Rozdział 12 - Adoptujmy kotka

Rudy chodził w kółko po harcówce. Zośka patrzył na niego w skupieniu, pozornie zajęty własnymi notatkami. Byli w podziemiach, szczelnie zamknięci, odcięci ode mnie, od świata, od ludzi, choć o ludziach myśleli.

Tadeusza zawsze lubiłam. Był zawzięty, uparty, stawiał na swoim, wiedział czego chciał. Rudy był romantykiem, inteligentnym chłopcem, który oblał lekcje rysunku, a to w jego dzieła malować się będzie Warszawa.

Tak bardzo się różnili, a jednak potrafili razem pracować. To lubiłam w ludziach – umiejętność dogadania się w trudnej chwili. Nawet mimo tak wielkiej różnicy charakterów.

– A Tomek? Może on poprowadzi jakąś drużynę? – zaproponował Janek, siadając na stole i podpierając głowę łokciem, jak to miał w zwyczaju, gdy dywagował nad ważnymi sprawami.
– Ostatnio stracił ojca, wciąż się nie pozbierał, to nie jest dobry pomysł. – Zośka pokręcił głową.
– Może się ogarnie! Trzeba go postawić do pionu. Świat się jeszcze nie skończył, Zośka. A my jesteśmy tu by służyć.
– Rudy, przesadzasz. Niech chłopak odpocznie.
– Też kiedyś będą chcieli odpocząć, a ty ich porwiesz do szturmu. – Zakpił blondyn o rudawych włosach.
– Bawisz się we wróżbitę? – Drużynowy zaczął pisać po jakimś dokumencie. – Słabo ci wychodzi, Czarny.
– Lepiej niż tobie pocieszanie własnych harcerzy. Wiesz może co u Michała? Gadałeś z Adamem, Antkiem czy Krzyśkiem? Wiesz, że Wojtek się zakochał w harcerce Kaśki? Przejrzyj w końcu, Tadek.
– Dobrze, że się w Kaśce nie zakochał, bo byś był zazdrosny, mały – odegrał się Zawadzki, na co Rudy tylko przewrócił oczami kryjąc kołatanie serca.

***

Piasek nad Wisłą tego czerwca 1940 roku był wyjątkowo ciepły. Berka siedziała na plaży i bosymi stopami przebierała w sypkim złocie. Obok niej Wojtek strugał statki z patyków, by po chwili puścić je na wodę.

Rzeka płynęła spokojnie, wygładzając rysy Warszawy. Dzieci wpatrywały się w nią, jednocześnie tocząc walkę z własnymi myślami.

Berenika zmrużyła oczy i zaczęła rysować na piasku. Delikatne drobinki łaskotały ją w palce, a ciepłe słońce tuliło się do twarzy. Nie wiedziała, czy jest smutna, czy nie. Coś ją dręczyło, lecz nie mogła odkryć źródła tego kata, siedzącego w jej głowie. Wszystko to wokół niej, cała ta okupacja zeszła na drugi plan. Może to głupie, ale nie było w tym dla niej nic efektownego. Dni stały się rutyną. Łapanki, Szucha, wywózki, patrole. Akcje były poza jej zasięgiem. Bo za mała, bo za głupia, bo jeszcze dziecko.

Jej patriotyzm osłabiał się z każdym dniem. Parował jak zrobiona na początku naszego spotkania kawa, by w końcu wystygnąć, wylać się i zostawić na brzegach serca tylko smugi, świadczące o jego istnieniu.

Rudowłosa cierpiała z powodu straty ojca, braku Krzyża Harcerskiego, coraz rzadszego kontaktu z Jagodą. Siostra zamknęła się w sobie, jakby zupełnie odseparowana od małej.

I może właśnie przez to Berka próbowała jej dorównać. Straciła swoją dziecięcą beztroskę i próbowała sztucznie kreować się na poważną, silną patriotkę. A w głębi serca dalej była dzieckiem, które potrzebowało usiąść, rozpłakać się, powiedzieć mamie, że mnie nienawidzi i zjeść coś dobrego. Bo takie są dzieci. A ja zrobiłam z nich potwory bez uczuć, bez sielanki, bez radości. Zniszczyłam ich.

