Rozdział 47
Cały dzień łażenia po lesie, a oni dają nam zwykłe kanapki do jedzenia? Liczyłem na jakiś obfity posiłek, coś specjalnego na zakończenie pierwszego etapu szkolenia. Przeżyłbym nawet gdyby podawali te smakowite kanapki z kurczakiem. Czekałem teraz na Louis'a. Zacząłem się nawet denerwować, że jeszcze nie wrócił. Nie widziałem ani jego, ani Nick'a.
Spożywałem właśnie kolejną zwykłą kanapkę z szynką, gdy ktoś wbiegł na stołówkę i podszedł do stołu instruktorów. Coś powiedział, żywo wymachując rękami. Przyglądałem się tej scenie żując kanapkę. Jako pierwszy od stołu poderwał się Zayn. Wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. Zwrócił uwagę wszystkich tu obecnych. Wyminął kadeta, który przyniósł mu jakąś wiadomość i wybiegł ze stołówki. Za nim podążyło jeszcze trzech mężczyzn. Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc gdzie im się tak śpieszyło.
- Ktoś strzelał w lesie. - usłyszałem fragment rozmowy kadeta ze swoimi kolegami.
- Do kogo? - odezwał się inny, biorąc do ust kanapkę.
- Podporucznik Grimshaw poszedł to sprawdzić. Kazał kogoś zawiadomić. - odparł spokojnie.
Miałem złe przeczucia. Zacząłem w głowie łączyć niektóre fakty ze sobą. To dlatego nie widziałem Louis'a! Na pewno Nick coś mu zrobił. Okłamał mnie, że to tu znajdę niebieskookiego. Odwrócił moja uwagę. Jak mogłem dać się tak nabrać?
Poderwałem się od stołu i szybkim krokiem wyszedłem ze stołówki. Chciałem ruszyć do namiotu znajdującego się po drugiej stronie rzeki. Na własne oczy sprawdzić, czy nic nie jest mojemu chłopakowi. Tego bym nie przeżył. Zacząłem się nawet kierować w tamtą stronę, kiedy zostałem przez kogoś zatrzymany. Spojrzałem z wrzutem na mężczyznę. Był to Liam Payne, przyjaciel Tomlinson'a.
- Gdzie Louis? - zadałem mu to pytanie.
- Jeszcze nie wrócił. - odparł próbując ukryć zdenerwowanie. - A ty gdzie się wybierasz?
- Idę go poszukać. Mówią, że słyszeli strzały...
Wyminąłem go i zacząłem zmierzać w stronę lasu. Usłyszałem za sobą kroki. Po chwili poczułem silny uścisk. Liam złapał mnie za rękę, nie pozwalając mi nigdzie iść. Spojrzałem na niego z wyrzutem. Dlaczego nie mogłem pójść do Louis'a?
- Zaczekajmy, zaraz wrócą. - powiedział.
- Nie chcę czekać. - mruknąłem. Boję się...
Payne zaprowadził mnie go gabinetu Malika. Najpierw zdobył klucze i otworzył nam drzwi. Usiedliśmy na krześle i czekaliśmy. Liam cały czas powtarzał, że za bardzo panikuję. Niestety w dalszym ciągu nic nie wiedzieliśmy. Minuty dłużyły się w nieskończoność. Gdy usłyszałem odgłos jeepa poderwałem się na równe nogi. Wybiegliśmy przed budynek. Z samochodu wyszedł Nick. Nie miał na sobie koszulki. Jego ręce splamione były krwią. Po chwili wynieśli też Lou. Miał zamknięte oczy. Nie ruszał się.
- Ty draniu! - warknąłem i niewiele myśląc rzuciłem się z pięściami na Nick'a.
Oberwał w twarz. Liam mnie od niego odciągnął. Grimshaw wyglądał na zmęczonego. Nawet przez chwilę nie pomyślał, aby mi oddać. Całkowicie mnie olał. Ruszył za Malik'iem, który podążał za noszami na których nieśli szatyna.
- Co z nim? - zawołałem.
- Żyje, ale stracił dużo krwi. - to było jedyne co się dowiedziałem.
Weszli do środka, lecz nie wpuścili nikogo do sali. Musiałem zostać na zewnątrz, tak samo jak Nick. Mężczyzna podszedł do ściany i najzwyczajniej w świecie się po niej osunął. Usiadł opierając o mur plecami. Próbował dłonie wytrzeć o trawę, lecz z marnym skutkiem.
- Co mu zrobiłeś? - warknąłem.
- Nic... - westchnął. - Jeden z waszych go postrzelił, przy okazji groził śmiercią. Nazywa się Aiden i właśnie go zabrali. Będą go przesłuchiwać.
- Co tam robiłeś? - dopytywałem.
