Rozdział 9
- Jak miałeś na nazwisko? - spytałem posyłając lekki uśmiech. - Grimshit?
- G.R.I.M.S.H.A.W - przeliterował. - Grimshaw, Harry. - odparł spokojnie, powtarzając swoje nazwisko.
Zgrzytnąłem zębami. Naprawdę wkurzał mnie ten facet. Nie wydzierał się ani nie przeklinał. Nie wołał mnie po nazwisku, a w jego oczach nie widać było chęci mordu. Nie podobało mi się. Chciałem Louis'a z powrotem. Tęskniłem za jego niebieskimi tęczówkami, które błyszczały za każdym razem, gdy wydawał mi rozkazy, czasami opluwając sobie brodę w złości. Za jego krzykiem, gdy wypowiadał: ,,Padnij, Styles'' lub ,,Baczność, Styles'', ,,Nie ociągaj się, Styles''. Może wtedy mnie irytował, ale teraz słuchałbym tego głosu codziennie.
A Grimshit? On tylko cały dzień gapił się, jakby chciał mnie zjeść. Ani razu nie użył mojego nazwiska, tylko imienia. Najbardziej zapadła mi sytuacja z rana. Aż mnie wmurowało. Zresztą chyba jak wszystkich obecnych.
,, - Dziesięć pompek, Harry
- Dziesięć? - zapytałem ponownie, nie wierząc w to co słyszę. - Dziesięć, ale chyba kilometrów...
- Nie, chodziło mi o pompki, Harry''
Tomlinson gdy mówił sto, miał na myśli pompki, gdy dziesięć - kilometry, a gdy trzy- chodziło mu o sekundy do zbiórki. Nauczyłem się tego na pamięć. Gdy dopytywałeś się go o coś, ten zwiększał ilość wykonywanego zadania. Szczerze go za to nienawidziłem.
- Harry, wyruszamy. - usłyszałem głos Niall'a.
Cały czas znajdował się przy mnie. To on wiele razy ratował mnie przed podpadnięciem u porucznika. Często się zamyślałem, zresztą jak teraz, a ten przywracał mnie na ziemię.
- Harry, weź plecak. - usłyszałem głos Nick'a i się skrzywiłem.
Traktuje mnie jak małe dziecko. Do nikogo nie zwraca się po imieniu, tylko do mnie. Wszyscy patrzą na mnie z rozbawieniem. Przecież nie jestem upośledzony. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? Już bym wolał być wgniatany w błoto przez Tomlinson'a niż to.
- Sam go sobie weź. - prychnąłem i na znak protestu, kopnąłem przedmiot, zostawiając na nim ubłocony odcisk buta.
Teraz liczyłem na wybuch złości. Jakiejkolwiek reakcji. Cokolwiek, ale nie to, co nastąpiło po chwili.
- Horan, bierz jego plecak i wyruszamy. - powiedział niewzruszony. - Nie mamy czasu, jeśli chcecie wrócić na kolację.
Szczęka opadłą mi chyba aż do samej ziemi. Patrzyłem z niedowierzaniem na plecy oddalającego się mężczyzny. Niall popatrzył na mnie zmieszany. Po tłumie przeszedł szmer lub odgłos ulgi. To przecież nie po raz kolejny, przeze mnie czołgaliby się w błocie. Ale Nick w ogóle nawet nie pomyślał o jakiejkolwiek karze za brak spełnienia polecania.
Oczywistym był fakt, że nie wykorzystam blondyna jako swojego prywatnego tragarza. Chwyciłem plecak i zarzuciłem sobie na plecy. Ruszyłem za odbiegającą grupą. Zbierało się na deszcz. Bardzo nie lubiłem zimnych kropel spadających na moją głowę. Psuły fryzurę i robiły z moich włosów bałagan.
Tak więc do końca dnia zajmowaliśmy się przebieraniem nogami, by jak najszybciej wrócić do ciepłego i suchego pokoju. W czasie powrotu wyszła burza. Deszcz zlał się okropnie, było aż siwo i nic nie było widać. Do tego odgłos grzmotów i błyski piorunów w tym nie pomagały. Niall okropnie bał się burzy. Musiałem go niemal nieść, gdyż postawił sobie za punkt honoru ukrycie się za dużą skałą. Co zresztą było beznadziejnym pomysłem.
Gdy wróciliśmy, odłożyliśmy swoje plecaki i po zbiórce mogliśmy udać się do siebie, ale wpierw spóźniona kolacja. Nie miałem ani humoru, ani apetytu. Ten dzień był gówniany. Szybko wyniosłem się ze stołówki i ruszyłem pod prysznic. Po kąpieli zmieniłem ubrania na czyste i suche. O niczym innym nie marzyłem, jak zawinąć się w koc i pójść spać. Wpierw planowałem jeszcze kogoś odwiedzić.
Korzystając z okazji, że większość osób znajdowała się na stołówce, wyszedłem na zewnątrz. Ruszyłem biegiem w stronę betonowego budynku. Miałem już okazję w nim gościć, podczas wizyty u Zayn'a. Polubiłem go, wydawał się być w porządku. Na zewnątrz było już ciemno, więc gdy otworzyłem drzwi nie mogłem nic dojrzeć wewnątrz domku. Panował mrok. Żadna lampka się nie paliła. To tak, jakby nikogo nie było w środku. Jedynie odgłos ciężkiego oddychania uświadomił mnie, że Louis wciąż się tu znajdował. Po omacku skierowałem się w stronę jego łóżka. Z wczoraj zapamiętałem plan rozmieszczenia mebli w pokoju. Wiedziałem gdzie jest jego łóżko, ale i to nie uchroniło mnie przed potrąceniem krzesła, które się przewróciło. Narobiło to takiego huku, że zwróciłem uwagę Tomlinson'a. Sądząc po jego zaspanym głosie, właśnie go obudziłem.
