Rozdział 14

Oliwia

Dzień minął naprawdę szybko. Niemal wszystkie lekcje były luźniejsze, zapełnione tematem studniówki. Nauczyciele byli ciekawi, jak się bawiliśmy, słuchali naszych historii i chwalili za program, podziękowania i podarunki. Cieszyłam się, bo nie musiałam skupiać się na żmudnym tłumaczeniu zadań przez nauczycieli, a i dla nich plotki okazały się lepszym wyjściem, bo znaczna część klasy postanowiła sobie darować ten dzień. Jednak Natalia nie mogła ominąć choćby godziny. Od początku roku starała się nie opuszczać zajęć. Do dzisiaj nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo zależało jej na stuprocentowej frekwencji. Przez to cały dzień musiałam słuchać jej energicznego głosu, gdy rozemocjonowana opowiadała o studniówce i kacu, który dopadł ją następnego dnia. Dlatego z ulgą przyjęłam ostatni tego dnia dzwonek. Natalia dotrzymywała mi towarzystwa do pokrytego śniegiem szkolnego parkingu, gdzie oparty o bok czarnego mustanga czekał na mnie Theodore.

- Widzimy się w środę. – przytuliłam dziewczynę na pożegnanie, ruszając w stronę mojego mężczyzny.

- Jasne... czekaj! W środę? A co z jutrem? – wykrzyczała za mną, całkowicie nie przejmując się tłumem wokół.

- Jutro mnie nie ma! – wzruszyłam ramionami, nie zaszczycając jej spojrzeniem. – Cześć. – uśmiechnęłam się szeroko, stając na palcach, by obdarować usta Theodora krótkim, acz czułym pocałunkiem.

- Dzień dobry, kochanie. – uśmiechnął się leniwie, co uczyniło go jeszcze bardziej przystojnym niż zazwyczaj. – Gotowa? – odebrał ode mnie plecak i odłożył go na tylne siedzenia samochodu.

- Podjedziemy do supermarketu? – poprosiłam, gdy oboje zajęliśmy swoje miejsca w ciepłym wnętrzu pojazdu. - Brakuje mi kilku rzeczy.

- Oczywiście, ale uwierz mi, że Deidra przygotowała chyba wszystko, co tylko możliwe. – Theo zwinnie wyjechał z parkingu. – Poza tym, jeśli wam czegoś braknie, to zawsze może to wyczarować.

- Wiem, ale nie chcę przychodzić bez niczego. – wzruszyłam ramionami. – I mam sprawdzone kilka kombinacji na pyszne drinki. Chcę je przygotować po swojemu.

Theo pokręcił głową z uśmiechem, ale nie skomentował moich słów w żaden inny sposób. Po kilkunastu minutach przyjemnej ciszy zjechaliśmy z głównej drogi na sklepowy parking. Theo nie pozwolił mi wysiąść z samochodu, zanim sam tego nie zrobił, by po chwili otworzyć mi drzwi. Robił tak każdego dnia, gdy wsiadałam, bądź wysiadałam z samochodu. Sprawiał, że czułam się przy nim jak księżniczka. Podobnie zachowywał się w sklepie – posłusznie za mną chodził i nosił zakupowy koszyk, a ja tylko wkładałam do niego potrzebne mi napoje, owoce i inne przekąski. Gdy ustawiliśmy się w kolejce do kasy, czułam na nas spojrzenia innych osób. Jakaś starsza pani z równoległej kolejki do drugiej kasy uśmiechnęła się do nas przyjaźnie. Jakieś małżeństwo kilka osób za nami niecierpliwiło się długością kolejki, a dwóch mężczyzn z przodu co chwilę zerkało to na mnie, to na Theodora, zapewne zastanawiając się kim dla siebie jesteśmy i co robimy w swoim towarzystwie. Nie ruszyło mnie to, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że przy ubranym w elegancki czarny płaszcz Theodorze, ja w czarnych dresach, puchatej kurtce, czapce i rękawiczkach wyglądam jak małe dziecko. Wkurzały mnie jedynie trzy dziewczyny za nami, które bezwstydnie gapiły się na Theodora maślanym wzrokiem, szeptając między sobą. Przez nie poczułam się zazdrosna, a przecież były jedynie moimi znajomymi z podstawówki. Nie przepadałyśmy za sobą, więc już wyobrażałam sobie te wszystkie plotki, które właśnie tworzyły na temat mój i Theodora. Nie miałam jednak pojęcia, skąd wzięło się we mnie to uczucie, bo doskonale wiedziałam, że Theo mnie kocha i nie zdradziłby mnie, ale nie umiałam powstrzymać tego nieprzyjemnego ucisku, który kłuł mnie w serce.

