Stary Król

Edward obudził się tuż nad ranem. Słyszał stłumione krzyki, lament, płacz i stukot. Jakby ktoś walił głową w mur. Leżał w łóżku. Nie chciało mu się wstawać. Głowa bolała po upojnej nocy. "Sprawdzę co się dzieje jak się wyśpie". Zasnął. Obudził się ponownie po paru godzinach. Słońce świeciło już wysoko. Wszystko go bolało. "Przez te nocne chałasy nie wyspałem się ". Wstał przyciągnął się kilka razy. Zawołał służbę i ubrał się.
-Czy słyszeliście w nocy jakieś chałasy?
-Nic nie słyszeliśmy Panie -no tak służba śpi w innym budynku. Poza tym wczoraj była impreza do samego rana, więc musieli być na nogach w głównej sali. Chałasy zaś były dziwnie dobierając z bocznych komnat moich braci. Edward ruszył w tamtą stronę. Długo nie szukał. Stanął jak wryty. Na posadzce leżała kobieta. "Kto to jest? " Podszedł bliżej. Twarz zakrywały włosy, a skrawki sukni z trudem przykrywały posiniaczone ciało. Edward kucnął nad ciałem i odchylił włosy.
-Boże to Izabela -Edward osłupiał. Jej twarz była tak spuchnięta, że ledwo ją poznał. Wyglądała jak po tygodniu ciężkich tortur. Chwycił ją w ramiona i poniósł do medyka.
-Boże co się stało? To nasza królowa !-medyk był w szoku. Odrazu przeszedł do oględzin.
-Nie wiem, mogę tylko się domyśleć. Żyje?
-Żyje. Jest nieprzytomna. Nie wiem czy wyzdrowieje. Wygląda jakby konie ją startowały. -kręcił głową
-Też tak uważam -wyszedł. Bez namysłu wpadł do komnaty Voka. Książę siedział przy oknie i pykał swoją fajkę.
-Coś ty zrobił ?
-O co ci chodzi? -Voku nawet nie spojrzał na Edwarda.
-Zatłukłeś swoją żonę. -Voku wstał podszedł do Edwarda i chwycił go za gardło. Przyduszając go do ściany. Edward zaczął się dusić.
-Słuchaj no szczylu. Wchodzisz do komnaty bez pukania i drzesz morde jak dziewka na straganie. Nie będę tobie się tłumaczył. Moja żona moja sprawa. Nie wtrącaj się bo cię zabije i w końcu będę mógł odebrać ci kamyczek. Za długo tak go już nosisz -puścił. Edward zwalił się na ziemię. Próbował złapać powietrze. Voku usiadł ponownie w oknie i kończył swoją fajkę.
-Pamiętaj, że teraz jestem twoim królem. Wynoś się.

-Panie wszędzie cię szukałem -Izaak podszedł do Edwarda. Książę siedział w ogrodzie zamyślony.
-Co się stało?
-Nie pytaj lepiej powiedz czy coś się dowiedziałeś.
-Przykro mi. Przeszukałem komnatę księcia Krisa. Nic nie znalazłem. Dowiedziałem się tylko, że często odwiedza starego króla.
-Ojca? -Edward spojrzał pytająco na Izaaka -Co on chce od niego.
Edward wstał.
-Chodź, zbyt długo unikam spotkania z ojcem muszę z nim porozmawiać.

