5.

-Martwie się o nią-powiedziała i spojrzała na Lune. Była okryta od samych kostek, do prawie samego nosa. Jej oczy co jakiś czas leciutko mrugały.

-Pewnie znowu jej się TO śni-powiedziałam i spojrzałam na nią słabo-Pogadamy jak się obudzi.

Fioletowo włosa przytakneła i podeszła do szafy. Wyjeła z niej kilka ubrań i udała się do łazięki.

Gdy wyszła, wyglądała tak:

Teraz ja weszła do łazięki, wybierając wcześniej ubrania. Gdy wyszłam wyglądałam tak:

Gdy fioletowo włosa otwierała usta by coś powiedzieć, usłyszałyśmy pukanie do drzwi naszego pokoju. Spojrzałam pytająco na Belle, a ta na mnie.

Wkącu podeszłam do drzwi i otworzyłam je, a za nimi stała opiekunka i jakoś trzech chłopaków.

-O co Kaman?-zapytałam zimmo do kobiety. Ta pokazała ręką na tą trójkę.

-Macie gości-powiedziała gniewnym tonem i poszła. Spojrzałam pytająco na nich a oni na nas bez uczuć.

-Wchodzicie czy będziecie tu tak stać?-zapytała Bella. Weszłam do pokoju, a oni za mną. Usiałam obok Luny, tak aby jej nie budzić, a oni stali i patrzyli po sobie.

-Skąd was kojarzę-powiedział Bella. Przyjałam się im i odrazu mi coś zaświtało w głowe.

Podeszłam do swojego biurka i wyjełam z niego pistolety, i wymierzyłam w nich. Bella zrobiła to co ja. Obie czekałyśmy na dalszy rozwój wydarzeń.

-Czego chcecie-zapytała zimno Bella.

-Mamy interes-powiedział chłopak o czekoladowych włosach i tego samego koloru oczach.

-Niby jaki-zapytałam.

-Luna, Bella i Rose, tak zwane ,,Wzbogacone o morderstwo"-zacząchłopak w niebieskich oczach-Dołączycie do nas.

-Was, to znaczy do kogo-zapytałam.

-I skąd wiecie jak mamy na imie-zapytała Bella.

-Od Luny-powiedział ostatni koleś.

-Niby co odemnie wiecie-Zapytała zimno zielono oka.

Wszyscy spojrzeli na nią. Jej jaskrawe, zielone oczy, prawie płoneły wrogości. Sama jej mina wskazywała że zaraz rozpęta piekło.

-Powtarzam. Niby co odemnie wiecie-powiedziała poważnie, ale z grozą.

-Jak sama to ujełaś, jesteście Erihi die mutre-powiedział chłopak o czekoladowych włosach.

-Comme déjà, alors Enrichi de meutre et non ,,Erihi die mutre"-powiedziała a na naszych twarzach pojawiło się pytanie.

-Luna, ale po polsku też możesz-powiedziała Bella. Dziewczyna coś wymamrotała i wstała z łóżka i podeszła do szafy. Wyjeła z niej kilka ubrań i udała się do łazięki.

-Um... Co ona powiedziała?

-Skąd mamy wiedzieć?-Zapytała ironicznie Bella.

-Skoro wy wiecie jak mamy na imie, to jak wy macie?-zapytałam.

-Ja jestem Toby, ten to Masky, a tamten to Hoodie-powiedział chłopak.

-Dobra, a tak z innej beczki, po co wy tu, i skąd wiecie że my tu mieszkamy?-zapytała Bella.

-Idziecie z nami do rezydęcji, bo Slender chce wam dać propozycje i powiedział że was tu znajdziemy-powiedział Masky.

-Nie-odpowiedziałam razem z Bellą.

-Co nie?-zapytał Hoodie

-Nigdzie się nie wybieramy-powiedziała...

Pov. Luna

Weszłam do łazięki i zamknełm drzwi. Co ci idioci tu robią?

Zdjęłam z siebie koszule i ubrałam wcześniej wybrane ubrania. Spojrzałam na swoje ręce. Całe czerwone i odrapane. Założyłam sweter, wyglądam:

Wyszłam z pomieszczenia, kiedy Hoodie kączył swoją kwestię.

-Nigdzie się nie wybieramy-powiedziałam zimno. Widziałam jak Toby odwraca ode mnie wzrok zaruzowiony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top