- Wszystko w porządku? – niski szept Theodora wyrwał mnie z tych rozmyślań.

- Tak. – uśmiechnęłam się, wykładając produkty z koszyka na ladę. Theo mi w tym pomagał, ale przez cały ten czas nie oderwał ode mnie wzroku. – Dziewczyny za nami cały czas się na ciebie patrzą. – wyznałam w końcu szeptem, gdy nie zamierzał odpuścić.

Moje serce zabiło szybciej, gdy ułożył zimną dłoń na moim policzku i na oczach tych wszystkich ludzi, złożył na mych ustach czuły pocałunek. Byłam pewna, że właśnie się roztopiłam i tylko mężczyzna przede mną był w stanie poskładać mnie do kupy.

- Kocham cię, Liv. – powiedział tak głośno, aby dotarło to do trzech nastolatek. – Nie musisz być zazdrosna. – dodał szeptem, wywołując gęsią skórkę na moim ciele.

Spłonęłam rumieńcem, choć nie wstydziłam się tego, że wywoływał we mnie takie uczucia. Bałam się jedynie tego, jak wielki miał na mnie wpływ. Wystarczyło kilka jego słów i czułych gestów, bym całkowicie straciła dla niego głowę. To było niebezpieczne, a jednocześnie tak bardzo upajało.

Uśmiechnęłam się do starszej kasjerki i pakowałam do reklamówek skasowane przez nią przedmioty. Theo stał zaraz obok mnie, pomagając mi ze wszystkim, zupełnie jakbym była wspomnianym wcześniej małym dzieckiem. Mimo to doceniałam jego pomoc, bo dzięki temu już po chwili zakupy były w całości spakowane.

- Ja płacę. – zatrzymałam Theodora, nim przyłożył do czytnika swoją czarną kartę po tym, jak kasjerka wyczytała sumę. – To moje zakupy. – dodałam ciszej, nie odrywając upartego spojrzenia od Villenc'a.

Brunet westchnął, ale po chwili skinął głową i schował kartę do skórzanego portfela, a ja miałam ochotę podskoczyć z radości. Mało kiedy Theo z taką łatwością mi ustępował. Za każdym razem traktowałam to jak małe zwycięstwo.

- Oliwia, co za spotkanie! – dziewczęcy głos wywołał grymas na mej twarzy.

Obdarzyłam Theodora krótkim, udręczonym spojrzeniem zanim odwróciłam się w stronę trójki przyjaciółek, zmierzających w naszą stronę z reklamówką zakupów. Włożyłam na twarz lekki uśmiech, nie chcąc wyjść na wredną pizdę. Nie lubiłam ich, ale nie chciałam mieć wrogów. To, że nie pałałyśmy do siebie sympatią jeszcze nas nimi nie czyniło.

- Jak tam w szkole? Na korytarzach prawie się nie widujemy. – zauważyła Marta, najniższa z ich trójki o długich ciemnych włosach.

Właśnie, ku obustronnemu niezadowoleniu trafiłyśmy do tego samego liceum, na szczęście wylądowałyśmy w różnych klasach. Ja wolałam matematykę, one wybrały profile z rozszerzonymi językami.

- Super, a u was? – odpowiedziałam krótko, przesuwając się nieco na bok, by nie utrudniać ruchu innym klientom sklepu.

