Rozdział 56
- Harry... Ale ja nigdy nie latałem samolotem. - odezwał się szatyn.
Trzymał się mocno mojego ramienia, kiedy siedzieliśmy już w maszynie. Posłałem mu delikatny uśmiech. Ten chłopak zawsze mnie rozczulał. Był taki słodki i kochany. Złapałem go za dłoń i odciągnąłem od swojego ramienia. Jeszcze chwilę a straciłbym dopływ krwi. Splotłem nasze dłonie razem. Nie wiedziałem, że niebieskooki będzie aż tak panikował przed lotem. A był najdzielniejszym człowiekiem jakiego znałem, może z wyjątkiem pewnego razu, kiedy w łazience spotkał pająka. Zaczął krzyczeć tak głośno, że naprawdę byłem wystraszony. Bałem się, że coś mu się stało. Chciałem wynieść pająka z domu, ale Louis nie pozwolił. Był święcie przekonany, że ta ,,bestia'' powróci w nocy, kiedy ten będzie spał. Więc co zrobił mój wspaniały mąż? Zdjął buta i rzucił nim o ścianę. A że wisiało na niej lustro i właśnie w nie trafił to szczegół. Przynajmniej w nocy nie obawiał się wizyty potwora.
- Będzie dobrze, Loueh. - zapewniłem go. - Może się prześpisz? Wtedy nawet nie poczujesz jak startujemy.
- Nie! Nie chciałbym przegapić chwili swojej śmierci. Będę patrzył. Słyszysz Harry? Nie pozwól mi zasnąć!
- To będzie długi lot... - westchnąłem sam do siebie, czując jak na moim przedramieniu zaciskają się kościste palce. Na pewno będę miał jutro siniaki. O ile wcześniej oczywiście nie odpadnie mi ręka. To też należy wziąć pod uwagę.
W końcu wyszło na to, że szatyn zasnął po godzinie lotu. Smacznie sobie chrapał i nie przejmował turbulencjami. Lecieliśmy do Włoch. Tylko tyle się dowiedziałem od rodziny. Ktoś miał tam na nas czekać i zawieźć we właściwe miejsce.
Tak o to dotarliśmy do Montepulciano, do ogromnej winnicy. Było to wspaniałe miejsce. Okazało się, że właścicielami są znajomi moich rodziców. Jedyne koszty jakie musieli zapłacić to bilety na lot w obydwie strony. Pobyt w tym bajecznym miejscu był za darmo. Powitali nas sympatyczni ludzie. Opowiedzieli trochę o winniccy i życzyli miłego pobytu. Mieliśmy zostać tu na tydzień, ale mam przeczucie, że nieco wydłużymy nasz wyjazd. Było tu cicho i spokojnie. Louis był oczarowany, ja z resztą też. Nigdy tu nie byłem.
Po rozpakowaniu swoich rzeczy w pięknej przestronnej sypialni z dużym łóżkiem, poszliśmy na spacer. Lot samolotem był męczący, ale niebieskooki uparł się, że chce jeszcze dziś przejść się po terenie. Uległem mu i tak o to spacerowaliśmy wśród rosnących winogron. Pola były ogromne. Nie starczyłoby nam czasu, aby je wszystkie przemierzyć. Po półgodzinie Louis miał już dość. Usiadł na trawie i ani myślał wstawać. A przecież przeszliśmy się tylko w jedną stronę...
- Louis. - zawołałem, gdy przymknął oczy.
- Jestem zmęczony, Hazz... - odparł jedynie.
- Więc wracajmy do pokoju, tam pójdziemy spać. - uśmiechnąłem się, lecz on już tego nie widział.
Miał zamknięte oczy i nie reagował. Westchnąłem ciężko i podniosłem go z ziemi. Trzymałem rękę na plecach szatyna i w zgięciu jego kolan. W takiej pozycji zacząłem nieść go z powrotem.
