Rozdział 6
- Wyjeżdżam na dwa - trzy dni Tommo. - oznajmił nazajutrz Zayn.
Przerwałem ścielenie łóżka i popatrzyłem na niego pytająco. Dlaczego musiał wyjeżdżać? To zdarza się naprawdę rzadko. Może miał ważny powód? Ktoś zmarł z jego rodziny?
- Wyjeżdżam do rodziny. Ojciec robi jakąś obowiązkową kolację i prosił o obecność, chyba się domyślam... - westchnął i przeciągnął się w swoim łóżku.
- Co masz na myśli? - zapytałem zainteresowany.
- Pewnie chodzi o moja siostrę, jak ci kiedyś mówiłem, chodziła z takim jednym chłopakiem. Podejrzewam, że chcą się zaręczyć. Tak mi się przynajmniej wydaje. - przyznał i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Więc wyjeżdżasz. - powiedziałem. - Pogratuluj im ode mnie.
- Na pewno. - zapewnił.
Sięgnąłem po swoje buty i kichnąłem, pewnie to od kurzu unoszącego się w powietrzu. Założyłem obuwie i zacząłem je zawiązywać, kiedy znów zebrało mi się na kichanie. Od samego rana bolała mnie głowa. Chyba coś mnie bierze. Odkąd tylko podniosłem się z łóżka, pęka mi głowa.
- Nie wyglądasz najlepiej Boo. - spojrzał na mnie Zayn z wyczuwalną troską w głosie. - Znów biegałeś po deszczu?
- To moja praca, Zee. Nie mogłem przerwać ćwiczeń ze względu na warunki atmosferyczne. Poza tym i tak wcześniej pozwoliłem im się rozejść, chyba godzinę przed zbiórką. - wyjaśniłem.
- Co ty taki łaskawy? - zapytał zaciekawiony.
- Byłem zmęczony. - skłamałem, bo co miałem powiedzieć? Że Styles ledwo dychał z twarzą w błocie i się nad nim zlitowałem? Że zrobiło mi się go trochę szkoda? Ale tylko trochę!
- Powinieneś zrobić sobie wolne. - stwierdził. - Mówię to jako lekarz i przyjaciel.
Pokiwałem tylko głową. Nie miałem czasu na jakiekolwiek przerwy. Musiałem przygotować przyszłych żołnierzy do pełnienia służby. Nie mogłem nawalić. Grupa szkoleniowa Nick'a jest o niebo lepsza od mojej. Są zdyscyplinowani i poważnie podchodzą do wszystkich ćwiczeń. A ja? Ja miałem Styles'a, który miał gdzieś wszystkie zakazy i zasady. Żył jak chciał. Robił co mu się żywnie podobało.
- W szafce zostawiam klucze do mojego gabinetu. Są tam lekarstwa, jakbyś czegoś potrzebował, bierz. Drugi komplet kluczy ma dowództwo. - poinformował i podniósł się z łóżka.
Podszedł do mnie i przyłożył swoją dłoń na moje czoło. Wpatrywałem się w niego ze zdziwieniem.
- Na razie nie masz gorączki. Chyba dość często chorujesz, Boo. - westchnął. - To już trzecii raz w tym roku.
- Cóż... Ogromny zmarźluch ze mnie. Zamiast stania w deszczu wolałbym siedzieć na kanapie przed telewizorem, ale to były stare czasy. I raczej do nich nie wrócę. Wojsko to teraz dla mnie drugi dom. I chyba się już stąd nie wyrwę, wiesz?
- Dlaczego tak mówisz? Poznasz kogoś, wyjedziesz i twój ojciec nie będzie miał nic do gadania. Wciąż nie rozumiem dlaczego zgodziłeś się wstąpić do wojska. To nie miejsce dla ciebie. Jesteś za miłym facetem by zgrywać dupka. - zaśmiał się na ostatnie stwierdzenie.
- Ja już nim jestem, Zayn. Niektórzy mieli okazję się przekonać o tym wczoraj. Wojsko mnie zmieniło.
- Nonsens, taka sama ciepła klucha z ciebie jak kiedyś. Tylko przestań udawać swojego ojca. - powiedział posyłając mi szeroki uśmiech.
- Powiedzmy, że masz minimalnie rację. Ale nie poszedłem do wojska z własnej woli. Nigdy nie chciałem być żołnierzem. Gdybym się wtedy nie zgodził, moje siostry mogłyby pożegnać się ze studiami. Skoro ojciec musiał komuś ustawić życie, to mi.
- Jak zwykle myślisz o wszystkich ludziach wokół, ale nie o sobie. Może czas to zmienić, Lou? - spytał i podszedł do okna.
