Rozdział 18


Przez cały czas dawałem z siebie wszystko. Starałem się jak mogłem. Unikałem nawet Styles'a. Nie chciałem, aby Nick znów uprzykrzył mi życie historyjkami wyssanymi z palca. Gdy wszyscy są przeciwko tobie, musisz się pilnować. Potkniesz się, a oni wgniotą cię w ziemię. Tylko na to czekają.

Mój ojciec zabawił tu tylko tydzień. Przez ten czas spotkał się ze starymi znajomymi i ucinał sobie pogawędki. Nie było dla mnie zaskoczeniem, że to Nick rozmawiał z nim najczęściej. Grimshaw kręcił się obok niego niczym pies. Za każdym razem oczywiście mnie o tym informował. Chyba chciał wzbudzić we mnie zazdrość, ale mu się nie udało. Czy byłem zazdrosny o to jak dobre stosunki ma z moim ojcem? Nie, już dawno ten temat był zamknięty. Ja nie obchodziłem własnego rodzica. I wcale z tego powodu nie byłem zły.

- Lou? - usłyszałem głos Zayn'a.

Siedział na krawędzi mojego łóżka i patrzył się na mnie tym przenikliwym wzrokiem. Przeciągnąłem się na łóżku i podniosłem do pozycji siedzącej. Prawą dłonią próbowałem przyklepać nieco swoje włosy, które na pewno były w okropnym nieładzie. Jak zwykle zresztą.

- Co Zee? - spytałem, uważnie mu się przyglądając. - Czegoś potrzebujesz?

- Ja nie...  Szkoda było mi cię budzić, ale gadałeś przez sen. - zaśmiał się. - W zasadzie to coś mruczałeś i śliniłeś poduszkę.

Wytknął mi język i zaczął jeszcze głośniej się śmiać. Czułem jak moje policzki zaczęły płonąć. To była nieprawda! Ja nigdy nie ślinię się przez sen. Bo co mogłoby mi się takiego śnić? Złapałem za poduszkę i cisnąłem nią w Zayn'a. Ten złapał ją w locie i rzucił we mnie. Z powrotem padłem na łóżko, a ten zaczął mnie łaskotać. Wiłem się na wszystkie strony.  Nie mogłem wytrzymać ze śmiechu.

- Prze-eee-stań! -  jedynie to  z siebie wydusiłem.

Po chwili Zayn się uspokoił. Zabrał ode mnie swoje ręce i wyprostował się. Poprawiłem swoją bluzkę, która zdążyła podwinąć się za bardzo do góry. Spojrzałem na niego, udając obrażonego, lecz ten się roześmiał. Dał mi pstryczek w nos, na co się skrzywiłem.

- Przyznaj, że przyśnił ci się Styles. - powiedział po chwili.

- Nieprawda! - zawołałem. - Nie wiem co mi się śniło, ale już na pewno nie on.

- To dlaczego ciągle mamrotałeś jego imię? Słyszałem tylko ,,Harry''. - posłał mi szeroki uśmiech.

- Wmawiaj sobie co tylko chcesz. - westchnąłem. - Ale wiedz, że się mylisz.

Zerwałem się z łóżka. Postawiłem stopy na podłodze i już miałem dać pierwszy krok, gdy coś mi to uniemożliwiło. Zachwiałem się i runąłem na ziemię. Spojrzałem z wyrzutem na białe prześcieradło, które śmiało splątać mi nogi. Co za głupia tkanina! Po pomieszczeniu rozszedł się głośny śmiech Zayn'a. Rechotał niczym żaba. Zgromiłem go wzrokiem, ale ten zdawał się tym nie przejmować.

- To tylko twoja wina. - mruknąłem. - Przez to, że mnie obudziłeś, kadeci będą mieli wczesną zbiórkę.

- To idź jeszcze spać. Daj im pospać, to też ludzie.  - powiedział Zayn. - Dopiero piąta. Prześpij się z godzinkę.

- Nie, ten upadek skutecznie mnie otrzeźwił. - mruknąłem. - Poza tym nie chcę oglądać Grimshaw'a. Ostatnio postawił sobie za punkt honoru, aby zdenerwować mnie z samego rana, wiesz?

- Nie przejmuj się nim, to dupek. - stwierdził. - A co do Styles'a...

- Żegnam! - zawołałem, kierując się do drzwi.

- Wychodzisz w samych bokserkach i na boso? - zapytał i cicho się zaśmiał.  - No... chyba, że zmierzasz do Harry'ego, wtedy droga wolna. - poruszył sugestywnie brwiami.

- Ugh... Jesteś nieznośny. - mruknąłem z powrotem zamykając drzwi wyjściowe.

Pościeliłem swoje łóżko, lecz wcześniej zrzuciłem z niego Zayn'a. Niepocieszony bąknął coś pod nosem i usiadł na swoje. Szybko nałożyłem na siebie swój codzienny strój i byłem gotowy do wyjścia. Nagle o czymś sobie przypomniałem. Już kilka dni temu chciałem zapytać o coś chłopaka.