– Berka, patrz! – krzyk Wojtka wyrwał ją z smętnych rozmyślań. Chłopczyk stał przy brzegu i przyglądał się czemuś w szuwarach. Pawlusowa wstała i podbiegła do niego.
– Co tu jest? – zapytała, opierając, ba! prawie wisząc mu na ramieniu.
– Zobacz! – Wojtek ukucnął i po chwili podniósł z ziemi małe kociątko. Dziewczynka pisnęła z radości, gdy przyjaciel włożył jej na ręce małą, białą kuleczkę, cichutko mruczącą z przerażenia.
– Jest ranny! – zauważyła z trwogą, przyglądając się kocim łapkom, na których znaczyła się maleńka plamka krwi. – Zobacz, jaki chudziutki!
– Pewnie ktoś go wyrzucił z domu, bo nie miał czym karmić – uznał Wojtek, tarmosząc zwierzaczka za uszkami. Kotek skulił się w ramionach rudej, na co dziewczynka otuliła go nieco swoim sweterkiem.
– Musiał tu spędzić całą noc, zobacz jaki jest zmarznięty i brudny! – rozczulała się. Kotek spojrzał na nią oczyma pełnymi strachu i zamiauczał w niebogłosy.

Wojtek nalał do swojej czapki trochę wody i położył ją na piasku, by aż tak nie przeciekła. Berenika uklęknęła przy tej prowizorycznej wanience i delikatnie, by nie wystraszyć swojej kuleczki, zaczęła zraszać wodą bialutkie futerko kiciusia. Kotek wyrywał się i piszczał przestraszony, lecz dziewczynka uciszała go cichutkim szeptem i zapewnieniami, że to tylko woda i że woda jest fajna, że myje i można ją pić.

Harcerz wyciągnął z kieszeni płaszcza kawałek chleba i podzielił go na części, po czym położył okruszki na dłoni i wyciągnął w stronę kota. Zwierzak łapczywie zjadał małe kąski, jednocześnie muskając go po dłoni, co niezwykle rozśmieszyło małego.

Berusia patrzyła na tę scenę ze śmiechem, podbierając przyjacielowi co większe kawałki jedzenia, których kicia nie mogła przełknąć.

– Jesteś pewny, że koty mogą jeść chleb? – zapytała, wkładając sobie do ust chrupiącą skórkę.
– On gdyby mógł, zjadłby teraz pewnie i ciebie – odparł Kasztan. – Zobacz jak pożera, mały łakomczuch!
– Weźmy go ze sobą! – zaproponowała mała, głaszcząc czyste już futerko kuleczki. – Dam mu mleka, kocyk. Mam gdzieś na strychu małe poduszki, to będzie spał przy mnie. Zobacz, zobacz jaki głodomór, zaraz stracisz palce!

Wojtek roześmiał się wesoło i wziął do siebie koteczka. Malutkie wąski badały jego twarz i dłonie, oczka próbowały stwierdzić, czy to dość wysokie coś jest bezpieczne i czy da więcej jedzenia.

– Nazwiemy cię... Miłek. Bo jesteś milszy niż Berka. – Za te słowa oberwał kopnięcie w nogę i zostało mu odebrane kocie dziecko. – Ej, oddawaj go, złodziejko kotów!
– Skąd wiesz, że to on? – Berenika usiadła na piasku i niby „Dama z gronostajem" głaskała swoje nowe zwierzątko, które łasiło się do niej jak do matki.
– Męski instynkt.
– Taki z ciebie mężczyzna, jak ze mnie baletnica! – Berka pokazała mu język. – No, chodźże tu „mężczyzno", bo twoje dziecię pragnie więcej jedzenia.
– A jak mnie zje?
– Nie zje, jesteś za duży! Masz jeszcze chleb?
– Mam, czekaj, bo się udławi!
– Miłek, nie jedz tak szybko! Miłek, do ciebie mówię, ty mały żarłoku! – Śmiała się, prawie przewracając wraz z kotem na ziemię. Futerkowy maluch zeskoczył z jej dłoni i pognał do Wojtka, który wyglądał dosyć porywająco z chlebem i uśmiechem na twarzy.
– Widzisz, mnie bardziej kocha! – przekomarzał się z nią, unosząc kuleczkę w górę i w dół.
– Zwymiotuje na ciebie – zauważyła Karmelkowa. Zbliżyła się do niego i oparła mu głowę na ramieniu. Wojtek uśmiechnął się na ten gest i przytulił do siebie zgubę. – Wiesz, zawsze chciałam mieć kotka.
– Bo są puszyste i ładne?
– Nie, bo to takie wspaniałe, gdy maleńka kulka lata ci po domu, albo siedzi na oknie i patrzy jak wracasz ze szkoły. Taki mały przyjaciel.
– A ja? Też mam być kotkiem? – Wojtek usadził zwierzaka na piasku i siedząc na piętach zamiauczał cicho. – Miau, miau, czy ktoś mnie przygarnie?
– Ja cię przygarnę, jeśli nie wyjesz mi wszystkiego z kredensu. – Pogłaskała go po policzku i ucałowała weń czule. Zamkowski poczuł jak wypełnia go niesamowita radość. Porwał kotka w ramiona i ucałował w główkę.
– Udusisz go, wariacie! – skrzyczała go radośnie Berenika.

