Wuj cz.1

-Panie -ocknąłem się. Przede mną stał pochylony Izaak. Był przygnębiony.
-Czego znowu?
-Panie wszyscy na ciebie czekają
-Ożesz cholera. Zapomniałem- wyskoczyłem z bali i zacząłem się ubierać. Na śmierć zapomniałem, że miało odbyć się zebranie dotyczące wojny z Pagwą.
-Panie czy na pewno dobrze się czujesz? -Izaak nie odpuszczał. Spoglądał na mnie badawczo.
-A jak niby mam się czuć? Ktoś zabił bibliotekarza. Strażnicy nic nie wiedzą. A morderca chasa sobie po zamku jak rusałka po polance.
Edward ruszył na zebranie. Po drodze kontynuował rozmowę.
-Powiedz jak to możliwe, że Izabela łazi sobie po korytarzu z nożem? -
Izaak spojrzał na Edwarda jak na czubka
-Jak to? Izabela wyzdrowiała?
-Nie sądzę. Ale to wszystko nie mieści mi się w głowie -weszli do sali. Przy ogromnym stole siedział Kris. Miał założone nogi na stole. Uśmiechał się kpionco. Voku stał przed stołem i spoglądał na Edwarda szyderczo. Był wściekły.
-Wreszcie raczyłeś zaszczycić swoją obecnością -warknął
-Nie mogłem wcześniej. Ktoś zabił bibliotekarza
-Jak to zabił...?- zdębiał. Widać, że nic o tym nie wiedział. Za to Kris nawet nie drgnął. Edwardowi przeszły ciarki po plecach na samą myśl, że ten idiota zajął się czarną magią.
-Strażnicy nic nie zauważyli. Sprawca uciekł
-Jasna cholera...-Voku wyszedł. Na korytarz było słychać jak baszta jakiegoś strażnika. Wrócił.
-Dobrze zajmiemy się tym później -Voku wyciągnął mapy i zaczął omawiać rozłożenie wojsk.
-Ty Edwardzie jedną część poprowadzisz tędy, a Kris ruszy tamtędy.
-Wszystko jest jasne? -pokiwaliśmy głowami.
-Ty Izaak jako dowódca ruszysz pierwszy. Czy masz jakieś pytania?
-Nie mam pytań Wasza Wysokość
-Więc przystępujemy do kolejnej części a mianowicie ukształtowanie terenu. Izaak co o tym wiesz...
Tłumaczyli jeszcze kilka spraw a ja nie mogłem się skupić. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Ręce drżały. Spojrzałem na Krisa jak przez mgłę. Zobaczyłem jak jego oczy zrobiły się żółte. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknełem nade mną stał medyk. Leżałem w łóżku.
-Panie jak się czujesz? -cholera jasna jeśli ktoś jeszcze dzisiaj mnie o to zapyta nie ręcze za siebie. Zrobiłem wdech i wydech i trochę się uspokoiłem
-Boli mnie głowa. Co się stało? - próbowałem wstać ale medyk mnie przytrzymał
-Panie nie wstawaj. Straciłeś przytomność. Powinieneś odpoczywać. Proszę to jest lekarstwo -nalał na łyżkę jakieś paskudztwo. Bleeeeeeee aż wykrzywiło mi twarz.
-Jutro powinno być już lepiej.
-Ile czasu byłem nie przytomny?
-Jeden dzień. Za drzwiami stoi dowódca. Czy mam go wezwać ?
-Tak -medyk wyszedł
-Panie ale nas wystraszyłeś - do komnaty wszedł Izaak- jak się.....
-Jak gówno- warknełem- czy znaleźliśmy mordercę?
-Nie. Król Voku kazał ściąć głowę strażników, którzy nie dopilnowali zamku
-Można było tego się spodziewać- Izaak był przygnębiony
-Co się stało?
-Panie przyszedłem przekazać tobie, że dzisiaj rano zmarł twój ojciec -zamilkłem. Nawet nie było mi smutno.
-Panie jeśli coś potrzebujesz?
