rozdział 35
Helena nie mogła zgodzić się z interpretacją Nikki. Nalegała, by to wyjaśnić, choć przecież nie było takiej potrzeby.
– Ciągle uważam, że Inga nie jest żadną zakładniczką. Po prostu ilość miejsc na statku jest ograniczona, a my chcemy przewieźć do pani królestwa jak najwięcej personelu – mówiła.
Selino z roztargnieniem pokiwała głową, to było tylko oficjalne wytłumaczenie. Bogowie jedni wiedzieli, jaka była prawda. Podeszła do starszej mat Warez, która wyprostowała się i pewnie spojrzała jej w oczy.
– Proszę o pozwolenie na odejście, chciałabym założyć mundur – powiedziała formalnie, chociaż przecież już padła komenda „spocznij".
– Jasne, Inga, i tak miałam cię poprosić, żebyś go wyjęła... Starszy chorąży, proszę wziąć skrzynię i pomóc panience Lin-Mollari przy pakowaniu. Zaopiekuję się twoim karabinem.
Nikka wyciągnęła rękę po broń, którą Breti wręczył jej bez wahania. Kalia dość niechętnie odeszła z żołnierzem, Inga wciąż podziwiała mundur, a Helena obserwowała ambasadorkę Selino z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Nie podoba się pani, że mamy broń? – spytała ją Nikka najbardziej uprzejmym i niewinnym tonem, na jaki ją było stać. Kobieta odrobinę otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. – Proszę się nie martwić, pani Kerbi, nie zrobimy niczego głupiego. W końcu jesteśmy rozsądnymi ludźmi.
– Nigdy nie myślałam o pani inaczej, pani ambasadorko.
Nikka uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Nie dlatego, że spodobał jej się komplement Heleny. Rozbawił ją sposób, w jaki teraz ją traktowała. Wcześniej była jak namolna ciotka próbująca wtrącać się we wszystko ze swoimi dobrymi radami, teraz wreszcie zobaczyła w niej równorzędną partnerkę do rozmów.
Inga poszła się przebrać, a na ganek wrócił Breti, z niejakim zakłopotaniem informując, że panienka Lin-Mollari potrzebuje pomocy z suknią. Nikka pospieszyła więc do niej, po drodze rzucając Erikowi krótkie i może nieco złowrogie:
– Panie Czen, my jeszcze dziś porozmawiamy.
Na górze zapukała do zamkniętych drzwi pokoju Kalii i poczekała, aż dziewczyna odpowie dość gromkim, bardzo arystokratycznym „Wejść!". Swojemu adiutantowi poleciła zostać na korytarzu, oddała mu karabin.
Kalia postanowiła założyć niebiesko-fioletową suknię, tę samą, którą miała na sobie na balu u prezidenta Busza, ale nie mogła poradzić sobie z zasunięciem zamka na plecach.
– Kester nie może się doczekać, by cię zobaczyć. To dobry człowiek, dogadujemy się. Nie wspominałaś chyba, że jest dyplomatą... Cieszę się, że dostałam do pomocy kogoś takiego jak on – poinformowała dziewczynę.
Pomogła przyjaciółce, zasunęła zamek i poprawiła dół dość obszernej, odrobinę kłopotliwej kreacji.
– Tak, to dobrze... Wypytywał o mnie? – W głosie Kalii Nikka wyczuła lekki niepokój.
– Oczywiście, ale nawet nie musiał, sama nie mogłam się ciebie nachwalić. Przecież dobrze wiesz, że bez ciebie nie poradziłabym sobie nawet w połowie tak dobrze z tymi wszystkimi redaktorami i politykami. Aż raz nawet... – Nikka wspomniała przyjęcie z okazji narodzin królewny Idalii i parsknęła króciutkim śmiechem. – Ludzie myśleli, że szukam ci męża, tak cię chwaliłam. Ale spokojnie, to był tylko żart.
– Tak, żart... Czy moje włosy są w porządku?
Kalia była spięta, jakby denerwowała się powrotem do domu. Nikka mogła to zrozumieć, w końcu dziewczyna spędziła tu kilka lat, a teraz czekała ją zmiana – oczywiście na lepsze, ale zawsze to zmiana, a one potrafią zdenerwować każdego. Obejrzała warkocz dziewczyny, wszystko było z nim dobrze.
– Tak, są okej. Jeśli chcesz, to w ambasadzie Samia upnie ci koka. Samia, nasza służąca – wyjaśniła. – A teraz Breti pomoże ci w pakowaniu. To mój adiutant, to znaczy kiedy jesteśmy w Akurii. Tutaj jest dowódcą straży ambasady... Weź tutejsze ubrania, wiesz, bieliznę i suknie, w których możesz wystąpić publicznie, na pewno się przydadzą. Ja muszę porozmawiać z Ingą – nagle zmieniła temat. – Spotkamy się na dole.
Kalia przytaknęła bez słowa. Nikka rzuciła jej pocieszające spojrzenie i wyszła z pokoju. Na korytarzu na powrót wzięła broń od Bretiego i ponownie poleciła mu pomóc młodej arystokratce. Korciło ją, by zajrzeć do improwizowanej świątyni, ale stwierdziła, że im mniej czasu tu spędzi, tym lepiej. Za swoim pokojem nie tęskniła w ogóle.
Inga uwinęła się bardzo szybko, teraz stała już z Erikiem w salonie i wyraźnie było widać, że czekają na Nikkę. Helena i Samuel też tam byli, właściwie bardziej w holu niż w salonie, ale drzwi pozostały otwarte, mogli więc słyszeć całą rozmowę z oddali. Oczywiście Selino nie spodziewała się niczego innego.
