✦ część druga ✦

Ostrze drasnęło jego grdykę, gdy tylko stanął przed królem. Jego korona połyskiwała w blasku wschodzącego słońca. Korona, która wkrótce miała należeć do Edwarda.

Leniwie odsunął jego miecz dłonią, wiedząc, iż tamten jest zbyt przerażony, by go pchnąć.

W sali, która już niebawem również miała być własnością Edwarda, rozległy się przygłuszone krzyki. Uśmiechnął się do siebie.

Lubił się bawić uczuciami tych ludzi.

Patrząc na swojego rywala, doskonale wiedział, iż pozbawienie go życia zajmie mu najwyżej parę minut. Ale przecież musiał dostarczyć poddanym rozrywki. Więcej, niż dotąd dostarczył. Oni zawsze będą pragnęli więcej, a on był w stanie im to dać.

Zamach na arrayski tron nie był dla niego niczym trudnym. Od lat miał swoich lojalistów, którzy byli w stanie poświęcić wszystko, byleby tylko wejść w jego łaski. Więc zebrał armię. Swoją własną armię. Powiedział im, że jego brat zginął na terenie Array, zamordowany przez tamtejsze władze. Nie powiedział, że sam go tam zabił. Powiedział za to, że planuje wendetę. Powiedział, że im to wynagrodzi.

Rzeź, jaka miała miejsce tamtej nocy bez wątpienia pozostanie w pamięci następnych paru pokoleń. A odpowiedzialny za to będzie on – Edward William Withmoore. Ten, który zdołał obalić arrayskie rządy. Przyszły król Reedial.

Od władzy dzielił go jedynie ten niedołężny starzec, który bez wątpienia już dawno powinien zginąć na jakimś froncie. Edward nie miał pojęcia, jak udało mu się przetrwać tyle lat na tronie. Nie wiedział, kogo przekupił, by zagrzewać to miejsce.

Wyciągnął swój miecz z pochwy i spojrzał królowi w oczy. Iskrzyły z nienawiści.

– Powiedz mi – powiedział wolno, zacząwszy okrążać rywala. – Jakim cudem tak długo się utrzymałeś na tronie? Może mi się to przydać w przyszłości.

Zamachnął się mieczem, celując w ramię króla, lecz ten zablokował cios. Na tym się skończyło. Widać było, że oszczędza siły. Edward zaśmiał się cicho, widząc jego minę.

– A dlaczego nie masz dziecka? – ciągnął. – Czyżby żona się ciebie brzydziła? Jak myślisz, ilu miała kochanków?

Dopiero te słowa zdołały sprowokować króla do wyprowadzenia paru ciosów. Ryknął wściekle, lecz nic nie powiedział. Zawsze był małomówny, co nie do końca odpowiadało młodzieńcowi. Zastanawiał się, jak długo powinien ciągnąć to przedstawienie.

– Wyglądała na szczęśliwą. Nie podejrzewałeś nigdy jakiegoś kamerdynera albo gwardzisty?

– Idź do diabła! – wrzasnął i wykonał mieczem ruch, który miał odciąć Edwardowi głowę. Odskoczył od niego z gracją, jednocześnie godząc króla w nogę.

– Oh, to przecież mój przyjaciel.

Edward odetchnął lekko, racząc żonę krótkim spojrzeniem. Nie wyglądała na poruszoną, a bardziej na znudzoną. W jej oczach nie było nic, co świadczyłoby o jakimkolwiek emocjonalnym zaangażowaniu, a jeżeli jej to nie bawiło, innych również. Musiał się bardziej postarać.

W tym starciu wszystkie chwyty były dozwolone. Była tylko jedna zasada – jedynym orężem musiał być miecz. Lecz przecież niekiedy ręce były równie niebezpieczne. Żadne przepisy nie mówiły też nic o torturach ani truciznach, więc Edward wcześniej obmyślił sposób na unieruchomienie go.

Upewnił się też, że jego synowie wszystko obserwują. Byli zbyt młodzi, by to zapamiętać, ale miał u nich przynajmniej nadzieję na jakieś mgliste wspomnienia z tego starcia. Dwójka chłopców spoglądała na niego z ramion służącego. Zastanawiał się, jak umarł jego pierwszy syn, bliźniak Alexandra, choć tak naprawdę nie powinno go to obchodzić. I nie obchodziło. Był po prostu ciekaw.

Minęły trzy lata, ale bywały momenty, w których sobie o nim przypominał.

Ostatnio bywały też chwile, w których myślał o Velvicii. O Velvicii, która prawdopodobnie go pokochała. Która była głupia, naiwna i tak łatwo dała się nabrać. Dołożył wszelkich starań, by nikt nie dowiedział się o jego stanie cywilnym i synach. W przeciwnym razie jego plan ległby w gruzach.