Kotek patrzył na nich zdezorientowany, nie wiedząc zupełnie do którego z dzieci ma się zbliżyć. Wojtek owszem, był kuszący, szczególnie z tymi kawałkami jedzenia, ale z drugiej strony Berka tak cudownie głaskała futerko!

Miauknął cicho i zakopał się w piasku, co tylko rozczuliło dzieci.

– Weźmy go. – Berka wstała i podniosła dzieciątko z ziemi. – Nie może tu sam zostać, bo zamarznie, albo Niemcy go zabiorą. Biedaczek jest wystraszony, co on musiał przeżyć, dziecina...

Zamkowski uśmiechnął się. Uwielbiał tą czułą, delikatną i dziecięcą stronę Berki. Taką ją chciał, a nie sztuczną dziewczynkę z wnętrzem staruszki. Co jak co, ale Berkę mocno postarzyłam. Głównie psychicznie. I właśnie wtedy czternastego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego roku, gdy więźniowie z Tarnowa zaczęli zwiedzać Auschwitz, ja podarowałam mojej małej rudowłosej skarb, który miał przywrócić je wrażliwość serca. I otworzyć je na Wojtka.

***

Jagoda i Tomek spacerowali w blasku zachodzącego słońca. Mijali witryny sklepów, opustoszałe klomby kwiatów, zapalające się latarnie. Wszystko miało na sobie moje znamiona. Czy się tym szczyciłam? Tak. Byłam dumna. Tak samo jak Adolf, gdy kolejne kraje skłaniały posłusznie głowy i klękały przed nim.
A Jagoda wciąż pozostała nieugięta. Była pośrodku. Nie bała się mnie i nie walczyła ze mną.

Za to Tomek wrócił do swej dawnej żywiołowości i teraz opowiadał jej radośnie o swej wycieczce na Pragę.
– I spotkałem mojego dawnego przyjaciela, mówię ci, prawie go nie poznałem! Chłopak schudł tak, że mógłby służyć nam jako szkielet na praktykach z biologii. I jakiś smutny był.
– Ludzie są smutni, zauważ – mruknęła, wpatrując się w kostkę brukową.
– Zupełnie bezpodstawnie! – Pociągnął ją za rękę w stronę tarasu prawie na końcu Starówki. – Widzisz Warszawę? Zobacz ilu tu ludzi! Jaga, oni nie zginęli. Już to jest powodem do radości!
– Jeszcze – chrząknęła, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nie rób takiej miny! Żartuję! Po prostu... jestem głodna.
– Nie ma chleba, sklepy... sama wiesz jak jest... – Przewrócił oczami. – Ale przecież nie samym chlebem żyje człowiek, no nie?
– Nie wiem, zasypiam w kościele – odpowiedziała szczerze, tuląc się do niego.
– Nie zasypiaj na dłużej, dobrze?
– Na dłużej nie zamierzam.

Obserwowałam ich wraz z moją nową przyjaciółką. Siedziałyśmy w oknie starej kamienicy i śledziłyśmy każdy ruch warg Tomka. Zerkałam na nią z oczekiwaniem, a jej szare oczy przykryte zasłoną czarnych włosów odbijały się w nich jak w lustrze. Twarz nabrała ostrych rysów, a usta paliły, posiekane od nerwowego zagryzania.

Zazdrość. To najgorsze uczucie ludzkie, które prowadzi do nienawiści. A od nienawiści do mnie bardzo blisko. Można nawet rzec, że mieszkamy po sąsiedzku.

Czujne oczy Moniki zamknęły się, gdy usta Tomka spoczęły na wargach Jagody. Zacisnęła dłonie na parapecie i zagryzła usta.
– Papa, ich möchte Sie um etwas bitten...

Z całego serca dziękuję JagodaAnnaKozinska za pomoc przy tym rozdziale. Brawa dla tej Pani!
Już niedługo rocznica Akcji pod Arsenałem, aww! I akcja Aresztują Rudego! Tak strasznie się cieszę!
W rocznicę żaden one shot odnośnie Akcji się nie pojawi, bo mimo, że strasznie kocham chłopców i ich odwagę, to nie chcę już tego psuć. Ale podziwiać ich będę zawsze.
Czuwaj!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top