Rozdział 42


* A wtedy panie poruczniku, powalę pana na ziemię* -  usłyszałem głos Harry'ego, na co wywróciłem oczami.

Minął dopiero kwadrans odkąd zaczęła się gra terenowa. Ja sam znajdowałem się  w dużym namiocie. Był tutaj niewielki stolik i krzesło na którym siedziałem. Dookoła mnie walały się plecaki z ekwipunkiem, jakieś liny, race dymne i wiele różnych przedmiotów. Żaden z nich nie był niebezpieczny dla kadetów. Jeszcze tego by brakowało, żeby się pozabijali na koniec szkolenia. Zaczynałem się nudzić. Pierwsze godziny będą bardzo nudne, dopiero z biegiem czasu wróg zacznie podchodzić pod ten namiot. Wtedy nareszcie zacznie się coś dziać. Moi kadeci zostali rozproszeni na dużym obszarze i właśnie zmierzali w moją stronę. Potem wyruszą na Nick'a, by ostatecznie go pokonać i wygrać tę rozgrywkę.

* Mogę cię też związać. Nie uciekniesz mi, a wtedy zacznę powoli zdejmować ci spodnie...*

- Zamknij się wreszcie, Styles! - warknąłem. - To urządzenie, które trzymasz w rękach to nie komórka. Masz używać to tylko w uzasadnionych przypadkach, a nie opowiadać mi swoje zboczone fantazje. Są jeszcze pozostali kadeci, którzy może w tej chwili potrzebują się ze mną skontaktować, więc zamilcz, Styles. - dodałem na koniec.

* Poruczniku...*

- Styles! - podniosłem odrobinę swój ton głosu.

* Nudzi mi się, Lou* 

- Tylko pokaż mi się na oczy, to cię uduszę. - powiedziałem i odłożyłem krótkofalówkę na stolik przed sobą.

* Dlaczego muszę przedzierać się przez takie chaszcze? Są tu pająki!*

Ponownie wywróciłem oczami i wcale tego nie skomentowałem. Sięgnąłem po papierową torebkę, w której miałem kanapkę z kurczakiem. Najwyższa pora na śniadanie. - pomyślałem. Dziś nawet nie zdążyłem  zjeść, ponieważ chciałem zobaczyć się z kadetami, zanim wyślą ich w teren. Ale co mogłem im powiedzieć? Życzyłem jedynie powodzenia i miałem ogromną nadzieję, że wgniotą kadetów Nick'a w ziemię. Niestety nie mogłem powiedzieć gdzie dokładnie będzie znajdował się obóz wroga. Powodem tego oczywiście był mój brak wiedzy na ten temat. Nie widziałem tego, tak samo jak Grimshaw. Dopiero gdy wszyscy dotrą do namiotu, dostaną wskazówki razem ze współrzędnymi.

* Nie cierpię owadów *

- Styles, zamknij się, bo wyczerpiesz baterie. - mruknąłem.

Ta kanapka z kurczakiem była naprawdę świetna. Dlaczego codziennie nie serwowali tego na śniadanie? Muszę im to kiedyś zgłosić. Chociaż... przecież i tak opuszczam wojsko. Bezsensu.  Wziąłem następny, duży  gryz kanapki, gdy po raz kolejny usłyszałem zielonookiego.

* Tu jest bagno, Lou... O kurwa! * - zawołał i słychać było głośny plusk.

Poderwałem się do góry, wstając z krzesła i przewracając je na ziemię. Chwyciłem za krótkofalówkę. Wyplułem duży kęs kanapki, po chwili odkładając ją na bok.

- Styles?! Jesteś tam? Odezwij się! Co się stało?!

* Louis...* - zaczął cicho, a mi serce o mało co nie wyskoczyło z piersi.

Na pewno coś mu się stało. Może jest ranny? A może wpadł do bagna i gdzieś tonie? A ja co? Siedzę na tyłu w namiocie i nic nie mogę zrobić. Pewnie umiera tam samotnie i nikt nie jest w stanie ruszyć mu na ratunek. Od razu wiedziałem, że z nim będą kłopoty.

- Kurwa! Odezwij się! Jesteś ranny? - zawołałem głośno.

* Fuj... Louis? Właśnie wpadłem butem w tą breję. Skarpetki mam mokre. Nigdzie tak nie pójdę. Mrówki mnie oblazły, są wszędzie! *

- Idiota! - warknąłem, z powrotem odkładając urządzenie.

Odszedłem od stołu i złapałem się za włosy. Przez niego przedwcześnie osiwieję, jak nie dostanę wcześniej  zawału. Jeszcze przez chwilę chodziłem w kółko, starając się opanować. Jedyne o czym teraz myślałem, to  chęć ukatrupienia tego zielonookiego głupka. Westchnąłem, pociągając za końcówki swoich włosów. Zwariuję przez niego. Podszedłem do krzesła i je poprawiłem. Usiadłem na nim i spojrzałem na kanapkę. Jakoś straciłem na nią ochotę. Zawinąłem ją z powrotem w papierową torebkę i odłożyłem na bok.

* Louis?*

Zamknąłem oczy, odliczając do dziesięciu. Wziąłem głęboki wdech i ze świstem wypuściłem powietrze. Starałem się nie wybuchnąć. Ignorowałem jego słowa. Najchętniej wyłączyłbym urządzenie, a tego zrobić nie mogę. Zawsze może naprawdę potrzebować pomocy.

* Czy ,,N'' na kompasie znaczy ,,Naprzód''? * - zapytał, a ja byłem bliski płaczu i załamania nerwowego.

* Bo podążam w prawo, ale ta wskazówka cały czas się przemieszcza i teraz jest na ,,W'', a ja nie chcę iść wstecz... O! Teraz mam ,,E'', co oznacza ,,E''?