- Matury coraz bliżej, to trochę stresuje. – odezwała się tym razem wysoka blondynka z wielkimi okularami spoczywającymi na jej nosie.

- Już po studniówce? – spytała Weronika, niska szatynka o mocno kręconych włosach. – My mamy dopiero w tym tygodniu.

- Ooo, miłej zabawy. – życzyłam. – Ja miałam w ten weekend.

Dziewczyny uśmiechnęły się równo, zupełnie jakby były połączone umysłami. Wyglądało to co najmniej przerażająco. Spojrzałam na Theodora, niemo błagając go o pomoc. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść i nie spotkać ich już więcej w najbliższym czasie.

- Wybaczcie, że się wtrącę, ale musimy już iść, skarbie. – Theo odpowiadając na me błagania uśmiechnął się lekko, obdarzając krótkim spojrzeniem nasze towarzyszki, ostatecznie zatrzymując się na mnie.

- Och, jesteście razem? – zdziwiła się blondwłosa Emilka, robiąc dziwną minę wyrażającą coś pomiędzy zaskoczeniem, a ogromną ciekawością.

- Tak. – odpowiedział krótko Theo. – Naprawdę musimy już iść.

- Och, jasne. – Marta uśmiechnęła się przesadnie słodko. – Miło było cię poznać.

Theo odpowiedział jej lekkim uśmiechem. Obładowani zakupami wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wybuchliśmy śmiechem, gdy tylko zamknęliśmy się w małej przestrzeni. Żadne z nas nie chciało komentować tego dziwnego spotkania w sklepie w jakikolwiek inny sposób. Ten mężczyzna rozumiał mnie bez słów. Po tym krótkim wybuchu skupiliśmy się na swoim towarzystwie i podróży, której kolejnym przystankiem był dom moich dziadków, z którego musiałam zabrać przygotowaną wczoraj torbę z pidżamą i ubraniami na następny dzień, a także całą resztę przygotowanych przedmiotów. Już wczoraj uprzedziłam opiekunów, że dzisiejszą noc spędzę w domu Theodora. Dziadek był przeciwny temu pomysłowi i nawet nie próbował udawać, że wierzy w moje zapewnienia, gdy tłumaczyłam, że chłopaków nie będzie w domu, a ja będę się bawić z ich przyjaciółką. Na szczęście ostatecznie się zgodził i zapewnił, że będzie gotów przyjechać po mnie nawet w środku nocy, jeśli tylko dam mu jakikolwiek sygnał, gdyby coś poszło nie po mojej myśli. Byłam mu za to naprawdę wdzięczna. Kochałam moich dziadków i dziękowałam losowi, że ich miałam.

Theo nie wszedł do domu. Bał się pokazać mojemu dziadkowi, po tym jak ten zastał nas w dwuznacznej sytuacji. Nie wszedł do środka, chociaż dziadków i tak nie było jeszcze w domu. O tej porze na pewno byli jeszcze w cukierni. Mimo to Villenc został przy drzwiach, a ja szybko wbiegłam na górę, gdzie wymieniłam plecak na ogromną torbę, którą przerzuciłam sobie przez ramię, a drugą ręką chwyciłam materiałową torbę wypełnioną po brzegi przekąskami. Ewa nie wyszła ze swojego pokoju, o ile w ogóle była w domu.

- Ojcze, nie zjecie tego wszystkiego w jeden wieczór. – Theo odebrał ode mnie bagażową torbę, zaskoczony jej ciężarem.

- Jeszcze się zdziwisz. – uśmiechnęłam się szeroko, podążając za mężczyzną.

Theo otworzył przede mną drzwi pasażera i dopiero, jak wsiadłam do samochodu, schował torbę w bagażniku. Chwilę później sam wsiadł do nagrzanego wnętrza pojazdu i odpalił samochód.

- Co planujecie robić z Vernonem? – spytałam się, podziwiając zza okna zaśnieżony świat.

- Wybór pozostawiłem Verniemu. Nie jestem dobry w takie rzeczy. – przyznał, zwracając na siebie moją uwagę.