- Ale zrobiłeś się wygodny, Loulou... - jęknąłem, gdy usłyszałem jego ciche pochrapywanie.
Temu to było dobrze... Nie musiał wracać na swoich nogach i nie przejmował się niczym. Gdy dotrzemy w końcu na miejsce, zapewne sam go rozbiorę i przykryję kocem. A kto mnie zaniesie? Ja też tak chcę...
- Jutro nigdzie nie idziemy na piechotę. - mruknąłem. - A jeżeli już, to tylko dwadzieścia metrów...
Gdy w końcu udało nam się wrócić, a raczej mi się udało, bo szatyn w najlepsze sobie chrapał, zaniosłem go do sypialni. Zdjąłem mu buty i przykryłem kocem. Sam byłem okropnie zmęczony i padałem na twarz. Miałem wziąć prysznic, ale nie starczyło mi siły. Opadłem na łóżko obok swojego męża i przytulając się do niego zasnąłem.
I nie zgadniecie kto mnie obudził... Louis Tomlinson we własnej osobie siedział mi na brzuchu i podskakiwał. Spojrzałem na niego sennie. Dlaczego budził mnie o tak wczesnej porze? Chciałem jeszcze pospać...
- Harry! Czas wstawać! - zawołał radośnie. - Nie przylecieliśmy tu po to, aby przeleżeć cały dzień.
Po raz kolejny poruszył biodrami i miałem ochotę go zabić. Zsunął się niżej i siedział teraz centralnie nad moim kroczem. Teraz było jeszcze gorzej.
- Louis... - zassałem powietrze ze świstem, gdy zaczął robić mi na złość.
Dociskał swoje krocze do mojego i figlarnie się uśmiechał. Złapałem go za biodra i popchałem na bok, samemu znajdując się nad niebieskookim. Wpatrywał się we mnie zaciekawiony. Zawisłem nad nim i pocałowałem go krótko w nos. Dłonią zszedłem niżej, drażniąc penisa szatyna przez materiał spodni. Poruszył się niespokojnie. Nie mógł się pewnie doczekać. Złączyłem nasze wargi razem. Szybko go zdominowałem i teraz mój język badał jego wnętrze. Odsunęliśmy się od siebie dopiero w chwili, kiedy zabrakło nam powietrza. Kolanem zacząłem napierać na widoczną erekcję chłopaka. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Louis! Czas wstawać! Nie przylecieliśmy tu, aby przeleżeć cały dzień w łóżku! - zawołałem i podniosłem z łóżka.
Szatyn patrzył na mnie zdezorientowany. Po chwili zrobił smutną minkę i odwrócił się do mnie plecami. Próbował wzbudzić we mnie litość. Liczył na to, że mu ulegnę. Podszedłem ostrożnie do niego i wziąłem na ręce tak samo jak wczoraj. Pocałowałem go w głowę i próbowałem napotkać jego niebieskie tęczówki. Skutecznie uciekał wzrokiem na bok.
- Jeśli przestaniesz się gniewać, to zrobimy tak, jak za pierwszym razem pod prysznicem. - szepnąłem mu na ucho.
Szatyn spojrzał się na mnie wyraźnie zainteresowany. Pokiwał energicznie głową i zapewnił, że się nie gniewa. Postawiłem go na nogi dopiero w łazience. Pozbyliśmy się ubrań i weszliśmy do kabiny prysznicowej. Puściłem wodę i podziwiałem jak kropelki wody spływają po pięknym ciele mojego męża.
- Jesteś cholernie gorący, kiedy stoisz tu przede mną cały mokry. - przyznałem.
- To wcale nie zabrzmiało dwuznacznie. - zaśmiał się.
- Chodziło o wodę, Lou. Miałem na myśli tylko wodę. - posłałem mu delikatny uśmiech.
Namydliłem jego ciało, starannie omijając wrażliwe miejsca. Po chwili Louis zrobił to samo. Spłukaliśmy pianę i wyłączyłem wodę.