Niebawem cały świat miał należeć do niego. Prócz tego roztrzęsionego tchórza nie było nikogo, kto mógłby go teraz powstrzymać.

Edward uderzył go, bez trudu trafiając w plecy. Polała się odrobina krwi, która jednak wystarczyła, by stało się to, na co liczył od samego początku.

Rozpoczęła się zaciekła walka, która miała trwać bardzo krótko. Potem zaś rozpocząć powinna się zabawa dla tłumu.

Król uparcie wyprowadzał uderzenia, które Edward zgrabnie blokował. Chciał sprawić, by mężczyzna pozostawał w ruchu. Aby trovatta jak najszybciej się rozprzestrzeniła w jego krwi.

Co jakiś czas przez zgromadzonych przechodziły salwy westchnień i okrzyków. Edward dał się raz trafić w ramię. Mocniej, niż się spodziewał. Z bólu zatoczył się do tyłu, tym razem ledwo unikając śmiercionośnych ciosów. Kiedy doszedł do siebie, przewrócił się z udawanym okrzykiem bólu, na co ludzie zareagowali niezwykle rozpaczliwie.

Ale Edward nie musiał się podnosić, ponieważ widział, co się dzieje z królem. Jego twarz lekko zwiotczała. Ruchy nie były już tak precyzyjne. W takim stanie nie mógłby nikogo okaleczyć, a co dopiero zabić. Po chwili oręż wypadł z jego dłoni z łoskotem, a on sam osunął się na ziemię.

Trovatta zaczynała działać. W tak małym stężeniu była w stanie go unieruchomić, jednak go nie znieczulała. Może tylko trochę, lecz to i tak nie miało znaczenia.

Król chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Widać było, że z trudem przychodzi mu nawet mruganie.

Edward uśmiechnął się promiennie do poddanych i zerwał się na nogi, dając im zarazem znać, iż nic mu nie jest. Ludzie zaczęli krzyczeć, a on przeszedł się wokół króla. Zastanawiał się, ile czasu powinien go utrzymać przy życiu, nim ostatecznie je odbierze.

To była tylko chłodna kalkulacja.

Pięć, cztery, a nawet trzy godziny mogłyby być dla ludu nużące. Dwie również. Spojrzał na żonę, która wysunęła nieznacznie jeden palec.

Jedna godzina. Tyle się z nim pobawi.

Spojrzał na zegar, który wskazywał kwadrans po dziesiątej. A więc król skona po jedenastej.

Położył go na środku wielkiej sali, myśląc nad środkami chemicznymi, które usuną z tych pięknych, białych kafelków krew. Miał nadzieję, że król nie ubrudzi zbytnio tego parkietu.

Poprawił jego koronę, ale jej nie zdejmował. Przypatrzył mu się, a wkrótce po tym rozpoczął tortury.

Król mógł krzyczeć dopiero po pewnym czasie, kiedy działanie trovatty ustępowało, ale trwało to bardzo krótko, gdyż już po paru minutach zdarł sobie struny głosowe. Niektórzy obecni również. Dodatkowo, połowa wyszła, a część zemdlała, ale ci, którzy zostali, mieli zapamiętać go na zawsze.

Jego żona nie patrzyła na tego nieszczęśnika, a na męża i zaczęła kręcić głową, gdy wybiła jedenasta. Niech będzie. Mruknął jeszcze do siebie coś niezrozumiałego, wytarłszy ostrze o rękaw. Wstał.

– Wasza Wysokość – rzekł z uniżeniem i skłonił się. Kiedy tylko upewnił się, że uwaga wszystkich obecnych jest skupiona tylko i wyłącznie na nim, a nie na tym okaleczonym idiocie, jednym płynnym ruchem odciął królowi głowę.

Korona upadła parę metrów dalej.

Witam po przerwie! :D Prolog uchyla Wam nieco rąbka tajemnicy, a propos minionego zamachu - tego, w którym zginęła Velvicia. Poznałyście więc motywy Edwarda oraz to, jakim naprawdę był człowiekiem za młodu. I teraz pytanie - czy przypominał on trochę Alexandra? ;)

Koniecznie podzielcie się też swoimi teoriami oraz wrażeniami po przeczytaniu opisu i po poznaniu tytułu, bo jestem ciekawa, co sądzicie! 

Powiem też, że warto zapamiętać ostatnie zdanie tego prologu. Kto wie, czy nie znajdzie odniesienia w ostatnich rozdziałach?

See ya!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top