- Doprawdy? – uśmiechnęłam się cwaniacko. – Wydaje mi się, że trudniej było zaplanować rozkochanie w sobie dziewczyny, czy wybudowanie domu.

Theo odwrócił twarz w moją stronę. W jego oczach pojawił się błysk szczęścia, a usta rozciągnęły się w pięknym uśmiechu. Przyciągał mnie do siebie, jak magnez metal. Lgnęłam do niego, jak muchy do światła. Boże, oby zetknięcie nie było tak bolesne.

- Zaplanowanie wyjścia z wilkołakiem jest o wiele trudniejsze. – odezwał się w końcu tak niskim głosem, że po moim ciele od razu przeszły błogie dreszcze.

Patrzył na mnie, jak na siódmy cud świata. Jakbym była dla niego wszystkim i poza mną nie istniało nic innego. Boże, tonęłam w jego spojrzeniu, w tych ciemnych tęczówkach, które patrzyły na mnie całą wieczność. Patrzyły na mnie, a on prowadził samochód. Cholera jasna...

- Patrz na drogę! – krzyknęłam nagle, przerażona własnymi myślami.

Theo zaskoczony spojrzał przed siebie, ale chyba dopiero po chwili zdał sobie sprawę z mojego strachu. Ja sama spojrzałam na ulicę przed nami. Nie zjechaliśmy ze swojego toru, a samochód mknął z szybką prędkością, pomimo śniegu i lodu, który mógł się pojawić na asfalcie. Mimo to jechał bezbłędnie, nawet gdy Theo nie patrzył gdzie jedzie. Przeniosłam wzrok na mężczyznę, a on już patrzył na mnie. Uśmiechał się łagodnie, a jego oczy błyszczały rozbawieniem.

- Jestem wampirem, kochanie. – przypomniał cwaniacko. – Moje zmysły są tak doskonale rozwinięte, że równie dobrze mógłbym prowadzić z zamkniętymi oczami. Nie bój się, nie wylądujemy w rowie.

Pokiwałam głową, czując, jak na policzki wkrada się wielki rumieniec. No tak, był wampirem. Jak mogłam o tym zapomnieć? Miałam wrażenie, że odkąd poznałam prawdę o nim wszystko się zmieniło, a jednocześnie pozostało takie samo. Mętlik w głowie ustał już dawno temu, pokonany przez uczucia, które pchały mnie w objęcia Villenc'a. Nie ważne kim był. Ważne, że był dla mnie.

🩸🩸🩸

- Najświętszy Drakulo!!! – Deidra wyskoczyła z domu, gdy tylko wjechaliśmy na teren posiadłości Villenc'a.

Zamaszyście otworzyła mi drzwi i niemal wyciągnęła z samochodu, atakując mocnym uściskiem, gdy Theo zaparkował pojazd jak najbliżej drzwi wejściowych. Zaskoczona tak nagłą reakcją dopiero po chwili byłam w stanie odwzajemnić jej uścisk. Kątem oka widziałam, jaka radość pojawiła się na twarzy Theodora. Wiedziałam, że przyjaciele są dla niego jak rodzina i zależy mu na ich szczęściu. Właśnie po to zorganizowaliśmy dzisiaj tę małą misję – aby im pomóc.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że spędzimy dzisiaj wieczór tylko we dwie! – Deidra prawie krzyczała i to tak wysokim głosem, że brzmiał jak pisk.

Mimo to szybko udzieliła mi się jej radość i podekscytowanie. Theo pomógł nam wnieść wszystkie bagaże do środka. Deidra zabrała je do salonu, a ja na ganku pozbyłam się kurtki, butów i zimowego zestawu dodatkowego – szala, czapki i rękawiczek.

- I oto jest. Oliwia Kruczek. Sprawczyni całego zamieszania. – Vernon pojawił się dosłownie znikąd tuż przede mną, zagradzając mi wejście do salonu.

