Rozdział 1
Theodore
Nie widziałem jej pięć tygodni.
Śnieg na dobre zagościł w Polsce. Utrudniał życie ludziom, którzy co dzień wychodzili wczesnym rankiem, by odgarnąć zaśnieżone podjazdy. U nas zajmowała się tym Deidra i jej zaklęcia. W takich chwilach były naprawdę przydatne.
Wciąż śledziliśmy buntujących się wilkołaków. Przez ten długi okres udało nam się zniszczyć kilka złowrogich watah, ale ślad wilków w Polsce zaginął, zupełnie jakby wcześniej ich tutaj nie było. Deidra cały czas próbowała ich namierzyć, ale wiedźma, która im pomagała była sprytniejsza. Niepokoiło mnie to, ale tak długo jak nie okazywali zagrożenia, mogłem być w pewnym stopniu spokojny.
Zależało mi na bezpieczeństwie Liv, bo wiedziałem, że choć wtedy ich pokonaliśmy ktoś cały czas mógł ją obserwować. A teraz nie wiedziałem, co działo się u dziewczyny, choć Deidra od kilku dni zajmowała się jej bezpieczeństwem. Za pomocą magii obserwowała ją i zapewniała, że jest bezpieczna. Wiedziałem więc, że już dawno wyszła ze szpitala i w domu dochodziła do siebie. Nie było dnia, kiedy nie wysyłałbym jej kwiatów. Codziennie zamawiałem nowy bukiet, dbając aby żaden się nie powtórzył i wysyłałem do jej domu z kolejnym przepraszającym liścikiem. Po pięciu tygodniach wciąż nie otrzymałem odpowiedzi.
Cierpiałem. Chciałem, aby do mnie wróciła. Zbyt mocno się do niej przyzwyczaiłem. Za bardzo zakotwiczyła w moim sercu. Nie potrafiłem o niej zapomnieć. Nie było dnia, kiedy bym o niej nie myślał. Chciałem ją zobaczyć, dotknąć, upewnić się, że nic jej nie jest i że jest bezpieczna. Jednak za każdym razem, gdy byłem gotowy do wyjścia Deidra i Vernon mnie powstrzymywali. Tym razem miało być inaczej.
Ostatni raz popatrzyłem na siebie w lustrze, upewniając się, że wyglądam nieskazitelnie dobrze. Biała koszula była dokładnie wyprasowana, a czarny garnitur leżał na mnie idealnie. Przeczesałem palcami przydługawe włosy i spojrzałem w brązowe oczy swojego odbicia. Nawet ja nie widziałem już w nich tych iskier, które towarzyszyły mi za każdym razem przy Oliwi. Byłem tylko wdzięczny Vernonowi, że zmusił mnie wczoraj do ogolenia brody. Przez te kilka tygodni mocno zaniedbałem swój wygląd. Moje włosy również potrzebowały fryzjera.
Zepchnąłem to na dalszą listę i zabrałem z wazonu bukiet czerwonych róż. Tym razem postawiłem na klasykę, mając nadzieję na szczerą rozmowę z ukochaną. Potrzebowałem jej w swoim życiu, ale gdyby nie chciała mnie widzieć, odszedłbym. Przynajmniej tak sobie wmawiałem.
- Gdzie się wybierasz? – Vernon stanął na mojej drodze, gdy tylko zszedłem na dół.
Nie musiałem długo czekać, by i Deidra do nas dołączyła. Oboje przyglądali mi się z mieszanką uczuć, poprzez troskę, współczucie, a dziwny niepokój. Przez cały ten czas byli przy mnie. Wspierali mnie jak tylko mogli, nawet jeśli początkowo ograniczało się to do zapewniania mi posiłków.
Czułem się tak cholernie winny tego, co spotkało Oliwię, że przez kilkanaście pierwszych dni nie wychodziłem z pokoju. Nie potrafiłem niczego przełknąć, będąc świadomym, że moja dziewczyna mogła przeze mnie zginąć.
Wciąż miałem przed oczami jej rozpłakaną twarz. Gdy tylko zamykałem oczy, próbując zasnąć, powracał tamten dzień i zawód oraz strach na twarzy nastolatki. Niczego nie pragnąłem tak bardzo, jak tego aby mi wybaczyła i przestała się mnie bać. Przecież nie mógłbym jej skrzywdzić! Ojcze, nie mogłem znieść rozczarowania w jej oczach i głosu, przesiąkniętego przerażeniem, gdy wtedy zabroniła mi się dotykać.
