IV
Anna weszła na bardzo zadbane podwórko. Wzdłuż ścieżki, prowadzącej do drzwi, "kwitły" różnokolorowe kwiaty. Oczywiście, wszystkie sztuczne.
"Na pewno, codziennie będę musiała wstawać skoro świt i odśnieżać jej ogród. Nie ma co! Wakacje idealne!"-pomyślała, stając w końcu przed drzwiami. Niezdecydowana, stanęła wpół kroku.
Wyciągnęła powoli rękę, z zamiarem naciśnięcia dzwonka, gdy drzwi niespodziewanie się otworzyły, o mało jej nie taranując.
Stanęła w nich dość wysoka kobieta, na oko sześćdziesięcioletnia, z nienagannie uczesanym, ciemnym kokiem, spiętym czymś na kształt chińskich pałeczek.
-Proszę wejdź, drogie dziecko. Nie wypada się tak czaić.-powiedziała.
Anna, wciągając za sobą bagaże, weszła do środka.
-Twój pokój jest na końcu korytarza po lewej. Kuchnia jest po prawej stronie od wejścia, zaraz za nią łazienka. Po drugiej salon i pokój gościnny. Obok Twojego pokoju jest biblioteka i kolejny pokój dla przyjezdnych. Teraz zostaw torby w swojej sypialni i przyjdź do pokoju gościnnego. Dziś tam zjemy obiad. Po tych słowach weszła do kuchni.
Dziewczyna udała się we wskazanym kierunku.
Jej pokój był dość ładny, utrzymany w kolorze żółtym. Pod oknem stało dwuosobowe łóżko z baldachimem. Było tam też biurko, na którym Anna postawiła swojego laptopa. Resztę walizek zostawiła pod dużą, dębową szafą i udała się na obiad.
Przy posiłku opowiedziała ciotce o sobie i dlaczego tu jest.
-Piękną mamy zimę tego lata, prawda?-zagaiła kobieta, gdy dziewczyna zakończyła opowieść.
-Trochę zaczyna mi to przeszkadzać, proszę Pani.-odpowiedziała, zgodnie z prawdą.
-Proszę, mów mi ciociu. Nazywam się Felicja Rutkowska. Wybacz moją oschłość. Po prostu nie mam doświadczenia z tak młodymi osobami. Nie mam własnych dzieci, spotykam się z młodzieżą naprawdę bardzo rzadko...Ale o tym ci opowiem innym razem. Możesz chodzić po całym domu i posesji. Do dyspozycji masz też obfitą bibliotekę, jednak ostrzegam-tu zawiesiła złowieszczo głos.-nie wchodź do działu IV. To nie książki dla Ciebie. Resztę możesz czytać ile chcesz. Dobrze, teraz idź rozejrzeć się po okolicy, a ja to posprzątam.
-Może cioci pomóc? -zaoferowała się Anna.
-Nie. Wyjdź na dwór. Dotlenisz się, dziś nie jest tak zimno. No, zmykaj.
Po czym przestała zwracać uwagę na nową podopieczną.
Cóż było robić? Anna, chcąc-nie chcąc, wyszła. Zwiedzenie podwórka zajęło jej piętnaście minut. Nie znalazła tam nic godnego uwagi, więc wzięła swoje łyżwy i udała się nad zamarzniętą rzekę, która płynęła kilkadziesiąt metrów od domu. Nie zauważyła, że śledzi ją para jasnobłękitnych oczu, należąca do rudowłosej Joan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top