Rozdział 25


Dzisiejszy poranek spędziliśmy na strzelnicy. Akurat przyszła moja kolej. Wycelowałem w tarczę i strzeliłem. Pocisk trafił kilka centymetrów poza cel. Westchnąłem i spojrzałem na dziurę po kuli.

- Styles, skup się!  - powiedział blondyn z zarostem na twarzy.

- Przecież się staram. - mruknąłem.

Nie chciałem słuchać już narzekań instruktora. Przecież nigdy w życiu nie strzelałem, więc co się mnie czepia? Obejrzałem się w bok. Tomlinson stał oparty o ścianę. Rozmawiał z jakimś chłopakiem. Zaśmiał się, ukazując przy tym proste, śnieżnobiałe zęby. Musiał się nieźle bawić. Kim jest ten facet i co tu robi? Na pewno nie jest to kadet z naszego oddziału. Nigdy go nie widziałem. Zgrzytnąłem zębami wkurzony. Nie podobało mi się to.

W pomieszczeniu dało się słyszeć huk wystrzału. Ale to przecież nie dziwne, skoro jesteśmy na strzelnicy. Tylko dlaczego nagle wszyscy zamilkli i zaprzestali wykonywania swoich czynności? Czyżby koniec ćwiczeń?

- Kurwa! Styles! - usłyszałem głośny krzyk.

Odwróciłem głowę w stronę instruktora. Patrzył na mnie z mordem wymalowanym na twarzy. O co mu chodziło? Przecież ćwiczenia nie uciekną. I tak muszę spędzić tu kolejną godzinę.

- Celuj w tarczę, a nie we mnie, Styles! - wrzasnął, aż drgnąłem.

Podszedł do mnie i wyrwał mi broń z ręki. Rozejrzałem się po zgromadzonych osobach. Zrobiłem coś złego? Niall pokręcił z politowaniem głową. Nawet Tomlinson skierował swoje spojrzenie w moją stronę.

- Harry, o mało co nie załatwiłeś naszego instruktora. - wyjaśnił Charlie, z którym zamieniałem się podczas strzałów.

- Naprawdę? - zdziwiłem się.

Jednak widząc minę blondyna, zamilkłem. Przecież to niespecjalnie... Jeżeli miałbym w kogoś strzelać to w czarnowłosego faceta, który stał naprzeciwko mojego porucznika. Westchnąłem i przeczesałem włosy palcami. Chyba mi starczy tych ćwiczeń na dziś.

- Styles! - usłyszałem przyjemny dla ucha głos. - Chodź ze mną.

Tomlinson znalazł się przy mnie. Porzucił rozmowę i skierował się w stronę drzwi. Blondyn odetchnął z ulgą. Kadeci ćwiczyli dalej na strzelnicy, a my wyszliśmy przed budynek.

- Co się z tobą dzieje? - zapytał. - Miałeś nie sprawiać kłopotów.

- Ta broń sama wystrzeliła... - westchnąłem. - Nie wrócę dziś na strzelnicę, prawda?

Chłopak pokręcił głową. Zaczął kierować się przed siebie, a ja ruszyłem za nim. Zastanawiałem się gdzie mnie prowadzi. Miałem nadzieję, że pójdziemy do jego domku. Strasznie tęskniłem za jego delikatną i wrażliwą skórą. Za ciepłem drugiego ciała. Szatyn potrafi być miły jak się postara. Zauważyłem to podczas ostatniej nocy. Kto by  pomyślał, że Tomlinson jest tak gorący i uwielbia się przytulać?

Malik w końcu naprawdę zmuszony był spać poza swoja sypialnią. Podobno został razem z Niall'em w gabinecie. Na drugi dzień narzekał na ból karku. Nie wiem co oni tam robili przez całą noc. Wierzę, że dobrze się bawili, tak samo jak ja z Lou.

- Biegiem marsz, Styles! - zawołał i zaczął po chwili biec.

Stałem i przyglądałem się oddalającej sylwetce chłopaka. On tak na serio? Mam biegać? Chyba naprawdę wolę zostać na strzelnicy. Biegi są męczące. I tak po obiedzie zapowiedział, że dziś biegniemy na dwadzieścia kilometrów. On chce mnie wykończyć. Jęknąłem cierpiętniczo i zacząłem podążać za nim. Na chwilę zwolnił, bym mógł go dogonić. Biegliśmy ramię w ramię. Od czasu do czasu zerkałem na niego, lecz był zbyt skupiony na biegu.

Wbiegliśmy do lasu. Musiałem patrzyć pod nogi, gdyż wystające korzenie był niemalże wszędzie. Nie chciałem potknąć się i trafić do Malika. No może gdybym był Niall'em, to już dawno bym tam siedział. Ostatnio na stołówce skaleczył się tępym nożem. Pomimo, iż nie widać było nawet zadrapania, zrobił takie zamieszanie, że Tomlinson dla świętego spokoju wysłał go do Mulata. Blondynowi ostatnio ciągle trafiały się jakieś wypadki. Coraz to dziwniejsze wymówki sobie wymyślał, bo ileż to razy można iść do lekarza z powodu zwichniętego nadgarstka czy wybitego palca?

