Rozdział 23

Ze specjalną dedykacją dla grupy Jednorożca♥

To nie tak że byłem zadowolony z tego, że Harry mnie odtrącił. Po prostu byłem wkurwiony, dlatego zniknąłem z jego życia na jakiś czas. Chciałem sam ochłonąć i dać chłopakowi chwilę spokoju za nim ponownie ruszę do ataku.

Otworzyłem kolejną butelkę piwa. Spojrzałem na nią i ogarnęła mnie jeszcze większa złość. Napiłem się alkoholu, aby zakłócić moje zdradliwe myśli. Ponoć można zapić smutki. Tylko czy to było dobre.

-cześć, Lou... -w odpowiedzi pokazałem Zayn'owi środkowy palec. W tej chwili miałem ochotę go zabić. Myślałem, że jest moim przyjacielem... a okazał się być najgorszą świnią, jaką stworzyła ta ziemia. Nie mogę ogarnąć jak mógł mnie tak potraktować?!

-spierdalaj... -wyciągnąłem papierosa i go zapaliłem. Gówno mnie obchodziło, że nie palimy w domu. Jestem teraz typową Sassy i nikt nie ma mi prawa mówić co mam robić, a szczególnie w moim własnym domu! Cholera... chyba jestem już nad wyraz pijany. Wystarczy... przepraszam, temu panu już podziękujemy.

-będziesz tak długo się na mnie gniewał -popierdoliło go żądając mi takie pytanie?!

-nie, ale wypierdalaj -nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Zamknąłem oczy i oparłem głowę o oparcie fotela. Musiałem coś wymyślić.

3 tygodnie wcześniej

Cholera, nie wiedziałem co mam zrobić. Chłopak po prostu sobie poszedł...zrzucając na mnie taką bombę. Matko, jakbym znalazł tego dupka, który skrzywdził jego siostrę, zabiłbym na miejscu. Nawet sobie nie mogę wyobrazić jak on musiał cierpieć. To jest nie do zrozumienia. Sam nie mogłem ogarnąć tego wszystkiego. Za dużo tego. Czułem jakby Harry podzielił się ze mną swoim bólem. To tak jakby zrzucił ze swoich ramion maleńki kawałek balastu i oddał mi go.

Tylko czy byłem gotowy, to przyjąć...

-poszedł już? -odwróciłem się w stronę Zayn'a. Wyglądał na dość spokojnego. -najwyższa pora.

Zmarszczyłem brwi. Oddech zrobił się płytki. Czułem, że za słowami 'najwyższa pora', kryje się coś więcej. Znałem Zayn'a i dobrze wiedziałem, że ten człowiek ma swoje zagrania, ale nigdy nie używał tego przeciwko mnie. Czy tym razem mogło być inaczej?

Podszedłem do niego.

-powiedziałeś mu coś? - w odpowiedzi słyszę parskniecie. Jego zachowanie nie pasowało do mojego przyjaciela. -co mu powiedziałeś?!

-prawdę, Tommo. -przerwał i spojrzał mi w oczy. Zagotowałem się. Cholera, jaką prawdę?! -takich jak on masz na pęczki. Bzykniesz go i zostawisz... Harry odchodząc zabierze ze sobą Liam'a, a za bardzo mi na nim zależy, abyś to psuł swoimi potrzebami. Dobrze oboje wiemy, że nie jesteś zdolny do stworzenia związku, a szczególnie z facetem.

Prawda uderza we mnie jak piorun. Czuje się naelektryzowany i mogę przysiądź, że zabiję... tego dupka. Może i nie byłem zdolny do tego całego związku, ale chciałem spróbować. Chciałem to zrobić dla Harry'ego, bo go do kurwy nędzy kochałem!!

-pojebało cię?! -mam już dość. Co to ma być do jasnej cholery?! -ktoś cię prosił o wpieprzanie się w moje życie?!

-Louis, sam dobrze wiesz, że chcesz go tylko przelecieć...

Nie wytrzymuje. Z całej siły wale go w pysk. Mam nadzieję, że pozostanie mu pamiątka. Nie pozwolę temu pieprzonemu pajacowi niszczyć moje życie. Nie raz mam wrażenie, że robi wszystko aby mi się nie udało... tak jakby chciał mnie zatrzymać obok siebie jak najdłużej. No tak! Zarabiałem na jego dupę! Jakby nie moje wygrane wyścigi, ojciec zamknąłby go w swojej firmie i skończyłoby się leniuchowanie.

-powiedz lepiej, że obawiasz się, że Liam od ciebie ucieknie, bo zobaczy, że tak naprawdę jesteś dupkiem!

