Yellow

Chuuya nie wiedział, o co mogło chodzić Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Nawet go to nie interesowało. A jednak stał na placu. W skwarze letniego dnia. Stał za Morim, który siedział spokojnie na ławce i obserwował beztroską zabawę Elise-chan.

Gracz, który dokładnie rozważa każdy ruch. Takie wrażenie odniósł Chuuya przy pierwszym spotkaniu z głową Mafii Portowej lata temu. Twarz skrywająca tysiące sekretów i język ważący każde słowo – to przypieczętowało jego los tamtego dnia i robiło to każdego kolejnego. Nawet to, że tu stał, było drobnym posunięciem gry, o której mało kto miał pojęcie. Zamienienie zwyczajowej ochrony dowódców Czarnych Jaszczurek na pojedynczego Egzekutora. Każda normalna osoba zaczęłaby się zastanawiać się nad ukrytym sensem, ale Chuuya już się nauczył, że czasem lepiej jest wiedzieć mniej i nie doszukiwać się wszędzie drugiego dna, którego mogło nie być.

Ciche kroki nabrały na sile a wraz z nimi wyrwany z najgłębszych koszmarów głos nucący równie potworną piosenkę.

W zasięgu ich wzroku pojawiły się trzy osoby. Fukuzawa, który wyglądał na bardziej zmęczonego niż zazwyczaj. Blondwłosy mężczyzna, który nawet z tej odległości emanował chęcią dokonania morderstwa. Chuuya szybko wywnioskował kim był i coś ukuło go w pierś. A obok niego po murku dzielnie skakał ciemnowłosy chłopak, który mógł mieć góra szesnaście, może siedemnaście, lat. Był tak łudząco podobny do Dazaia uwięzionego we wspomnieniach Nakahary, że przez chwilę zaczął wierzyć, że to wszystko jest snem, albo zwidami od duchoty i ciepła.

- Czyżby punktualność nie była już mocną stroną Agencji?

Moriemu odpowiedziała głucha cisza. Jakby wszyscy byli tak wykończeni, że nawet wykrzesanie z siebie odrobiny humoru było już ponad ich możliwości.

- Mori-san?

To zdecydowanie było zbyt wyraźne jak na wspomnienie. Chłopak, w zdecydowanie zbyt dużej czerwonej bluzie i w dobrze dopasowanych jasnych spodniach, brzmiał dokładnie tak jak Dazai. Nawet miał taką samą manierę oraz robił takie same miny. Jeśli to był żart, to był on zbyt okrutny.

- Dazai-kun, dobrze cię znów widzieć. – Mori wstał i zrobił parę kroków. – Wygląda na to, że nie żartowałeś, Fukuzawa-dono.

- Nawet nie przeszłoby mi przez myśl, by żartować w takiej sytuacji.

Fukuzawa spojrzał po Morim i przeniósł wzrok na Dazia, który przyglądał się im w ciszy. Kolejny gracz, który obmyślał wszystkie ruchy na przód tak, że przeciwnik nie miał nawet szansy, by postąpić inaczej, niż według planu, który on uknuł. Zaganianie do rogu i pokazywanie, że wszystko było albo kłamstwem, albo i tak było zbyt kruche, by trwać wiecznie. To była specjalność Dazaia.

- Skoro już ustaliliśmy, że sytuacja jest jak najbardziej prawdziwa, zgadzasz się na zaopiekowanie się Dazaiem do momentu, w którym znajdziemy rozwiązanie?

- A skąd masz pewność, że w trakcie cię nie zdradzę i nie przywłaszczę go na powrót?

Fukuzawa spojrzał na Chuuyę. On był gwarantem na powrót Dazaia do Agencji. A przynajmniej na to liczono, że w całej Portowej Mafii on będzie najbardziej skłonny do wypchnięcia byłego egzekutora z powrotem poza organizację, by nie stracić miejsca powstałego przez wakat.

Kolejne ukucie.

- Oczywiście. – Mori zrozumiał niemą odpowiedź. – I mam nadzieję, że Chuuya Nakahara-kun pomoże nam przy tym.

- Huuuuh? – Oderwał wzrok od Dazaia, który zaczął dręczyć Kunikidę. – Czemu ja? Co z Hirotsu-san?

- Razem z Kouyou-kun doszliśmy, że jesteś najlepszym wyborem spośród wszystkich żywych członków naszej organizacji.