- Znasz się z tym blondynem z mojego oddziału? - spytałem, obserwując go uważnie.

Podniósł wzrok znad poduszki i spojrzał się na mnie.  Jego oczy wręcz świeciły. Chyba nawet nie musiałem o nic więcej pytać. Emocje malujące się na jego twarzy mówiły same za siebie.

- Niall to wspaniały chłopak. - zaczął. - Jest chyba najlepszym kadetem, co? Oraz naj... - urwałem mu wpół zdania.

- Wierzę, że odnalazłbyś dużo określeń zaczynających się od ,,naj'' dla tego chłopaka. Wpadłeś po uszy Zee, co? - posłałem mu delikatny uśmiech. - Niestety  jest koszmarną fajtłapą. Ciągle muszę wysyłać go do twojego gabinetu...

Widziałem jak Mulat wyszczerzył się szeroko. Wraz z ustami, śmiały się jego oczy. To było szczere, nawet bardzo. Zaśmiałem się na jego reakcję. Nawet nie chcę wiedzieć co oni tam robią podczas ,,badań''.  Naprawdę nie chcę się w to zagłębiać.

- Niestety musisz wstawać, obowiązki wzywają. - powiedziałem po chwili.

- Mnie? - zapytał zdziwiony. -Jakie obowiązki? O piątej nad ranem?

- Dziś Horan o mały włos nie złamie sobie nogi. Chyba będę zmuszony go do ciebie odesłać na kontrolę. - zaśmiałem się po chwili. - Biedak jeszcze o tym nie wie. Myślę, że jakby złamał i dwie nogi, to pognałby do ciebie i na łokciach.

Zayn zerwał się z łóżka. Z prędkością światła pościelił swoje łóżko, co się prawie nigdy nie zdarza! Naciągnął na siebie spodnie i chwycił za bluzkę. Cóż... uważam, że to było zbyteczne, skoro za jakieś pięć minut będzie musiał je z siebie ściągać... Przyglądałem mu się w milczeniu. Dwie minuty i był gotowy. To chyba normalny cud!

- A ty na co czekasz, Tomlinson? - zapytał, kierując się w moja stronę. - Biegnij ich obudzić!

Niemalże wypchał mnie z budynku. Po kilkunastu metrach rozdzieliliśmy się. On poszedł do swojej jaskini, zwanej gabinetem lekarskim, a ja do domku kadetów.

Zrobiłem im pobudkę, lecz nie byli  z niej zachwyceni. Wyglądali jak banda zombie. To nie moja wina, że byli niewyspani. Ja nie narzekałem... Szybko przeprowadziłem zbiórkę. Nikt się nie spóźnił, nikt nie dyskutował. Znowu było cicho i nudno. Na rozgrzewkę mieli zrobić pięćdziesiąt pompek. Przecież nie mogę kazać Malikowi zbyt długo czekać na swojego blondynka.

- Horan, wystąp! - wydałem rozkaz, a ten nieśmiało przystąpił o krok do przodu. - Wyglądasz blado, biegnij do Malika. Nie chcę za ciebie odpowiadać, jak zejdziesz mi podczas ćwiczeń.

Niall spojrzał się na mnie zdziwiony. Rozejrzał się po zebranych osobach. Na jego twarz wpłynął czerwony rumieniec. Jego wygląd zupełnie przeczył moim słowom. Wyglądał dobrze, nawet bardzo, pomimo tak wczesnej pory i niewyspania.

- Tak jest, sir! - zawołał i ruszył truchtem w stronę gabinetu Malika.

Uśmiechnąłem się pod nosem, obserwując jego znikającą sylwetkę. Wydałem komendę do wymarszu. Zaplanowałem bieg po lesie, w terenie. Z dala od kogokolwiek, a tym bardziej od Nick'a. Pewnie dozna małego szoku, gdy nie stawię się o szóstej na zbiórce, a ten nie zdąży popsuć mi humoru na cały dzień, jak to zresztą robił.

Biegi przebiegały spokojnie. Opuściliśmy zabudowania i duży plac, kierując się do lasu. Zagłębiliśmy się nim, a w powietrzu pachniało lasem, zapewne w nocy musiało padać. Powietrze było rześkie, idealne warunki do ćwiczeń. Przebiegaliśmy w pobliżu rzeki. Zwykle  przemierzamy ją po kładce, oddalonej jeszcze o jakieś  trzydzieści metrów na prawo od ścieżki. Mieliśmy się już kierować w tamtą stronę, lecz usłyszałem jakieś głosy. Zapewne bym to zignorował, lecz usłyszałem głośne krzyki. Zatrzymałem się, a kadeci zrobili to samo, co ja.

- Krótki odpoczynek. Zaraz wracam. - wyjaśniłem.

