Rozdział 1

Trzy, dwa, jeden...

-widzimy się pod hangarem, Tommo -krzyknął Zayn, pozostawiając po sobie tylko chmurę dymu.

Rozejrzałem się po placu. Wszyscy ludzi uciekali, jeszcze pięć minut temu był tu spokój... no był dopóki nie wkroczyły psy. Cholerne gliny. Zawsze są tam gdzie się ich nie chce. Nawet nie dadzą człowiekowi się zabawić. Miałem dziś zdobyć trzy auta i kupę kasy, a okazało się, że najwyżej poczuję wiatr we włosach.

Wcisnąłem pedał gazu i już mnie nie było. Czułem fascynującą adrenalinę. Kochałem wyścigi i szybką jazdę. Mógłbym robić to z zamkniętymi oczami. Spojrzałem w tylne lusterko, tak jak myślałem... po przejechaniu kilku kilometrów zorientowałem się, że jadą za mną trzy radiowozy. Chcieli mnie złapać, ale niech sobie nie myślą, że im się uda... idioci. Wiem, że na mnie polowali, ale coś słabo im wychodziło. Nikt nie mógł złapać mnie na gorącym uczynku. Byli tak tępi, że każdy adwokat na tej ziemi mógł mnie bez żadnego ale wyciągnąć z pudła.

Wjechałem na ruchliwą ulicę, aby ich zgubić. Manewrowałem pomiędzy autami, jakbym jadł lody. Sportowe auta, to moje życie, więc co tu dużo mówić. Pogłośniłem radio i zacząłem śpiewać wraz z Pitbullem.

Wjechałem w jakąś mało znana mi uliczkę i nagle poczułem silne uderzenie, a elektronika w aucie oszalała. Uderzyłem kilkanaście razy w kierownic. Ja pierdole...

Spojrzałem w boczne lusterko i zobaczyłem dużą elektrodę wbitą w bok mojego auta. Nie miałem szans. Pozostało mi tylko wyskoczyć.

Zabiję ich kiedyś!! Załatwili już tak drugie moje auto. Wziąłem telefon i portfel. W schowkach, oprócz damskiej bielizny nie miałem nic. Nie to, że ja nosiłem damskie ciuszki, po prostu laski to zostawiały po sobie.

Odpiąłem pas, auto zwolniło z 150km/h na 100km/h.

Ustawiłem kierownicę na wprost, podciągnąłem nogi pod brodę i uderzyłem mocno w przednią szybę. Szkło wyleciało jak z procy, uderzając w jeden z jadących za mną radiowozów. Jednego badziewia mniej.

Wszedłem na maskę, przeżegnałem się dwa razy i zeskoczyłem. Uderzyłem z wielką siłą ciałem o twardą ziemię, ale nie miałem czasu na użalanie się nad swoim bolącym ciałem. Wstałem na nogi i zacząłem biec przed siebie. Wbiegłem między budynki. Słyszałem, że za mną biegną. Nie mieli oczywiście szans. Wielki Tommo, zawsze ucieknie.

Potykając się o jakieś śmieci wybiegiem na główną ulicę. Byłem w domu.

Zmarszczyłem czoło. Przy krawężniku stało Audi R8. Nadawało się doskonale na szybką jazdę. Odpowiednie do ucieczki. Zawsze chciałem mieć takie auto, ale Zayn zawsze mi tego odradzał.

Podbiegiem do auta. W środku siedział jakiś koleś. Zapukałem w okno.

Chłopak zmarszczył się, ale otworzył je. Jego zielone oczy w zachodzącym słońcu wyglądały jak łąka latem. O matko... o czym ja myślę?!

-wysiadaj! -krzyczę... muszę się opamiętać. Dwie sprawy... nie jestem gejem... goni mnie dwóch policjantów.

-co? -chłopak patrzy na mnie jakby zobaczył przybysza z innej planety. Widzę, że powstrzymuje się przed roześmianiem się. Zacząłem żałować w tym momencie, że nie zabrałem ze sobą mojego colta 1911, może by wtedy chłopak zaczął współpracować.

-wysiadaj, dzieciaku... za nim sam cię nie wywalę -rzuciłem poirytowany. Zielonooki dalej się we mnie wpatrywał. Od jego wzroku miękły mi kolana, a serce podchodziło do gardła. Co się ze mną do cholery działo?!

Ogarnęła mnie złość. Otworzyłem drzwi auta i go po prostu z niego wywaliłem, sam wsiadłem za kierownicę. Delikatnie zamknąłem drzwi. W samochodzie unosił się miły zapach perfum chłopaka. Chyba powinienem się zapytać jakich używa. Może kupię sobie takie same.

-dzięki... -rzuciłem z szerokim uśmiechem. Mina chłopaka, bezcenna.

-kradniesz mi auto, idioto! -brawo! Punkt dla ciebie, Sherlock'u. Chłopak zachowywał się jakby tak do końca nie docierało do niego to, że już nigdy nie zobaczy swojego auta.

-nie... pożyczam na wieczne oddanie -przekręcam kluczy i ruszam z piskiem opon i muszę powiedzieć, że zaczynam wierzyć w to, że kiedyś oddam auto chłopakowi o najpiękniejszych oczach na świecie.

Pod hangar, gdzie mamy warsztat, podjeżdżam pół godziny później. Zayn stoi oparty o swoje auto. Jest zdziwiony, kiedy widzi mnie wysiadającego z audicy.

-co tak długo?

-przyszpilili mnie -rzucam obojętnie. Zayn był synem mojego pracodawcy i traktowaliśmy się jak bracia.

-co to za auto?

-pożyczyłem -zaczynam się śmiać.

-musimy się go pozbyć -Zayn podchodzi do auta. Przerzuca skrzynię na luz i zaczyna pchać w stronę skarpy, którą mieliśmy dwieście metrów od siebie.

-ej, zostaw... zawsze takie chciałem...

-kradzionych, nie trzymamy, Tommo.

Patrzałem jak auto stacza się w przepaść, zabierając ze sobą możliwość zobaczenia kiedykolwiek jeszcze chłopaka o długich brązowych lokach i zielonych oczach. Nawet nie spojrzałem w dokumenty, aby zobaczyć do kogo należało auto.

Właśnie sobie uświadomiłem, że nie chciałem zatrzymać auta, a oddać je chłopakowi.

Chyba zwariowałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top