- Xanthos, słuchasz nas? – głos Deidry wyrwał mnie z głębin mojego umysłu. Przyjaciółka patrzyła na mnie z troską, delikatnie dotykając dłonią mojego policzka. – Nie możesz się wiecznie zadręczać. Może... - ucięła, spoglądając niepewnie na Vernona. – Może powinieneś sprawić, aby o nas zapomniała? Wiesz, że znajdę zaklęcie, które równie skutecznie usunie ją z twojego umysłu i...
- Nie chcę o niej zapomnieć. – wtrąciłem twardo, uciekając od dotyku mulatki. – A ona sama zdecyduje o tym, czy chce nas pamiętać.
- W jaki sposób, jeśli dzisiaj nawet nie otworzy ci drzwi? – Vernon przyglądał mi się bezsilny.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Nie sądzisz, że gdyby była gotowa dałaby ci jakiś znak? – podsunął, zakładając ręce na piersi. – Wystarczyłaby głupia wiadomość typu „nie chcę cię znać" albo „zacznijmy od nowa". – próbował naśladować kobiecy głos.
- To nie jest takie łatwe, Vern. Postaw się na jej miejscu. – zaproponowała Deidra. – Też potrzebowałabym czasu, żeby wszystko przemyśleć. Chyba nie powinniśmy jej pospieszać. Nie jest głupia, żeby zrobić coś nierozsądnego, co mogłoby nam zagrozić. – zauważyła, patrząc to na mnie to na Vernona. – Poza tym, kto uwierzyłby jej, gdyby powiedziała, że wampiry, wiedźmy i wilkołaki istnieją naprawdę? Ludzie uważają nas za fikcję. Wzięliby ją za wariatkę.
- Całe szczęście. – Night przewrócił oczami. – I tak powinniśmy zachować ostrożność.
- Daj jej czas. – broniła dziewczyny Deidra.
- Chcę ją zobaczyć. – odezwałem się. – Usłyszeć jej głos, nawet jeśli miałaby rozmawiać z dziadkami. Muszę ją zobaczyć. – podkreśliłem, przepychając się do wyjścia. Nie mogłem pozwolić dać im się zatrzymać.
- Xanthos! – próbowała mnie powstrzymać Weaver, ale ja już opuściłem dom, po drodze zarzucając na ramiona czarny płaszcz.
Nie czekając, aż słowa przyjaciół bardziej rozgoszczą się w mojej głowie, wsiadłem do czarnego mustanga i ruszyłem w drogę. Jechałem ostrożniej niż zazwyczaj, sprawiając pozory normalnego kierowcy, który musi uważać na zlodowaciałej drodze. Chciałem dać sobie czas, aby przekonać samego siebie, że postępowałem słusznie. Co mogło pójść nie tak?
Od kilku dni zastanawiałem się, jak bym postąpił, gdyby Liv poprosiła mnie, abym ją zostawił. Wciąż tego nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, czy byłbym w stanie tak po prostu odejść, czy wymazałbym jej nasze wspólne chwile, czy poprosiłbym Vernona, aby zrobił to za mnie. A może walczyłbym, aby dała nam jeszcze jedną szansę?
Nie była Anną. A ja nie byłem już tamtym Theodorem. To nie były tamte czasy. Wtedy każdy uwierzyłby, gdyby Anna powiedziała, że jestem wampirem. Musiałem ją zostawić i wymazać jej siebie z pamięci, jeśli chciałem przeżyć. Teraz nie walczyłem o przeżycie, a musiałem zdecydować, czy byłem gotowy walczyć o miłość.
Westchnąłem, zdając sobie sprawę, jak niewiele dzieliło mnie już od domu Liv. Jej sąsiedzi zdobili swoje domy kolorowymi lampkami. Całkiem zapomniałem, że już jutro miały zacząć się Święta Bożego Narodzenia, które tutaj wszyscy tak szczególnie obchodzili.
Zaparkowałem na odśnieżonym podjeździe przed domem panny Kruczek i wyszedłem z samochodu, nim zwątpienie sprawiłoby, że bym się wycofał. Wziąłem głęboki wdech, zaciskając palce na łodygach kwiatów i ruszyłem przez zaspy do brązowych drzwi. Słyszałem szmery i rozmowy toczące się w tym, jak i w innych domach, ale nigdzie nie rozpoznałem głosu mojej dziewczyny. Nacisnąłem dzwonek, zanim zwątpienie zakradło się do mojego umysłu i czekałem, wsłuchując się w kroki domowników. Po kilku minutach ktoś przekręcił klucz i uchylił drzwi.
Uśmiechnąłem się lekko, jednak uśmiech szybko spłynął z mojej twarzy, gdy moim oczom ukazała się twarz dziadka Liv. Kacper przyglądał mi się badawczo, gotów w każdej chwili bronić swojej wnuczki.
