Rozdział 5
Zaczekaj tylko Tomlinson. - powtarzałem sobie w myślach. - Jeszcze będziesz błagał o ...
- Harry. - usłyszałem ciche wołanie przyjaciela.
- Co jest, Niall? - mruknąłem, cały czas wpatrując się w niebieskookiego.
Przechadzał się on powolnym krokiem przed nami. Wszyscy staliśmy w szeregu, ustawieni na baczność. Niektórzy bali się nawet oddychać, ale co taki krasnal może ci zrobić? I nagle jak na zawołanie przypomniałem sobie wczorajszą scenkę z hangaru. Chyba nie rozegrałem tego najlepiej. Nie doceniłem go. W takim kruchym ciałku drzemała przeogromna siła, z łatwością powalił mnie na ziemię. Nie spodziewałem się tego. Może to dlatego przez całą noc nie mogłem zmrużyć oka, tylko rozpamiętywałem to? Cóż, całkiem możliwe. Ja zawszę dostaję to, czego chcę. Zawsze!
Niall był moim przyjacielem. Znaliśmy się chyba od zawsze. Był niższy ode mnie i posiadał niebieskie oczy, ale nie tak intensywne jak u Tomlinson'a. Blond włosy miał rozwiane przez wiatr na wszystkie strony. Pochodził z zamożnej, bogatej rodziny, tak jak ja. Nasi ojcowie bardzo dobrze się znali. Nie wiem co Des i pan Horan mieli w głowach wysyłając nas w takie miejsce...
- Od kilku minut zabijasz wzrokiem naszego porucznika, ogarnij się. - westchnął, a gdy spojrzenie niebieskich oczu zwróciło się ku nam, blondyn natychmiast zamilkł.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Wpatrywałem się w niego tak intensywnie, że biedak zaciął się przy swoim monologu, który kierował do nas. Spuścił wzrok i zdjął czapkę z głowy, pocierając dłonią kark. Dopiero po chwili nałożył ją z powrotem na głowę i odwróciwszy się na pięcie zaczął zmierzać w inną stronę. Był teraz tyłem do mnie, ale ja wcale nie narzekałem. Miałem wspaniałe widoki na jego duży tyłek. Już zacząłem sobie go wyobrażać bez spodni.
- Styles! - mruknął przez zęby Niall.
Niechętnie skierowałem swój wzrok na twarz przyjaciela. Nie rozumiałem o co mu chodziło. Spojrzałem na niego pytająco, ale on jedynie wskazał brodą przed siebie. Podążyłem za jego spojrzeniem. Około metr przede mną stał Tomlinson. Jak on...?! Przed chwilą był tam i... Jak szybko się tu przemieścił?!
- Może powtórzę. - odchrząknął, podchodząc o krok do przodu. - Nie wszyscy są aż takimi bystrzakami. Wydałem polecanie przygotowania się do wymarszu.
- I? - spytałem, unosząc jedną brew ku górze.
Usłyszałem jak nabiera głęboki wdech i ze świstem wypuszcza powietrze. Chyba znów go zdenerwowałem. Jego twarz pokrywająca się czerwienią chyba nikomu nie umknęła uwadze. Czyli co? Znów będzie się na mnie wydzierał? Obrzuci wyzwiskami? Zaprowadzi do swojego ,,szefa''?
- To znaczy, drogi Harry, że... - zaczął bardzo powoli. Podobało mi się to, jak użył mojego imienia, nie nazwiska. W jego ustach brzmiało to tak cudownie, że znów na chwilę oderwałem się od rzeczywistości. - Schylisz się mój drogi, wyciągniesz prawą rączkę przed siebie, chwycisz ramię od plecaka, podniesiesz go do góry i zarzucisz na swoje plecki. Tylko uważaj! Plecak jest bardzo ciężki, nie naderwij sobie czegoś. - powiedział sztucznym głosem.
Oczy wszystkich były zwrócone w stronę naszego porucznika. Chłopak po mojej prawej stronie nabrał powietrza i przestał oddychać. Mógłbym przysiąc, że słyszałem odgłos bicia jego serca.
- Albo po prostu bierz plecak, Styles i zapierdalaj przed siebie ile masz siły w nogach, zanim stracę nad sobą kontrolę! - wrzasnął, aż Niall dał krok do tyłu.
- Może ty mi go poniesiesz, Tomlinson?! - również podniosłem głos, wytrzymując jego spojrzenie.
Na mnie się nie krzyczy, ani mi się nie rozkazuje. Ja ewentualnie mogę coś zrobić. Nigdy nie muszę! Niech w końcu ten krasnal to sobie zapamięta. Mój pobyt tutaj to jedno wielkie nieporozumienie.
Spodziewałem się kolejnego wybuchu złości. Ale nikt nie krzyczał. Zapanowała błoga cisza, ale nie na długo. Atmosfera była tak napięta, że można by było pokroić ją nożem. Do moich uszu dotarł odgłos śmiechu. Tak jak za pierwszym razem, kiedy zobaczyłem Louis'a. Teraz trzymał się za brzuch i śmiał w najlepsze.
- Mamy przejebane. - usłyszałem słowa, jakie wypowiedział któryś z mężczyzn stojących w szeregu.
O czym on mówi? Przecież Tomlinson jest rozbawiony, nie wkurzony. Powinni mi dziękować. Porucznik chyba zupełnie porzucił plan biegu na trzydzieści kilometrów z ekwipunkiem. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
✱✱✱✱✱✱
- Przypomnisz mi twój dzisiejszy żart, Styles? - usłyszałem rozbawienie w głosie tego dupka.