-Nie. Zostaw mnie samego. -Izaak wyszedł.
Śmierć ojca było tylko kwestią czasu. Byłem na to przygotowany. I mało mnie to obeszło. Do mnie powoli docierała sprawa Krisa. To co poczułem na swoim ciele dało mi do zrozumienia, że Kris naprawdę zajął się czarną magią. Ale jakim cudem? Jeśli ma jakieś księgi o magii to nic mu po nich. Do osiągnięcia takich uzdolnień potrzebny jest nauczyciel. Jeśli on zabił bibliotekarza to dlaczego jeszcze nas nie pozabijał? Robi się to bardzo dziwne. Nie mam ochoty leżeć. Muszę zobaczyć Irine. Coś czuję, że dzięki niej wszystko się ułoży. To nie był przypadek, że znowu ją spotkałem.
Ubrałem się i wymknełem się z pałacu. Było około południa. Wsiadłem na konia i ruszyłem przed siebie. W lesie upolowałem dwa zające i ruszyłem do domu Iriny. Droga nie była długa. Kiedy wyjechałem z lasu praktycznie widziałem już ją z daleka. Podjechałem bliżej tak aby mnie nie usłyszeli. Dzieci bawiły się na podwórku. Chłopcy walczyli ze sobą patykami, a mała dziewczynka łapała motyle. Irina stała do mnie tyłem i rozwieszała pranie.
Boże jaki piękny widok. Marze o takim życiu. Moja ukochana i moje dzieci. Przyjeżdżam do domu i witają mnie z radością. Istna sielanka. Pragnełem tego. Zbyt długo oglądam trupy, morderstwa. Męczyło mnie ciągłe czekanie aż ja i moi bracia rzucimy się do gardeł. I teraz to. Mój ojciec zmarł i mało mnie to obeszło. Nawet nie mam ochoty iść na jego pogrzeb. Nagle mój koń chrząknął. Chłopcy spojrzeli na mnie i z przerażeniem podbiegli do dziewczyny
-Irino! -schowali się za jej spódnicą
Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Chłopcy zabieszcie Oli i idzcie do domu. Chwycili dziewczynkę i wbiegli do domu. Irina przełknęła śline i podeszła do mnie nieśmiało. Bała się ale nie miała innego wyboru. Z siadłem z konia
-Przy wiozłem wam zające -wyciągnąłem zwierzaki z bukłaka i podałem Irinie. Dziewczyna była zmieszana. Nie mogła zrozumieć intencji.
-Dziękuję ale.....proszę odejdź -powiedziała błagalnym głosem
-Chcę porozmawiać. Mówiłem, że nie chce wam zrobić krzywdy
-Ale ja.....
-Irino kto to? -nagle przyjechał jakiś mężczyzna. Zasiadł z konia i spojrzał na mnie badawczo. Nie był zadowolony.
-Wuju to leśniczy o którym ci opowiadałam -ocho nie wiedzą kim jestem. Świetnie to mi ułatwi sprawę. Szybciej przybliże się do Iriny jako zwykły człowiek.
-Czego tu przyjechałeś? -trochę dziwnie się czuje jak parobek. A co tam nic nie tracę...chyba...hmm.... jestem ciekaw jak mnie przyjmie ten cały wujcio.
-Upolowałem zające, więc przywiozłem...
-Toż nie wiesz, że w tym lesie nie można polować
-Jestem leśniczych mogę polować ile chce -wuj spojrzał na mnie badawczo. Miałem wrażenie że jego wzrok przebija mnie na wylot. Cholera z tym gościem nie będzie łatwo.
-Irino dostaliśmy prezent trzeba ugościć tego pana -spojrzała na wuja zaskoczona. Ja również byłem zaskoczony. Byłem pewny, że mężczyzna zaraz pogoni mnie na cztery wiatry, a tu takie miłe zaskoczenie. Jestem ciekaw jak żyją inni ludzie. Nigdy nie miałem okazji to sprawdzić. Więc czeka mnie ciekawy dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top