⚜️Prolog⚜️
Olbrzymi cień sunął wolno ponad pasmem białej niczym pierze chmury. Wielka, szara plama w rzeczywistości odzwierciedlała masywne cielsko lecącej ponad nią postury smoka, która coraz bardziej się rozszerzała, aż potężne, kilkunastometrowe skrzydła nie przecięły cienkiej warstwy wilgotnego puchu. Drobne kropelki wody osiadły na ostrych niczym tytanowa zbroja łuskach, które zaiskrzyły intensywną purpurą odbijających się w nich promieni zachodzącego słońca. Jeździec przymrużył lekko oczy, osłaniając je skórzaną rękawicą z wyhaftowanym płomiennym smokiem na jej grzbiecie. Słońce nie raziło tak mocno jak o poranku, kiedy wzbił się do lotu z twierdzy Al-kaar. Srebrne pasy siodła przytrzymywały go w jednakowej pozycji, ograniczając ruchy samego właściciela, co przy całodniowym locie w niemal że bezruchu można było odczuć lekki dyskomfort. Na wysokości kilkuset metrów panowały lodowe wichry, ale dzięki mocy otoczył ciało barierą, która chroniła przed utratą ciepła jak druga skóra. Dodatkowa ochrona była konieczna na wypadek przypadkowego zaśnięcia i upadku, co się czasem zdarzało niedoświadczonym jeźdźcom.
Jeździec nie wydawał się być tym przejęty, był przyzwyczajony do długich lotów. Ciężki, gruby płaszcz ciążył mu na ramionach bardziej niż zwykle. To był powód do jego dumy, symbol jego władzy i siły. Kto inny mógłby pochwalić się, tym że odebrał władzę własnemu ojcu i zmusił połowę cesarstwa do uznania jego zwierzchnictwa, mając zaledwie szesnaście lat. Powodem był jedynie test, czy był w stanie wyzbyć się wszelkich więzi i własnego sumienia, by spełnić swoje szalone ambicje, co w zupełności mu się udało. Nie osiągnął tego w zupełności sam, wypełnił w ten sposób ostatnią wolę swojego już niemal umierającego ojca. Oboje wiedzieli, że nic nie wzbudza większego posłuszeństwa niż odczuwalny strach przed obliczem, które było jedynie maską potwora. Jeden szalony władca został zastąpiony drugim. Nie potrzebował szacunku, żeby podbijać krainy i rozszerzać granice swojego królestwa. Osiągnął to i znacznie więcej niż był w stanie osiągnąć jego poprzednik. Mówiono na niego Markus Okrutny czy Markus Ojcobójca.
Doświadczenie nauczyło go, że siła rozwiąże wszystkie problemy, jednak dzisiejszego wieczoru będzie zupełnie inaczej, tym razem przywiodły go w te okolice jedynie pertraktacje w sprawie przyszłości jego rodu. Oczywiste było, że jego strój wydawał się zbyt oficjalny jak na zwykły lot w celu rozruszania smoczych mięśni. Każdy smoczy jeździec dbał o kondycję swojej bestii. Inaczej w ciągu kilku zaledwie tygodni mogłaby już nigdy nie wzbić się w powietrze. Zwłaszcza taki smok jak Oberon, który mierzył sobie już ponad czterdzieści metrów i był gigantycznym bykiem jak na swoją rasę. W Lurii pozostało niewiele smoków, które mogłyby z nim rywalizować. Tym razem cel był nieco inny. Miał spotkać się z jednym z niewielu ludzi, których trudno wzbudzić jakikolwiek uczucie strachu. Człowiek, który stracił wszystko i był wyrzutkiem w oczach całego cesarstwa. Kilkanaście lat temu popełnił straszliwe zbrodnie, dzięki temu zyskał wielu zwolenników jak i stworzył wrogów. Przez to wielu traktowało go jak potępionego, lecz jednocześnie osiągnął wolność, której tak długo pragnął. Był panem własnego losu, nie podlegał, żadnemu władcy ani mocy. Ten człowiek był potężnym jeźdźcem. Markus wiedział, że to dawało mu niezbitą przewagę. Gdy ktoś nie ma nic do stracenia ani słabości są nieznane, to zwykłe zastraszanie i przemoc nic nie zdziała. Dlatego zależało mu, żeby wypaść dobrze jego w oczach tego, czuł, że zbyt wiele może mieć do stracenia, gdyby dziś nie doszło między nimi do porozumienia.