- Skoro masz na myśli, że mamy robić to jak za pierwszym razem, to ci współczuję Harry. - puścił mi oczko. - Będziesz musiał cały dzień męczyć się z bolącą erekcją...
- Ej! - zawołałem. - Nie traktujmy moich słów tak dosłownie. Ja też mam swoje potrzeby, Loulou.
- Przecież żartuję, Hazz. - pocałował mnie w kącik ust. - Poza tym robiliśmy to przed wzięciem prysznica, nie po.
Popchnąłem teraz delikatnie chłopaka do tyłu. Oparł się o ścianę i cicho jęknął, gdy zderzył z zimnymi płytkami. Nie dałem mu chwili wytchnienia, ponieważ wpiłem mu się agresywnie w wargi, dodatkowo dociskając go biodrami. Mruknął w moje usta i położył ręce na moim karku. Jedną ręką przeniósł się na głowę, gdzie palcami przeczesywał mokre kosmyki włosów.
Moje ręce badały jego smukłe ciało. Z niczym się nie spieszyliśmy. Nie musieliśmy nawet martwić się o Zayn'a, który na pewno nie wparowałby nam teraz do łazienki.
- Ktoś tu jest bardzo, ale to bardzo niecierpliwy. - szepnąłem mu do ucha, kiedy zaczął ocierać się o mnie.
- To w końcu się mną zajmij. - mruknął. - Proszę? - dodał, gdy zignorowałem jego pierwsze słowa.
- Tak lepiej.- posłałem mu delikatny uśmiech.
Ulokowałem się teraz między jego nogami. Chwyciłem dłonią penisa i przez chwilę drażniłem jego główkę. Przez cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z chłopakiem. Widziałem jego rumieńce. Wplótł dłonie w moje włosy i delikatnie pociągał za końcówki. Przejechałem językiem po całej długości penisa. Po chwili wziąłem go do ust. Zasysałem wnętrze swoich policzków, na co cicho jęknął. Chwyciłem szatyna za biodra i zacząłem się poruszać. Chłopak już zupełnie nie panował nad swoimi odgłosami. To działało na mnie jeszcze bardziej.
- H-harry... - wysapał i doskonale wiedziałem o co mu chodzi.
Ponownie zassałem powietrze i po chwili poczułem jak niebieskooki wytrysnął mi do ust. Połknąłem wszystko i na koniec pocałowałem główkę penisa. Louis oddychał ciężko i chwilę mu zajęło zapanowanie nad oddechem.
- Jesteś wspaniały. - powiedział.
- Przyjemność po mojej stronie, panie Tomlinson. - zaśmiałem się i złączyliśmy nasze wargi w pocałunku. - Jesteś strasznie słony. - dodałem, za co oberwałem w pośladek.
- Zaraz sprawdzimy ciebie. - zaśmiał się.
I teraz to on zajął moją wcześniejszą pozycję. Zabrał się do roboty, ale po chwili spuścił wzrok. Chwyciłem jego podbródek i podniosłem do góry.
- Chcę widzieć twoje piękne oczy. - powiedziałem.
Skinął lekko głową i już mu więcej nie przeszkadzałem. Po wszystkim znów musieliśmy zażyć kąpieli. Tak o to spędziliśmy ponad godzinę pod prysznicem, ale nie przeszkadzało nam to. Na resztę dnia mieliśmy zaplanowane różne atrakcje. Oczywiście największą z nich zostawiliśmy sobie na noc kiedy będziemy sami w sypialni.
⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂
Witajcie, kadeci!
Ten rozdział ma ponad 1300 wyrazów, więc stwierdziłam, że opis ich wyjazdu podzielę na części. Tak będzie najlepiej.
Z góry przepraszam za błędy, ale pisane i sprawdzane na szybko.
Yes, sir! po raz trzeci znalazło się na 1 miejscu w ff ❤
❤ Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ❤
Do następnego, kadeci!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top