Rozdział 4
(od au.: spotkanie Larry'ego... to jeszcze nie ten czas :P)
Stanąłem przed wysoką bramą, za którą skrywał się biały budynek. Za każdym razem gdy tu przychodzę, przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze. Unikam tego miejsca jak diabeł święconej wody.
Weź się w garść, Harry... no weź!
'Ośrodek leczenia chorób i zaburzeń psychicznych'
Po moim kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny prąd. Poczułem jakby wszystkie kręgi nagle się ze są posklejały, a je nie mogę wykonać żadnego ruchu. Nacisnąłem przycisk przy bramie i pożałowałem, że w ogóle tu jestem.
Kiedy brama zaczęła się otwierać, poczułem się w jakimś horrorze. Czy właśnie psychiatryki nie są ostatnio na topie w filmach?
Wziąłem kilka głębokich oddechów i ruszyłem w stronę wejścia do budynku. Jeśli kiedykolwiek miałbym tu trafić, zabiję się.
Drzwi jak zawsze zaskrzypiały, robiąc już na wejściu z mojego mózgu jakąś lepką maź. Miło, miło... Czy to właśnie tak działa? Wchodzisz do takiego miejsca i już robi się z ciebie wariat?!
-pan Styles -podskakuję, gdy słyszę za sobą głos jednej z pielęgniarek, jeśli można je tak nazwać.
-dzień dobry -odpowiadam.
-pana mama jest u siebie. Dziś czuje się dużo lepiej -uśmiecha się do mnie, a ja tylko kiwam głową i idę w stronę sali.
Droga jest długa. Mijam wiele osób w różnym wieku i w różnym stadium choroby.
To miejsce mnie przeraża. Nie lubię tu przychodzić. Przeraża mnie to wszystko... przeraża mnie życie tych ludzi.
Muszę oprzeć się o ścianę, a wręcz się w nią wtulić, bo jakąś młoda dziewczyna z krzykiem przebiegła przez korytarz. Za nią biegł wysoki mężczyzna.
'chcą mnie zabić, pomocy!'
Byłem przerażony. Przebywanie tu, źle na mnie wpływało.
Prawie biegiem wpadam do pokoju mamy. Moja rodzicielka siedzi na fotelu ustawionym przy oknie. Jest przykryta niebieskim kocem, moim kocem. Uśmiech wychodzi na moje usta. Takie małe rzeczy, a cieszą.
Klękam przed kobietą.
-mamo... -dotykam delikatnie jej dłoni. Nieobecne oczy kobiety wiercą w mojej twarzy dziurę. Daję sobie chwilę za nim zacznę panikować. Mamo proszę, to ja...
Jej oczy nagle robią się cieple i pełne miłości. Wraca moja ukochana mama, ta sprzed tego całego syfu.
-Harry? -pyta i dotyka delikatnie mojego policzka, tak jakby się bała, że zaraz zniknę.
-tak mamo -kładę swoją dłoń na tej jej i wtulam się w nią. Dotyk mamy działa na mnie tak kojąco. Chciałbym, aby była ze mną... chciałbym móc przytulać się do niej każdego dnia i słuchać jak bardzo mnie kocha.
Mam ochotę się rozpłakać, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego to wszystko poukładało się tak, a nie inaczej. Ciągle mam w głowie obraz mamy zalanej krwią.
-cieszę się, że jesteś...
*
Do kawiarni przychodzę spóźniony. Cam patrzy na mnie i kręcił głową. Przepraszam ją, informując, że byłem u mamy. Przez chwilę w jej oczach widzę smutek. Uśmiecham się do niej, aby jakoś oczyścić sytuację. Nie lubię litości ze strony innych. Moja mama była chora i nie mogłem tego przeskoczyć. Lekarze nie dawali nam stu procentowej pewności, że po wyjściu będzie z nią dobrze.
Ze swojej szafki wyciągam fartuch i plakietkę z imieniem. Kochałem tą pracę. Lubiłem zazwyczaj rozmawiać z ludźmi. Niektórzy z nich mieli naprawdę ciekawe historię do opowiedzenia.
Dziś jednak nie był to dzień, a którym miałem ochotę na rozmowy.
-Harry, klienci -Cami wskazała mi palcem na osoby siedzącą w rogu sali. Westchnąłem i ruszyłem w stronę dwóch mężczyzn, jeden z nich okazał się być Niall'em Horen'em. Obok niego siedział wysoki Mulat. Oboje się śmiali. Przewróciłem oczami i stanąłem tuż obok ich stolika.