Od celu oddzielało go kilka kilometrów. Z tej wysokości rzeka zlewała się z przybocznymi drogami, a lasy z pagórkami. Niedaleko znajdowała się kilkudziesięcioosobowa wioska. Farmerzy zaganiali swoje trzody, zajęci swoją pracą nie zauważyli nawet lecącego w przestworzach smoka. Widok dość tutejszy w tych okolicach, ludzie nie obawiali się żadnych zagrożeń. Mogli nawet nie zwracać większej uwagi, dopóki jeden z dzikich smoków nie wytępiłby im całej stadniny, co skończyłoby się jedynie na próżnych próbach złożenia skargi ministerstwu. Zbyt pospolity przypadek, żeby zajmowano tym komukolwiek głowę. Lepiej się tu sprawdza przysłowie o nie wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Dlatego farmerzy wolą szybciej uporać się z własną pracą niż ryzykować stratą niewielkiego majątku.
Smok zatoczył szerokie koło, spoglądając łakomie na kilka krów, które pożarłby kilkoma kęsami, ale jego jeździec ostudził jego apetyt krótkim gwizdem i zaczął wypatrywać piętrzącej się w oddali, aż ponad chmury granitowej góry, zwanej Okiem Świata. Była to potężna strażnica Lurii. Tysiące lat temu kilku magów ziemi poszukiwało miejsca na swoje sanktuarium. Przybyli do tej krainy i w jej centrum na bezkresnych równinach zdecydowali, że powstanie góra. Setka magów poświęciła swoją moc i gasnące z nią życia, żeby wydobyć z ziemi granitowe kamienie, które wzbiły się aż do nieba, tworząc to monumentalne dzieło. Dowiedli, że nie istniały na świecie istotne granice, które można przekroczyć o ile się tego pragnie. Była to pierwsza i ostatnia strażnica tak zwanych obrońców krainy. Wielu rycerzy i magów zaciągało się w ich szeregi, by się szkolić i zdobywać potrzebną wiedzę, by później stać się bohaterami. Dla nich nie liczyło się nic innego prócz honoru, bynajmniej tak było, kiedy jeszcze stali na straży sprawiedliwości i prawa. Z biegiem czasu wielu uznało te zasady za przestarzałe, a ludzi za pragnących władzy, bogactw oszustów. Wierność ojczyźnie mylono z zemstą, a prawdę z kłamstwami. Wyszkoleni tu wojownicy bogacili się krzywdą innych lub zabijali z innych osobistych pobudek. Przez co możnowładcy coraz mniej przychylnie spoglądali na strażnicę i nie chcieli jej finansować, przez co trwająca setki lat wieża zaczęła podupadać i przestała przyjmować nowych uczniów.
Jeździec miał spotkać się na szczycie twierdzy, spojrzał na wyłaniający się spośród chmur szczyt. Widok stamtąd przy dogodnej, bezchmurnej pogodzie, rozpościerał się aż poza granice krainy. Dzięki temu czuwający tam kiedyś wartownicy mogli w odpowiedniej chwili powiadomić o zbliżającym się ataku czy innym niebezpieczeństwie. Tym razem na murach nie dostrzegł ani jednego strażnika. On sam lata temu wstąpił w szeregi obrońców w czasach swojej młodości i szkolił się przez kilka lat. Zresztą stało się to na polecenie ojca, który posłał go w wieku siedmiu lat. Wierzył, że w przyszłości stanie się lepszym strategiem i zapewni byt ich ziemiom. Przyszłość ukazała mu nieco odmienny cel, stał się brutalnym ale efektywnym władcą. Wtedy też poznał TEGO człowieka, który już jako nauczyciel szczycił się niepochlebną opinią, ale nikt wówczas nie dorównywał mu w fechtunku czy w bystrości umysłu. Dzięki niemu zrozumiał, że nie wystarczy ćwiczyć mięśnie, podobnie trzeba czynić z umysłem, jeśli chce się przekraczać własne granice możliwości.
