Rozdział 54


Czy kiedykolwiek pomyślałem o tym, że porzucę swoje ukochane życie w luksusach? Nigdy. Gdyby ktoś powiedział mi, że sprzedam mieszkanie i zamieszkam w małym domku z dala od centrum, wyśmiałbym tą osobę. Duże miasto, ciągły ruch, sklepy, restauracje, ciągłe imprezy poszły w zapomnienie. Gdy tylko niebieskooki pojawił się w moim życiu, nie potrzebowałem niczego więcej. Tylko jego obecności, jego miłości i zrozumienia.

Woda w czajniku przestała się gotować. Zalałem nasze kubki z herbatą i udałem się z nimi na zewnątrz. Louis'a znalazłem w ogrodzie. Siedział na kocu pod naszym ulubionym drzewem - klonem. Bawił się z psem, którego wzięliśmy ze schroniska. Wabił się Blue i był to starszy pies Husky. Nikt nie chciał go wziąć przez wiele lat. Dlaczego? Był prawie ślepy na jedno oko, ale to jemu, ani tym bardziej nam nie przeszkadzało. Od razu go pokochaliśmy. Miał niebieskie oczy,  ale nic nie przebije tych niezwykłych tęczówek Lou.

- Dziękuję - odezwał się Louis, biorąc ode mnie kubek z herbatą.

Posłałem mu delikatny uśmiech i usiadłem obok. Poklepałem Blue po łebku i upiłem łyk herbaty. Szatyn zrobił to samo.

- Jesteś zamyślony, co się dzieje?  - zapytałem, uważnie przyglądając się Tomlinson'owi.

Znałem go już na tyle, że widziałem nawet najmniejszą zmianę w wyrazie jego twarzy. Teraz na pewno coś go dręczyło. Od rana był cichy. Przeważnie tryskał energią i wszędzie go było pełno.

- Mój ojciec. - powiedział jedynie,  wykręcając nerwowo swoje palce.

Wbił spojrzenie w ziemię. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany. Odstawiłem kubek na koc i złapałem go za dłonie. W końcu na mnie spojrzał.

- Lou? - zacząłem delikatnie.

- Liam powiedział mi wczoraj przez telefon, że mój ojciec wrócił. Dowiedział się o mojej rezygnacji. Podobno chce ze mną porozmawiać, ale ja nie wiem, czy tego chcę. To na pewno nie będzie rozmowa, wiesz? On może zmusić mnie do powrotu. Może znów mnie zaszantażować. Nie chcę, aby wtrącał się w moje życie, a tym bardziej w życie moich sióstr.  - westchnął.

- Nie dopuszczę do tego, Lou. Ten człowiek nie zrobi nic twoim siostrom. A ty... - przytuliłem go do siebie. - Nigdzie nie wrócisz. Tu jest twoje miejsce. Zaczęliśmy dopiero żyć i nic ani nikt nam tego nie odbierze, rozumiemy się?

Lekko pokiwał głową. Westchnął wypuszczając ze świstem powietrze. Wiedziałem, że nie był do końca przekonany. Wciąż miał wątpliwości. Pocałowałem go w głowę.

- Jakie plany mamy na dziś? - zapytał, próbując zmienić temat.

Nie chciałem dłużej tego ciągnąć. Poddałem się. Posłałem mu lekki uśmiech i chwilę się zastanowiłem.

- Możemy robić dużo rzeczy, mój ukochany mężu. - zacząłem. - Wybrać się do twoich sióstr, naszych rodziców i tej przebrzydłej Gemmy, pojechać na obiad do miasta, zostać w naszym ogrodzie, wyjechać z miasta na piknik, pójść do wesołego miasteczka, wyjechać nad jezioro, wybrać się na długi spacer do parku...

- Szeroka oferta, panie Tomlinson. - zaśmiał się, a ja przygarnąłem go do siebie bliżej.

Blue był niepocieszony. Szatyn przestał głaskać jego łebek, a wtulił się we mnie. A kiedy staliśmy się państwem Tomlinson? To było jakieś trzy miesiące temu. Upierałem się za nazwiskiem Styles, ale niebieskooki przystawał przy swoim. Nie miałem wyboru i mu uległem, jak zresztą zawsze. Zgodziłem się na jego nazwisko. Muszę przyznać, że brzmi nawet dobrze. Harry Tomlinson i Louis Tomlinson.

Teraz wiem, że mój sen nigdy się nie spełni. Nie mamy kota o imieniu Nicky, nie jesteśmy państwem Styles. Mogłem spać spokojnie. Jeśli wydawało mi się, że bardzo mocno kocham Louis'a, to byłem w błędzie. Codziennie zakochiwałem się w nim od nowa, kochałem bardziej i mocniej.

