Rozdział 12
Liam
Stałem i wpatrywałem się w szarą ścianę budynku. Miałem wrażenie , że całe życie uszło ze mnie, ale tak było za każdym razem, gdy wychodziłem z uczelni. Studia po prosu ssały jak diabli. Chciałem to wszystko rzucić i wyjechać jak najdalej stąd. Miałem dość bycia przykładanym synem mamusi i tatusia. Nie chciałem być tym czym chwalą się rodzice na prawo i lewo. Ich kochany synek poszedł na prawo. Może kiedyś zostanie cenionym prawnikiem.
Miałem ochotę się zbuntować, pokazać, że ja też mam coś do powiedzenia w swoim życiu.
Pewnie dlatego wsiadłem do sportowego auta, które zatrzymało się tuż obok mnie.
To miał być bunt, wszystko robione na złość ojcu... Tylko dlaczego jak tylko zobaczyłem chłopaka siedzącego za kierownicą moje serce podskoczyło, a ciało miało zamiar się rozpłynąć?!
-cześć -delikatny głos Zayn'a zrobił z mojego mózgu galaretkę.
-cześć -mój głos brzmiał dość dziwacznie. Czuję jak coś zaciska się na moim gardle. Przy tym chłopaku czułem się nad wyraz dziwnie. Dłonie trzęsły mi się jakbym był na odwyku. Ledwo zapiąłem pas.
-nic ci nie zrobię -ciepła dłoń Zayn'a znalazła się na mojej. Spiąłem mięśnie, aby nie wydać z siebie żadnej reakcji. Jak mogłem mu powiedzieć, że to nie strach jest odpowiedzialny za moje zachowanie? Przecież w tym momencie nawet przez myśl mi nie przeszło, aby się go bać. Miałem się ochotę na niego się rzucić. Poczuć jego usta na swoich i to wszystko było złe.
-nie boje się -odpowiadam dość twardo, co spotyka się z rozbawieniem Zayn'a. Chłopak uśmiecha się szeroko, a ja mam wrażenie, że się zakochałem w jego uśmiechu... To był chyba ten moment, który zaprzepaścił wszystko. Utonąłem... w jego oczach... w aksamitnym głosie.
Jakbym był mądry, to wysiadłbym z auta i nigdy już nie spotkał Zayn'a Malik'a, ale to uczucie, które kumulowało się w okolicy mojego serca... wygrało.
Nie obchodziło mnie teraz to, że być może będę kolejną zabawką Malik'a i za kilka tygodni pójdę w odstawkę. Teraz liczyło się to, co jest teraz.
Dużo nie myśląc nachyliłem się w jego stronę i pocałowałem roześmiane usta. Od razu poczułem jak z ust Zayn'a schodzi uśmiech . Odsuwam się od niego. Próbuję się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wychodzi. Cholera... pocałowałem go! Co będzie jak mnie teraz wyrzuci z auta?!
-za co to było? -teraz nie tylko nie tylko jego usta się uśmiechają... widać po jego oczach, że jest szczęśliwy. Uszczęśliwiłem go pocałunkiem?!
-za całokształt -poczułem jak się czerwienię. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. On naprawę powinien mnie wyrzucić z auta. Matko i córko... Payne pocałowałeś przestępcę! Ale z długiej strony... pięknego przestępcę.
-za całokształt? -ręka Zayn'a opiera się na fotelu tuż za moją głową. Druga dotyka mojego podbródka. Z dziwnym uczuciem kumulującym się w dole mojego brzuchu patrzałem jak twarz Zayn'a zbliża się do mojej. Jego usta tak lekko musnęły moje, jakby bał się, że może to doprowadzić do mojego zniknięcia.
-nigdy nawet nie pomyślałbym, że to ty pierwszy mnie pocałujesz -wyszeptał wprost w moje usta. Spaliłem buraka. Miałem ochotę otworzyć drzwi i uciekać tam gdzie pieprz rośnie. Cholera.. czy mogę się zbłaźnić jeszcze bardziej?!
Zakrywam twarz dłońmi, przez co Zayn musi się odsunąć.
-jedziemy -nim zdążyłem zareagować auto było już w ruchu.
Siedzę z otwartymi ustami i przyglądam się Zayn'owi jak prowadzi auto. Wskazówka prędkościomierza ciągle pnie się ku górze. Mam ochotę wymiotować. Jeśli uderzymy w coś z taką prędkością, pewnie zginiemy. Nie zostanie z nas nic.
