Spotkanie

Irina przemywała dłoń wuja. Była mocno spuchnięta.
-Może trochę zaboleć- owinęła czystą szmatką -raczej nie jest złamana ale powinieneś bardziej uważać
-Głupio wyszło. Chciałem szybciej skończyć. Teraz to nie dam rady nawet utrzymać młota.
-To dobrze. Dzisiaj zostaniesz w domu- Irina zarzuciła na siebie płaszcz z kapturem
-A ty dokąd się wybierasz?
-Idę po zioła. Muszę zrobić tobie okład na opuchlizne
-Chyba nie chcesz iść do tego przeklętego lasu. To jest zbyt niebezpieczne. Jeśli ktoś cię tam zobaczy zabije... -z domu wybiegła Oli i mocno przytuliła się do Iriny
-Wuju nie martw się. Poradzę sobie- pogłaskała dziewczynkę po główce- przy okazji sprawdzę twoje klatki. Może udało się coś złapać i będziemy mieli mięso na obiad. Oli idź do taty. -dziewczynka przytuliła się do mężczyzny. Wuj milczał. Irina złapała za koszyk i ruszyła przed siebie.
Opuchlizna wuja nie była groźna. Nie chciała używać mocy w tak błachej sprawie. Odkąd uleczyła nogę Alana trzęsła się ze strachu. Bała się o swoich bliskich. "Czy kiedykolwiek będę mogła spać spokojnie?" Nie chciała spotkać znowu tych złych ludzi, którzy skrzywdzili moją rodzinę. Zamyśliła się. Nawet nie zauważyła jak dotarła do lasu. Las był przepiękny i ogromny. Budził lęki i pragnienia. Nie można było w nim przebywać. Zerwanie w nim chodźby dźbła trawy groziło powieszenie na targu dla gapiów ku przestrodze. A co mówiąc o próbie polowania. W okolicy ludzie byli bardzo biedni. Głód zmuszał do próby zdobycia coś do jedzenia. Wielu zostało zabitych przez leśniczych królewskich. Hmm.. zamyśliła się. Przecież przechodziła przez ten las wiele razy i ani razu nie spotkała tutaj nikogo. "Może w te okolicy nikt ze strażników się nie zapuszczał? W końcu las jest ogromny. " Spokojnie rozglądała się za klatkami wuja.

Tego dnia Edward postanowił, że będzie polował w innej części lasu. Nie zapuszczał się nigdy tak daleko. Dzisiaj pragnął uciec jak najdalej od przeklętego zamku. Nie był w najlepszym chmurze. Jeszcze jak na złość jego towarzysze śmiali się i opowiadali sobie kawały.
-No nie uwierzysz Stefan co mnie wczoraj spotkało w karczmie - śmiał się w niebo głosy. Edward spoglądał na nich z pogardą. "Szlak przez tych durniów dzisiaj nic nie upoluje."
-No gadaj Zbychu bo zaraz piękne ze śmiechu- "Z czego ten idiota się śmieje przecież jeszcze nic nie powiedział " Edward był coraz bardziej wkurzony. Brakowało iskry i zaraz wybuchnie.
-No to słuchaj. Do karczmy wlazła baba była taaaaaaaka gruba- pokazywał rękoma aż omało nie spadł z konia. -miała ze sobą taaaaakie widły.
-No i co dalej? -ponaglał Zbycha
-No co darła mordę Gdzie mój mąż? W karczmie wszyscy zamilkli. Nagle ktoś cichym głosem odzywa się Go tu nie ma a baba na to Jak go tu nie ma niech się pokaże a chłop mówi Jak go tu nie ma to jak ma się pokazać głupia babo
-No i co dalej
-No i ta baba wzięła te widły podbiegła do tego chłopa. Darła morde Ja ci dam głupią babe zapijaczony durniu. Ten uciekał przerażony jakby niedźwiedź go gonił.
-No i co dalej
-Eeee.. chłop potknął się o coś. Zwalił się na stół no i baba jak nie dźgneła mu w zadek.....Panie co robisz? -Edward chwycił chłopaka za nogę i powalił go na ziemię. Pozostali siedzieli na koniu osłupieni na niecodzienne zdarzenie.
-Co to do cholery jest?- Edward przyciągnął chłopaka po ziemi i przesunął jego twarz do jakiejś klatki zrobione z bambusa.
-Panie ja...-chłopak próbował się bronić
-Tak pilnujecie mój las! -Edward zaczął kopać chłopaka bez opamiętania. Pozostali próbowali go odciągnąć
-Panie, Panie ... -książę raptem się ocknął jakby ze snu. Stał i patrzył. Chłopak leżał i nie ruszał się. Twarz miał pokrytą krwią.
-Sprawcie czy żyje?
-Żyje -stali nad rannym i kręcili głowami. Pierwszy raz widzieli księcia w takiej wściekłości. Kiedy się odwrócili Edwarda już nie było. Książę wsiadł na konia i z mieczem w dłoni popedził za głosem. Słyszał wyraźnie jak ktoś przydzierał się przez gęstwiny. "Dopadne cię złodzieju". Po chwili zobaczył postać przemykającą między drzewami. Zszedł z konia. Trzymał miecz w ręku. Podbiegł najszybciej jak umiał. Chwycił postać za bark. Popchnął na drzewo i przyłożył miecz do szyji. "TO TY!" Zamarł. Przed nim stała przerażona Irina. Jej kaptur opadł na ramiona. A włosy przysłoniły jej lekko twarz. Był przy niej tak blisko, że czuł jej oddech. Wpatrywał się w jej oczy jak otępiały i nie wiedział co dalej ma robić. Nie spodziewał się, że ją znowu zobaczy. Opuścił miecz. "Co u licha ?" Spojrzał na kamień powieszony na swojej szyji. Zaczął się poruszać. Irina zorientowała się, że mężczyzna zajął się czym innym. Bez namysłu kopneła z całych sił młodzieńca prosto w przyrodzenie. W skoczyła na konia i ruszyła przed siebie. Książę zwinął się w kłębek i runął na ziemię.
Po pewnym czasie pojawili się leśnicy.
-Panie co się stało?- Edward siedział na ziemi. Milczał
-Panie gdzie twój koń? -zapytał drugi
-Uciekł -Edward wymamrotał. Jeden z mężczyzn z siadł z konia i podał lejec księciu.
-A gdzie złodziej?
-Uciekła -mężczyźni popatrzeli po sobie. "Baba wykiwała księcia i zabrała mu konia" Z trudem powstrzymywali się od śmiechu.

Irina dojechała do domu. Wuj wyszedł z domu i zdębiał. Dziewczyna płakała.
-Co się stało? Co to za koń?
-To koń leśniczego -szlochała- chciał mnie zabić.... musiałam uciekać.
-Ukradłaś mu konia! -wuj pobladł -Boże co teraz będzie? Toż nas wszystkich pozabijają -Irina jeszcze bardziej się rozpłakała.
-Wuju ja nie chciałam -mężczyzna przytulił dziewczynę
-Już dobrze dziecko. Uspokój się. Konia wstawimy do stajni, a jutro zobaczymy co dalej.

------------------
Ten rozdział dedykuje dla EdithBlackwell
dzięki tobie mam chęć dalej pisać 🤗. Dziękuję za fajny komentarz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top