Same słowa kluczowe. Najlepszymi wyborami byliby oczywiście Sakunosuke i Ango. To było wiadome dla wielu wyżej postawionych osób w Mafii. Ale stawiając dwa warunki w postaci „żywy" i „będący w Mafii Portowej", skreślano ich z listy potencjalnych opiekunów.

Znowu poczuł ukucie w klatce piersiowej.

- Oczywiście. Rozumiem.

Przełknął gorycz i wrócił wzrokiem do Dazaia. Do dużych oczu wbitych w niego samego. Oczu, które przez chwilę zabłysły i zgasły, uciekając na Moriego.

.___..___...___..___.

Nie wierzył jakoś w to, co się stało. W ciągu godziny dostał z dziesięć wiadomości o niemalże jednakowej treści. Został wyłuskany ze wszystkich zadań. Cały jego harmonogram do końca miesiąca runął. Mori coś wspomniał, że zrobi mu luz, ale nie ostrzegał, że aż taki.

- Chuuya?

Odwrócił się i spojrzał na stół, przy którym siedział Dazai. To nie był pierwszy raz, kiedy był wołany. Ta cała sytuacja była zdecydowanie niekomfortowa dla nich obu. I nie wiedzieli, ile to potrwa.

- Tak? – Silił się na bycie miłym. To nie należało do jego mocnych stron, ale Dazai jeszcze go nie obraził. – Coś się stało?

Dazai pokręcił głową i zakopał dłonie w czerwonych rękawach bluzy, którą wciąż miał na sobie. Wisiała na nim jak na strachu na wróble. Jakoś to wkurzało Chuuyę i najchętniej dałby mu swoje ciuchy, ale te zdecydowanie były zbyt małe, nawet jeśli Dazai był w swoim ciele sprzed paru lat. Czy naprawdę zawsze między nimi była taka różnica wzrostu?

- Coś do picia? – mruknął, nastawiając wodę w czajniku. Odpowiedziała mu cisza.

To będzie ciężka próba dla niego i jego cierpliwości.

.___..___...___..___.

Był zaskoczony, że przez pierwsze parę dni nie usłyszał od Dazaia żadnych przykrych słów. Na każdym kroku był gotowy usłyszeć jedno z tych ohydnych przezwisk zawiązanych z jego wzrostem albo z kapeluszem. Budził się na kanapie i już nasłuchiwał, czy coś padnie. I za każdym razem poza przepełnionego obojętnością „cześć" nic więcej nie słyszał. Chociaż to też przyniósł ostatni dzień. Wcześniej Dazai zwracał się do niego bardziej formalnie, jakby byli sobie obcy.

Musiał przyznać, że go rozumiał. Jakby jego wersja sprzed paru lat zobaczyłaby Dazia dnia obecnego... Nawet nie potrafił się skupić na tej myśli. Wiedział, co by się stało.

- Chuuya? – Delikatny głos przywołał go na ziemię. – Jajka się przypalają.

W tej chwili poczuł lekki zapach zbyt przysmażonych jajek i od razu je zdjął z ognia. Jakim cudem się aż tak rozproszył?

- Coś się stało?

- Nie. – Pokręcił głową. Mówił prawdę – nic się nie stało. Nie teraz. Może oprócz przelecenia mu przed oczyma ostatnich ponad czterech lat. – Nic się nie stało, a co?

- Chodzisz nieobecny.

Niepewność w głosie Dazaia nie była dobijająca. Starał się nie używać honoryfikatów. Chuuya doceniał to. Tak bardzo doceniał, że pomimo powstałej różnicy wieku, ta mała szumowina w bandażach, nie próbowała pogłębiać dziury i zachowywać się przeciw swoim przyzwyczajeniom.

Wiecznie ulizany język, jakby świat miał się zawalić, gdyby był mniej formalny względem ludzi.

- Zdaje ci się. – Machnął ręką, siadając do stołu z kawą.

Nie zdawało mu się. Jednak co Chuuya miał mu powiedzieć? „Nie mam pojęcia, w którym momencie historii utknąłeś, więc nie wiem jakie tematy mogę poruszyć"? Sam też nie chciał poruszać bolesnych dla niego kwestii, chociaż bardzo tego potrzebował. Potrzebował naprostować sytuację w paru sprawach, ale nie kosztem imbecyla.

