Rozdział 25

3 tygodnie później

Zakryłem głowę poduszką. Zacząłem kląć na wszystko na czym świat stoi. Miałem ochotę wyć do księżyca. Lubiłem spać do południa, a to wszystko co teraz się działo było totalna pomyłką! Dlaczego ktoś budzi mnie o siódmej rano?! No cholera jasna!

Rozumiem... ogród i te sprawy, ale proszę was wszystkich do jasnej cholery... Jak, dlaczego i po co?! Czy tego wszystkiego nie można robić w jakiś innych godzinach i nie w weekendy?!

Usłyszałem kolejny zgrzyt i przeklęte pikanie. Ja pierdole! Ludzie tu śpią do chuja!

Wygrzebałem się z łóżka i stanąłem w oknie. Zauważyłem jak pięciu mięśniaków wnosi do ogrodu jakieś elementy. Za nimi podążał Harry. To na nim zatrzymałem swój wzrok. Czarne obcisłe rurki, biała koszulka i włosy związane wysoko na czubku głowy.

Złość przeszła mi momentalnie. Dla takiego widoku mógłbym być budzony codziennie.

Ale pomijając Harry'ego, ogród z góry wyglądał cudownie. Nareszcie nie miałem odruchów wymiotnych przy patrzeniu na niego... ale nie oszukujmy się, największym arcydziełem w tym nim był Hazz. Kurwa, był tak piękny, że mógłbym go oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. Wlepiałbym w niego swój wzrok co dziennie. Największe ciacho świata!

Muszę przyznać, że uwielbiałem przypatrywać się jego pracy. Mógłbym patrzeć na niego przez cale życie.

Podziwiałem jego każdy tatuaż, to tak jakby jego ciało opowiadali jakąś historię. Mogłem się założyć, że każde pociągnięcie atramentu na jego skórze miało jakieś znaczenie. Nic nie było zrobione od tak sobie.

Moje rozmyślenia przerwał masz kontakt wzrokowy. Harry jakby wyczuł, że go obserwuję, uniósł głowę do góry. Przełknąłem ślinę. Posłałem mu szeroki uśmiech i odsunąłem się od okna. Nie chciałem aby zauważył, że zbyt długo mu się przyglądam. Mógłby się speszyć, a ja nie chciałem, aby uciekł po raz wtóry. Teraz postanowiłem, że będę robił wszystko powoli, po kolei i z umiarem. Nie chcę go przestraszyć, a zdobyć i zapewniam, że nie chodzi tu o przelecenie go, a o zatrzymanie go przy sobie do końca życia.

Wtedy kiedy odszedł ostatnim razem, za interwencją Zee... zrozumiałem, że on jest tym jedynym. Tym z którym chcę budzić się każdego ranka, pić poranną kawę, usypiać, całować, śmiać się, płakać. Chciałem wziąć na siebie jego brzemię. Osłonić przed wszystkim.

Tak beznadziejnie się zakochałem!! Miałem ochotę się położyć i zapłakać. Cholerna miłość boli.

Chyba lepiej wyrwać sobie serce i się go pozbyć... choć nie. Miłość do takiej osoby jak Hazz, może boleć, ale jest tego wszystkiego warta.

*

Wyszedłem z pokoju około południa. Ulotniłem się z domu nie chcąc jak na razie przeszkadzać loczkowi. Chłopak od rana wziął się za składanie nowej altany. Już sobie wyobrażałem jak jemy w niej kolacje przy świecach, a później kochamy się przy blasku gwiazd. Sceneria romantyczna, ale muszę ją jak najszybciej wyrzucić z umysłu. Nie ma jak na razie mowy o takich rzeczach, a ja nie powinienem o tym myśleć, bo coś czuję, że będę się ślinił.

Kolo trzeciej po południu wpadłem do lokalu nijakiego Sheyke. Spojrzałem beznamiętnie na rzędy pijaków moczących mordy w alkoholu. Można było tu znaleźć też ćpunów. Pewnie wciągali mój towar. Zamknąłem oczy, bo zacząłem mieć wyrzuty sumienia. To była wina Harry'ego. Cholera! Co on ze mną robił?!

-jest Sheyke? -pytam brodatego barmana. Facet ma przekrwione oczy, bliznę na pół pyska i nie chciałbym go spotkać w ciemnej uliczce.

-nie ma... -jego głos jest twardy, ale nie działa na mnie. W tej pracy już dawno się nauczyłem, aby nie okazywać strachu. Najlepiej jakby wszystko spływało po tobie jak po kaczce.

-obawiam się, że jest... -szczerze się. Przeskakuję przez bar, co powoduje zdezorientowanie u faceta i za nim zdążył cokolwiek zrobić ja wchodzę za metalowe drzwi i zamykam je z trzaskiem. Idę wąskim korytarzem i staję przed jedynymi nie opisanymi drzwiami. Nie no ok. Kopię je, uderzają o ścianę.

Przybieram najbardziej morderczy wyraz twarzy i mierze długowłosego blondyna, który obecnie pieprzył jakąś dziwkę.

-wypierdalaj -krzyczę do dziewczyny. Patrzę jak ucieka. Zamykam za nią drzwi. Zakluczam je.

-a ty kto?!

-wisisz mi kasę, kolego. Obyś ją miał!

