Rozdział 22

(od au.: siemanko! to ponownie ja z nowym rozdziałem :P

Myślę, że nadeszła pora, aby wyjawić sekret Harry'ego. Mam nadzieję, że zrozumiecie choć trochę jego zachowanie. Wiem, że jest wnerwiający... no ale każdy ma coś z takiej osoby. Dobra nie będę tu zanudzać :)

ooooooo, mam do was dużą prośbę:D kochani przykładajcie dużą uwagę do ZMIAN CZASOWYCH w tym rozdziale. Nie chcę, aby ktoś się pogubił i nie wiedział o co chodzi!

dziękuję za uwagę! miłego czytania :*)

Byłem mega wnerwiony. Wszystko we mnie buzowało. Temperatura ciała wzrastała z każdą sekundą. Zapomniałem koszule mając nadzieję, że jak najszybciej wyjdę z domu Tomlinson'a. Czułem się beznadziejnie. Taki wykorzystany! Ponownie oszukany, ale czego ja się spodziewałem?! Kwiatków, serduszek i wyznań miłości?! Na jakim ja świecie żyje... już dawno powinienem wiedzieć co wiąże się z takimi ludźmi jak Tomlinson.

Boże, jaki ja byłem głupi?! Przecież od razu było wiadomo, że on chce tylko mnie przelecieć!

-Harry! -musiałem zacisnąć wargi, aby czasem nie odwrócić się i nie krzyknąć, aby spierdalał. Może jakbym mu przypieprzył kolejny raz chłopak wreszcie by się ode mnie odwalił. Jednak w tym momencie chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i zapomnieć o tym padalcu. -poczekaj! -czuję silne szarpniecie, przez co muszę się zatrzymać. Odwracam się twarzą do chłopaka. Rozsadza mnie od środka. Jakbym mógł to bym go zabił. Wyrwał wszelkie wnętrzności i nakarmiłbym nimi bezdomne koty. -o co chodzi?! Czemu znowu uciekasz, Hazz?

-odwal się, ok? -wyrywam z jego uścisku mój nadgarstek -mam cię już dość.

-chodzi o to co powiedziałem?... przepraszam. Nieraz nie myślę...

-przestań pieprzyć! Nie jestem chłopcem, którego możesz wykorzystywać... nie mam zamiaru być kolejnym, którego zaliczasz... -widzę na jego twarzy grymas bólu. Czyżby moje słowa go ruszyły?! No tak, prawda boli.

-nigdy bym cię nie wykorzystał. Za bardzo szanuję twojego ojca i bardzo mi na tobie...

-oj, no tak.. wszystko składa się do mojego ojca. To nic nowego! Jesteś chujem, jak każdy inny! -mam już dość tej rozmowy. Mam dość tego wszystkiego. Chcę wrócić do swojego starego życia... tego sprzed Tomlinson'a.

-ja...

15 minut wcześniej

Ręce mi się trzęsły. To nie mogła być prawda... Czy przed chwilą naprawdę prawie bym uprawiał seks Louis'em?! Matko, jak ten chłopak całował... jaki on był cudowny, delikatny. Mógłbym mu oddać duszę... ciało... wszystko. Przez niego moje serce składało, umysł słabo działał. Jeju, czułem się jak w bajce. Nie przejmowałem się tym, że przed chwilą byłem taki chętny... i mogłem zostać uznany za jakąś dziwkę, ale cholera miałem ochotę na to wszystko. Louis był tego warty. Myliłem się wcześniej co do jego osoby. Możliwe, że mógłbym mu zaufać.

-Harry... -całkowicie zapomniałem Zayn'ie. -powinieneś już iść...