.___..___...___..___.

- Gdzie jest Odasaku?

- Hę? – Chuuya podniósł wzrok znad książki.

- Kiedy mogę się z nim zobaczyć?

Kolejne dni minęły im w milczeniu i small talkach, które nic nie wnosiły nic do ich sytuacji. Mori nakazał im ostrożność, więc w dalszym ciągu nie wychodzili poza małe mieszkanie Nakahary, który intensywnie się zastanawiał, czy Dazai cofnął się do czasów przed czy po śmierci Sakunosuke.

- Nie mam jego numeru na telefonie, a jak próbuje wpisać z pamięci, automat odpowiada, że taki numer nie istnieje...

Co teraz? Powiedzieć mu prawdę i próbować się później uporać z potencjalnymi konsekwencjami, czy wcisnąć jakiś kit i wrócić do tematu później? Każda odpowiedź wydawała się prowadzić do jednego punktu, którego pragnąłby uniknąć. Wciąż jeszcze pamiętał te dni.

Przychodził na ciche mieszkanie. Światło uciekało szparą z łazienki. Wchodził tam i zazwyczaj przestawał rejestrować co się wokoło niego dzieje. Pocięte ręce we wszystkich miejscach i kierunkach. Napuszczona woda do połowy wanny. To wszystko pamiętał jak przez mgłę. Zmysły wracały, gdy siedział z Dazaiem pod wielkim, puchatym kocem. Ręce były zawinięte w świeże opatrunki, a chłopak tylko wsłuchiwał się w uspakajające się bicie serca.

- Jeśli jest bardzo zajęty, poczekam, ale może mogę wpaść do Ango? Pewnie jest zakopany w papierach i znowu bredzi, że „jeśli nie wyjdzie z pracy, to nie będzie musiał do niej wracać".

Kolejny, cholernie niewygodny temat. Bolący, tym bardziej że Ango odcisnął na Chuuyi większe piętno niż Oda. Jakaś nieopisana siła sprawiała, że od czasu do czasu udzielał mu rad i zachowywał się jak brat... Brat, który wcisnął mu sztylet w plecy... Nic nowego, jednak wciąż niezwykle bolącego i nieprzyjemnie żywego...

- Dazai... Jakby to powiedzieć. – Odłożył książkę i pochylił się, próbując zniknąć między włosami. Nieudany ruch. – Inaczej. Ubieraj się, zrobimy spacer.

- Mori-san...

- Szef nie musi o tym wiedzieć, dobrze?

Kiwnięcie głową i po chwili był już gotowy. Chuuya naprawdę nie chciał wiedzieć, czemu Mori dalej trzymał stare ubrania Dazaia. Naprawdę nie chciał, ale teraz się przydały. Wyglądał o wiele lepiej w koszuli niż w zdecydowanie za dużej bluzie.

Droga na cmentarz była zdecydowanie za krótka, by Nakahara zdążył sobie wszystko poukładać. Jak wytłumaczyć co się stało. Dlaczego Oda nie żyje... Jak zginął. I jakim pieprzonym cudem Ango okazał się być zdrajcą? Nie wiedział, ale to nie zmieniało faktu, że zbliżali się już do białego nagrobka i czuwającego nad nim drzewa.

- Dlaczego tu przyszliśmy?

- Bo łatwiej mi będzie pokazać dowód.

„I jest to zdecydowanie mniej rzeczy, którymi można targnąć się na swoje życie."

Stanęli nad nagrobkiem i Dazaia zamurowało przez chwilę. Spojrzał na Chuuyę, jakby ten zrobił mu nieśmieszny kawał. Jednak kamienna twarz Nakahary wszystko wyjaśniła – to nie był kawał. Naprawdę stali nad grobem Ody.

- Nie możesz pójść zobaczyć się z Odasaku, bo nie żyje – wypluł to w końcu z siebie. – A Ango... Jakby ktokolwiek z Port Mafii zobaczyłby Ango, najprawdopodobniej wpakowałby mu kulkę w łeb. Był potrójnym szpiegiem. Zdradził Mafię. I...

Doprowadził do śmierci Ody. Tego już nie zdołał wydusić. Może to oszczędzi mu chociaż odrobinę ataku, jakiego zaraz będzie świadkiem.

- A-ale...