Musiałam przyznać, że wyglądał dzisiaj wyjątkowo dobrze. Nie żeby na co dzień wyglądał źle. Był wampirem. Nadzwyczaj idealną urodę miał we krwi, podobnie jak pozostała dwójka. Mimo to ubrany w czarne jeansy, które opinały jego umięśnione nogi i równie czarny golf wyglądał jeszcze lepiej. Ciemny kolor idealnie zgrał się z jego włosami, rozczepanymi we wszystkie strony, jak zawsze, ale w tym tkwił jego urok.

- Ciebie też miło widzieć. – uśmiechnęłam się szeroko, stając na palcach, by ucałować go w policzek. – Słyszałam, że szykuje się wam męski wypad.

- Ciekawe dlaczego. – Knight przewrócił oczami.

- Już tak nie narzekaj. – Deidra przepchnęła się obok niego w wejściu do salonu i złapała moją dłoń, wciągając do pomieszczenia.

Westchnęłam z zachwytu. Na co dzień nowocześnie umeblowane pomieszczenie dzisiaj przybrało cudowny klimat. Wielkie szklane okna zostały zasłonięte lekkim pudrowo-fioletowym materiałem, na tyle cienkim, że byłyśmy w stanie dostrzec co się dzieje na podwórku. Jednak nikt z zewnątrz nie był w stanie nas dostrzec, bo okna były zrobione na wzór luster weneckich. Cudowny sposób, by zatrzymać swoją prywatność w nienaruszonym stanie. Wracając do salonu – sufit został ozdobiony licznymi światełkami, dającymi klimat świąt, dwie kanapy złączono w jedną na środku pokoju. Spoczywały na nich liczne poduszki i koce, a przed nimi postawiono stolik z licznymi przekąskami. Na ścianie naprzeciwko rozwieszono ogromne białe płótno i na niewielkim stoliku przed nim stał projektor. Fotele zostały przesunięte za kanapy, tak aby nie przeszkadzały w seansie, ale jednocześnie nie psuły całego wystroju. Również zostały wykorzystane jako miejsce, na którym spoczywało jeszcze więcej koców, poduszek i przekąsek. Do tego całe pomieszczenie zostało ozdobione kwiatami, które rosły tam bez żadnej ziemi i wody, ale na pewno były żywe. Innymi słowy cały salon zamienił się w miejsce wyciągnięte prosto z Disneyowej bajki.

- Wow... - wyszeptałam z zachwytem, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej.

- Podoba ci się? – dopytywała Deidra, naprawdę przejęta moim zdaniem. – Nie wiedziałam, jak mam się przygotować i szukałam inspiracji na pintereście i...

- Wystarczyłby laptop, alkohol i chipsy, ale to... - uśmiechnęłam się szeroko, nie kryjąc swojego podziwu. – Jesteś niesamowita! To wszystko wygląda wspaniale. – pochwaliłam. - Naprawdę, wow...

- Będziemy się świetnie bawić! – Deidra pociągnęła mnie w stronę łóżka.

- Chodźmy, nic tu po nas. – usłyszałam jeszcze znudzony głos Vernona.

- Muszę...

- No weź, poradzisz sobie bez niej jeden wieczór. – Vern zatrzymał Theodora, nim ten się do mnie zbliżył.

Pomachałam mężczyznom i mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, widząc grymas na twarzy mojego bruneta. Chwilę potem drzwi zatrzasnęły się za nimi, a oni sami odjechali zamówioną wcześniej taksówką. Oj, to będzie długi wieczór...

🩸🩸🩸

Zegar wskazywał dwudziestą trzecią piętnaście. Przez te siedem godzin zdążyłyśmy się umyć, przebrać w pidżamy, obejrzeć już dwa filmy i wypić każda po osiem drinków, a także butelkę wina. Na wielkim ekranie Luke Bracey pomagał właśnie Emmie Roberts zdjąć strój w windzie.

- Chciałabym takiego faceta. – westchnęła Deidra, przyglądając się filmowi.