- Co tu robisz? – przywitał mnie, pełen dystansu i ostrożności.
- Dzień dobry. – postanowiłem zachować swą kulturę. – Czy mógłbym porozmawiać z Liv?
- Kto przyszedł, kochanie? – z kuchni dobiegł do nas kobiecy głos.
- Sprawca całego zamieszania. – odpowiedział Kacper, sprawiając że Zofia wychyliła się z kuchni, po chwili dołączając do nas.
- Theo? Co cię tu sprowadza? – przywitała mnie, zachowując swój przyjazny ton, choć w jej oczach pojawił się zawód i smutek.
- Chce rozmawiać z Oliwią. – odpowiedział za mnie starszy mężczyzna, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie surowego spojrzenia.
- Nie ma jej. – westchnęła blondynka, obdarzając mnie lekkim uśmiechem. – Nie wiem, dlaczego tak mocno się pokłóciliście, ale dziękuję, że wtedy przywiozłeś ją do szpitala.
- Ko...
- Sprawdzisz, czy ciasto się nie przypala? – Zofia obdarzyła swego męża spojrzeniem, które mówiło, aby zostawił nas samych.
Mężczyzna westchnął, rezygnując ze słów, które miały paść. Obdarzył mnie ostatni raz złowrogim spojrzeniem, pocałował żonę w policzek i udał się do kuchni.
- Nie przychodź tutaj więcej, proszę. – kobieta spojrzała na mnie łagodnie, choć w jej oczach tlił się smutek. – I nie przysyłaj kwiatów. – dodała, spoglądając na bukiet, który trzymałem. – Jeśli Oliwia będzie gotowa, aby z tobą porozmawiać, na pewno się odezwie.
- Gdzie jest? – spytałem, nie mogąc się powstrzymać.
Babcia Liv westchnęła, niechętna aby udzielić mi tych informacji. Już miałem włamać się do jej umysłu, aby odnaleźć potrzebne informacje, gdy ponownie zatrzymał mnie jej głos.
- U rodziny, nad morzem. – wyznała, patrząc na mnie. – Daj jej czas.
Dlaczego Deidra nie powiedziała, że Oliwia wyjechała? Obiecała mówić mi o wszystkim, co działo się u dziewczyny. Dlaczego więc ukryła przede mną tak istotny szczegół?
- Kiedy wróci? – zapytałem, odganiając złość na przyjaciółkę. – Proszę, niech pani mi powie. Obiecuję, że dam jej spokój. Po prostu muszę to wiedzieć. – błagałem, widząc jak bardzo Zofia nie chciała zdradzać sekretów wnuczki.
- Jutro. – westchnęła zrezygnowana.
- Dziękuję, to...
- Co się między wami stało? – spytała nagle. - Tak dobrze się dogadywaliście.
- Liv usłyszała od kogoś innego coś, co sam chciałem jej powiedzieć. Źle to zrozumiała i... - urwałem, spuszczając wzrok na ziemię. – To zwykłe nieporozumienie. Bardzo chciałbym z nią to wyjaśnić i ją przeprosić.
- Na pewno da ci szansę, byś mógł to zrobić. – zapewniła blondynka, posyłając mi lekki uśmiech. - Wybacz, muszę już...
- Te kwiaty, to... - wyciągnąłem bukiet w stronę kobiety. – Proszę je ode mnie przyjąć. Niech pani zrobi z nimi co chce.
Zofia skinęła głową, przyjmując kwiaty. Zrobiłem krok w tył, pozwalając aby zamknęła drzwi. Stałem tak jeszcze przez chwilę, analizując wszystko, czego się dowiedziałem.
Kiedy Oliwia wyjechała nad morze? Jak wiele powiedziała dziadkom? Dlaczego Deidra nie przekazała mi tej informacji? Zawiodłem się na niej. Obiecała, że będzie dbać o bezpieczeństwo dziewczyny, a tak po prostu pozwoliła jej wyjechać.
- Dowiedziała się, prawda? – kobiecy głos, który rozbrzmiał za mną wyrwał mnie z rozmyślań.
Odwróciłem się w stronę Ewy, która stała na środku zaśnieżonej ścieżki ubrana w sprane jeansy, ciemnobrązowy płaszcz, czarne kozaki na wysokim obcasie i równie ciemną czapkę. Szyję otuliła grubym szalem tego samego koloru, a ręce chroniły bawełniane rękawiczki.
- Moja córka już wie, że jesteś potworem. Właśnie dlatego postanowiła od ciebie uciec. – jej słowa zabrzmiały jak stwierdzenie, nie pytanie. Zupełnie, jakby to było najbardziej oczywiste.
