałeś już nic mi nie kupować.

- To jest coś, co kupiłem już jakiś czas temu. – wyznał, skręcając z głównej drogi w dróżkę, prowadzącą do jego posiadłości. – Zanim zakazałaś mi kupować sobie prezentów. – brama otworzyła się przed nami, wpuszczając nas na teren willi. - Czekało na właściwą okazję. – Theo puścił mi oczko, parkując samochód tuż obok czegoś równie dużego, przykrytego różowym materiałem z wielką kokardą na górze.

- Błagam, powiedz że to prezent Vernona dla Deidry. – mruknęłam, gdy mężczyzna otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść z samochodu.

- Jeszcze nawet nie wiesz co to. – zauważył Theo, uśmiechając się z rozbawieniem. – Vern woli rozdawać bieliznę. – pokręciłam głową załamana i rozbawiona jednocześnie. – Ciekawa? – Villenc złapał krawędź różowego materiału, ale nie odrywał wzroku od mojej twarzy.

- Nie, wolę nie wiedzieć. – pokręciłam głową, ukrywając twarz w dłoniach.

- Za późno. – gdy odsunęłam ręce od twarzy Theo uśmiechał się szeroko, trzymając w dłoniach materiał, a za nim stał błyszczący czarny samochód.

Zrobiłam krok w tył, patrząc na mężczyznę z niedowierzaniem. Miałam nadzieję, że to jakiś głupi żart.

- Liv... - Theo wypuścił płachtę, zbliżając się do mnie.

- Kupiłeś sobie nowy samochód. – chciałam, żeby to okazało się prawdziwe.

- Nie, Liv. Bugatti jest dla ciebie. – mówił tak łagodnie, że nie potrafiłam być na niego zła.

- Zwariowałeś. – miałam ochotę się rozpłakać, gdy ułożył dłonie na moich ramionach, patrząc na mnie z tak rozbrajającą czułością.

- Podoba ci się?

- Podobała mi się randka na wieży widokowej. – wyznałam całkowicie szczerze. – Nie chciałam samochodu. Jeszcze zapewne nie wiadomo jak drogiego! – wyrzuciłam ręce w powietrze.

- Pieniądze nie grają roli, Liv. Dobrze wiesz, że...

- Właśnie, Theo. Dobrze wiesz, że nie lubię jak ktoś za mnie płaci i daje cholernie drogie prezenty. – wyrzuciłam, patrząc na niego ze złością. – A ty jak na złość postanowiłeś dać mi pieprzony samochód!

- Chcę cię rozpieszczać i dawać ci wszystko, czego tylko zapragniesz. – próbował mnie uspokoić, nie zrażony moim wybuchem. – Chciałbym, żebyś przyzwyczaiła się do drogich samochodów, telefonów czy ubrań. Jesteś moją królową, Liv. – ułożył dłoń na moim policzku, próbując mnie udobruchać.

- Przesadzasz.

- W żadnym wypadku. Nie brakuje mi pieniędzy, dlatego mam zamiar dać ci wszystko, co najlepsze. – złożył pocałunek na moim czole, a ja przeniosłam wzrok na samochód za nim.

W błyszczącym czarnym lakierze i przyciemnianych szybach odbijały się gwiazdy. Nie znałam się na samochodach, ale ten był naprawdę ładny, a jednocześnie wydawał się być stworzony do wyścigów. Miał miejsce do przewożenia tylko dwóch osób i średnich rozmiarów bagażnik. Z tyłu niewielkimi srebrnymi literkami ułożono mały napis „La Voiture Noire".

- Jest niesamowity, ale nie będę nim jeździć. – postanowiłam.

- Jest twój.

- Nie wsiądę za kierownicę takiego auta. Do reszty zwariowałeś. – popatrzyłam na twarz mojego mężczyzny, a on tylko westchnął zawiedziony. – Może stać w twoim garażu.

- Liv...

- Chcę wracać do domu. – odsunęłam się od niego. – Proszę.

Theo skinął głową, ale widziałam, jak mocno zaciskał palce w pięści. Byłam zła na siebie, jak i na niego. Wiedziałam, że sprawiłam mu przykrość, nie okazując radości na tak szczodry prezent. Czułam się z tym okropnie, ale jak miałam udawać radość, gdy tyle razy zaznaczałam, jak bardzo nie lubię drogich prezentów. On robił wszystko, by mnie do nich przekonać, ale nie potrafiłam od tak przyjąć prezentu wartego kilkaset tysięcy czy milionów złotych. A co jeśli miałabym jakiś wypadek i zniszczyła ten samochód? Boże, nie umiałabym spojrzeć mu po czymś takim w oczy.