Po niej nie było widać upicia tak bardzo jak po mnie. Nie mam pojęcia, jakim cudem jeszcze się trzymałam. Już od kilku godzin kręciło mi się w głowie, ale to błogie uczucie, które ogarnęło całą resztę organizmu było zbyt przyjemne. Podejrzewałam, że to Deidra jeszcze w jakiś sposób utrzymywała mój umysł w stanie niecałkowitego upojenia.

- Masz Vernona. – zauważyłam, podpierając głowę na dłoniach.

Obie leżałyśmy na brzuchu, oglądając „Randki od święta". Deidra westchnęła, odwracając się na plecy. Zamknęła oczy, oddychając głęboko, a ja stwierdziłam, że to idealny moment, by poruszyć temat, który obiecałam Theodorowi. Boże, jakim cudem wciąż o tym pamiętałam? Czułam się tak pijana.

- Co jest? – spytałam, przyglądając się mulatce. – On cię kocha, nie?

- Nasz miłość jest popaprana. – stwierdziła, podnosząc się do siadu. – Ale tylko taką znam i kocham go już od setek lat, ale boję się, że gdy mu to powiem, wszystko się zmieni.

- Nie chcesz iść dalej? – patrzyłam, jak dziewczyna sięga po butelkę wina. Nie zamierzała się martwić braniem kieliszka. – To znaczy... Nie chcesz być jego żoną? Kiedyś...

- Mam taki mętlik w głowie, Liv. Cały świat mi wiruje. – pokręciła palcami wokół swojej głowy, po tym jak wypiła na raz pół butelki. – Nie wiem, jak być żoną. – przyznała w końcu. – Nie chcę go zawieść, a boję się, że to nie wyjdzie.

- Theo też się bał, a w końcu przyznał się kim jest. – zauważyłam, siadając naprzeciwko niej.

- Nie miał wyjścia. Dowiedziałaś się w najgorszy ze wszystkich sposobów. – czarownica przewróciła oczami.

- A mimo to tutaj jestem.

- Cieszę się. – Deidra uśmiechnęła się szeroko, łapiąc moje dłonie w swoje. – Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, widząc szczęście w oczach Theodora. Kiedyś były takie czasy, gdy był cieniem samego siebie. – jej oczy zaszły mgłą na to wspomnienie. – A gdy pojawiłaś się ty, wrócił do nas Theo, którego nie znałam. A uwierz mi, znam go wieki. – uśmiechnęła się, mocniej ściskając moje ręce. – Przez wszystkie te stulecia nie widziałam go tak żywym i szczęśliwym. Nigdy nie był tak zakochany.

Na jej słowa coś ciepłego otuliło moje serce, a rozgrzana twarz przybrała jeszcze czerwieńszy odcień.

- Skoro on znalazł szczęście, tobie ono też jest pisane. – zapewniłam. – Być może u boku Vernona. Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujecie.

- Boję się. – przyznała.

- On na pewno też. – zauważyłam. – Ja i Theo też się boimy, ale jesteśmy w tym razem. I będziemy z wami. Zawsze możesz na mnie liczyć. – posłałam jej ciepły uśmiech, o ile pijana osoba umie przesyłać emocje. – Jeśli go kochasz, zaryzykuj. Jeśli nie wyjdzie, być może się rozejdziecie, a może dalej będziecie przyjaciółmi, ale to lepsze niż niepewność i ciągłe gdybanie.

Deidra milczała przez dłuższą chwilę. W tle brzmiały kolejne dialogi bohaterów, a ja tylko czekałam na reakcję dziewczyny. Chciałam, żeby była szczęśliwa. Zasługiwała na to. Była cudowną osobą, a dzisiejszy wieczór był jednym z najlepszych, jakie przeżyłam w swoim krótkim życiu.

- Chyba masz rację. – odezwała się w końcu, spoglądając mi w oczy. – Porozmawiam z Vernonem o naszej przyszłości, ale dzisiaj muszę się upić.

Uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam głową na zgodę. Deidra wręczyła mi butelkę czerwonego wina, a sama wzięła swoją. Stuknęłyśmy się delikatnie i wzniosłyśmy kolejny dzisiejszego wieczoru toast, pogrążając się w rozmowach, filmach i procentach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top