Piąteczka, rozpieszczam Was
Od kiedy Cassidy wymyśliła to nieszczęsne Yellow nie przestała kupować mi rzeczy w tym kolorze. W ten sposób na urodziny dostałam ozdobną żółciutką alpake a na Boże Narodzenie złoty szalik, którego nitki mieniły sie w słońcu.
Dbałam o niego jak o żywy organizm starając sie go nie zgubić, bo przecież ja zawsze gubie wszystko. I faktycznie jakoś udało mi sie go nie gubić. No, do czasu.
Bo gdy jej głos rozbrzmiewa w słuchawce orientuję się, że moja szyja jest naga.
Niczym cholerna Wenus z Milo.
Cassidy za to jest taka jak zawsze. Spokojna i lekko rozbawiona jakby właśnie była świadkiem przezabawnej sytuacji. Moje kompletne przeciwieństwo. Kiedyś byłyśmy bardziej podobne. Obie uśmiechnięte.
Teraz czuję sie jakbym nosiła w sobie jakiś czarny sekret.
Oddalam sie od niej a przecież nie o to mi chodzi, nie o to chciałam walczyć.
Drżącym glosem pytam Casa czy dalej sie przyjaźnimy a ona chwile milczy po czym zapewnia mnie, że oczywiście nic sie nie zmieniło. Jej zawahanie trwa tylko chwilę.
Jednak
Odbiera mi każdą potrzebną cząsteczke tlenu, dusi mnie. Poruszam ustami jak ryba podtrzymując się brudnej ściany i starając wydukać sie choćby przepraszam, ale deszcz pada i pada będąc coraz bliżej, mocząc mi sukienkę a Cassidy rozłącza się i jestem jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. W ciemnym wyjściu z podziemi bez nadziei na choćby jeden promyk światła.
Słońce już dawno zaszło.
A ja wkraczam w to tęczowe Universum z zerową wiedzą co ze sobą zrobić sama sama sama, problemy piętrzą sie nagle zaczynam myśleć o coming oucie wodospad łez uderza po raz kolejny i już nie wiem co jest słoną łzą a co kroplą deszczu świat jest taki czarny i pusty zastanawiam się dlaczego dlaczego dlaczego
Dlaczego akurat ja. Dlaczego akurat w niej.
Telefon wypada mi z ręki i rozstrzaskuje na schodach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top