43

Dzień pogrzebu był pełen niepowodzeń i zaskoczeń. Pod koniec dnia nie byłam nawet pewna, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Pogrzeb był na godzinę jedenastą, dlatego stałam pod domem Harry'ego o dziesiątej. Gdy byłam w środku natrafiłam na Jackson'a, który z wyrzutem spoglądał w moją stronę. Gdybym miała czas i chęci, próbowałabym z nim porozmawiać, lecz nie dzisiaj.

W apartamencie bruneta byłam świadkiem jego zdekoncentrowania. Nie umiał znaleźć żadnej rzeczy, którą zwykle miałby dawno przygotowaną. Jego oczy były podkrążone, czerwone od płaczu.

Znałam to.

Płakał sam cały czas, aby na cmentarzu nie okazywać emocji. Zrobiłam dokładnie to samo.

Był ubrany w czarną koszulę zapiętą pod samą szyję, marynarkę oraz spodnie tego samego koloru. Ja natomiast postawiłam na czarną sukienkę wychodzącą lekko za kolano.

- Poszukasz moich kluczyków, proszę? - kiwnęłam głową, rozglądając się po pomieszczeniu. Panował tutaj istny chaos i to uświadczyło mnie w tym, że zielonooki mnie teraz potrzebował.

Po znalezieniu zguby, od razu wyszliśmy i wręcz biegliśmy do samochodu na parkingu. W bagażniku już czekał ogromny wieniec, który był dosłownie największym wieńcem jaki kiedykolwiek widziałam.

- Możesz prowadzić? - spojrzałam na jego trzęsące się dłonie i nic nie musiałam mówić. Po prostu usiadłam za kierownicą i maksymalnie przysunęłam fotel. Jednak nasze wzrosty drastycznie się różniły.

Na odpowiednie miejsce dojechaliśmy przed czasem, jednak z daleka dało się dostrzec rodzinę Styles'a. 

- Nie idziesz się przywitać? 

- Wiedzą gdzie jest ceremonia. - warknął, niemal spluwając w ich kierunku. Dało się dostrzec nienawiść w jego oczach, gdy na nich patrzył. 

Do domu pogrzebowego weszliśmy jako pierwsi. Na końcu widniała trumna z mamą Harry'ego, co złamało mi serce. Ten widok był mi znany na tyle, abym znowu poczuła ten ogromny ból w klatce piersiowej. Zwrócenie wzroku na bruneta też nie było dobrym pomysłem. Rozsypałam się na kawałki, kiedy moje źrenice ujrzały go płaczącego, kompletnie zagubionego.


Po przepięknej przemowie Harry'ego i dalszej części uroczystości, wszyscy opuścili zakład pogrzebowy i podążali za trumną na cmentarz. Nikt nie odważył się odezwać mimo, że ludzi było sporo.

Zakopanie trumny było najgorszym momentem dla każdego. Wszyscy puścili swoje zahamowania i wybuchali raz po raz płaczem. Zaskakiwał mnie jedynie Frank, który nie okazywał żadnych emocji. Jakby był ze skały.

- Nie jestem w stanie uwierzyć, żeby pan nic nie czuł w tej chwili. - szepnęłam, stojąc obok niego. Nawet nie mrugnął.

- Nie łączyło mnie z nią nic oprócz Harry'ego. - miał zachrypnięty głos, aczkolwiek byłam na tyle doświadczona, aby wyczuć nutkę cierpienia. Dotknęło go to tak samo jak innych.

- Może zamiast wrócić do domu i zatopić smutki w alkoholu, to nareszcie ukażesz swoje uczucia? Tak sugestia. - wtedy zaskoczony popatrzył na mnie zielonymi oczami, a ja jedynie posłałam mu uśmiech. 

- Nie sądzisz, że jesteś dość bezczelna?

- Nie uważam, żebyście jako rodzina traktowali to jako złą cechę. - mrugnęłam do niego i z powrotem pojawiłam się u boku mojego partnera. Odwróciłam się wyłącznie na sekundę, lecz zobaczyłam, że starszy Styles ściągnął okulary, pokazując tym samym pojedyncze, małe łzy. Poczułam swego rodzaju dumę.

Po zakończeniu całej ceremonii, nikt się nie ruszył. Każdy był dokładnie w tym samym miejscu i obserwował miejsce pochówku bądź własne stopy, bojąc się podnieść wzrok.

- Harry, tak bardzo...

- Zamknij się. To wszystko jest twoją winą! Jak mogłaś nie uważać na drodze... - tak jak wcześniej mówiłam, że nie było odwagi na podniesienie spojrzenia, tak teraz wszyscy byli wlepieni w Keirę oraz Harry'ego.

- Jak możesz...

- Zniszczyłaś wszystko, zabiłaś naszą matkę! - zachłysnęłam się powietrzem, słysząc ostre słowa skierowane do blondynki. 

- Harry... - uciszył mnie gestem dłoni, ale nie chciałam, żeby dziewczyna była tak okropnie oskarżana. Usłyszenie czegoś takiego musiało boleć potwornie, dlatego nie mogłam uwierzyć, że Styles to powiedział. - Nie masz prawa tak mówić. To nie jest niczyja wina...

- Indie, nie wtrącaj się, bo...