Schowałem twarz w dłonie i byłem naprawdę bliski wybuchu. Już nawet odliczanie do dziesięciu nie pomagało.

* Poruczniku, tu Horan, znalazłem Smith'a i kierujemy się razem do bazy* - odezwał się teraz inny kadet.

- W porządku. Przyjąłem. - powiedziałem.

Zacząłem zastanawiać się, gdzie przez to całe szkolenie był Harry. Jak  można było nie wiedzieć, jak posługiwać się kompasem? Ciekawe czy zna się chociaż na mapie... Wyszedłem na zewnątrz, przed namiot. Zbierało się na deszcz, lecz nie było to zaskoczeniem. Tu ciągle pada lub się chmurzy.

Przeszedłem namiot dookoła. Nie miałem co robić. Nie można nam było zabrać nawet książki czy gazety. Jedynie butelkę wody i coś do jedzenia. Nic nie mogło rozpraszać naszej uwagi. Uważałem to za lekką przesadę. Zacząłem kopać małą szyszkę, która znalazła się pod moim butem. Dziesięć punktów, jeśli trafisz w przerwę między drzewami, dwadzieścia, jeśli uda ci się trafić w drzewo. Sto punktów, jeśli wcelujesz w dziuplę z której właśnie wyleciał jakiś ptak. Podrzuciłem sobie szyszkę i kopnąłem, lecz minęła cel. Nie była idealnie okrągła jak piłka, dlatego nie dało się dokładnie oszacować toru jej lotu.

- Jeszcze raz. - powiedziałem do siebie.

Schyliłem się i podniosłem kolejną, tym razem trafiając między drzewa. Dziesięć punktów ląduje u Tomlinson'a! Zaśmiałem się i spojrzałem na niebo. Robiło się jeszcze bardziej pochmurnie. Ponownie przeniosłem spojrzenie na ziemię. Wzrokiem odszukałem kolejną szyszkę, która w tej chwili zaczęła spełniać rolę piłki.

Byłem tym tak pochłonięty, że nie zwracałem uwagi na nic. Deszcz zaczął padać i po chwili spadały coraz to cięższe krople. Dopiero teraz usłyszałem jakiś szelest. Zamarłem na chwilę i wstrzymałem oddech. Dopiero gdy z krzaków wybiegła wiewiórka, odetchnąłem z ulgą. Rude, puszyste zwierzątko wskoczyło na drzewo i zaczęło skakać po gałęziach. Zaśmiałem się, kręcąc w rozbawianiu głową. To tylko zwierzę. Niemożliwe było, aby kadeci Nick'a zdążyli wrócić do bazy i teraz dotarli do naszej.

Podniosłem kolejną szyszkę i odwróciłem się tyłem, idąc na swoją linię, z której celowałem do drzew. Zdążyłem zarejestrować jedynie jakiś ruch za sobą. Zostałem przez kogoś unieruchomiony. Ktoś założył mi rękę na szyję, nie pozwalając wyswobodzić się z żelaznego uchwytu.

Zachciało ci się zabawy z szyszkami, Tomlinson. - pomyślałem cierpko, szarpiąc się na wszystkie strony.


☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁☁

Witajcie, kadeci!

Dziś ,,Yes, sir!'' znowu znalazło się na 3 pozycji w ff :D Bardzo mi miło, zważywszy na to, że obok na liście inne ff mają po 300 tys wyświetleń i ponad 30 tys gwiazdek. Mojemu ff  jeszcze bardzo daleko do nich. To pokazuje jacy jesteście wspaniali, czytając moją pracę ^.^


A teraz mam do was prośbę i mam nadzieję, że mi pomożecie, bo zabieram się za to już od tygodnia :D

Chodzi o błędy jakie popełniam przy pisaniu rozdziałów. Niektóre osoby je zauważyły, ale mając codziennie ponad 1000 powiadomień, nie jestem w stanie  zauważyć ich komentarzy i poprawić. Jeśli więc macie jakieś uwagi odnośnie budowy zdań, jakiegoś wyrazu, literówkę itp., to napiszcie tutaj, lub w wiadomości prywatnej.

Oto kilka z nich:

1. Mulat czy mulat - chodzi o dużą i małą literę. (Czytałam o tym już dawno w internecie i jedno i drugie jest poprawne, ale napiszcie co myślicie. Zawsze piszę z dużej, ponieważ  podpatrzyłam to  z innych ff, gdy jeszcze nie pisałam)

2. Spojrzałem się na dziewczynę/ Spojrzałem na dziewczynę. (To również sprawdzałam w internecie i znów te zwroty są poprawne/dopuszczalne, ale postaram się pisać tą drugą formę)

3. Tę / tą książkę (W mowie potocznej jest dopuszczalne jedno i drugie. Ale pisząc rozdziały, cały czas staram się zwracać na to uwagę i się pilnować ;)  )


Dlatego kochani kadeci, pomóżcie porucznikowi się doszkolić.

Porucznik Sieg jest okropnym perfekcjonistą, dlatego nie jest obojętny na komentarze, które wytykają jego błędy. Ale również niech nikt nie zapomina, że nie uważa się za wspaniałego autora książek, bo pisze je dla przyjemności, ciesząc się, że ktoś to jednak docenia.


Dlatego też wypowiedzcie się w tej kwestii, wiele to dla mnie znaczy :D

Niedługo też zajmę się poprawkami swoich wszystkich ff. (jest tam masa błędów, jestem tego świadoma)

Brawa dla każdego, kto dotarł do końca tej popołudniowej zbiórki!

Miłego dnia, kadeci!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top