-ale... -poczułem coś nieprzyjemnego. Czy on mnie wyrzuca?! Przecież miałem poczekać na Lou! -jesteś przyjacielem Li i nie mogę pozwolić na to co tu się dzieje... -przełknąłem ślinę. O co mu do jasnej cholery chodzi?!... dlaczego on tak się zachowuje?! -Louis nie jest zdolny do związków, a co dopiero do miłości. Takich jak ty miał miliony. -parsknął śmiechem -schemat jest ten sam. Najpierw jest słodko, traktowanie jak księżniczki, później jest seks i wszystko się kończy. -uśmiech znika z jego ust -masz szczęście, że wam przerwałem, bo pewnie przeleciałby cię tu, a później wypchał za drzwi. Louis z takich jak ty... robi sobie dziwki... jesteś przyjacielem Liam'a, zależy mi na nim... nie chcę, aby wasza relacja zniszczyła to co jest między nami...

To było bolesne. Byłem dziwką...

Obecnie

-ja... Harry, tu nie chodzi o twojego ojca... po prostu ja... Harry, wytłumacz mi o co chodzi!

Moja jedna brew podskakuje ku górze. To jest zabawne. Ten człowiek naprawdę myślał, że granie zdezorientowanego przyniesie mu jakieś pozytywne skutki?. Tak Tomlinson, udawaj idiotę... wyjdzie ci to na dobre! Matko, o czym ja tak w ogóle myślę? Powinienem już dawno stąd iść. Nie miałem ochoty patrzeć na jego zakłamaną mordę.

-dzięki, nara... mam nadzieję, że na dobre znikniesz z mojego życia -zaczynam się cofać. Nie spuszczam wzroku z Louis'a.

-wytłumacz mi co się dzieje!

-myślałem, że jesteś inny... ale okazujesz się być tak jak inni ludzie twojego pokroju. Dla was liczą się tylko pieniądze i te pierdolone wyścigi. Nienawidzę was! -mój oddech jest płytki. Serce na chwilę przestaje bić. Umysł podsyła milion wizji. Czuję jak każda komórka w moim ciele chce uciekać. Ja jednak stoję i patrzę na jego twarz. Widzę w jego oczach ból... uderzyłem tam gdzie boli. Bardzo dobrze.

-dlaczego tak nienawidzisz mojego środowiska?! -łatwe pytanie, ale tak wiele bólu za sobą ciągnie.

6 lat wcześniej

Leżałem na łóżku i wpatrywałem się w sufit. Dziś wydawał się dość interesujący. Możliwe, że nawet mnie natchnął na stworzenia czegoś. Może by tak zbudować altanę z podwieszonym ogrodem? Mógłbym wtedy leżeć na ziemi i wpatrywać się w piękność znajdująca się tuż nad moją głową. To by było piękne miejsce. Zabrać ukochaną osobę na oglądanie tego piękna, zamiast wpatrywania się w gwiazdy.

-Harry... -chuda jak patyk dziewczyna wskakuje na mnie. Wszystkie jej kości wybijają się w moje ciało. Mam ochotę ją zabić.

-Gemm... złaś cielaku! -zrzucam ją z siebie. Dziewczyna ląduje tuż obok mnie.

-jesteś dupkiem, Styles... ale cię kocham -moja siostrzyczka wtula się w moje ciało. Odwzajemniam uścisk. Mruczę w odpowiedzi, kocham cię, słoniu i zaczynam opowiadać o moim pomyśle, bo wiem, że ona mnie wysłucha i nie wyśmieje. Cudownie mieć taką siostrzyczkę.

Obecnie

-chcesz wiedzieć? -pytam śmiejąc się sztucznie. -jeden z waszych zabił mi siostrę -mój głos jest przesiąknięty jadem -nawet padalec nie zatrzymał się, aby sprawdzić czy żyje. Ważniejszy był wyścig. Gemma skonała na moich rękach! Zabił ją taki sam idiota jak ty -wskazuję na niego palcem. Łzy momentalnie stanęły mi w oczach. Samo wspomnienie mojej ukochanej siostry wypełniało mnie ogromnym bólem. Mimo tylu lat rany się nie zabliźniły. -nie wiem jak mój ojciec może mieć coś z wami wspólnego.