Ruszyłem truchtem, kierując się za głosem. Musiałem przedrzeć się przez krzaki, przez co zgarnąłem dwie naprawdę duże pajęczyny. Ohyda! Nienawidzę pająków, są paskudne, mają dużo odnóży i owłosiony odwłok. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Uwagę od pajęczaków odwrócił mi obraz, jaki zastałem.

Tuż przy rzece stało czterech mężczyzn. Na ziemi leżał piąty. Zwijał się w kłębek, rękami trzymając się za głowę. Pozostali krzyczeli coś i kopali go. Dopiero gdy podbiegłem bliżej, rozpoznałem ich. Byli to kadeci Nick'a. Spuściłem wzrok na ich ofiarę. Na ziemi leżał Styles. Poczułem jak uderzenie mojego serca przyśpiesza. Co tu się odpierdalało?!

Dłużej się już nie zastanawiałem. Niewiele myśląc, pobiegłem tam i przywaliłem w twarz chłopakowi stojącemu najbliżej. Siła uderzenia była tak duża, że padł na ziemię. Nie przejąłem się tym. Uderzałem na ślepo. Kolejny napastnik zareagował automatycznie. Uderzył mnie w twarz, dopiero wtedy przypomniał sobie kim jestem. Popatrzyli na mnie wystraszeni. Chwycili swojego kolegę, podnosząc go z ziemi. Zaczęli uciekać. Czułem pieczenie na policzku. Na pewno miałem starte knykcie, lecz nie one były teraz najważniejsze.

Opadłem na ziemię, tuż obok nieruchomego ciała. Harry wyglądał koszmarnie. Cały pokryty był błotem i zasychającą krwią. Co za bydlaki! Odpowiedzą za to! Odgarnąłem kosmyki włosów z jego oczu, lecz nawet nie zareagował. Sprawdziłem czy oddycha, gdy ujrzałem podnosząca się i opadającą klatkę piersiową, odetchnąłem. Mogliby go nawet zabić!

Złapałem go pod kolana i plecy, podnosząc go z ziemi. Do lekkich to on nie należał. Zacząłem kierować się w stronę budynków. Minąłem swoich kadetów, którzy patrzyli zdziwieni. Poleciłem im, aby wracali do siebie. Mają czas wolny, dopóki nie przyjdę.

Zaniosłem Harry'ego do Malik'a. Po drodze napotkałem Nick'a. Uśmiechnął się kpiąco i odprowadzał nas wzrokiem. To wszystko jego sprawka! Był dumny z siebie. Co za bydlak. Policzę się z nim, lecz najpierw Styles.

Wparowałem do gabinetu, nawet nie pukając.  Na śmierć zapomniałem o Horan'ie, którego również tu wysłałem. Na całe szczęście w niczym im nie przerwałem. Blondyn siedział na kozetce i wesoło machał nogami, podczas, gdy Zayn żywo o czymś mówił. Na nasz widok zamilkli. Niall zwolnił miejsce, dzięki czemu mogłem odłożyć Styles'a.

- Co mu się stało? - zapytali niemalże równocześnie.

- Napadli go w lesie. To sprawka Nick'a. Nie wiem tylko dlaczego... - westchnąłem przeczesując nerwowo włosy zdrową dłonią. Druga wyglądała koszmarnie. - Zajmiesz się nim?

- Jasne. - pokiwał głową i od razu zaczął oglądać swojego pacjenta. - A ty gdzie?! - zawołał.

Zatrzymałem się wpół kroku do wyjścia. Zastygłem z klamką w ręku.

- Mam sprawę do załatwienia. - wyjaśniłem jedynie. - Zaraz wracam.

- Nie rób nic głupiego. - poprosił, wytrzymując moje spojrzenie na sobie.

Nie odpowiedziałem. Nic więcej zresztą już nie dodałem. Byłem strasznie wściekły. Moje nogi same zaprowadziły mnie do celu. Zatrzymałem się na środku dużego placu. Właśnie trwały zbiórki bądź ćwiczenia. Nie przejmowałem się nimi. Ani nawet ciekawskimi spojrzeniami, skierowanymi w moją stronę. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne.

Do końca tego dnia nie mogłem wyprostować swoich palców u dłoni, ale nie przejmowałem się zbytnio. Jedynie pieczenie startej skóry przypominało mi o ostatnich wydarzeniach. Przed oczami wciąż widziałem  Nick'a, który zalewa się krwią i skomle jak pies, licząc na to, że odpuszczę. Tak się jednak nie stało.



⌚⌛⌚⌛⌚⌛⌚⌛⌚⌛⌚⌛⌚⌛⌚⌛⌚

NIESPODZIANKA!

Za taką aktywność, szeregowi, łapcie drugi  rozdział. ❤

Następny  już jutro ---> czyli w poniedziałek ^.^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Oby tak dalej! ❤

Dobranoc, kadeci!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top