Zayn wygląda jakby się tym wcale nie przejmował. Prowadzi auto jakby jechał z przepisową prędkością, a nie dwa razy większą. Złapałem się uchwytu w drzwiach. Może nie jestem nad wyraz pobożnym człowiekiem, ale właśnie teraz zacząłem się modlić. Jeśli przeżyję tą jazdę, pójdę do kościoła i będę tam leżał krzyżem przez tydzień.
Zayn zwolnił trochę, gdy wyjechaliśmy z miasta i wjechaliśmy na jakąś polną drogę. Krajobraz szybko się zmieniał. Zielone tereny powoli zamieniały się w piaszczyste, aby później ponownie uraczyć 'zwiedzających' swoim zielonym blaskiem. Było naprawdę przyjemnie na to wszystko patrzeć, mimo tego, że wszystko szybko migało mi przed oczami. Spojrzałem do tyłu i zobaczyłem tylko kurz.
Przestraszyłem się, gdy Zayn zjechał z drogi i wjechaliśmy do jakiegoś ciemnego lasu.
-gdzie jedziemy? -zapytałem szybko. Jakoś nie cieszyło mnie znalezienie się w lesie z osobą, której tak do końca nie ufałem. Dobra, pocałowałem go... ale cholera, nie miałem zamiaru zostać zgwałcony i zamordowany.
-na przechadzkę. Nie bój się -dotyka mojego kolana i posyła mi szeroki uśmiech. Harry pewnie powiedziałby, że to uśmiech pedofila. -nie masz się czego naprawdę bać...
-nie w ogóle -prycham i próbuję udać, że wcale nie jestem zdenerwowany -to nie ciebie jakiś podejrzany typek wywiózł do lasu i uśmiecha się jak pedofil
Wyraz twarzy Zayn'a zmienia się. Teraz wygląda na dość poważnego. Ściąga dłoń z mojego kolana i zaciska ją na kierownicy. Chyba go zdenerwowałem. Nie dobrze... bardzo niedobrze.
-mam ci dać broń, abyś poczuł się bezpieczny przy mnie? -pyta dość zdenerwowany. Naprawdę nie chciałem go zdenerwować. Teraz naprawdę mnie zabije i zakopie pod pierwszym lepszym drzewkiem.
Dobra... kurde... on ma broń?!
-masz broń? -pytam cicho. Chłopak wzrusza ramionami -masz tu broń? -ponawiam pytanie -Jak niby mam czuć się bezpiecznie przy tobie? -przełykam ślinę. Zayn gwałtownie zatrzymuje auto. Lecę do przodu. Chwała, że miałem zapięte pasy.
-nikogo nie zabiłem. To tylko dla bezpieczeństwa. Robimy interesy z różnymi ludźmi. Kiedyś uratowało nam to życie. -nie patrzy na mnie. Ma mocno zaciśnięte dłoni na kierownicy, aż bieleją mu kostki. -wiem, że teraz pewnie nie czujesz się bezpiecznie i zapewniam ci, że chętnie bym ci dał broń, jeśli poczułbyś się przez to bezpieczniej... ale pewnie byś nas pozabijał.
Prycham w odpowiedzi. Mógł powiedzieć wszystko, ale nie to...
-oczywiście. Pozwolenie na broń zdobyłem za piękne oczy -Zayn spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
-masz pozwolenie na broń?
-jestem synem prokuratora, musiałem nauczyć się obsługiwania jej -wzruszam ramionami, tak jakby ta wiadomość była oczywista.
Zayn nachyla się i wyciąga coś spod swojego fotela. Moim oczom ukazuje się czarna broń. Chłopak z lekką obawą na twarzy kładzie mi ją na kolanach.
Uderza we mnie jedna sprawa... Zayn dając mi swoją broń, obdarza mnie swoim zaufaniem. Ufał mi... Mogłem w każdej chwili wymierzyć nią w niego.
Woziłem broń do ręki.
-trzymasz naładowaną bron?
-nie... -roześmiał się -bo niby po co mi naładowana broń? -słysząc sarkazm w jego głosie, ledwo powstrzymuję się od roześmiania się.
Pozbyłem się magazynku i oddałem mu broń. To co zostało mi w ręku włożyłem do schowka w drzwiach.
-teraz czuję się bezpieczniej. -odpowiadam i odwracam od niego wzrok. Nie wiem czemu, ale się uśmiecham... może dlatego, że mi zaufał... a ja mógłbym się zakochać?
Zayn
Jechaliśmy już piętnaście minut przez las. Milczeliśmy. Cały czas zastanawiałem się, co mi odwaliło?! Kto mądry daje broń komuś, kto tak naprawdę nie zna? Mimo wszystko Liam mógł przyłożyć broń do mojej głowy i co wtedy?
Zaufanie... tak, zaufanie.
