17
Obawiałam się, że wyjście Harry'ego z domu będzie równorzędne z tym, iż mój ojciec postanowi znowu mnie nawiedzić. Na całe szczęście nic takiego się nie stało, dlatego postanowiłam iść do sklepu na zakupy spożywcze.
Zdecydowałam.
Nie zamierzałam jechać z Harry'm na ten czterodniowy wyjazd. Miałam go dosyć i taki odpoczynek przydałby mi się, a przy okazji mogłam załatwić swoje własne sprawy. Przynajmniej próbowałam udawać, że miałam jakiekolwiek sprawy, bo tak naprawdę byłam całkowicie zależna od Styles'a, a całe moje życie to była jedna, wielka ruina.
Ubrałam się i wyszłam na najgorszy mróz jaki dotychczas spotkałam w Nowym Jorku. Za tydzień miały rozpocząć się święta, a ja nie miałam jak ich nawet spędzić. Nie robiło to na mnie wrażenia. Od dziesięciu lat spędzałam je dokładnie tak samo. Lody śmietankowe, seriale, koc i mój niebieski irytujący budzik. Jedyny prezent jaki kupowałam, to dla Mirandy, ale jej też już nie było. Nie mogłam pozwolić, by samotna łza spłynęła mi po policzku, ponieważ zamarzłaby i wyglądałabym komicznie.
Wybrałam się na przejażdżkę metrem i ani trochę nie tęskniłam za tym miejscem. Brud, syf i prostactwo w czystej postaci. Ironia. Na całe szczęście od dużego sklepu dzielił mnie jeden przystanek i zaraz miałam wychodzić.
To był na razie pierwszy dzień, gdzie nic złego się nie działo, ale przede mną była jeszcze druga połowa dnia i tego się obawiałam. Byłam dość pesymistycznie nastawioną osobą, więc moje zachowanie nikogo nie powinno zaskoczyć.
Kiedy dotarłam do Tesco, myślałam, że mój nos i policzki odpadną, a nogi ugną się i upadnę. Wzięłam koszyk, a następnie zaczęłam się przyglądać wszystkim regałom, zastanawiając się, co mogłabym zrobić do jedzenia i co by się przydało. Myślałam nad jakimiś przekąskami na wieczór, aż nagle z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu.
- Gdzie jesteś? - przewróciłam oczami na jego pretensjonalny ton głosu i wciąż wybierałam smak herbaty.
- W sklepie. - oznajmiłam, brzmiąc oczywiście. Dla mnie to było bardzo oczywiste, gdzie się znajdowałam, a on nie musiał znać każdego mojego kroku.
- Jakim?
- Jezu, a co? Niedługo będę w domu. - mruknęłam, pakując do koszyka zieloną i czarną herbatę.
- Jasna, pierdolona cholera, powiedz w jakim sklepie jesteś! - wrzeszczał mi do słuchawki, dlatego poinformowałam go szybko, gdzie się znajdowałam i się rozłączyłam.
Pewnie stres wywołany wyjazdem powodował u niego złość, lecz to nie był wystarczający powód, aby się na mnie wyżywać.
Przechadzałam się po wielkiej sali sklepowej i brałam produkty, które mnie interesowały. Najlepiej wrzuciłabym same frytki i herbatki, aczkolwiek musiałam brać pod uwagę zielonookiego. Postanowiłam zrobić mu na obiad zapiekankę, bo nie miałam zbytnio głowy do namysłu, a to wydawało się proste i smaczne. Spakowałam parę warzyw, kurczaka i makaron. Przyprawy na szczęście już były w mieszkaniu.
- Daj to. - podskoczyłam, słysząc tę charakterystyczną chrypkę. Odwróciłam się i bez słowa podałam mu zakupy.
- Postanowiłam, że nie pojadę z tobą. - odezwałam się, wykorzystując moment, że byliśmy w miejscu publicznym, a tutaj awantury nie wypadało mi zrobić.
Natychmiast się zatrzymał i jeszcze bardziej zdenerwowany na mnie spojrzał. Wzruszyłam jedynie ramionami i chciałam ruszyć dalej, ale nie pozwolił mi na to.
- Dlaczego?
- Nie mam ochoty, poza tym chyba i tak wystarczy nam już patrzenia na siebie.
- O co ci chodzi, czemu jesteś taka irytująca i wredna. Nic złego nie mam na myśli, kiedy nalegam, żebyś pojechała. Widzisz problem wszędzie tylko nie w swoim głupim, wkurzającym zachowaniu. - otworzyłam szeroko oczy i stałam jak wryta, gdy on nie oglądając się za siebie, po prostu poszedł.
Może faktycznie przesadziłam. W ostatnim czasie nie zrobił nic, co mogłabym nazwać chamskim, choć jego odzywki potrafiły być nieuprzejme. Jednakże czy byłam odpowiednią oceną, aby akurat to kryterium sprawdzać. Zdecydowanie nie.