-ja...

-coś jeszcze chcesz wiedzieć?! -moja złość wzrasta z każdą sekundą i muszę przyznać, że mógłbym zabić teraz Tomlinson'a i pewnie bym nawet tego nie żałował. Patrzę na niego, wygląda jakby był w totalnym szoku -a zapomniałem dodać. Moja matka siedzi od pięciu lat w psychiatryku, bo obwinia się za jej śmierć... miło prawda?! -zaczynam się śmiać. Mój śmiech jest taki głośny nie pasuje do mnie. -coś jeszcze? Nie? To spierdalaj.

Odszedłem, mając nadzieję na rozpoczęcie nowego życia. Z dala od tego nielegalnego świata i od Louis'a Tomlinson'a... który mógł być miłością mojego życia.

Dwa tygodnie później.

Czternaście dni minęło jak jedna godzina. Pierwszy raz tak szybko zleciał mi czas.

Od pamiętnego wieczoru nie widziałem Louis'a. Nie odzywał się, nie pokazywał się. Zayn i Liam nawet o nim nie wspominali. Została po nim wielka luka, tak jakby nie istniał, jakby nigdy nie pojawił się w moim życiu.

Czy się cieszyłem z tego? Możliwe, choć nie... nie cieszyłem się. Czułem dziwną nieprzyjemna pustkę. Przestałem się cieszyć z tego co mam, co osiągnąłem. Czułem się tak jakby pusty w środku... czegoś mi brakowało.

Za każdym razem, kiedy wychodziłem z uczelni wypatrywałem auta Lou. Miałem nadzieję, że się pojawi, zawalczy, potrząśnie mną... jednak nigdy się nie pojawił.

Powinienem się cieszyć, przecież wróciłem do swojego starego życia... czyli do nudy, poprzeplatanej szarością. Wszystko było nijakie. Takie do dupy. Wszelkie seriale, które oglądałem kiedyś, teraz wydawały się beznadziejne. Kolor w moim pokoju był taki bezosobowy. Moje projekty przestały mi się podobać.

Miałem wrażenie, że wszystko straciło jakikolwiek sens.

-mamusiu... -dotknąłem paluszkiem dłoni mamy. Kobieta uśmiechnęła się do mnie -nie opuścisz mnie nigdy, prawda?

-nigdy, kochanie... zawsze będę tu -wskazała w miejsce gdzie bije moje serduszko. Nie miałem pojęcia o czym mówi, bo jakim sposobem mogłaby zmieścić się w moim sercu?!

Zwiesiłem głowę. Przełknąłem ślinę. Wtedy tego nie rozumiałem. Jak pięcioletnie dziecko może zrozumieć, że kiedyś pozostaną mu tylko wspomnienia i to co ma się w sercu.

Spojrzałem na mamę. Siedziała i wpatrywała się w okno. Była dziś bardzo spokojna i nie wypytywała o Gemm. Ciągle zasypywała mnie pytaniami o moje życie. Nie mogłem jej oczywiście powiedzieć, że właśnie wszystko runęło w gruzach. Chciałem aby nic nie zakłócało jej spokoju, a szczególnie moje beznadziejne życie.

-kocham Cię, mamo -ucałowałem jej dłoń.

-ja ciebie też, Harry.

Tydzień później

Myślałem, że już nic gorszego mnie spotkać nie może. Jednak się myliłem...! Dwa dni temu zalało nam całe mieszkanie. Nie dało się tam mieszkać, a wszystkie prace remontowe miały potrwać do dwóch tygodni! Pierdolone rury!

I tak... straciliśmy z Li, dach nad głową. Brązowooki w ogóle się nie przejął, tylko w podskokach przeprowadził się do Malik'a. Ja musiałem zamieszkać z ojcem. Oczywiście Zayn namawiał mnie, abym i ja zamieszkał w ich willi. Ale ja i Lou w jednym domu, to zły pomysł. Nie miałem tyle odwagi, aby stanąć z nim twarzą w twarz.