Edward wszedł do komnaty. Było ciemno. Firany szczelnie zakrywały wszystkie okiennice. Pomieszczenie od wielu miesięcy nie było wietrzone. Śmierdziało moczem, gównem i padliną. Edward powstrzymywał się przed wymiotem. Podszedł do łóżka na którym leżał starzec. Mężczyzna spał.
-Ojcze -Edward podszedł i dotknął dłoń leżącego. Starzec raptem otworzył oczy. Wyszczerzył gały, próbował krzyczeć i szamotał się jakby był związany.
-Zostaw mnie! Nic więcej ci nie powiem!
-To ja Edward -król spojrzał na niego. Uspokoił się i wyszczerzył swój bez zębny uśmiech
-Edward ? To ty jeszcze żyjesz? - chrząknął, kaszlnął, pochylił się i wypluł flegme.
-Czemu miałbym nie żyć?
-Bo jesteś żałosny -Edward o mało nie parsknął śmiechem. "Kto tu jest żałosny popatrz na siebie"
-Jesteś słaby. Najsłabszy z moich synów. Matka twoja ciągle bredziła o miłości, o szacunku, o przyjaźni -zrobił minę jakby ktoś przed nim puścił pawia -kazałem ściąć jej łeb -uśmiechnął się -myślałem, że zmondrzejesz ale nic z tego. Dalej wolisz biegać po chaszczach i strzelać w ptaszki niż poczuć prawdziwą krew na ostrzu miecza -chrząknął, kaszlnął pochylił się i wypluł kolejną flegme. Na posadzce zrobiła się niewielka kałuża z wymiocin starca, która rozchodziła się po fudze jak rzeczka.
Edward obserwował to zjawisko w milczeniu. Stary król wydusił z siebie kolejne słowa.
-Czego chcesz?
-Chcę coś wiedzieć o gralu? -król zniósł się śmiechem. Rechotał tak mocno, że aż jego ciało dziwacznie podskakiwało. Raptem zaksztusił się zaczął znowu kaszleć, ksztusić się, schylił się i wypluł flegme.
-Kim ty jesteś żeby dowiedzieć się o największej tajemnicy -wrzasnął -spójrz!- król odkrył koc pokazując swoje chude nogi. Stopy były pokryte krwią. "Gdzie są palce? " Edward stał jak wryty.
-Twój brat mi to zrobił. Po ucinał mi wszystkie palce i nic mu nie powiedziałem. A ty tu tak sobie przychodzisz i oczekujesz ode mnie odpowiedzi.?!? -Edward milczał. Nie sądził, że jego bracia, są aż tak okrutni. Jeden omało nie zatłukł swoją żonę, a drugi torturuje własnego ojca. Czy on też jest taki okrutny?
-Hmmm....jednak zmieniłem zdanie -uśmiechnął się kpionco. Edward zgłupiał -jeśli dasz mi słowo, że mnie zabijesz
-Dobrze wiesz, że tego nie zrobie
-Dlatego jesteś już dla mnie trupem. Twoi bracia będą tańczyć nad twoim truchłem. Czekają tylko na moment i ten moment im podarowałem.
-Nie rozumiem
-Pojedziecie na wojne. Chce żebyście podbili Pagwe i przynieśli głowę króla.
-Nie możesz tego zrobić. Król oddał swoją córkę za żonę dla Voka. Dałeś mu słowo. ...
-Słuchaj no głupcze. Nie jestem już królem i moje słowo się nie liczy. Poza tym twoi bracia już szykują się na wojne i bardzo się z tego cieszą. Masz szansę. Na wojnie wszystko może się stać. Możesz zabić braci, przejąć wszystko i nikt tym się nie przejmie. Nikt nie będzie szukał winnego bo to wojna -raptem znowu zaczął ksztusić się, kaszleć pochylił głowę ale tym razem połknął flegme.
-Tego chcesz? Nic się nie liczy tylko zabijanie?
-A co ty do cholery myślałeś, że każdy po kawałku dostanie ziemie i będziecie rządzić wspólnie. I tak prędzej czy później się pozabijacie. To się nazywa zdrowa rywalizacja. Niech wygra najlepszy. Teraz zejdź mi z oczu głupcze.
Edward odwrócił się i wyszedł.
-Panie. ...-Izaak czekał przy drzwiach. Książę nie zatrzymał się. Chciał jak najszybciej wyjść z tego przeklętego miejsca.
-Miałeś rację niczego się nie dowiedziałem.
-Panie gdzie idziesz? -Izaak próbował dogonić Edwarda
-Na polowanie, a ty szykuj się na wojne
-Wojna? Z kim ?
-Ruszamy na Pagwe -Edward wsiadł na konia i odjechał

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top