Wuj cz 2

Siedziałem przy stole i rozglądałem się niepewnie. Było bardzo biednie. Stół, krzesła stały na środku. Pod ścianą stała ława na której siedziały dzieci i Irina. Było ogólnie ciemno. Jedyne światło padało z kominka. Na ogniu stał garnek. Pachniało zupą i ziołami rozwieszonymi po kontach. Przede mną siedział Wuj. Stary człowiek z pomarszczoną twarzą i z białą brodą. Przyglądał mi się.
Jak tu zacząć rozmowę? No tak starzec przyjechał na koniu
-Wspaniałego konia macie...
-Nie mój. Nie stać mnie jak widzisz -ponownie nastała cisza. Irina wstała i nalała każdemu zupy. Spróbowałem. Była bardzo smaczna chodź jak dla mnie brakowało mięsa.
-No chłopcze opowiadaj co cię sprowadza w te strony
-Przyszedłem się pożegnać
-Pożegnać? Toż przecież dopiero się poznaliśmy
-Wyruszam na wojne
-Na wojne? a z kim? Toż król podbił prawie wszystkie państwa
-Idziemy na Pagwe
-Na Pagwe? Toż król dał im słowo pokoju -ta wymiana zdań zaczęła mnie irytować. Ten starzec coś próbuje osiągnąć. Tylko co?
-Król nie żyje. Królem teraz jest najstarszy syn -mężczyzna spojrzał zaskoczony.
-Więc kolejna szumowina doszła do władzy. Niech Bóg trzyma nas w opiece -zacisnełem szczękę. Za takie słowa mogłem ściąć mu głowę bez podawania żadnych powodów. Zaczął jeść zupę i ja również. Znowu nastała cisza. Co jakiś czas zerķałem w stronę dzieci i Iriny. Wuj odstawił miskę i spojrzał mi głęboko w oczy
-Sporo wiesz jak na leśniczego -omało się nie zaksztusiłem
-Dlaczego tak sądzisz Panie? -szlak chyba słabo go oceniłem
-Nikt prostemu żołnierzowi nie mówi gdzie wyruszy, a leśniczy nie wie co się dzieje na zamku. Mów kim jesteś?
-Jestem leśniczym -czułem jak w gardle stoi wielka gula -i przyjacielem księcia -wszyscy popatrzeli po sobie. Chyba przesadziłem z kłamstwem.
-Co ty powiesz chłopcze? A może powiesz nam, że jesteś samym księciem -szczęka mi opadła. Ożesz w mordę ten gość to jakiś jasnowidz? Mężczyzna wstał i zaczął się śmiać jak oszalały. Odetchnełem z ulgą.
-Irino podaj wino. Ten chłopak jest tak zabawny, że muszę się napić