- Od tamtego czasu minęło ponad cztery lata. Ponad czterech lat wszystko się posypało i dałeś nogę z Mafii. Zostawiłeś wszystko bez słowa. Nie powiem ci, dlaczego, bo sam nie wiem.

Silił się na spokój. Naprawdę silił się na spokój w momencie, w którym najchętniej sam by się załamał i poddał. Wziął Dazaia za ramiona i upewnił się, że ten nie ucieknie gdzieś, gdzie policja go złapie i wsadzi za kratki. Albo gdzie znajdzie coś, czym...

- Wiem, że to brzmi chujowo, ale żyłeś dobrym życiem przez ten czas.

Nie to co on. Nie wiedział, co mógłby więcej powiedzieć. Nie wiedział czy Dazai znalazł kogoś nowego, kto wciągałby go na prostą w chwilach jak te. Czy ten cały Kuni... Nie. Na pewno Dazai nie pozwoliłby nikomu się na tyle zbliżyć. Nie ryzykowałby aż tak...

.___..___...___..___.

Siedzieli zawinięci w wielki koc. Tak jak za dawnych czasów. Tylko wszystko było inaczej. Nie było świeżych opatrunków na pociętej skórze. Nie było kiepskiego serialu grającego w tle. Nie było ich ulubionych ciastek. Była cisza.

To przerażało Chuuyę, gdy machinalnie gładził ramię Osamu. Już od jakiejś godziny siedzieli, a raczej on siedział, a Osamu leżał z twarzą wciśniętą w jego brzuch. Na początku czuł, jak materiał przemaka, ale to był pozbawiony dźwięków proces. To było znajome. Jak wspomnienie, że był chyba jedyną osobą, która widziała Osamu w takim stanie.

Kiedy nie nosił maski i nie zabawiał wszystkich wokoło swoją osobą. I kiedy nie zastanawiał się, czy ludzie na pewno robią to w ten sposób. Kiedy po prostu... był.

Chuuya powoli wypuścił powietrze. To wszystko stało się chyba za szybko. Przynajmniej w jego mniemaniu. Zaplanował sobie parę spokojnych rozmów, na kanapie, z herbatą. Rozmów, które przygotowałyby podłoże dla tych informacji. Począwszy od wybadania terenu i skończywszy na łagodnym podaniu informacji jako coś, z czym Osamu na pewno już się pogodził i przeszedł do porządku dziennego. Jednak pod impulsem dał sobie pozwolenie na spróbowanie innej metody, która wstrząsnęłaby, ale tylko na chwilę. Nie wypaliło. Dosłownie zjebało się w chwili, w której otworzył usta, żeby się przeszli.

- Chuuya...

- Hm?

- Powiedziałeś, że uciekłem z Mafii, tak?

Odmruknął w potwierdzeniu.

- Ale ty nadal tu jesteś... i... Czy ja...

- Tak. – Przytulił go mocniej. – Ale to nic. Znalazłeś spokój i to jest najważniejsze.

- Ale...

- Jak widzisz, nawet się trzymam i...

Czekałem na ciebie. Ale nigdy nie wróciłeś. I nie chciałeś wracać.

- Tamtej nocy, której zniknąłeś otworzyłem Petrusa z osiemdziesiątego dziewiątego, a ty podłożyłeś mi bombę pod moje auto.

Poczuł jak Osamu się zatrząsł w próbie powstrzymaniu śmiechu. Obaj wiedzieli, że to co zrobili, było najwybitniejszymi kawałami wymierzonymi w jedną i tą samą osobę.

.___..___...___..___.

Chuuya obudził się zdecydowanie zbyt wcześnie. Pomimo przespanej nocy, nie miał siły otworzyć oczu. Znał te dni. Dni, podczas których musiał się wysilać, by się nie załamać i zamknąć w mieszkaniu.

Otulił go znajomy zapach bandaży, ziołowego szamponu i płynu do płukania. Szorstka koszulka, którą przyciągnął bliżej do twarzy. Tak przyjemnie przypominająca mu o dobrych dniach...

Spróbował się obrócić, ale czyjaś ręka przycisnęła go bliżej do ogromnego źródła ciepła. Otworzył oczy. Szara koszulka, którą czasem wyciągał, gdy był na granicy wykończenia, pachniała żywą osobą. Teraz nawet słyszał cichy oddech. Równy i spokojny.

