Rozdział 29

(od au.: przepraszam... trochę mi ten rozdział nie wyszedł ;/)

Przyjemny wiatr otulił moją twarz. Czułem się dobrze, choć miałem ochotę uderzyć Harry'ego za ten jego kretyński pomysł na wycieczkę rowerową. Byłem spocony. Chyba ostatnio zbyt mocno sobie odpuściłem ruch fizyczny. Byłem daleko do tyłu co do sprawności Harry'ego. Po nim nawet nie było widać najmniejszego zmęczenia.

-ty się w ogóle męczysz? -pytam swojego chłopaka, bo chyba tak mogę go nazywać, prawda?

-oczywiście... w nocy... w łóżku -Harry poruszył brwiami, aby dać mi do zrozumienia o co chodzi. Musiałem odchrząknąć. Skup się na drodze, Tommo... -jak chcesz, to mogę ci zademonstrować, Boo -uśmiechnął się znacznie i mnie wyprzedził. Ej, co to miało być?!

-Styles, skąd ty wziął ten rower -odwracam się do tyłu i widzę zdyszanego Malik'a. Wygląda gorzej niż ja i to jest najśmieszniejsze. Liam jechał obok niego. Ewidentnie było widać, że jego sprawność ruchowa była trzy razy lepsza niż Zayn'a.

-z garażu... -Harry podjeżdża do tej dwójki -dostałem go chyba na szesnaste urodziny -mina Zen była bezcenna. Dla takich momentów warto pookurzać Malik'a, o tak!

*

Zimny powiew wiatru uderzył w moje ramię. Skrzywiłem się, gdy Harry wstał, aby dorzucić drewna do ogniska. Muszę powiedzieć, że to był świetny pomysł z tym 'pojednaniem' się z naturą. Dawno nie czułem się taki odprężony. To było w stu procentach na miejscu. Nawet Zayn'owi się to spodobało, choć wiem, że nie przeżyje drogi powrotnej do domu. No ale nic.

Harry wtulił się w mój bok. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Uśmiechnąłem się, mimo tego, że coś nieprzyjemnego gniotło mnie w serce, po tym jak chłopak nie odpowiedział mi, gdy wyznałem mu miłość.

-gwiazdy... -Hazz wyszeptał prosto w moje usta -może je policzymy...

-kocham cię -nie mogę się powstrzymać. Mógłbym to mówić wiecznie. Teraz i do końca życia. Czuję jednak, że chłopak nie jest na to jeszcze gotowy. Nie mogę od niego oczekiwać, że też mnie pokocha, teraz.. tu... zaraz.

-ja ciebie też kocham, Lou -czuję szczęście, które rozsadza mnie od środka. Mógłbym teraz skakać, płakać i śmiać się jednocześnie. Byłem tak cholernie szczęśliwy.

Łączymy nasze usta w jedność i nie obchodzi nas ta dwójka, która teraz wpatruje się w nas intensywnie. Dla nas na ten ułamek sekundy, świat przestał istnieć. Byliśmy tylko my i nasza miłość.

Będę cię kochał do grobowej deski.

To było najważniejsze co mogłem mu podarować. Wszystko inne było zbędne. Liczyło się tylko to co czuliśmy do siebie.

*

Obudziło mnie pykanie telefonu. Zaspany chciałem go odnaleźć, ale mi się nie udało. Byłem taki zmęczony. Poszedłem późno spać i to bardzo późno. Od Harry'ego wyszedłem coś koło czwartej. Chłopak usnął o trzeciej, a ja nie mogłem odwrócić od niego wzroku. Wyglądał tak cudownie, kiedy spał. Chciałbym oglądać to codziennie. Był taki piękny. Nawet nie pomyślałem, że kiedykolwiek zdąży mi się coś tak wspaniałego jak Harry.

Chwyciłem za telefon i spojrzałem na wyświetlacz.

'Lottie'

Co to kurwa ma być?!

Drapie się po głowie i odbieram telefon.

-czego?!

-gdzie jesteś, kretynie?! -marszczę brwi i zastanawiam się co tu się dzieje. -czekam na ciebie już od trzydziestu minut!! NA LOTNISKU!