Właśnie wracałem z uczelni i muszę przyznać, że mam dość tej całej pierdolonej drogi. Wlokłem za sobą stopy, co spotykało się z dziwnymi spojrzeniami przechodniów. Miałem dość. Dlaczego wszystko działało na moją niekorzyść?!

Wszedłem do domu ojca. Cisza jaka tu panowała, przyprawiała o ciarki. Na cmentarzu jest już bardziej...

-Harry... -podskoczyłem słysząc głos gosposi ojca. Matko! Przyłożyłem dłoń do serca. Kiedyś zejdę na zawał ze strachu. -twój ojciec oczekuje cię w ogrodzie. -co tak formalnie? -macie gości.

Oczywiście! Inaczej ojciec nawet by nie zwrócił uwagi, że z nim mieszkam. Każda przecież okazja jest dobra, aby pochwalić się przed tymi bogaczami swoim IDEALNYM synkiem, choć nigdy obok ideału nawet nie stałem! Nigdy przecież nie będę tym kim kimś, jakim chciałby mnie widzieć ojciec. Byłem przecież tylko Harry Styles, marny studencik architektury krajobrazu z matką wariatką, ojcem idiotą.... Jestem nikim!

-idę się przebrać...

Nie spieszę się zbytnio, mając nadzieję, że goście ojca po prostu sobie pójdą, a ja będę miał święty spokój. Powolny prysznic, suszenie ciała, walka z ubraniami... cały ja!

Niestety wchodząc go ogrodu, zauważyłem ludzi siedzących w altanie. Westchnąłem, nie chciałem dziś udawać i świecić jak milion dolarów. Wolałbym posiedzieć sam i dalej użalać się nad swoim życiem. Za nim jednak wszedłem do altany zobaczyłem Antoni'ego, ogrodnika ojca. Musiałem jak najszybciej się wymigać z 'herbatki' tatusia i iść mu pomóc. Praca w ogrodzie mnie odpręża, a szczególnie w tym. Stworzyłem go dla mojej mamy, ona też uwielbia kwiaty. Niestety jest jeszcze dużo do zrobienia i mam nadzieję, że uda mi się go dokończyć za nim ona wróci... jeśli w ogóle wróci.

Wymusiłem na sobie uśmiech i wszedłem do środka. Mina mi zrzedła, kiedy zobaczyłem Malik'ów. Nie no, tych mi tu jeszcze brakowało! Czy ja się wreszcie uwolnię od tych ludzi?! To jest już ponad moje siły! Proszę zabijcie mnie, a ciało rzućcie do rzeki!

-Harold... -powstrzymałem się przed przewróceniem oczami. Miałem ochotę przyłożyć ojcu za zwracanie się tak do mnie. Jasna cholera... nie miałem na imię Harold! Czy ja mam mu pokazać swój dowód, aby wreszcie ogarnął jak brzmi moje imię?!

-ojcze... -chyba zaczynam się modlić. Śmiech na sali...

-pamiętasz pana Malik'a i jego żonę? -oj joj... kto by nie pamiętał?! Przecież dali mi czarnego bentley'a, którego Louis wygrał w wyścigu!

-oczywiście, dzień dobry...

Po przywitaniu się i po odsłuchaniu jak bardzo Maura jest zachwycona ogrodem i jak bardzo by chciała mieć taki u siebie, uciekłem. Praktycznie biegiem podążałem w głąb ogrodu mając nadzieję, że spotkam tam Antomni'ego. Nie patrzałem na nic i pewnie dlatego wpadłem na kogoś. Moja klatka piersiowa zabolała, a mózg chyba poobijał się w czaszce. Jednak to nie był pryszcz. O mało nie padłem, gdy do mojego nosa doszedł znajomy zapach. Uniosłem wzrok i syknąłem. Louis Tomlinson...