- Cieszysz się z tego, prawda? – oddałem pytanie, podchodząc do niej. – Od początku chciałaś, aby mnie zostawiła.
- Bez ciebie byłoby jej lepiej. – Ewa uniosła dumnie głowę. – Wilki rozszarpałyby ją na strzępy. Nie pozwoliłyby jej uciec. – zauważyła. – Nie pojmuję tylko, dlaczego pozwoliłeś, by twoi wrogowie tak bardzo ją skrzywdzili. Naprawdę nie umiałeś jej obronić? Przecież tak bardzo ją kochasz. – szydziła, a w jej oczach tkwiło obrzydzenie i nienawiść.
- To bardziej skomplikowane niż myślisz.
- Czyżby? – szatynka uniosła wyzywająco brwi, nie odrywając ode mnie wzroku pełnego pogardy. – Prawda jest taka, że tacy jak wy nie potrafią kochać. Wy tylko niszczycie, ranicie i zabijacie. Oliwia nigdy nie byłaby przy tobie szczęśliwa i bezpieczna.
- Mylisz się. – warknąłem, zaciskając palce w pięści.
Wiedziałem, że kobieta robiła wszystko, aby wyprowadzić mnie z równowagi i coraz bardziej jej się to udawało. Przecież kochałem Liv. Widziałem, że przy mnie była szczęśliwa i zapewniłbym jej bezpieczeństwo. Gdyby tylko mnie wtedy posłuchała i nie próbowała uciekać... Nie, nie mogłem jej winić. To ja nie dopilnowałem domu, nie zauważyłem otwartego okna. To ja dałem się ograć, jak naiwne dziecko. To ja sprowadziłem na nią niebezpieczeństwo i przybyłem za późno, aby ją przed nimi uratować. Gdyby Liv wtedy nie wspięła się na drzewo... Zabraliby ją ze sobą, a wtedy nie wiem, czy udałoby się nam ją tak łatwo znaleźć.
- Tak? – Ewa rozglądnęła się dokoła, wracając do mnie kpiącym spojrzeniem. – Więc gdzie jest? Bo jakoś nie widzę jej przy tobie.
- Miała dowiedzieć się ode mnie. – westchnąłem, uciszając złość. Nie mogłem wyładowywać frustracji na matce mojej dziewczyny. Wtedy znienawidziłaby mnie jeszcze bardziej.
- Serio? Powiedziałbyś jej? – kobieta parsknęła śmiechem.
- Tak. – zapewniłem, obdarzając ją pewnym spojrzeniem. – Gdyby była na to gotowa.
- Czyli kiedy? – Ewa zmarszczyła czoło, po czym westchnęła. – Daruj sobie i zostaw ją w spokoju. Doskonale wiesz, że takim jak wy lepiej bez takich jak my. – w jej oczach błysnął smutek, który zniknął tak szybko jak się pojawił, zastąpiony przez wyuczoną przez lata obojętność. – Ty i ona nie mieliście szans. Nieśmiertelni nie mogą być z ludźmi i na odwrót. Zrozum to wreszcie. - nie odpowiedziałem, a Ewa nie czekając na moją odpowiedź zniknęła we wnętrzu domu.
Być może miała rację. W końcu nie była pierwszą, która kierowała podobne słowa w moją stronę. Ale czy to naprawdę nie mogło się udać? Przecież to było bez znaczenia. To, że ja żyłem już wieki, a ona w każdej chwili mogła umrzeć... To nie było ważne, liczyła się tylko miłość. Przecież nawet ludzie sami z sobą nieraz się rozchodzili, a nieśmiertelni? Związki u nas były przelotne, często trwały dużo krócej niż jedno ludzkie życie.
Właśnie dlatego nie zamierzałem się poddawać. Liv była mi przeznaczona. Była miłością mojego życia, moim pragnieniem. Nie potrafiłem przestać jej kochać.
05.10.2023r.
Oto i mamy początek drugiego tomu przygód Oliwii i Theodora.
Trudno mi powiedzieć, jak często będą pojawiały się rozdziały, bo w przeciwieństwie do pierwszego tomu tutaj rozdziały piszę na bieżąco.
Przepraszam też za wszystkie błędy, jeśli jakieś zauważycie, ale będę wstawiać rozdziały, jak tylko je napiszę, a cała historia przejdzie dokładną korektę po opublikowaniu epilogu. Tak więc jeśli pojawią się jakieś nieścisłości w treści śmiało zwracajcie na to uwagę, a ja na pewno zmienię to po zakończeniu książki.
Dziękuję, że tu jesteście i mam nadzieję, że historia się Wam spodoba. 💚
Przyjemnej lektury 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top