- Może... - westchnąłem i podniosłem się z łóżka. - Za dwie minuty powinienem ich obudzić, wiesz, tą moją ukochaną dwudziestoosobową grupę. Pewnie mnie nienawidzą. Mam chociaż nadzieję, że zaczną traktować mnie na poważnie.
- Od razu powiedz, że chodzi ci o Styles'a - zaśmiał się.
- Tak, zgadza się. Pożegnaj się ze mną chociaż wielkoludzie. - również się zaśmiałem i wyciągnąłem przed siebie ręce.
- Chodź, krasnalu. - uśmiechnął się i przytulił mnie w niedźwiedzim uścisku. - Nie wyjeżdżam przecież na zawsze, tylko na kilka dni. Bądź grzecznym chłopczykiem, dobrze?
- Tak jest, generale Malik. - zabawnie zasalutowałem, a ten parsknął śmiechem.
- Daleko mi do generała, ale może być. - stwierdził i powrócił do swojego łóżka.
Zamiast położyć się spać, jak miał w zwyczaju, zaczął je ścielić. Było to coś niezwykłego. Zwykle jego łóżko to był jeden, wielki bałagan. Czasem sam mu je ścieliłem, gdyż nie mogłem znieść takiego brudu. Sięgnąłem jeszcze po swoją czapkę i kompletnie ubrany, wyszedłem z budynku.
Skierowałem się powoli w stronę domku kadetów. Na placu już pierwsze grupy robiły zbiórkę lub wyruszały na ćwiczenia. A ja dzisiaj jak mam ich zmęczyć? Może bieg? W pierwszych tygodniach przeważnie się tylko biega, aby wyrobić u kadetów kondycję i wytrzymałość. Bieg to nie jest coś skomplikowanego, dlatego każdy daje sobie z tym radę. Dystans jaki potrafią przebiec to inna sprawa. Gdy dotarłem do celu, w końcu zdecydowałem się na biegi. Wczoraj dzięki zielonookiemu zmieniłem swoje plany. Może to i dobrze? Nie lubię biegać w deszczu.
Żołnierze sami powinni stawiać się na zbiórki. Więc dlaczego codziennie sam muszę ich budzić? Chyba czas to zmienić. Mają ze mną za dobrze. Za moich czasów szorowało się szczoteczką do zębów podłogi w łazienkach za każde spóźnienie. Znając Styles'a, to chyba nigdy by nie opuścił ubikacji.
Otworzyłem drzwi i do moich uszu dobiegł odgłos chrapania. Jak pozostali mogą spać w takim hałasie? W sumie byli bardzo zmęczeni po wczorajszym treningu, więc to chyba nie jest aż takie dziwne. Zamiast wydrzeć się, by wstawali, wszedłem do środka. Zacząłem powoli przechodzić między łóżkami, które ustawione były pod ścianami z obydwóch stron. Zatrzymałem się przy piętrowym łóżku. Na dole spał Horan, z tego co się dowiedziałem, był kumplem Styles'a jeszcze przed wojskiem. Trafili tu obydwaj. A skoro mowa o Styles'ie...
Podniosłem głowę i zerknąłem na śpiącego chłopaka. Znów jego ręka zwisała w dół. Koc przykrywał go do połowy, odsłaniając klatkę piersiową. Miał wspaniałe tatuaże, które przykuły moją uwagę. Chyba za długo się przyglądałem, bo usłyszałem szelest pościeli i po chwili jeden, rudowłosy chłopak podniósł się i stanął na baczność, salutując mi.
- Spocznij, żołnierzu. - zaśmiałem się na jego reakcję. - Zbudź pozostałych i za minutę widzę was na placu.
- Tak jest! - odparł.
Skierowałem się do wyjścia. Wyszedłem na zewnątrz, lecz po chwili wróciłem. Tak na wszelki wypadek.
- Tylko tym razem się ubierzcie. - dodałem.
Skierowałem się na plac przed budynkiem. Wpatrywałem się w grupkę biegnących osób. Byli to kadeci. Nick Grimshaw biegł na ich czele. Dostał on nową grupę w tym samym czasie co ja. Z tym, że jego grupa już przypominała żołnierzy, a moja?
Spojrzałem teraz na wybiegających mężczyzn. W biegu zakładali spodnie lub bluzki. Niech się nade mną zlitują. Już i tak wszyscy się ze mnie śmieją przez zachowanie Styles'a. Czy oni nie mają innych zmartwień niż obstawianie zakładów ile to razy zielonooki wyprowadzi mnie z równowagi? Niech pilnują swoich spraw, a Styles'a zostawią mi.