Owszem, zdarzały się nam już kłótnie, ale raczej takie niegroźne. Pewnego dnia Louis stał przed szafą i nie mógł zdecydować się, które spodnie założy. Ja ciągle upierałem się przy zielonych, a on przy czarnych. Udało nam się dojść do porozumienia. Bo przecież nie od dziś wiadomo co jest dobre na zgodę, prawda? Koniec końców wyszło na to, że otwarcie kawiarni musiało poczekać dobre półtorej godziny. Louis wyszedł w brązowych spodniach, chociaż tak naprawdę miały kolor karmelowy. Kolejnym razem pokłóciliśmy się o program telewizyjny. O to, co będziemy oglądać. On wolał komedie romantyczne, ja horror. Skończyło się na tym, że wyłączyliśmy telewizor i siedzieliśmy obrażeni na siebie po dwóch końcach kanapy. I jak zwykle ja nie wytrzymałem i pierwszy wyciągnąłem rękę. Pogodziliśmy się przy oglądaniu kanału przyrodniczego o kopulacji żółwi. Te to mają bogate życie seksualne, mistrzowie seksu.

Kawiarnia przynosiła nam zyski, nie były to kokosy, ale starczyło na wszelkie opłaty, na nasze utrzymanie. Powoli oddawaliśmy mojemu ojcu pieniądze. Chociaż on i tak uparł się, że chce tylko połowę tej sumy, a nie całość. To był jego prezent dla nas. Oczywiście zorganizowali nasz miesiąc miodowy. Z powodu kawiarni przełożyliśmy naszą podróż poślubną na inny termin. Wyjeżdżamy za dwa tygodnie. Niestety nawet nie wiemy gdzie. Wszystko jest niespodzianką. Poprosiliśmy z Louis'em, aby to nie było nic kosztownego, ani przesadnie luksusowe. W zupełności wystarczy nam swoje towarzystwo, z dala od tłumów i może... łóżko. To na pewno będzie potrzebne. Byłem tego w zupełności pewien.

- To na co się decydujesz? - zapytałem.

Popchałem go na koc, przez co wylał swoją herbatę, którą trzymał w ręku. Na szczęście nie na siebie. Jeszcze tego by brakowało, aby się poparzył. Zabrałem pusty już kubek i odstawiłem obok swojego. Pies podniósł się i zaczął szczekać, podczas gdy ja łaskotałem szatyna. Blue był prawdziwym obrońcą. Wgryzł się w materiał moich spodni i próbował odciągnąć od swojego właściciela. Zdrajca! - pomyślałem.

- Dobrze, Blue! Bierz go! Atakuj! - wykrztusił z siebie pomiędzy salwami śmiechu.

- To będzie tylko i wyłącznie twoja wina, jeśli mi coś odgryzie. Zobaczymy kto będzie bardziej cierpieć!

- Pożyczę parę rzeczy od chłopaków! - zawołał. - Poradzę sobie.

Zawisłem nad nim i przyglądałem z zaciekawieniem. Schowałem głowę w jego szyję. Składałem pojedyncze pocałunki, a szatyn mruczał z przyjemności, niczym kot.

- Blue, siad! - zawołał i pies rzeczywiście się posłuchał.

Dlaczego mnie się nie słucha? Tylko niebieskooki może nad nim zapanować. Pies usiadł i przekrzywiając łebek przyglądał nam się.

Zassałem skórę na delikatnej szyi szatyna. Chłopak oplótł mnie swoimi nogami niczym leniwiec drzewo. Dłońmi wkradłem się pod materiał bluzki i zacząłem błądzić rękami po nagim ciele.

- Nie tutaj! - zawołał. - Blue się patrzy!

- Naprawdę przejmujesz się psem? - zaśmiałem się. - To tylko zwierzę, skąd będzie wiedział co robimy?

- Może dlatego, że gdy ostatnim razem go zignorowaliśmy, próbował przelecieć poduszkę w salonie? - spojrzał na mnie unosząc wysoko jedną brew.

- Jesteś niemożliwy. - zaśmiałem się i pokręciłem rozbawiony głową.

Podniosłem z koca i wziąłem go na ręce, na co cicho pisnął. Złączyłem nasze usta w pocałunku kierując się w stronę domu. W połowie drogi Blue złapał mnie za nogawkę. Uparty był, nie ma co. Przez niego droga do sypialni znacznie się wydłużyła. Pies rozszarpał mi nogawkę, ale ubrania nie były teraz najważniejsze. Zatrzasnąłem drzwi przed jego psim nosem. Chyba mu się to nie spodobało, bo siedział pod drzwiami i wył niczym wilk do księżyca. Zdecydowanie zostawimy go u moich rodziców na czas podróży poślubnej.


※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※


Witajcie, kadeci!

Mała zmiana planów, to jeszcze nie ostatni rozdział! Cieszycie się?

Ostatni  będzie jutro (jak uda mi się napisać kolejną część)

Jeśli macie snapa i nie jesteście jeszcze w grupie, a chcecie być, to wyślijcie mi swoje nazwy w prywatnej wiadomości. Zrobię tyle grup ile będzie chętnych osób. :D

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Następny ff jaki się ukaże to ,,Sweet Creature Larry". Będzie on o wilkołakach A/B/O. Ktoś będzie chciał to czytać?

Do jutra i miłego dnia!

Spocznij! Możecie się rozejść, kadeci ^.^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top