Gdy zajęliśmy miejsca w aucie Theodora panowała między nami ciężka cisza. Tak idealny wieczór został zniszczony przez samochód.

- Na początku naszej znajomości zapewniłem cię, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. – Theo przerwał tę nieznośną ciszę, gdy wyjechaliśmy na główną drogę. – Wtedy spytałaś, czy zbudowałbym dla ciebie dom z basenem i kupił najdroższy samochód. – przypomniał, spoglądając na mnie.

- To była tylko rozmowa. – zauważyłam, odwzajemniając jego spojrzenie. – Nie chodziło mi o to, żebyś naprawdę to robił.

- Wiem, ale i tak chciałem cię uszczęśliwić na wszystkie możliwe sposoby. – zacisnął palce na kierownicy tak mocno, że zbielały mu knykcie. – Miałem nadzieję, że się ucieszysz.

- Cieszę się, że jesteś ze mną. – ułożyłam dłoń na jego, nie zwracając uwagi na pas, wbijający mi się w piersi. – Nie potrzebuję nic więcej.

Theo splótł nasze palce i ucałował wierzch mojej dłoni, by następnie przenieść nasze złączone ręce na moją nogę. Uśmiechnęłam się lekko, nieco mocniej ściskając jego dłoń.

- Samochód jest naprawdę świetny, ale to zdecydowanie za drogi prezent na jakąkolwiek okazję. – naprawdę tak czułam.

- Liv...

Wzdrygnęłam się, gdy nagle telefon zawibrował w mojej torebce, jednocześnie wydając sygnał trzech przychodzących wiadomości. Nawet zapomniałam, że go miałam. Co prawda robiliśmy sobie z Theodorem kilka zdjęć, ale internet miałam wyłączony, a w naszych czasach mało kto wysyłał zwykłe smsy.

Zdziwiłam się więc, widząc wiadomości od nieznanego numeru. Moje serce mimowolnie zabiło szybciej, a ja spojrzałam na wampira. Ostatni raz dostawałam wiadomości od niezapisanych numerów ponad trzy miesiące temu.

- Co się stało? – Theo uścisnął moje kolano, prawdopodobnie wyczuwając mój strach.

Nie odpowiedziałam, a weszłam w okienko wiadomości. Zassałam powietrze, gdy pierwsze co rzuciło mi się w oczy to dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało mnie i Theodora przy samochodzie pod moim domem, a drugie nas na wieży widokowej. Pod spodem widniała wiadomość:

- Wkrótce się spotkamy. – wyszeptałam drżącym głosem, a w moich oczach stanęły łzy.

- Liv... - czułam zaniepokojony wzrok Theodora na sobie, więc pokazałam mu ekran telefonu.

Mężczyzna zahamował gwałtownie, zjeżdżając na pobocze, czemu towarzyszył pisk opon. W jego ręce niemal od razu znalazł się jego telefon, a zaraz potem z kimś rozmawiał.

- Znowu... Musimy znaleźć... ochronić... zostanę z nią... - wyłapałam tylko kilka pojedynczych słów, nie potrafiąc oderwać wzroku od przysłanych zdjęć.

To wracało. Koło się zataczało. Ten ktoś znów był blisko. Nie zrezygnował. Ponownie mnie zastraszał. Po co? Czego chciał tym razem? Nie widział, że więź moja i Theo jest silniejsza niż wtedy? Że mnie do niego nie zniechęci?

- Liv, skarbie, popatrz na mnie. – ciepły głos Theodora i jego dłoń na moim policzku wyrwały mnie z tych ponurych rozmyślań. – Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, rozumiesz? – patrzył na mnie z ostrożnością, czekając na odpowiedź, więc skinęłam głową. – Deidra i Vernon już go szukają. Zostanę z tobą, dobrze?

Ponownie skinęłam głową, a Theo złożył pocałunek na moim czole i wznowił naszą podróż, nie puszczając mojej ręki. Zaledwie po kilku minutach zaparkował pod domem moich dziadków i wysiadł z samochodu razem ze mną. Gdy tylko znaleźliśmy się w moim pokoju wziął mnie w ramiona i obiecał z nich nie wypuścić. Byłam mu za to naprawdę wdzięczna, bo tylko przy nim czułam się tak bezpiecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top