Słowa dochodzą do mnie w zwolnionym tempie. Jak, co?! Jak ona czeka na mnie na lotnisku? I wtedy mnie olśniło! Przecież miała wrócić z Francji. O cholera, czyli to dziś! Tommo, ty idioto! Twoja mądrość jest godna nagrody Nobla!

-już jadę... -rzucam telefon na szafkę i wyskakuje z łóżka. Potykam się o ubranie leżące na ziemi. Nie przejmuję się prysznicem, po prostu wskakuję w byle co, co właśnie wyciągnąłem z szafy.

Na schodach mijam dość zdezorientowanego Malik'a. Wybiegam z domu i spotykam się z ulewą. No pięknie. Jeszcze brakowało mi deszczu. Oberwę od siostry, która poskarży się tacie i od niego też dostanę pewnie po głowie. Cudownie, żyć nie umierać!

Kiedy wszystko się układa, coś musi cię kopnąć w zad, abyś nie zapomniał gdzie twoje miejsce.

Zatrzymuję się na parkingu lotniska. Wyskoczyłem z auta i biegiem ruszyłem na poszukiwanie mojej ukochanej siostrzyczki. Miałem nadzieję, że jakoś to przeżyję.

Na moje szczęście przeżyłem, tylko dostałem kilka razy po głowie. No ale cóż.

Słuchając jaki to jestem nieodpowiedzialny, jechałem przed siebie. Stanęliśmy na światłach. Aby oczyścić głowę z tego jęczenia siostry, skupiłem się na ruchach wycieraczek. To było lepsze niż Lottie.

Przejeżdżałem właśnie obok uczelni Harry'ego i nie moja wina, że od razu o nim pomyślałem. Sama myśl o nim wywoływała na moich ustach uśmiech. Kochałem go całym sercem.

Zmarszczyłem czoło, gdy pomiędzy kroplami deszczu zauważyłem bardzo znaną mi sylwetkę. Skręciłem gwałtownie kierownicą. Lottie uderzyła o mój bark, ale się tym nie przejmowałem. Najważniejszy był teraz Harry, który wyglądał jak zmokła kura i ewidentnie był zły. Nie no, jeszcze wściekłego Styles'a mi brakowało.

Wysiadłem z auta i pobiegłem w stronę chłopaka.

-Hazz? -pytam przekrzykując ulewę -co tu robisz, kochanie?!

-to co kurwa widzisz! -przystanąłem na jego wybuch. Czyli było gorzej niż myślałem.

-Hazz... chodź... -wystawiam rękę w jego stronę.

-ojciec mnie wystawił, zapomniałem pierdolonego telefonu i portfela! Teraz jeszcze tu kwitnę w tak bardzo chujowa pogodę!

-odwiozę cię do domu, chodź -wystawiam dłoń w jego stronę. On to olewa i zabierając swoje rzeczy idzie w stronę mojego auta. Ok, zabolało... ale nie mam zamiaru tego komentować. Jest zły, każdemu się zdąża.

Podbiegam do niego i otwieram tylne drzwi. Widzę jak wpatruje się w Lottie.

-czyżbym przeszkodził w randce -pyta złośliwie, a ja zaciskam zęby, aby czasem mu nie odpowiedzieć czegoś kąśliwego.

Wpycham go do środka i zatrzaskuję drzwi. Nie no świetnie. Wnerwiająca siostra i Styles, który zachowuje się jakby miał okres. Powinienem dostać jakąś nagrodę za wytrzymanie tego wszystkiego.

Wsiadam do auta i pochwytam pytające spojrzenie siostry. Kręcę tylko głową i przekręcam kluczyk w stacyjce. Harry jak na zawołanie zaczyna marudzić o tym jak prowadzę. Narzeka na pogodę. Wkurzają go staruszki chodzące o laskach. Rowerzyści, którzy zwalniają ruch. O matko, poważnie Styles?! Wkurzają cię rowerzyści?!

-nie no miłych masz przyjaciół, Boo -Lottie nie wytrzymuje i rzuca kąśliwie.

-on nie jest moim przyjacielem -odpowiadam i widzę w lusterku zielone tęczówki chłopaka, wpatrujące się we mnie.

-to świetnych masz znajomych...