Przez chwilę pomyślał, że to sen, ale przebitki z wczorajszego dnia przypomniały mu. To nie był sen. To nie był kolejny powalony sen, który czasem się mu śnił, gdy był na skraju wytrzymałości.

- Chuuya? – Usłyszał niewyraźne mruknięcie, jakby jeszcze należące do krainy snów.

- Hm?

Złapał za koszulkę, bojąc się, że Dazai za chwilę obudzi się i odskoczy od niego.

- Która godzina?

- Nie mam pojęcia. A co?

- Miałem napisać raport do ósmej... - Dazai mocniej przycisnął go do siebie. – Zostawiłem go w połowie... Kunikida mnie zabije jak znowu przekroczę deadline...

Chuuya niemalże zamarzł i poczuł jak cała krew odpływa mu z ciała. Nie mógł nawet kiwnąć palcem. Zdecydowanie nie był to sen, a raczej koszmar. I pomimo, że chwilę wcześniej życzył sobie wieczne życie w tym śnie, to teraz jedynie pragnął się obudzić.

- Chuuya? Coś się stało?

Dazai również otworzył oczy, poluzował uścisk i zastygł w bezruchu. Za chwilę się zerwie i zacznie uciekać – Nakahara już zacisnął oczy, by nie widzieć tego, chociaż mogłaby być to gorsza opcja, bo wyobraźnia zaczęła mu podsuwać wszystkie możliwe scenariusze i miny Dazaia. Od przerażonej po przepełnioną obrzydzeniem... Ale Dazai go tylko przytulił ponownie i położył jedną dłoń na głowie, by przycisnąć ją do swoich ust.

- Myślałem, że to zły sen, ale chyba jednak tylko pomyliłem drzwi po pijaku.

- Tak...

Czyli... nie pamiętał tych kilku dni spędzonych razem. Może to i dobrze...

- Ale od czterech lat nie byłem w barze, żeby się upić.

Chuuya parsknął cichym śmiechem.

Usiedli do kawy. Tak jak lata temu. Jednak nawet to, co pili było inne niż wtedy. Dazai zaczął dolewać mleka do swojej kawy, a Chuuya parzył sypaną zamiast szybkiej rozpuszczalnej. Chociaż ta była w jego domu, jak wiele innych rzeczy, które niosły w sobie wspomnienia i obietnice, że się kiedyś przydadzą. Kiedyś, gdy nadejdzie odpowiedni dzień...

- Czyli... parę dni zabawiłem u ciebie?

- Tak. I jakbym mógł ciebie wymienić na tego dzieciaka, to bym to zrobił bez zastanowienia.

- Dobra, może nie jestem tak uroczy...

- Jesteś.

To wymknęło się niepostrzeżenie. Nieplanowany komplement, który nie odbiegał od prawdy. Jednak uciął rozmowę. Jak skalpel nerw, którego lekarz nie zauważył.

- Ha?

- Czy naprawdę musze to powtarzać? Tobie? Porąbało cię.

- Patrząc po twojej kreatywności w wymyślaniu wyzwisk...

- ... Dobrze usłyszałeś. Jesteś uroczy.

Chuuya wstał i zabrał swoją kawę. Wyszedł z kuchni i usiadł na kanapie, podciągając nogi. Czego on oczekiwał po tym błaźnie.

- Przepraszam. – Usłyszał nad swoim uchem. – Wiem, że jestem okropny.

Chuuya podniósł rękę i, nie obracając się, wtopił ją w burze ciemnych włosów. Były puszyste, ale daleko im było do zdrowej miękkości. Przycisnął głowę Dazaia do swojej i westchnął.

- Nie przepraszaj takim tonem. Bo zacznę myśleć, że mogę ci wybaczyć coś więcej...

- Co?

Chuuya podniósł kubek, kryjąc uśmiech. Nie powtórzy tego ani nie rozwinie tematu. Dazai nie musiał wiedzieć, że nie musiał błagać o przebaczenie. A patrząc na to, jak się teraz zachowywał, pewnie w niedługim czasie będzie chciał odkupić swoje grzechy. I znając życie, zrobi to winem. A pojawienie się kilku nowych butelek w przeszklonej szafce w kuchni nie zabolałoby Nakaharę.




.___..___...___..___.


pov. myślicie, że jest okej, wchodzicie i bum, 3/4 tekstu coś zjadło

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top