- Wal się! - warknąłem.
- Panowie! Wasz ukochany kolega zapewnił wam dodatkowe piętnaście minut w spa! Cieszycie się? - zakpił i nachylił się nade mną.
- Zdechnij... - wysapałem, lecz po chwili, dzięki pomocy nogi Tomlinson'a opadłem z powrotem na ziemię, a teraz raczej błoto.
Z jego czapki jak i kosmyków włosów skapywały krople wody. Deszcz chyba nie robił na nim wrażenia. W ogóle się nim nie przejmował. Spacerował sobie przed szeregiem, jak miał w zwyczaju. Złączył dłonie za swoimi plecami i posyłał wszystkim szerokie uśmiechy.
Od dziewiątej nad ranem zaczęło padać. Deszcz ani na chwilę nie zelżał, ani się nie uspokoił. Na nasz kilkukilometrowy bieg mieliśmy wyruszyć o ósmej, lecz ten cholerny skrzat się rozmyślił. I niby to moja wina, że teraz wszyscy leżeliśmy po uszy w błocie?
- Powstań! - wydał rozkaz. - Biegiem!
Każdy dreptał w miejscu, unosząc wysoko kolana. Biada temu, kto zrobił to ćwiczenie źle, wtedy wszystko zaczynaliśmy od nowa, a ten dupek doliczał kolejne minuty tego piekła.
- Padnij! - wydał kolejny rozkaz i każdy padł na ziemię.
Całe ubrania mieliśmy przemoczone i ubłocone. Leżeliśmy teraz w grząskim błocie. Podniosłem się na rekach i wykonałem już chyba tysięczną pompkę tego dnia. To gruba przesada! Nie miałem już siły. Płuca mnie paliły, a oczy piekły od deszczu. Kosmyki moich kręconych włosów przylgnęły do czoła. To chyba najgorszy dzień w moim życiu!
- Masz jeszcze jakieś suchary, Styles? - odezwał się po chwili. - Powstań!
Podnieśliśmy się z wysiłkiem. Zerknąłem na twarze swoich towarzyszy. Wyglądali na zmęczonych. Posyłali mi wściekłe spojrzenia. Gdyby wzrok mógł zabijać, zginąłbym z dwadzieścia razy, jeśli licząc Tomlinson'a.
Nie wiem dlaczego tak się wściekł... On mnie normalnie nienawidzi! Jeśli dożyję końca szkolenia, to będzie chyba cud!
- Nie, sir! - odparłem zgrzytając przy tym zębami.
Nie chciałem powiedzieć czegoś za dużo. Sami wiecie... Księżniczka jest dziś nie w humorze. Podczas każdej pompki wyobrażałem sobie jak wgniatam jego twarz w błoto. Czy poczułem się lepiej? Niezupełnie... Marzyłem teraz o gorącej kąpieli, suchym kocu i wygodnym łóżku. Czy to tak wiele?
- To wspaniale! - klasnął w dłonie i uśmiechnął się do mnie szeroko. - Padnij!
Wydał kolejny rozkaz i wszyscy rzuciliśmy się na ziemię. Naprawdę nie miałem już siły. Moje ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Mięśnie drżały z wysiłku. Nie zdołałem się podnieść. Opadłem bezsilnie twarzą w błoto. Przekręciłem twarz na bok, by nie utopić się w kałuży. Czy wspominałem, że podczas tych ćwiczeń mieliśmy na sobie olbrzymi plecak moro? Od deszczu jego masa się zwiększyła, ciążył mi jak głaz.
Poczułem, jak ktoś łapie za ramię od plecaka i ciągnie mnie w górę. Po chwili stałem już na własnych nogach, patrząc tępo przed siebie. Mój wzrok napotkał niebieskie tęczówki. Przez krótki czas po prostu się na siebie gapiliśmy. Nie miałem nawet siły mu odpyskować, czy jakkolwiek dociąć.
- Powstań! Baczność! - wydał rozkaz, lecz nawet na sekundę mnie nie puścił. Gdyby to zrobił byłem pewien, że padłbym na ziemię jak szmaciana lalka. - Horan, wystąp!
Mój przyjaciel zrobił niepewnie krok do przodu i teraz zrównał się ze mną. Był wystraszony. Dziś każdy trząsł portkami przed Tomlinson'em. Skończyły się żarty.
- Możecie się rozejść! - zarządził i pchnął mnie w stronę blondyna. - Na dziś to wszystko.- dodał już cicho, tak, że tylko ja to słyszałem przez zacinający deszcz.
Niall złapał mnie za ramię i przytrzymał, chroniąc przed upadkiem. Obserwowałem uważnie postać porucznika. Odkręcił się na pięcie i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Kadetom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ruszyli ochoczo w stronę domku, gdzie schronią się pod dachem. Niall i ja dotarliśmy po dłuższej chwili. Nie miałem w ogóle kondycji, zero wytrzymałości. Dlaczego Tomlinson nie chciał ze mnie zakpić i na oczach wszystkich wcisnąć mojej twarzy w błoto? Przecież on mnie nienawidzi, więc co miało znaczyć to ostatnie zdarzenie? Czyżby się nade mną zlitował? To nie w jego stylu.
☁ ☔ ☁ ☔ ☁ ☔ ☁ ☔ ☁ ☔ ☁ ☔ ☁ ☔ ☁ ☔ ☁
♡♡♡ Dziękuję za wszystkie gwiazdki oraz komentarze. ♡♡♡
Każdy komentarz daje mi coraz większą motywację, dzięki wam w ogóle piszę to opowiadanie. ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top