-co tu robisz?! -fala złości owładnęła moje ciało. Może i mi go brakowało, ale dalej nie mogłem zdzierżyć tego, że chciał mnie tylko wykorzystać...

-przywiozłem Yaser'a i Maure...

-to idź pilnować, auta! -wymijam go. Chcę być jak najdalej za nim moje ciało i umysł zareaguje inaczej niż złością. Mógłbym paść na kolana przed nim i błagać, aby mnie chciał, ale jak na razie to chciałem mu przyjebać łopatą i lepiej niech tak zostanie.

-ładny ogród... -zatrzymuję się na te słowa, choć wiem, że to mnie zgubi. Cholera, Harry... idź... olej to co mówi -chciałbym mieć taki u siebie... -idź, nie słuchaj go! Ogarnij się Styles! -myślisz, że osoba, która zajmowała się waszym ogrodem miałaby czas zając się moim?!

-nie... -po co się odzywam?! Pojebało mnie do końca?! Matko, idioto! Idź i nie słuchaj go, nie odpowiadaj... po prostu zniknij!

-może dasz mi jego numer i sam zapytam...

-Harry! -podnoszę wzrok. Antonii idzie w naszą stronę. Mój wybawiciel. Mam ochotę całować go po rękach. Skrzywiłem się jednak, gdy zobaczyłem, że w dłoniach trzyma plany. Cholera jasna! -nie rozumiem czegoś w twoich planach. Gdzie ma stać ta przeklęta oranżeria?! Tam gdzie altana, czy w tej nie ruszanej części? -podchodzi do nas i wciska mi projekt w dłonie. Wita się kulturalnie z Louis'em. Przełykam ślinę. Bez planu wiem, gdzie co ma stać.

-w tej nie ruszanej -odpowiadam cicho -ma być połączona z tarasem rodziców...

-to do roboty -dostaję w twarz rękawicami. Pewnie jakby ojciec to zobaczył, zwolniłby go, ale cóż... traktowaliśmy się jak równy z równym. Tylko, że ja byłem od planowania i od brudnej roboty. On często tylko pokazywał palcem co mam robić, no chyba że nie kumał czegoś z mojego projektu... no bo sorry! Zacząłem go tworzyć w wieku piętnastu lat, a moje zdolności plastyczne też nie są najlepsze.

-to co, Hazz... znajdziesz czas, aby zając się moim ogrodem? -spojrzałem na Lou. Nie chciałem... nie chciałem... Boże jak ja bardzo nie chciałem mu odmówić.

-pomyślę... -Rzuciłem i ruszyłem przed siebie. Miałem nadzieję, że pozbędę się chłopaka. Niestety nie uwolniłem się od niego, bo okazało się, że Anton i jego zaprzęgł do pracy. Na początku chłopak się śmiał, bo myślał, że to żart... no ale...

Powiem, że miałem ochotę skonać, gdy patrzałem jak Lou pomaga znosić elementy do zbudowania oranżerii. Ja za to przekopywałem teren nieco dalej i muszę stwierdzić, że dobrze, że opierałem się łopatę... bo kiedy Lou zdjął koszulkę, a jego spocone ciało zabłyszczało w promieniach słońca... prawie upadłem. Potrząsnąłem głową, chcąc wrócić do pracy, ale jak do jasnej cholery, miałem to zrobić skoro przed oczami malował mi się taki obrazek.

Mój przyjaciel w spodniach zareagował od razu. Mały problem w spodniach, równał się z dużym problemem w głowie. Przecież ja teraz nie będę mógł myśleć o niczym innym! To było złe...

Myślałem, że mam zwidy, kiedy jego ciało znalazło się kilka centymetrów ode mnie. O ja pierdole! Nikt nawet nie wie jak bardzo chciałem go dotknąć!!

-chyba masz mały problem... o tu -jego dłoń uderzyła o moje krocze, co wywołało gigantyczny ból i mój upadek. To jednak nie były zwidy. Zabiję go!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top