- To co zawsze, sprzątałem po was, czyli uwalniałem przegranych. - wytłumaczył. - To moi kadeci powiedzieli mi o strzałach. Kazałem im wrócić do bazy. Sam ruszyłem sprawdzić co z Tomlinson'em. Był związany i postrzelony. Rozmawiał ze mną normalnie, ale pod koniec stracił przytomność. Trochę im się zeszło z przyjazdem.
- Co teraz z nim będzie? - powiedziałem bardziej do siebie, więc zdziwiłem się, że Nick w ogóle się odezwał.
- Będzie dobrze, Harry. - zapewnił. - Louis to ciężki przeciwnik. Na pewno nie podda się bez walki. Dostał w ramię, nie w serce. Będzie dobrze.
I uwierzyłem jego słowom. Będzie dobrze, musi być. Mamy przecież przed sobą tyle planów, tyle długich lat życia. Jeszcze nie zdążyłem zabrać go na następną randkę, nie oświadczyłem mu się, nie pobraliśmy się. Nie poznał się na mojej siostrze, która potrafi być wkurzająca. Nie zdążył znienawidzić psa naszych sąsiadów z góry.
- Ten dzień był męczący. Prześpij się trochę. Gdy Lou się obudzi musisz mieć siły. - dodał po chwili.
Pokręciłem przecząco głową. Nie potrzebowałem snu, potrzebowałem swojego chłopaka. Usiadłem obok Nick'a. Wpatrywał się przed siebie tępym wzrokiem. Miałem w głowie tyle pytań... Na wszystkie chciałem znać odpowiedź, ale wiedziałem, że Nick był zmęczony. Nie chciałem dodatkowo go męczyć.
Liam odprawił go więc do siebie, aby mógł odpocząć i przespać się. To samo powiedział mi, lecz ja dalej byłem uparty. Nie mogłem uwierzyć, że Aiden, ten miły chłopak był zdolny do czegoś takiego. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Był dobrym przyjacielem. Nic nie wskazywało na to, że ma jakiś żal do szatyna. Nie znałem motywu jego działania.
Po kilku godzinach z budynku wyszedł Zayn. Był biały, niemalże przezroczysty. Spojrzał się na mnie smutno i spuścił wzrok. Odgarnął kosmyki swoich włosów i ponownie zniknął za drzwiami budynku. Tym razem nie zamknął za sobą drzwi. Potraktowałem to jako nieme zaproszenie. Wszedłem do środka wchodząc za mulatem. Na jednym z łóżek leżał Louis. Niewiele co odróżniał się od śnieżnobiałej pościeli.
- Co z nim? Wszystko w porządku? - zapytałem cicho, czując ogromną gulę w gardle.
- Został postrzelony w ramię, ale to nie oznacza, że tak łatwo się wyliże. Jeszcze się nie wybudził. - powiedział głosem wypranym z emocji. - Gdybyśmy wcześniej tam dotarli...
- Zayn...
- Miałby większe szanse. Pozostaje nam tylko czekać. - dodał. - I mieć nadzieję, że w ogóle się obudzi. Pierwsza doba jest najważniejsza i rozstrzygająca. Wtedy będzie wiadomo co dalej. - ukrył twarz w dłoniach i po chwili słychać było jego cichy szloch.
- Czy on... czy on może...
- Zrobiłem wszystko, Harry. - wychlipał i nawet nie zauważyłem, jak sam zacząłem płakać. - Wszystko.
- Ale on normalnie rozmawiał z Nick'iem. Było z nim dobrze i...
- Wciąż był pod wpływem adrenaliny. - wyjaśnił. - Nie czuł bólu. Przepraszam. - powiedział po czym wyszedł.
Zostawił mnie samego z Louis'em. Wiedziałem, że nie jest mu łatwo. Nikomu nie jest. Podszedłem do szatyna. Miał zamknięte oczy i jego długie rzęsy rzucały cienie na policzki, które były bardzo blade. Chłopak oddychał bardzo powoli i płytko. Wydawać by się mogło, że po prostu zasnął. Jego ramię było zabandażowane. Nie była to groźna rana, ale utrata krwi zrobiła swoje. Usiadłem na stołku obok niego. Dłonią odgarnąłem z jego spoconego czoła kosmyki karmelowych włosów.
To miał być nasz szczęśliwy dzień. Mieliśmy opuścić wojsko i zacząć żyć. Ale co to za życie, kiedy nie będzie przy mnie najważniejszej osoby w moim życiu? Nie będzie Louis'a?
♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓♓
Witajcie, kadeci!
,,Yes, sir!'' po raz trzeci zajęło 3 pozycję w ff :D
Porucznik jest mile zaskoczony tak ilością kadetów - ponad 90!
Sieg ma prawie 1000 obserwujących!
Zawsze odpowiadam na obserwację, ale od trzech dni nie mogę nikogo zaobserwować. Ktoś z was też miał ten sam problem? Wiecie dlaczego tak się dzieje?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
❤ Miłego dnia! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top