Oberon warknął, gdy wyczuł wylegującą się na niższych tarasach szarą smoczycę. Mimo ogromnej postury jej łuski wtapiały się w otoczenie i była nieuchwytna dla ludzkiego oka. Jedynie na moment podniosła swój olbrzymi pysk, pozdrawiając gardłowym mruknięciem przybyłego smoka. Skierował go na puste miejsce na skale, aby mógł swobodnie wylądować. Najzdolniejsi władcy smoków porozumiewali się w wierzchowcem bez słów, wystarczyła silna więź i stanowcze rozkazy, aby smok spełnił każde polecenie. Jeździec odwiązał pasy i zwinnie zszedł po niewielkich uchwytach przymocowanych przy pasie opinającym pierś smoka, uważając na ostre, zakrzywione łuski. Ściągnął osłaniającą twarz stalowo purpurową, smoczą maskę wykonaną z kilku łusek Oberona i opuścił kaptur płaszcza. Spojrzał od niechcenia na smoczycę, która bacznie obserwowała go spod półprzymkniętych powiek, jakby wysyłała jasny przekaz, żeby jej nawet nie drażnił. Należała do jego starego nauczyciela. Nazywała się Ronda i była w obecnej chwili jedyną smoczycą spodziewającą się młodych. Nie przepadał za nią, ale tolerował tylko dlatego, że wybrała Oberona na swojego partnera, dając znaczą przewagę w dzisiejszych interesach. Jedno jajo powinno przypaść jego synowi. Dzięki temu wzbogaciliby się o nowego jeźdźca w rodzinie, a tym samym wzmocniliby swoją pozycję.
Zszedł na dziedziniec i wkroczył do środka twierdzy. Pokonał kilkaset schodów i korytarzy, które mógłby przemierzać z zamkniętymi oczyma. Doskonale pamiętał rozkład całego budynku nawet po wielu latach, kierując się do doskonale znanemu sobie gabinetu. Dziwnie się czuł pośród opuszczonych korytarzy. Wcześniej panował tu zawsze gwar. Odgłosy uderzającego o siebie metalu czy wybuchów eksplozji po nieudanych eksperymentach niosły się po całej strażnicy. Minął ostatnie dwa korytarze i ujrzał szeroko uchylone drzwi. Pomieszczenie było pełne ksiąg, map rozłożonych na wszelkiej dostępnej powierzchni. Na środku stał olbrzymi stół przedstawiająca całą Lurię, która zdawała się falować wraz z przesuwającymi się masami atmosfery nad makietą. Gdyby któraś z krain została podbita albo toczyłyby się wojny, makieta by to natychmiast ukazała i naniosła odpowiednie poprawki. Dzięki niej stratedzy mogli łatwiej i skuteczniej planować kolejne posunięcia. Dzieło najlepszych luryjskich mistrzów. Zdziwił się, że nikt nie skusił się, żeby zabrać z strażnicy ten niezwykle cenny artefakt. Markus nie ukrywał swojego zaskoczenia, że na moment zapomniał, dlaczego przybył do Oka Świata, przypatrując się w szczególności swoim ziemiom. Wszystko wyglądało niemal tak samo, jak przed jego odlotem. Zaimponowało mu to, zapomniał jak wiele cennych skarbów skrywały te zapomniane mury.
Do komnaty wszedł lekko zgarbiony mężczyzna. Ciemnoniebieska tunika ciasno upinała klatkę, podkreślając ukryte pod nią szerokie, silne ramiona. Gdyby nie poprzetykana nitkami siwizny broda i kilka głębokich zmarszczek w okolicach bystrych, piwnych oczu, zdawałoby się, że ma nie więcej niż czterdzieści lat. Poniekąd miał ich o pięćdziesiąt więcej. Był to średni wiek przeciętnego władcy smoków, którzy cechowali się dłuższym zdrowiem oraz życiem. Zawdzięczali to swoim smokom, które dzieliły swój wiek życia razem z właścicielem. Większość uważała ten dar za zaszczyt i jednocześnie przekleństwo z powodu wolno upływającego czasu.
— Robi niesamowite wrażenie, nie sądzisz, Markusie? Ten cholerny Quian Lung zapomniał o kilku ciekawych zabawkach, kiedy z pośpiechu wywalał mnie z posady Naczelnika – zaśmiał się kpiąco.
Jeździec natychmiast wyprostował się, jak strofowane dziecko, nie zauważając kiedy nowoprzybyły zdążył wejść i zatrzasnąć za sobą drzwi. Zaskoczyła go bezpośredniość. Markus zasłynął jako ojcobójca, przez co jego imię było niechętnie wypowiadane, ludzie częściej używali jego licznych tytułów. Niewiele go to obchodziło, był człowiekiem wystarczająco silnym, aby zignorować wypowiadane za plecami obelgi. Spojrzał na swojego, byłego mistrza. Wyciągnięta dłoń zbiła go nieco z tropu. Większość jeźdźców wolała rywala trzymać na dystans niż się spoufalać. Jednak na łączące ich dawne stosunki nie zignorował powitania i uścisnął jego dłoń. Okazała się być zimna niczym lód. Jego przeciwieństwo ognistej natury.