Obecnie

Dotykam dłonią czoła i myślę, że umarłem i trafiłem do piekła. Od niechcenia wrzucam na wpół spalonego papierosa do prawie pełnej butelki piwa. Odstawiam ją z hukiem na stolik. Sięgam po koc i się nim przykrywam. Zwijam się w kulkę. Nikt nie mówił, że miłość do drugiej osoby, aż tak bardzo boli. Może jednak było lepiej jak nie zakochiwałem się w nikim. Byłem chyba lepszym robotem, niż człowiekiem. Matko, co się ze mną działo?! Miałem ochotę ryczeć przez jakiegoś gówniarza. Odpierdoliło mi do końca. Powinienem zapisać się na jakąś terapię. Czy komuś uda się mnie wyleczyć z miłości do Harry'ego?! Proszę, niech ktoś mi pomoże... nawet jeśli miałbym przy tym umrzeć, bo i tak umieram. Każdego dnia od trzech tygodni umieram powolną śmiercią. Czuję się taki pusty w środku... jakby ktoś odrąbał mi rękę... wyrwał serce i podeptał.

Powolna śmierć, wegetacja... z Harry'm odszedł cały mój świat i nie wiem, czy będę kiedyś mógł wybaczyć Zayn'owi. Zniszczył mnie... zniszczył jeden jedyny moment, kiedy byłem gotowy oddać diabłu duszę.

Chciałem, aby zielonooki wrócić... przytulił mnie. Nawet jeśli miałby jeszcze raz obić mi mordę... pozwoliłbym mu na wszystko, tylko aby wrócił! Zabrał ode mnie ten przeklęty ból rozłąki, tą przeklętą pustkę, która pochłaniała mnie każdego dnia coraz bardziej. Niedługo mnie wciągnie całkowicie i nic ze mnie nie pozostanie. Ponownie stanę się człowiekiem bez duszy. Może i lepiej... przynajmniej nie będę czuł się jak gówno.

Matko, o czym ja myślę?! Przecież wszystko pozostanie we mnie, tak jak zawsze... będę dusić to w sobie... może przestanę myśleć o tym na co dzień, ale to będzie we mnie i kiedyś wróci z zdwojoną siłą i naprawdę mnie uśmierci. Tak jak śmierć mamy, choroba ojca... te wszystkie wspomnienia są we mnie, tylko głęboko ukryte. Zamknięte za stalowymi drzwiami... wspomnienie o Harry'm też kiedyś tam się znajdzie. Umrze nie pozostawiając po sobie najmniejszej ryski.

Podciągnąłem mocniej kolana pod brodę, schowałem głowę pod koc i mocno zacisnąłem powieki. Chciałem odgonić od siebie każdą myśl związaną z tym chłopakiem. Chciałem zacząć żyć dalej... a raczej próbować.

-ile wypiłeś?! -nagle koc zostaje zerwany ze mnie, a moim oczom ukazuje się Mulat i nawet nikt nie wie jak bardzo chcę mu wypierdolić w ten jego pierdolony pysk!

-a chuj cię to... -próbowałem zabrać gnojkowi koc i ponownie się pod nim schować. Chciałem odciąć się od świata i dalej być sam ze sobą. To było lepsze.

-obchodzi... ile wypiłeś? -jego głos jest spokojny.

-jedno piwo... lepiej ci?! A teraz oddaj mi koc i wypierdalaj -wyrywam mu materiał i ponownie się nim okrywam. Tak mi dobrze, kiedy odgradzam się od tego przeklętego świat. Poczułem znowu zimno, kiedy Mulat zerwał ze mnie ponownie koc. Chciałem rzucić się na niego z pięściami, zatłuc... Miałem chęć wyrwać mu serce, rozszarpać gardło, pociąć na kawałki, ale nawet nie drgnąłem. Nie ruszyłem się nawet na milimetr z tego pieprzonego fotela i ciągle posyłałem mordercze spojrzenia Zayn'owi.

-wiem, spieprzyłem... myślałem tylko o sobie, ale...

-spieprzyłeś?! -teraz dopiero wstałem. Ogarnęła mnie złość. Moje ciało nie mogło pomieścić tego co teraz czuję i miałem wrażenie, że zaraz wybuchnę -słyszysz siebie?! Rozpierdoliłeś mi życie! Harry nigdy nie był chłopczykiem do pieprzenia! Kocham go do jasnej cholery... -reszta słów ugrzęzła mi w gardle. Przyznałem się do tego co czuję, pierwszy raz w życiu. Na twarzy Malik'a malowało się zdziwienie, ja za to czułem się zdezorientowany i przerażony.

Usiadłem na fotelu i schowałem twarz w dłonie. Chciałem płakać, ale nie mogłem... nie umiałem. Nie mogłem z siebie wydobyć choć najmniejszej łezki. To było najgorsze, może jakbym sobie popłakał, to by mi ulżyło w jakimś małym stopniu.

Biorę głęboki wdech...

-idź się ogarnij, o trzeciej masz kurs do Styles'a. Zawieziesz ojca i Maurę -słyszę jak kluczyki upadają na stolik. -przynajmniej teraz mogę zrobić tyle.

-po co mam jechać do Styles'a?