- Bo co? Nie możesz wygłaszać wyroków jakbyś był najwyższym sędzią. Nie taka jest twoja rola.

- A ty? Robisz dokładnie to samo, mówiąc o swoim ojcu! - rozejrzałam się dookoła i sytuacja była taka, że każde oczy nas obserwowały, a niektórzy się przybliżyli.

- Moja sprawa jest zupełnie inna, a poza tym nie masz żadnego prawa tego porównywać. Najlepiej, żebyś poszedł i ochłonął...

- Nie mów mi co mam robić. 

- Myślę, że Indie ma rację, Harry. Chodź. - zszokowana przysłuchiwałam się Frank'owi, który po raz pierwszy okazał jakieś wsparcie.

- Nie! Nie dotykaj mnie. - wyrwał się z uścisku ojca i stanął na środku. - Nikt z was nie myśli o tym, że odeszła najcudowniejsza kobieta na tym świecie. Nie kochałeś jej. Nigdy jej nie kochałeś, a teraz zachowujesz się jakbyś stracił najważniejszą osobę w swoim życiu. A ty nie powinnaś mieć tutaj wstępu, zabiłaś ją, bo zamiast poczekać na lepsze warunki na drodze, to śpieszyłaś się na jakiś pierdolony pokaz mody! Pluje na was wszystkich! - Frank'a odepchnął, a mnie trącił ramieniem. Byłam załamana jego zachowaniem i tym jak upokorzył członków swojej rodziny.

- Może ktoś powinien za nim iść? - wreszcie pojawił się Louis, który również nie krył zdziwienia całym wydarzeniem. Miałam w głowie myśl, że pogrzeb matki był po prostu momentem załamania Harry'ego. Po prostu doszło do niego, że nie było jej wśród nas i przez to pękł.

- Sądzę, że lepiej, aby pozostał sam. - kiwnęli głową, zgadzając się ze mną. Westchnęłam wstrząśnięta i pozwoliłam, aby Tomlinson objął mnie ramieniem.


Harry wrócił dopiero w połowie stypy i wtedy rozegrał się kolejny dramat, po którym każdy był już zmęczony.

Podczas dzisiejszego dnia postanowił pojawić się Jack, który od początku patrzył na nas z żalem i złością. Doskonale zdawałam sobie sprawę czemu.

- Harry, chyba mamy coś do załatwienia. - mruknął, stojąc nad nami i patrząc w zupełnie inną stronę. Dopiero po chwili zwrócił na nas swoje oczy.

- Nie teraz, Kerry. 

- Jak pieprzyło się moją narzeczoną? - zamarłam, słysząc to. Nie uniosłam swoich tęczówek. Nie miałam odwagi. Jedynce co poczułam, to to, że Styles się podniósł.

- Masz pierdoloną czelność, aby to poruszać tutaj? Na pogrzebie mojej matki...

- Pogrzeb się skończył, a my możemy wyjść na zewnątrz. - to był najgorszy pomysł na jaki mógł wpaść. Jednak nic nie miałam do powiedzenia. Wyszli, nie oglądając się za siebie. Mimo wszystko miałam złe przeczucia.

- Gdzie oni poszli?

- Nie mam pojęcia, Frank. - moja cierpliwość się skończyła po kilku minutach i prędko opuściłam budynek. - Ej! Czy wy jesteście normalni?! - zauważyłam, że zwyczajnie rozpoczęli bójkę, wrzeszcząc wszystkie możliwe przekleństwa. Chwila, w której Styles pięścią przyłożył w szczękę Jack'a był chyba najbardziej obrzydliwym. Usłyszałam trzask, co nie wskazywało na dobre zakończenie. - Przestańcie!

- I ty, kurwa, byłeś moim przyjacielem?! Jakbyś się czuł, gdybym przespał się z nią i potem nadal udawał, że jesteśmy przyjaciółmi! Jesteś...

- Przestańcie już! - zagrodziłam drogę Harry'emu, który szykował się na kolejny cios. Byłam wymęczona. - Zachowujecie się jak dzieciaki. Nie załatwia się problemów w taki sposób, a w dodatku w takim miejscu. Skończcie tę dziecinadę, bo aż żal się na was patrzy. Przynosicie sobie wstyd, do cholery! Gdzie szacunek do zmarłego, albo chociaż do samego siebie. Jesteście obaj beznadziejni.

- Zobaczysz, Styles. Ona nie wytrzyma z tobą. Skończy tak samo jak skończyła Georgia i Harriet. - nie miałam pojęcia o co chodziło i poczułam potworny dyskomfort, dowiadując się o kolejnych kobietach. - Nie powiedziałeś jej? Biedna...

- Zamknij się, bo ci...

- Na mnie już chyba czas. Żegnaj, Indie. - pocałował moją dłoń i ruszył na parking.

- Indie...

- Jak mogłeś mnie tak zawieść. Mnie, swoją mamę, swoją rodzinę... co w ciebie wstąpiło, Harry?

*

Hej xx

To na razie ostatni rozdział na dzisiaj, ponieważ dwa poprzednie mi się usunęły :))))))))))))))))))

Nie wiem jak, nie mam pojęcia.

Liczę na Wasze komentarze!

Kocham xx


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top