— Istotnie makieta jest niesamowita, już zapomniałem, jakie cuda skrywało Oko Świata.
— Nie ty jeden. Ta góra to istna kopalnia skarbów. Byłoby mi łatwiej utrzymać to wszystko w porządku, gdyby mi ktoś pomagał. Za kilka lat wszystko zniszczeje! — machnął nerwowo ręką, pokazując na stare mapy. – Ostatnio niechętnie wpływają datki na tę zaszczytną instytucję.
— Mógłbym wesprzeć cię finansowo, podesłać kilku ludzi, jednak wciąż mam sporą dziurę w skarbcu po tym jak twoja córka zhańbiła mnie i odrzuciła nasze zaręczyny. Nie tylko ty masz problemy z finansami. Myślę, że rozumiesz moją trudną sytuację — zmroził go spojrzeniem.
— To zdarzyło się piętnaście lat temu. Chyba nie będziemy rozpamiętywać, sytuacji na którą oboje nie mieliśmy większego wpływu. Dobrze wiesz, że byłem tym tak samo zaskoczony jak ty — zapewnił go, zaciskając lekko zęby na wspomnienie o córce. Nie widział jej od tamtego czasu, kiedy uciekła w dniu swojego ślubu. Szukał jej wiele lat, nie mając pewności czy przeżyła burzę piaskową, która rozpętała się podczas ucieczki. Bolało go serce na samą myśl, sądził, że ślub z Markusem zapewni jej bezpieczeństwo i z czasem się do niego przekona. Lecz popełnił błąd, zmuszając ją do tego, za który przyjdzie mu płacić przez resztę swojego samotnego życia.
- Nie wierzę, żebyś po tym czasie nie odrobił straty z nawiązką. Sakiewki twoich ludzi stają się dość lekkie, po odwiedzinach twoich skarbników – dodał mężczyzna.
— Wojsko jest dość drogie w utrzymaniu, granice same się nie utrzymają — mruknął, zaskoczony dlaczego tak naprawdę tłumaczył się niczym uczniak. Miał wrażenie, że dawny mistrz ponownie grał mu na nosie. Odchrząknął. — Jednak dziś chciałem pomówić w zupełnie innej sprawie. Wiem, że będziesz miał młode i ono należy się mnie. Dlatego uprzedzam cię, żebyś tym razem nie próbował mnie oszukać, jak przy zaślubinach.
— Groźbami nie sprawisz, że wykluje się smok – westchnął ciężko, patrząc z wyrzutem. - Oddam jajo pod warunkiem, że twój syn tu przybędzie i pozwolisz mi go szkolić do czasu, gdy młody smok nie będzie gotowy do lotu tak czynili to jeźdźcy od lat. Inaczej pewnie skończy się to bezsensowną śmiercią pisklaka albo twojego dzieciaka.
Markus spojrzał na swojego byłego mistrza z niedowierzaniem. Spodziewał się, że nie będzie zbyt łatwo o porozumienie, ale takiego warunku się nie spodziewał. Miał wrażenie, że został potraktowany lekceważąco. Jednak po części było to rozsądne rozwiązanie. Miał nieco problemów z młodym chłopakiem, a przeszkolenie mogłoby ukształtować jego ognisty temperament. W dodatku u jednego z najlepszych. Jego ojciec również, postąpił wysyłając syna na szkolenie.
— Przyjmuję ten warunek, jednak tylko do pierwszego lotu. Za dwa lata oczekuję, że zobaczę syna na smoku jak wzbija się w niebo.
Notka od autora:
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo tym razem zmieniłam styl pisania. Rozdziały będę publikować dwa góra trzy razy na tydzień. Muszę też wyrabiać z pierwszym opowiadaniem, więc może być taki okres czasu, że nie wstawię nic.
Piszcie w komentarzach Wasze opinie. Naprawdę nie gryzę ;P
Nie zapominajcie o gwiazdkach pod rozdziałami, które Wam się podobają. Chciałabym wiedzieć, czy to co piszę ma sens.
Po za tym one są jak mocny kopniak zachęcający do działania XD
Pozdrawiam literatka_
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top