-dlatego, że mieszka tam teraz Harry...

Naprawdę nie chciałem tam jechać. Broniłem się przed tym. Nie chciałem się narzucać chłopakowi, który nie chciał mnie w swoim życiu. Ale może... może uda mi się go jakoś do siebie przekonać, pokazać, że nie jestem jak ten koleś, który zabił jego siostrę. Nie byłem przecież taki, nigdy nikogo nie zabiłem! Unikam skupisk ludzi podczas wyścigu. Szanuję każde życie i naprawdę, mam przeogromną chęć zamordowania tego skurwysyna, przez którego Harry mnie zaszufladkował.

Dawno nie siedziałem tak długo pod prysznicem, jak dziś. Musiałem zmyć z siebie ten przeklęty zapach alkoholu i tytoniu. Wyszedłem spod prysznica, ubrałem się. Poprawiłem ostatni raz włosy i wyszedłem z domu. Podróż z Yaser'em i Maurą, trwała stosunkowo krótko. Nawet nie zdążyłem poczuć stresu, czy lęku. To przyszło dopiero później, kiedy okazało się, że Harry'ego nie ma jeszcze w domu i nie wiadomo kiedy wróci. Zdążyłem jednak w czasie tego wszystkiego odsłuchać jak Des chwali się swoim ogrodem, który... od podstaw stworzył Harry. Nawet nie wiedziałem, że zajmuje się takimi rzeczami!

Po obejrzeniu tego piękna, które stworzył zielonooki, musiałem przyznać rację. To naprawdę miało swoją magię i może pomoże mi w odzyskaniu chłopaka.

Krążyłem chyba z godzinę po ogrodzie. Nogi mi już w dupę wchodziły, ale musiałem być cierpliwy... a Malik'owie nigdzie się nie ruszą beze mnie, więc... mogłem sobie tu chodzić i chodzić... i

Wtedy go zobaczyłem, szedł jakby świat nie istniał dla niego. Jego twarz była pogrążona w zamyśleniu, nie dziwię się więc, że wlazł wprost we mnie. Jego ciało odbiło się ode mnie jak piłeczka. Miałem ochotę jęknąć... ała. Jak nie patrzał był większy i pewnie dwa razy cięższy niż ja. Moje ciało po zderzeniu z jego, wołało o pomoc.

-co tu robisz? -usłyszałem, kiedy zimna zieleń spotkała się z moimi oczami. Wyglądał jakby chciał mnie zabić. Może jednak to był zły pomysł, aby się tu pojawił.

-przywiozłem Yaser'a i Maurę -odpowiadam. Próbuję być pewny siebie.

-to idź pilnować auta! -wzdrygnąłem się słysząc jego twardy głos. Był naprawdę wkurzony. Nie mogłem jednak po sobie pokazać, że to mnie rusza. Trzeba być twardym, aby dążyć do celu. Nawet nie wiem skąd wziąłem tyle sił, aby go zapytać o ogród. Próbowałem za wszelką cenę nie zdradzić chłopakowi, że wiem, że to on stworzył ogród.

-myślisz, że osoba, która zajmowała się waszym ogrodem miałaby czas zając się moim?! -zapytałem cicho i uzyskałem taką odpowiedź jakiej się spodziewałem. Głośne NIE odbiło się w mojej głowie. Mógłbym przysiądź, że chłopak chciał się mnie w ten sposób pozbyć. Ja jednak nie miałem zamiaru dać za wygraną. Z odsieczą przyszedł mi ich ogrodnik.

-to co, Hazz... znajdziesz czas, aby zając się moim ogrodem? -zapytałem cicho jak tylko ogrodnik oświecił nas kto jest odpowiedzialny za to wszystko.

-pomyślę... -rzucił i odszedł. Ucichnąłem się, bo już wiedziałem, że złapałem go w pułapkę i teraz musiałem tylko poczekać jak odpowie mi pozytywnie. Mina mi zrzedła, kiedy zostałem też zaprzęgnięty do pracy. O matko... o mało nie padłem. Musiałem nosić ciężkie elementy czegoś co miało być niby oranżerią. No miło, milutko...

Zdjąłem koszulkę i poczułem na sobie palący wzrok. Odwróciłem się w tamto miejsce i zobaczyłem Harry'ego. Patrzał na moje ciało, uśmiechnąłem się szeroko. Po jego minie widziałem, że podoba mu się to co widzi. Zacząłem się dla tego bardziej prężyć. Niech sobie poogląda.

Ruszyłem w jego stronę. Chłopak był tak zapatrzony, że nie zauważył jak do niego podszedłem. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy zobaczyłem bardzo odznaczającą się na jego spodniach erekcję. Nie tylko on ucieszył się na mój widok.

-chyba masz mały problem... o tu -klepnąłem go lekko w krocze. Harry ocknął się. Upadł na ziemię, łapiąc się za przyrodzenie.

-zabiję cię... -wszystko szło ku dobremu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top