Przebudziłem się. Słyszałem jakieś szepty jak przez mgłę.
-Wuju proszę nie zostawiaj mnie -dziewczyna chodziła za mężczyzną i go błagała.
-Dziecko poradzisz sobie. On jest nie groźny. To jakiś miejscowy idiota.
-Wuju proszę cię...
-Muszę iść do pracy. Nie wiedziałem że chłopak ma aż taki słaby łeb -pokrecił głową -żeby aż tak się upić po paru kieliszkach.
Wziął płaszcz i wyszedł. Irina załamała ręce. "Co ja mam teraz zrobić?" Spojrzała na leżącego chłopaka. Postanowiła, że nie będzie na niego zwracała uwagi to sobie pójdzie. "Dobrze, że jest nie groźny. Wuj zna się na ludziach. " Pomyślała i ruszyła do swoich obowiązków.
Edward obudził się koło południa.
-Boże ale mnie łeb boli. Gdzie ja jestem? Cholera ale mnie wszystko boli. To jest łóżko? -spojrzał na posłanie. Parę kocich skór leżących na ziemi -Ożesz w mordę to psy mają wygodniej -przeklinał jeszcze coś pod nosem. Po jakimś czasie zorientował się, że nie jest sam. Na ławie siedzieli chłopcy jakby nie ruszali się z miejsca od wczoraj. Patrzyli na mnie jak sroki na gałęzi.
-Wuj mówił, że jesteś miejscowym idiotą -mówi jeden
-Co to miejscowy idiota? -pyta drugi
-Umiesz jeździć na koniu? Naucz mnie
-Umiesz walczyć? Naucz mnie
-A polować?
-Chłopcy zostawcie go. Idzcie pobawić się na podwórku -do izby weszła Irina. Targała przed sobą wielkie wiadro z wodą. Podeszła do kominka i zaczęła go rozpalać.
Siedziałem i obserwowałem ją. Czułem się fatalnie. Nie byłem wstanie wstać ani nic mówić. A co miałbym jej powiedzieć? Upiłem się do nie przytomności i nawet, o zgrozo, nie pamiętam co im nagadałem. Picie nie było moją dobrą stroną więc pokazałem się tylko ze słabej strony. Przez to czuję się jeszcze gorzej. Pewnie Irina nawet nie będzie chciała ze mną rozmawiać.
-Przepraszam -wydukałem. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona jakby krzesło się raptem odezwało.
-Za co mnie przepraszasz?
-Czuje się okropnie. Nie powinienem tyle pić.
-Mnie nie boli głowa -uśmiechneła się. "Ożesz jaki ona ma piękny uśmiech. Chyba jednak nie wszystko stracone." Irina wzięła dzbanek nalała wody do kupka i nasypała ziół. Energicznie zmieszała i podała mi go.
-To ci pomoże -wypiłem łyk
-Ale ochydztwo. Co to?
-Nie marudz pij do końca. Po godzinie będzie ci lepiej -odebrała ode mnie kubek i ruszyła ponownie do swoich zajęć. Ja tylko siedziałem i ją obserwowałem. Lubiłem na nią patrzeć. Wszystko robiła tak szybko ze skupieniem i z takim wdziękiem. Co jakiś czas kosmyk jej włosów padał na twarz i zgrabnie je odgartała. Do pomieszczenia wbiegła mała dziewczynka. Spojrzała na mnie i schowała się za spódnicą Iriny. Co chwilę spoglądała na mnie z niepokojem.
-Chodź pokroisz te warzywa -Irina posadziła dziewczynkę na krześle i dała nóż. Sama zajęła się mięsem, które wczoraj przywiozłem.
Po godzinie czułem się o wiele lepiej. W pomieszczeniu pachniało obiadem. Irina nalała jedzenie do misek i poszła zawołać chłopców.
-Jak masz na imię? -zapytałem się dziewczynki. Nie opowiedziała tylko patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami.
-Ona nie mówi -do izby weszła Irina z chłopcami -siadaj na obiad jeśli masz ochotę.
Wstałem. O dziwo nie kręciło mi się w głowie. Usiadłem i zaczęłem jeść. Wszyscy na mnie spoglądali. Czułem się jak intruz.
-Jeśli wrócę mogę nauczyć was walczyć
-Naprawdę ale super -chłopcy zaczęli podskakiwać z radości
-Słyszałaś Irino? -dziewczyna nie była zachwycona. Ogólnie miałem wrażenie, że chciała abym już sobie poszedł. Dobrze, że już się mnie nie boi.
-Jeśli się zgodzisz? -zapytałem
-Musisz zapytać się o to Wuja. Poza tym wojna będzie trwała bardzo długo. Myślę, że zapomnisz o nas.
-Ciężko będzie o was zapomnieć po takiej zaprawie jakie zgotował wasz Wuj -uśmiechnełem się i ona również. Patrzeliśmy się tak na siebie przez pół modlitwy. Chciałem żeby tak trwało wiecznie. Ona jednak zaczerwieniła się i wróciła z powrotem do jedzenia.

Po obiedzie wyszliśmy na zewnątrz. Ruszyłem w stronę konia, który stał przed stajnią i skubał trawę
-Dziękuję za pyszny obiad -odwróciłem się do Iriny. Nasze spojrzenia znowu się spotkały
-Dziękuję za upolowane zające. Bez tego nie było by pysznego obiadu -"Boże jaki ona ma piękny uśmiech " Znowu patrzyłem na nią jak otępiały. "Co się ze mną dzieje?" Próbowałem skupić się nad czym innym.
-Wojsko wyrusza już jutro. Nie będzie nikogo kto by pilnował lasu. Możecie polować do woli. Kiedy wrócę...
-Proszę nie przyjeżdżaj więcej tutaj -powiedziała cichutko
-Irino ja....-chciałem ją chwycić za rękę ale szybko cofneła się
-Jedź już proszę -odwróciła się i odeszła. Kiedy zniknęła mi z oczu kamień przestał się poruszać. Zamarł tak jak moje serce. Znowu czułem chłód i smutek. Wsiadłem na konia i odjechałem. "Czas wracać do swojego świata. Tam gdzie nienawiść, zdrada i ogólnie mordo-klepanie.... w mordę jeża."

-Panie gdzie cie poniosło? -Izaak darł mordę jakby coś się wielkiego stało. Raptem dwa dni mnie nie było. Bracia pewnie zaczeli świętować.
-Panie wszyscy cię szukają. Wojsko po ciebie posłałem -ciekawe czy szukają mnie czy mojego kamienia?
-A coś mnie ominęło?
-Ominął ciebie pogrzeb ojca
-To mała strata
-Panie gdzie ty byłeś? Wyglądasz tragicznie
-Znalazłem uzdrowicielkę -położyłem się do łóżka i zasnąłem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top