-to nie jest mój znajomy -zaciskam zęby, aż zaczyna bolec mnie szczęka. Czy dziś jest dzień: zróbmy Tommo na złość?!

-a co zbierasz obcych z drogi?

Wtedy pomiędzy nami pojawia się głową Harry'ego. Na mojej twarzy wychodzi uśmiech, ale zaraz schodzi.

-no... Tommo, zbierasz obcych z drogi?

Popycham chłopaka na tylne siedzenie.

-siadaj na dupę i zapnij pasy! -mój ton jest władczy i zazwyczaj każdy się go bał, ale nie Styles. To była jedyna osoba, która teraz mogłabym się roześmiać z tego co powiedziałem.

-no kim jestem?

-Harry... -wzdycham -dobra. Lottie, to jest Harry, mój chłopak. Harry, to Lottie... moja siostra -dokonałem prezentacji i zacisnąłem dłonie na kierownicy. Miałem nadzieję, że wreszcie zamkną swoje twarze i dadzą mi spokój -teraz Harry, siadaj na dupie i zapnij pasy.

Na moje szczęście przestali oboje marudzić i reszta drogi minęła mi w dość spokojnej atmosferze. Nie pomijając faktu, że Lottie próbowała zasypać Harry'ego milionem pytań o nasz związek. On oczywiście nie raczył odpowiedzieć na żadne z nich, co rozwścieczyło trochę moją siostrę.

Zatrzymałem się pod moją willą i nawet nie zdążyłem otworzyć drzwi, a Harry już podążał w stronę domu. Poczekałem, aż moja siostra się ogarnie i zaprowadziłem ją do środka. Po drodze zabrałem torbę zielonookiego, którą rzucił przy schodach.

Zostawiłem Lottie w pokoju gościnnym i ruszyłem na poszukiwanie mojej księżniczki. Byłem przekonany, że jest w moim pokoju. Nie musiałem przynajmniej go szukać po całej chacie. Ochotę na zabawę w chowanego przeszła mi w wieku pięciu lat.

Wszedłem do swojego pokoju i zastałem otwarte drzwi do łazienki. Harry stał pod prysznicem. Wygląda jakby płakał. Nie zastanawiam się nad niczym. Otworzyłem szklaną ściankę i wszedłem do środka. Odwracam jego twarz w swoją stronę. Zielone oczy już nie przypominają wiosennej trawy, a szarość jesienni. Łzy spływają po jego policzku, mieszając się z wodą.

-nie daję już rady, Lou -pada na kolana. Chowa twarz w dłonie. Nie pozostaje mi nic, jak uklęknąć obok niego i wziąć go w ramiona. Przyciskam go do swojej klatki piersiowej i pozwalam wypłakać. -przepraszam cię... tak bardzo cię przepraszam...

Wyciągam go spod prysznica. Potrząsam nim mocno. Chłopak zachowywał się jakbym wpadł w jakiś obłęd. Powtarzanie cały czas, przepraszam to raczej nie jest normalne. No ale, czy Hazz był normalny?!

-kochanie, nic się nie stało, rozumiesz? -muszę złapać go za twarz, aby na mnie spojrzał. Jego oczy różnią się od tych, które zawsze na mnie patrzały. -Hazz, wróć do mnie!

-kocham cię... tak bardzo cię kocham -ramiona, które mnie oplatają wydają się być dość desperackie. To tak jakby właśnie tonął i próbował czegoś się złapać.

Wyprowadziłem go z łazienki, położyłem na łóżku. Sam zrzuciłem z siebie mokre ubranie i położyłem się obok niego.

-kocham cię, Lou... -w jego oczach widzę łzy -przepraszam cię za moje zachowanie -dotyka mojej twarzy i lekko się uśmiecha. Niestety ta radość nie dociera do jego oczu.

-kocham cię, Hazz -łącze nasze usta. Przylegam całym ciałem do tego jego.

-dziś jest rocznica śmierci... Gemmy -czuję na plecach jak zaciska dłonie w pieści -ojciec to olał.

Chciałbym zabrać każdą cząstek jego bólu. Nie chciałem, aby cierpiał. Jednak nie mogłem nic zrobić, oprócz bycia obok niego. Mogłem mu dać tylko miłość i zapewnienie, że wyrwę Styles'owi tchawicę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top