Blondwłosa Akuryjka dumnie prężyła się w granatowym mundurze, jakby na pagonach miała co najmniej pełną gwiazdkę porucznik, a nie obwiedzione lamówką dwie belki starszej mat. Komandor Selino rozumiała tę dumę i chętnie uśmiechnęłaby się do Ingi porozumiewawczo, ale gra jeszcze się nie zakończyła, więc podchodząc do niej, zachowała neutralny wyraz twarzy.
– Starsza mat Warez, panie Czen – zwróciła się do nich dość oficjalnie. – Wybaczcie ciekawość, ale co z waszym ślubem? Jeśli jesteście gotowi, udzielę go wam choćby teraz.
– Dziękujemy, pani komandor, wolimy zaczekać te kilka miesięcy, by moja rodzina mogła być na nim obecna – odpowiedziała Inga za nich oboje.
– Rozumiem. Jeśli zmienicie zdanie, będę do dyspozycji. Panie Czen, czy jest pan świadomy wszystkich obowiązków wynikających z zawarcia małżeństwa przed bogami?
– Nikka!... Oczywiście, że wytłumaczyłam to Erikowi i na wszystko się zgodził – ofuknęła ją Inga. W jej głosie nie zostało ani śladu po uprzejmości sprzed chwili.
– To dobrze – odpowiedziała komandor twardo. – Bo nie chciałabym, żeby jakieś nieporozumienie doprowadziło do śmierci twojego ukochanego. Widziałam, co Pan Reed zrobił z Amerikaninem, który go obraził. Przed wylotem, kiedy zabrali mnie do Płaszczki, ich szef – machnęła dłonią w stronę Heleny i Samuela – powiedział coś tak absolutnie niedopuszczalnego, że później Hill bał się mi to przetłumaczyć. A potem Pan Reed go spalił. Temperatura była tak wysoka, że jakby roztopił się i wyparował w dosłownie pół sekundy.
Ostatnie zdanie wypowiedziała wolniej, wróciła myślami do tamtej chwili. Hill zorientował się pierwszy i powalił ją na ziemię, ale i tak czuła żar boskiej furii. Zdecydowanie nie chciała oglądać tego ponownie i nie życzyła czegoś takiemu nikomu, nawet tym durnym Amerikanom.
– Dziękuję, że tak się o nas troszczysz – powiedziała Inga z lekkim sarkazmem.
– Dopóki pozostajesz na Erf, jestem za ciebie odpowiedzialna – stwierdziła Nikka tak, jakby to wszystko wyjaśniało. – Wrócisz do domu następnym statkiem, razem z narzeczonym. Na razie nie jestem w stanie zapewnić transportu członkom pańskiej rodziny, panie Czen, ale pracujemy nad zwiększeniem częstotliwości przelotów i wierzę, że wasi bliscy będą mogli poznać się za góra pół roku. Usiądźmy, proszę, i poczekajmy na Kalię, pakowanie w jej wydaniu potrwa zapewne dobrą godzinę.
Zajęli miejsca w salonie, wszyscy oprócz Samuela, który gdzieś poszedł. Nikka i Inga rozmawiały o sytuacji w domu, przy czym ambasadorka, opowiadając o zakończeniu wojny, trzymała się wersji oficjalnej. To, o czym mówił jej Irri, nie mogło opuścić jego gabinetu. Pokrótce opowiedziała o swoich obowiązkach na dworze królewskim, bo Ingę z jakichś przyczyn to interesowało. Przyjęła od niej kolejną porcję listów do rodziny i znajomych, obiecała, że trafią do adresatów. Wyjaśniła też kwestę swojej ukrytej tożsamości, bo dziewczyny jeszcze nie rozmawiały na ten temat z redaktorami, ale na pewno będą.
– Musimy przyjąć, że was też oszukałam. Uciekłyśmy z więzienia, powiedziałam, że jestem sterniczką, a że potrafiłam polecieć Płaszczką, to mi uwierzyłyście. Potem wspólnie wymyśliłyśmy bajeczkę to tym, że pracuję dla rodziny Kalii. A dlaczego to ja jako pierwsza rozmawiałam z prezidentem i przemawiałam do Amerikanów? – Nikka zadała to pytanie, bo była pewna, że padnie prędzej czy później. – Inga, to była twoja decyzja. Ty byłaś w Armii Wyzwoleńczej, Kalia to arystokratka, no i była jeszcze praktycznie dzieckiem, więc wysłałaś kogoś w swoim mniemaniu najmniej istotnego. I padło na mnie. – Uśmiechnęła się delikatnie.
– Rozumiem. Kazałam ci się wystawić, żeby chronić siebie i panienkę. Nie podoba mi się to, ale ma sens. Wiele rzeczy mi się tu nie podoba, ale cóż poradzić... – stwierdziła Inga.
Mnie też, Inga, mnie też – pomyślała Nikka, nie chciała jednak mówić tego głośno. Posłała starszej mat spojrzenie, z którego, jak miała nadzieję, wyczyta, że całkowicie się z nią zgadza.
Helena Kerbi nie wtrącała się do rozmowy, ale słuchała z zainteresowaniem. W końcu, po upływie co najmniej pół godziny, na dół zeszła Kalia wraz z taszczącym pełną skrzynię Bretim i mogli wrócić do ambasady.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top