- To ty Liam? - powiedział i przez chwilę słychać było szelest pościeli.
Nic nie odpowiedziałem. Ręką odszukałem jego łóżka i usiadłem na nim. Poczułem drobną dłoń, która splata się z moją. Było to... miłe. Nie spodziewałem się zastać takiego Tomlinson'a. Nie zdawał sobie sprawy kogo trzyma za rękę, inaczej już dawno by mnie stąd wyrzucił.
- Myślałem, że o mnie zapomniałeś, wiesz? - jęknął i pociągnął mnie za rękę, przytulając się do niej. - Wiesz jak bardzo nienawidzę burzy.
Jak Niall - pomyślałem. Była to bardzo interesująca informacja. Na pewno ją kiedyś wykorzystam. Poklepałem chłopaka po ramieniu, aby się przesunął. Zrobił to bez żadnego sprzeciwu. Położyłem się obok niego.
- Czemu nic nie mówisz? - zapytał. - Zwykle usta ci się nie zamykają. - zaśmiał się. - Opowiedz o tym co się działo przez cały dzisiejszy dzień. Styles bardzo podpadł u Grimshaw'a?
Chciałem się roześmiać, ale nie mogłem. Tylko bym się tym wydał. Louis nie mógł również poczuć miętowego szamponu do włosów przez wzgląd na okropny katar. Wczorajszy dzień cały czas się smarkał. Było mi go trochę szkoda. Ja również nienawidzę chorować. Chyba nie ma nic gorszego.
- Li, słuchasz mnie? - zadał kolejne pytanie.
Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Żebyś tylko wiedział. - pomyślałem. Korzystając z tego, że był miły, zrobiłem jedną rzecz, która chodziła za mną od samego początku, gdy go zobaczyłem. Pocałowałem go krótko w czoło. Było bardzo gorące, co świadczyło o gorączce. Nie mogłem złączyć naszych warg w pocałunku, czego bardzo żałowałem, bo jakby to wyglądało? Liam jest jego przyjacielem, więc byłoby to nie na miejscu, czyż nie? A może się mylę?
- Jesteś kochany, wiesz? - powiedział chowając swoją twarz w mojej klatce piersiowej.
Jego drobne rączki oplotły mnie w pasie. Spiąłem się nieznacznie na jego ruch. Poczułem przyjemne ciepło drugiego ciała. Kto by pomyślał, że szatyn jest taką przytulanką? Pokój oświetlały jedynie błyski na niebie. Wtulony we mnie chłopak nie miał szans zobaczyć mojej twarzy. Jego choroba tylko ułatwiła mi zbliżenie się do niego.
Wszystko szło pięknie, do momentu gdy ktoś nie otworzył drzwi. Wystraszyłem się i drgnąłem nieco. Usłyszałem odgłos kroków. Dlaczego w takiej chwili?! Dlaczego teraz?!
- Zayn? - odezwał się Louis. - Wróciłeś wcześniej od rodziny?
- To ja Lou, Liam - powiedział przybysz. - Dlaczego siedzisz po ciemku? Spałeś trochę?
Po chwili zapalił on lampkę. Westchnąłem niezadowolony. A było tak pięknie! Poczułem jak ciało Louis'a sztywnieje. Podniósł głowę i niebieskie tęczówki napotkały moje.
- Styles! - warknął i odsunął się ode mnie jak poparzony.
Uciekał w popłochu, że aż zleciał z łóżka. Zaśmiałem się szczerze i spojrzałem na tego całego Liam'a. Ten spoglądał na mnie, analizując sytuację. Był w szoku. Tomlinson też, aż chyba zaniemówił.
- To może ja... - zaczął Liam, dając krok w stronę drzwi.
- Ani mi się waż! - zawołał Louis. - Styles wypierdalaj stąd w podskokach!
- Nigdzie nie idę poruczniku. - prychnąłem i objąłem ciepłą jeszcze poduszkę, na której leżał chłopak.
- Liam! - popatrzył się na swojego przyjaciela.
Sam podniósł się z podłogi. Przy tym lekko się zachwiał i gdyby nie ręka szatyna, upadłby z powrotem na tyłek. Obrzucił mnie nienawistnym spojrzeniem. To już nie nowość.
- Harry... - zaczął powoli Payne. - Chyba pora, abyś wracał do siebie...
Niechętnie podniosłem się z łóżka. Przeszedłem obok nich i skierowałem się do wyjścia. Ostatni raz obrzuciłem spojrzeniem Tomlinson'a i znalazłem się za drzwiami. Czy zamierzam odpuścić? Oczywiście, że nie. Nie mogę zmarnować takiej szansy. Nigdzie się nie wybierałem. W końcu przecież Liam stamtąd wyjdzie, prawda? Nie może siedzieć tam wieki. Tomlinson znów zostanie sam, na wyciągnięcie ręki, mojej ręki. Uśmiechnąłem się i cierpliwie czekałem.
☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘ ☘
Dziękuję za gwiazdki i komentarze (> ‿◠)✌
Dobrej nocy, kadeci!
I niech Larry będzie z wami!
(っ◕ ‿ ◕)っ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top