Skręciliśmy w prawo na ścieżce. Panowała tu cisza i spokój. Szkoda byłoby nie wykorzystać takiej chwili. Udałem, że się potknąłem. Padłem na ziemię, łapiąc się za kostkę.

- Co jest, Styles? - zapytał, zatrzymując się.

- Kostka, boli jak cholera! - zawołałem żałośnie jęcząc.

- Chyba za długo przebywasz z Horan'em. - zaśmiał się.

Podszedł bliżej mnie i nachylił się w celu obejrzenia mojej kończyny. Przysiadł na piętach i złapał moją stopę. Odwiązał sznurówki i zdjął mi buta wraz ze skarpetką.

- Nie widać zasinienia. - westchnął, puszczając moją nogę.

- Chyba jednak mi się wydawało. - zaśmiałem się.

Zanim zdążył się podnieść, złapałem go w pasie i powaliłem na ziemię. Leżał na plecach i patrzył na mnie zaskoczony. Zaśmiałem się i usiadłem na niego okrakiem. Unieruchomiłem mu ręce nad głowa.

- Co ty wyprawisz? - zapytał. - Puszczaj mnie natychmiast. Może nas  ktoś zobaczyć!

- Bez tego wdzianka nikt nie rozpozna cię jako porucznika, Boo. - powiedziałem przybliżając swoja twarz do jego.

Jedną ręką przytrzymałem jego nadgarstki, a drugą włożyłem pod bluzkę, gładząc delikatną skórę. Czułem przyjemne ciepło jego ciała. Podwinąłem mu do góry bluzkę i zacząłem poruszać się na jego udach. Chyba mu się podobało, bo sapnął cicho i zaczął się wiercić. Poczułem rosnącą erekcję chłopaka. Był już bardzo twardy.

- Proszę, nie tutaj. - powiedział spoglądając na mnie błyszczącymi oczyma.

- Czyżbyś zapraszał mnie do siebie? - uniosłem brew ku górze. - Z miłą chęcią wpadnę.

Nachyliłem się nad nim i złożyłem pocałunek na jego wargach. Odsunąłem się nieco, przerywając nitkę śliny jaka między nami się utworzyła.

- Nie wiem czy wytrzymam tak długo, Lou. - szepnąłem mu do ucha.

Na jego ciele pojawiły się dreszcze. Był taki piękny i tylko mój. Niechętnie zszedłem z niego i podałem mu rękę. Niezdarnie poprawił swoją bluzkę. Na jego twarzy wciąż widać było rumieńce. Długie rzęsy tworzyły cienie na jego policzkach.

Zagryzł swoją dolną wargę. Nie mogłem już dłużej się powstrzymać. Rzuciłem się na niego, przypierając do drzewa. Jęknął, gdy jego plecy spotkały się z chropowatą powierzchnią. Trąciłem nosem  delikatną skórę na szyi szatyna. Przyssałem się do niej, zostawiając pokaźnych rozmiarów malinkę.

- I teraz każdy będzie wiedział, że jesteś mój. - mruknąłem.

- Czyżbyś był zazdrosny? - zaśmiał się.

- Jak cholera. - warknąłem, wpijając się w jego usta.

Otarłem się kroczem o  erekcję szatyna, a ten jęknął w moje usta. Wykorzystałem to, dostając się językiem do wnętrza. Od razu go zdominowałem, pogłębiając pocałunek. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam powietrza. Szatyn dyszał ciężko, łapiąc powietrze.

- Ktoś tu nie ma kondycji, poruczniku. - zaśmiałem się, chwytając w dłonie jego pośladki. - Ale jeszcze nad tym popracujemy.

- Powinniśmy wracać. - powiedział, oplatając mnie nogami w pasie. Wyglądał teraz jak miś koala.

- Za chwilę, poruczniku. - szepnąłem i po raz kolejny złączyłem nasze usta. - Wpierw musimy rozwiązać dość sporych rozmiarów problem.

Wysunąłem biodra do przodu. Szatyn jęknął przeciągle i złapał mnie za włosy, lekko pociągając za końcówki. To jeszcze bardziej mnie zachęciło. I już wtedy wiedziałem, że nie dotrzemy do domku. Louis był potrzebujący, nie mogłem tego zlekceważyć. Jedną dłonią puściłem jego pośladek i zacząłem odpinać mu pasek i rozporek.


✤✥✤✥✤✥✤✥✤✥✤✥✤✥✤✥✤✥


Witajcie, kadeci!

Na początku chciałabym was przeprosić, za brak rozdziału wczoraj. Niestety nie miałam jak go dodać, ale robię to dzisiaj.  ^.^

Rozdział jest długi, bo ponad 2000 wyrazów, dlatego postanowiłam podzielić go na dwie części.

Drugą część chcecie dzisiaj, czy dopiero jutro?  :D


)()()()()()()()()()()()()()()()()(


Dziękuję za tak liczny udział w teście!

Jeszcze nigdy nie miałam ponad 800 powiadomień w ciągu czterech godzin!

Jesteście wspaniali! Jeszcze raz dziękuję!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top