Nie było dla mnie żadną nowością, że stan grupy nie był pełny. Jak zwykle brakowało zielonookiego. Jak zwykle zresztą. Nie robiło już to na mnie wielkiego wrażenia.
- Styles! - krzyknąłem. - Nie każ mi dzisiaj po ciebie iść!
Ledwo co skończyłem wypowiadać te słowa, a zaczął dusić mnie kaszel. Przeklęte przeziębienie! Nawet nie będę mógł krzyczeć na zielonookiego. Co za niefart. Oczyściłem gardło i już chciałem coś powiedzieć więcej, lecz drzwi się otworzyły, a przez nie przeszedł Styles we własnej osobie. Jak zwykle mu się nie śpieszyło. Szedł powoli. Nie umknął mi uwadze jego ubiór, a w zasadzie jego brak. Przez ramie miał przewieszoną koszulkę. Zdawał się tym nie przejmować. Dłonią przeczesał swoje kręcące się włosy i zszedł do pozostałych.
- Witaj, poruczniku! - zawołał i posłał mi szeroki uśmiech.
- Dzisiaj nadrobimy wczorajszy dzień. Będą biegi. - kontynuowałem, puszczając mimo uszu jego ,,powitanie.'' - Przed tym udacie się po swój ekwipunek do hangaru. Biegiem!
Jak na zawołanie wszyscy ruszyli truchtem do dużego budynku oddalonego kilkanaście metrów stąd. Sam się nie śpieszyłem. Nie miałem siły na bieg. Dzisiaj też skorzystam z quada. Nie czuję się najlepiej, ale nikt za mnie tego nie zrobi, prawda?
- Co ty taki nie w humorze, Louis? - usłyszałem znajomy, a zarazem znienawidzony głos.
- Styles! - mruknąłem przez zęby. - Dołączaj do grupy!
Znów przez podniesienie głosu zaczęło drapać mnie w gardle i zacząłem kaszleć. Przy okazji miałem katar. Jeszcze tego brakowało! Odszukałem ręką kieszeń i odnalazłem tam chusteczkę, po chwili wycierając nos.
- Zasmarkał się pan, poruczniku. - zaśmiał się gardłowo, odchylając głowę do tyłu.
- Mam cię serdecznie dość, Styles. - powiedziałem to normalnym tonem głosu, nie ryzykując kolejną falą ataku kaszlu. - I załóż w końcu na siebie tą bluzkę.
- Nie podobam ci się tak jak stoję? - zapytał, unosząc jedną brew ku górze. - Hm? No dalej, poruczniku.... Nikogo tu nie ma.
Nic nie odpowiedziałem. Stwierdziłem, że nie będę tracił na niego energii i niepotrzebnie strzępił sobie język. Styles po prostu taki jest. Chyba nic i nikt go nie zmieni. Musieliśmy wyglądać dość dziwnie w oczach innych. Chłopak bez koszulki idący równo z porucznikiem. Taka sytuacja nie powinna mieć w ogóle miejsca. Ale co ja poradzę? Siłą nie założę mu górnej części garderoby i nie zmuszę go do respektowania mnie. Niestety...
- Nie ignoruj mnie! - zawołał i chwycił mnie mało delikatnie za ramię.
Odwróciłem się do niego i bez uprzedzenia kopnąłem go z kolanka w dość... kłopotliwe miejsce, sądząc po tym, jak zgiął się w pół. Przeklął pod nosem i obrzucił mnie nienawistnym spojrzeniem. I co? Nie masz już nic do powiedzenia, Harry? - pomyślałem, nieźle rozbawiony.
- Jesteś jak natrętna mucha, Styles. - westchnąłem. - Możesz sobie tu posiedzieć i nie pokazywać mi się na oczy do końca dnia. Spocznij, żołnierzu!
Zostawiłem go pod budynkiem stołówki. Więcej za mną nie poszedł. Nie był w stanie. Nic zresztą też nie powiedział. Skorzystał z propozycji i po prostu usiadł na trawie, wciąż trzymając się za bolące miejsce.
Do pory obiadowej miałem od niego święty spokój. Nikt nie gadał i nie pyskował mi. Wszyscy wykonywali moje rozkazy bez mrugnięcia okiem. Nareszcie widziałem efekty pracy kilku dni. Podczas obiadu dołączył Styles. Unikałem spotkania go, nic się do niego też nie odezwałem. Może powinienem go ignorować? A pod koniec szkolenia po prostu się go wykopie? Wspaniały plan!
Po obiedzie kontynuowaliśmy biegi. O dziwo, dołączył do nas Styles, lecz trzymał się z tyłu. Biegł na samym końcu wraz z Horan'em. Do końca dnia czułem na sobie jego palące spojrzenie.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top