*

Zimna woda ochładza moje ciało. Czuję się w miarę dobrze. No może ten przeklęty siniak na ramieniu nie czuje się najlepiej, ale mogło być gorzej.

Opieram czoło o zimne kafelki. Zaczynam się śmiać. Nie wiem co mi jest, ale mam nadzieję, że przejdzie mi szybko... musiałem wygrać ten cholerny wyścig.

Wychodzę spod prysznica, ubieram się i schodzę na dół. Idę do kuchni. Biorę sok pomarańczowy. Wchodzę do salonu i oślepia mnie słońce. Nie byłem przyzwyczajony do tego, że oszklona ściana jest osłonięta. Podszedłem bliżej. Taras wyglądał jak wyciągnięty z jakiegoś katalogu. Brązowo ciemny podest, białe mebelki (ciekawe kto będzie je czyścił?!), obite brązowym materiałem. Skrzynki z jakimiś kwiatami. Gdzie spojrzeć, coś tam stało.

Zatrzymałem się z wrażenia. Jeszcze wczoraj była tu jakaś dziura, a teraz?! O mamusiu... Hazz, to prawdziwy cudotwórca!

-ślinisz się -odwracam się w stronę skąd dochodzi głos. Zayn siedzi na kanapie i wpatruję się w ogród. No ale czego się spodziewałem?! Przecież Liam walczy ze skoszeniem trawy i to drugi raz w ciągu trzech tygodni. Harry nie odpuszcza mu. No właśnie gdzie jest Harry?!

Rozglądam się próbując go gdzieś wyłapać pośród krzewów, które znalazły się tu tak po prostu.

-pomógłbyś mu... -odzywam się wreszcie do Zee. Chłopak w odpowiedzi zaczyna się śmiać. Nie wiem co go rozśmieszyło.

-nie będę mu pomagać. Nie mogę stracić takiego widoku -pokazuje na rozciągającego się chłopaka -a po za tym, ty mu za to płacisz... mnie byś nie zapłacił.

Kręcę głową w odpowiedzi. Dla Zayn'a, wszystko składa się do pieniędzy i seksu. Dziwię się, że jeszcze jest z Liam'em. Czyżby to była prawdziwa miłość?! To było nie do uwierzenia. Zayn się zakochał!!

-tylko powiedz mi mój skąpy chłopczyku -Zen jeździ palcem po wardze -nie lubisz kwiatów. Olałeś ten ogród na dzień dobry... -jego oczy pociemniały, kiedy spotkały się z tymi moimi. To tak jakby niebo spadło na ziemię i wytaplało się w błocie. -kto będzie o to dbał? Tyle kasy rzucone w błoto... a ty przecież nie jesteś rozrzutny -podchodzę do niego. Opieram dłonie po obu stronach jego ud. Nasze twarze są na tym samym poziomie. Czuję jego oddech na ustach. Uśmiecham się szeroko, na co Zayn zmrużył oczy. Żaden z nas nie odezwał się, było czuć między nami napięcie.

Wyprostowałem się gwałtownie i poklepałem chłopaka po jego nieogolonym policzku.

-zatrudniłem ogrodnika...

-dlaczego to robisz? -pyta gładząc policzek.

-bo lubię te napięcie miedzy nami -wiem, że nie pytał o to, ale miałem dość dobry humor, więc dlaczego go nie wykorzystać?

-zaraz ci zrobię rozpięcie... jak wypierdolę ci w pysk. -prycham w odpowiedzi i wychodzę na taras, aby zapalić. Drzwi otwierają się dość lekko. No, no, no... chłopak się postarał, nawet je naprawił. Brawo...

Wyciągam z kieszeni fajki i odpalam jedną z nich. Zaciągam się dymem i szukam wzrokiem Harry'ego. Kiedy widzę go przez biały obłoczek, zatrzymuję powietrze w płucach. To co widzę nie pozwala mi racjonalnie myśleć. Opalone umięśnione ciało Harry'ego lśni w ostatnich promieniach słońca. Nachyla się właśnie nad fontanną.

Stoję tam jak kolek i wpatruję się w tego Apollona. O kurwa! Przecież zaraz tu zejdę...

Przełykam ślinę... nie mogę odwrócić wzroku od tego cudownego ciała. Ja pieprzę, chciałbym móc go dotykać bez żadnych konsekwencji.

-radziłbym ci to wyrzucić, o tu... -nawet nie odwracam wzroku od chłopaka, gdy staje przede mną Liam -Hazz się wścieknie, gdy zobaczy, że brudzisz jego taras... -wyciągnąłem dłoń w stronę Li i wyrzuciłem papierosa. Nawet nie wiem, czy trafiłem tam gdzie powinienem.

Harry się odwraca i posyła mi dość zdziwione spojrzenie. Rośnie mi temperatura.

Odwracam się i wchodzę do domu. Mijam Zayn'a.

-idę sobie zwalić...

-ten namiot widać z kilometra!

Nie zważam na to co krzyczy. Biegnę do swojej sypialni. Wpadam do łazienki, zrzucam z siebie ubranie i wchodzę pod prysznic.

To nie moja wina, że robię sobie dobrze, myśląc o cudownym ciele i smakowitych ustach Harry'ego.

Boże, ten chłopak doprowadzi mnie do zgonu kiedyś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top