- Okej, w porządku. Może byłam zbyt...
- Byłaś. - zrobiłam krótkiego zeza i dalej podążałam za nim. - Faktycznie, jeśli nie chcesz jechać, to nie powinienem cię zmuszać.
- Zrobię pranie. O której jedziesz? - zapytałam, wchodząc do jego sypialni. Siedział na łóżku zapatrzony w jeden punkt i mimo mojego odzewu, nie odpowiedział. Czekałam może z chwilę, a później znów zadałam pytanie. - Harry?
- O siedemnastej. Zostaję w Miami na cztery dni i potem wracam... jak spędzasz święta? - zmylił mnie tak nagłą zmianą tematu i spowodował, że nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Wstyd było się przyznać, że teoretycznie nawet nie pamiętałam jak powinno się obchodzić Boże Narodzenie.
- Nijak, nigdzie. Zostanę tutaj, jeśli to nie problem. - kiwnął głową i wrócił do pakowania swoich manatków.
Byłam zaskoczona przebiegiem reszty dnia. Żadnych nieprzyjemnych sytuacji, a dodatkowo brunet był wyjątkowo miły. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach i pierwszy raz nie czułam spięcia albo negatywnych emocji.
- Poprosiłem Kerry'ego, aby wpadał do ciebie, jak mnie nie będzie. - zmarszczyłam czoło. - Zdziwiona? Też byłem, ale postanowiłem, że będzie tak bezpieczniej i lepiej dla ciebie.
- Dziękuję, ale nie musiałeś...
- Musiałem. - uciął, posyłając mi delikatny uśmiech, który odwzajemniłam. - Masz bardzo ładny uśmiech.
- To podryw?
- A zadziałał?
- Nie. - pokręciłam głową z rozbawieniem i zabrałam szklanki, by następnie wsadzić je do zmywarki.
- W takim razie to było stwierdzenie faktu. - gdy się odwróciłam, zobaczyłam opartego o framugę drzwi Styles'a z rozczochranymi włosami, odpiętą koszulą i podwiniętymi rękawami. Cholera, był naprawdę przystojny. W dłoni trzymał butelkę whiskey, a mnie natychmiast zemdliło. - Napijesz się ze mną?
- Whiskey? Nie, nie lubię.
- Wino?
- Chętnie. - zgodziłam się i po wysprzątaniu kuchni, znowu pojawiłam się w salonie. Kieliszek z czerwoną cieczą już na mnie czekał, a Harry tuż obok niego.
Patrząc na zegarek zdałam sobie sprawę, że piliśmy już godzinę, a wciąż dobrze nam się gadało. Kompletnie jakby te wszystkie przykre sytuacje wyparowały.
- Czemu się śmiejesz? - zaśmiałam się razem z nim mimo, iż nie zdawałam sobie sprawy, dlaczego tak naprawdę zachichotałam.
- Nie wiem, tak po prostu, to alkohol.
- To może nam starczy. - mruknęłam, wstając, by za moment wziąć od niego szkło. Nie spodziewałam się, że nagle mnie pociągnie i wyląduję dosłownie na jego klatce piersiowej, a odległości między naszymi twarzami praktycznie nie było.
Jego ręka powędrowała na moje biodro, a druga, po postawieniu kieliszka na stół, znalazła swoje miejsce na moich plecach.
Nie byłam w stanie zorientować się, czy to alkohol, czy moja głupota, jednak moje palce wplątały się w jego włosy i w ten sposób rozpoczął się nasz pocałunek, a raczej niechlujne, szybkie, podniecające pocałunki. Musiałam przyznać, że to było zdecydowanie przyjemne odczucie. Byłam pod wrażeniem, że mimo tego, jak układała nam się relacja, to do tego doszło. To nie byłam ja, nigdy nie byłam tak blisko kogokolwiek. Złamałam każdą swoją regułę, każde swoje dotychczasowe postanowienie, rutynę, wszystko co robiłam przez ostatnie lata.
Oświeciło mnie dopiero, kiedy jego ręka zjechała niebezpiecznie za nisko. Na to zgodzić się nie mogłam.
- Stój...
- Wiesz, że chcemy tego oboje. - szepnął tak pewny siebie, że prawie mu uwierzyłam. No właśnie, prawie.
- Powstrzymaj się, bo dam ci w twarz.
- Nie rozumiem cię. - westchnął, odsuwając się. Potem zwyczajnie poszedł na górę. Co było niezrozumiałego w tym, że moje zapomnienie nie obowiązywało seksu? - Kompletnie cię nie rozumiem!
*
Hej, hej!
Zaczynamy maraton! xx
♥ Rozdział 17 - godzina 10 i komentarzy co najmniej 20 bo Was uduszę ♥
Mam nadzieję, że rozdział się podobał ♥
Kocham i widzimy się o 12 xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top