Spojrzałem ukradkiem na chłopaka. Siedział prosto i patrzał przed siebie. Uśmiechał się jakby coś miłego go spotkało. Byłem ciekawy co się takiego stało?
Sam się uśmiechnąłem na wspomnienie jego ust na moich. Nie pomyślałbym, że mnie pocałuje.
-daleko jeszcze? -jego ciepła dłoń znalazła się na moim udzie. Kiedy nic nie odpowiedziałem, lekko ją zacisnął -daleko? -spojrzałem na niego, a później na jego rękę. Miałem wrażenie, że chłopak nawet nie wie co robi.
Złapałem za jego dłoń i uniosłem ją do ust. Cholera, nich ktoś mi powie kiedy zrobił się ze mnie taki romantyk?!
-góra pięć minut -nie puszczam jego ręki. Resztę drogi spędzam ze splecionymi dłońmi. Liam nie protestuje, w takim razie to mu nie przeszkadza.
Zatrzymuję się na leśnym parkingu. Przed nami jeszcze jakiś kilometr pieszo i nawet nie wiem jak Liam na to zareaguje. Nie chciałbym spędzać naszej pierwszej randki na kłótni.
Chłopak patrzy na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. Puszcza moją dłoń i rozgląda się po miejscu gdzie jesteśmy.
-to tu mnie chciałeś zabrać? -śmieje się -dość romantyczne miejsce -poklepał mnie po nodze i wysiadł z auta.
Ok... Co to miało być?! Gdzie zgubił się ten przestraszony Liam? Chyba wolałem jak się mnie trochę bał, bo teraz nie mam zielonego pojęcia co strzeli mu do głowy.
Tylko mam nadzieję, że nie zachce biegać po lesie z gołym tyłkiem jak ostatnio Tommo.
Pokręciłem głową i wysiadłem z auta. Niech Bóg ma mnie w swojej opiece.
Liam stał i wpatrywał się w las, wyglądało jakby nad czymś intensywnie myślał. Nie chciałem mu na razie przeszkadzać. Podszedłem do bagażnika i go otworzyłem. W środku miałem koc i koszyk z jedzeniem. Moi wszyscy znajomi pewnie by mnie teraz wyśmiali... bo od kiedy Zayn Malik tak bardzo się o kogoś stara? Piknik nad jeziorem? Poważnie?
Zawsze odpuszczałem jeśli moja 'zdobycz' była bardzo niedostępna, a teraz? Teraz skakałem jak zagrał mi Liam. Chyba upadłem na głowę.
-zostajemy, czy idziemy gdzieś? -wychylam głowę za klapy bagażnika i patrzę na Liam'a.
-idziemy... do lasu -odpowiadam. Stawiam koszyk wraz z kocem na ziemi i zamykam auto. Podchodzę do Liam'a i wskazuję mu ścieżkę prowadzącą w głąb lasu.
-powinieneś dać mi przynajmniej łopatę -uśmiecha się delikatnie.
-po co ci łopata? -jestem trochę zdezorientowany.
-prowadzisz mnie do lasu. Zazwyczaj mordercy dają łopaty swoim ofiarą, aby mogła wykopać sobie grób. -moje oczy robią się szerokie. Koszyk wypada mi z dłoni. Matko... -robiłem sobie dziś manikiur i nie mam zamiaru grzebać palcami w piachu -ogląda swoje paznokcie, a ja nie wiem co powiedzieć. Chyba powinienem go uderzyć głowę.
-teraz zebrało ci się na żarty? -podnoszę koszyk i mierzę wzrokiem chłopaka. Zaczynam się zastanawiać czy staranie się o niego to był dobry pomysł.
-od kiedy dałeś mi broń zachowujesz się jakbyś miał kij w dupie -uśmiech się. Podchodzi do mnie dość blisko. -pocałuj mnie -przez pierwsze dwie sekundy nie dociera do mnie to co powiedział.
-uderzyłeś się w głowę?
-zaraz ja cię uderzę...
Mam wrażenie, że teraz ja jestem tym zlęknionym chłopczykiem, a Liam przejmuje całą kontrolę.
Kiedy pochylam się w jego stronę, wiem już, że sprzedałem duszę diabłu i umrę w męczarniach.
******
Przepraszam jeśli przez dłuższy czas nie ukaże się żaden rozdział... wszystko oczywiście z mojej winy -,- pomieszałam sobie rozpiskę rozdziałów ;/ masakra... próbuję ciągle ją jakoś ogarnąć i poprawić. Może zając mi trochę czasu :P ale mam nadzieję, że wyrobię się do przyszłego tygodnia.
Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top