-dzień dobry. Co mogę podać? -próbuję, aby mój głos nie zabrzmiał obojętnie, ale chyba nie wyszło. Obaj spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
-witamy. Dwie kawy i jakieś ciacho -mruczy Niall spoglądając na mnie z szerokim uśmiechem. Mam ochotę rzygnąć na ich stolik.
-czy to wszystko? -kiedy tylko odpowiadają twierdząco, odchodzę. Przekazuję zamówienie Cam, która szybko stawia na mojej tacy dwie kawy i dwa kawałki szarlotki. Czy mogę napluć im do kawy? Proszę...
Zaciskam zęby i zanoszę zamówienie. Staram się, aby czasem nie rozlać kawy na stolik. Nie lubię takiego braku profesjonalizmu z mojej strony.
-Harry... -zaczyna Mulat przypatrując się mojej plakietce na fartuchu. -Niall mówi, że chodzisz z nim do szkoły...
-cokolwiek -mówię obojętnie
-pomyślałem, że może...
-czy chcielibyście jeszcze coś zamówić? -przerywam mu. Nie mam ochoty słuchać tego co chce mi powiedzieć. Nie zadaję się, ani nie przyjaźnie z osobami pokroju Niall'a Horan'a. -rachunek możecie zapłacić przy kasie lub u któregoś z kelnerów. Życzę miłego dnia.
Odchodzę. Informuję przy tym Cam, że nie będę obsługiwał tamtego stolika. Dziewczyna tylko kręci głową. Ja po prostu nie miałem ochoty na patrzenie z bliska na ich mordy.
Tych dwóch siedziało aż do zamknięcia kawiarni. Przebrałem się i wyciągnąłem swój rower z szatni. Cieszyłem się, że nie zastałem tych dwóch na zewnątrz.
Około dziewiątej znalazłem się w domu. Od samego wejścia pachniało chińszczyzną. Zdziwiłem się trochę. Liam zamówił kolację?! Coś było na rzeczy.
-Li? -wszedłem do salonu i zobaczyłem go leżącego na kanapie, a kartoniki z chińszczyzną stały na stoliku.
-no nareszcie... prawie wszystko wystygło -posłałem mu zdziwione spojrzenie, ale usiadłem na fotelu i złapałem w dłonie karton. Makaron z mięsem i moim ulubionym sosem, ok... coś się stało. Tylko co?
Wbiłem plastikowy widelec w kawałek kurczaka i z ulgą włożyłem go do ust. Od rana nic nie jadłem i dopiero teraz poczułem tego skutki.
Jedliśmy w milczeniu. Liam zachowywał się jakby nic się nie działo, choć wiedziałem, że tak nie jest. Mój kochany przyjaciel na pewno coś chciał.
-co jest, Li? -przerywam milczenie i wpatruję się w swojego przyjaciela. Liam robi skruszoną minę. Czyli miałem rację.
-Tomy umówił mnie z jakimś swoim kolega -chłopak pociera kark i delikatnie się uśmiecha -chciałbym abyś poszedł ze mną.
Podnoszę się gwałtownie i wpatruję się w przyjaciela. Nie praktykuję umawiania się na randki w ciemno, a szczególnie ze znajomymi Tom'a. Nigdy nie wiadomo w jakim towarzystwie ten idiota się obrana. Wiele razy mówiłem Liam'owi, aby go nie zapraszał do domu, bo kiedyś ktoś wpadnie i nas wszystkich pozabija. Niby chłopak nie powinien mieć długów, bo ma kasy dość dużo... no chyba że wyda całe swoje kieszonkowe. No ale...
-zapomnij. To może być niebezpieczne. Ten znajomy Thomas'a może być seryjnym mordercą. -idę w stronę kuchni. Jestem trochę zły... miałem często wrażenie, że Li nie używa swojego mózgu.
-dlatego chcę, abyś poszedł ze mną. Ty znasz się na samoobronie, przecież chodziłeś na jakiś tam kurs... -przewracam oczami i wchodzę do kuchni. Z lodówki wyciągam wodę i opróżniam całą butelkę. Wiem, że Liam nie odpuści. Pójdzie tam nawet sam, a ja nie mogłem puścić go tam puścić.
Oparłem się o drzwi łączące salon z kuchnią.
-a ten chłopak wie, że przyjdziesz z kimś?
-tak, on też ma przyprowadzić kolegę -jego uśmiech jest szeroki, bo już wie, że wygrał.
-to przynajmniej mi powiedz jak ten koleś ma na imię?
-Zayn...
***
jak myślicie, czy obawy Harry'ego nie mają podstawy?? :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top