Rozdział drugi

Rozdział drugi

- Hej, kochanie – blondyn nachylił się nad Rosą w stołówce, obdarowując ją delikatnym pocałunkiem w policzek, wiedząc, że niestosowne byłoby pocałowaniu ją w usta w szkole. Tym bardziej gdy tą placówką była uczelnia Stanford, jedna z najlepszych na świecie.

- Hej, William – Rosa uśmiechnęła się do niego delikatnie, gdy zajął miejsce obok niej. - Co tam?

- Wszystko w porządku, pomijając fakt, że zarwałem kolejną noc nad książkami - narzekał jej chłopak, mówiąc tym tonem głosu, który wskazywał na to, jakie najcięższe i najgorsze życie ma – Siedziałem nad tym referatem niemal do ranka.

- Wiesz, że on jest dopiero na piątek? - odezwała się Violet, po raz pierwszy od kiedy chłopak się do nich przysiadł.

- I? - zapytał William, kierując na nią całą swoją uwagę - Jest wtorek.

- Piątek w następnym tygodniu.

Rosa obserwowała tą wymianę zdań, wiedząc do czego jej przyjaciółka zmierza. William sam wyrządzał sobie ten natłok nauki, na siłę wyprzedzając każde zadania i uczyć się tematów, zanim były zrealizowane. Ta strategia była tak bezsensowna i tak naprawdę nie wyciągał prawie żadnych korzyści z takiego postępowania.

Ale oczywiście, musiał się użalać jak to on ma źle i sobie nie radzi.

- Cześć - tą ,,niesamowicie'' przyjemną wymianę zdań przerwał Miguel Upton, który przywitał się z trójką siedzącą przy stoliczku. Jednak szczególną uwagę poświęcił Violet, mierząc ją ciekawym i delikatnie nieśmiałym wzrokiem.

- Oo, Miguel – szatynka niemal idealnie udawała zainteresowanie i zachwycenie chłopakiem, jak robiła to już chyba sto razy gdy ją zaczepiał. Dziewczyna od dziecka chciała występować na scenie, a jej umiejętności aktorskie tylko potwierdzały, że może nie są to jedyne głupie dziecinne marzenia - W końcu się przydałeś... - mruknęła pod nosem, tak cicho, by nikt jej nie usłyszał.

To nie tak, że Violet jest niemiłą osobą czy cokolwiek takiego. Po prostu te monotonne podrywy skierowane do Viol przez Miguela stawały się już nudne. Clay, bo tak właśnie dziewczyna miała na nazwisko, oczekiwała od chłopaków pewności siebie i odwagi. A jeśli chłopak przez tak długi czas zatrzymał się na powitaniu i na ciągłych ukradkowych spojrzeniach, to Violet na pewno nie będzie próbować mu pomóc.

Jednak w tej sytuacji to zrobiła, wykorzystując uczucia chłopaka dla swoich korzyści.

- Usiądź - zaproponowała z uprzejmym uśmiechem.

Nie musiała nawet spojrzeć na parę siedzącą przed nią, by wiedzieć, że wpatrują się w nią z szokiem.

Jednak para oczu, która patrzyła na nią tak, jakby się przesłyszała, interesowała ją w tej chwili trochę bardziej.

- Żartujesz, tak? - powiedział Miguel z lekkim opóźnieniem, wciąż stojąc przed nią jak słup.

- Właśnie - potwierdzili jednocześnie William z Rosą. Mimo, że nie tworzyli idealnie dopasowanej pary, byli w tej sytuacje dopasowanie zdziwieni.

Violet jedynie położyła rękę na jego plecach, delikatnie popychając go na krzesło obok niej.

- Trochę stypa tak siedzieć tylko we trójkę w tłumie tylu ludzi, nie sądzisz? - zaczęła Clay, na potwierdzenie wskazując dłonią na tłum znajdujący się w tym samym pomieszczeniu. Miguel mógł jedynie rozejrzeć się po stołówce, tak jakby widział ją po raz pierwszy. Skinął głową, wciąż próbując wydusić z siebie jakieś słowo.

Chłopak po dobrej minucie otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu w tym pewna chwila, która ostatecznie zmieniła wszystko.

Tylko jeszcze wtedy nie zdawali sobie z tego sprawy.

Rosa w szoku wpatrywała się w swój poplamiony mundurek szkolny. Cały w odcieniu ciemnego różu. Nie musiała się zbyt długo domyślać, co jest tą substancją, gdy poczuła kwaśny zapach soku z buraków.

Nie wiedziała co się właśnie stało. Kto, jak, ani czemu to zrobił. Gdy po krótkiej chwili nieco się uspokoiła i postanowiła grać rolę opanowanej dziewczyny, zdała sobie sprawę, że nie usłyszała żadnych przeprosin od kogokolwiek kto to zrobił.

Zapewne miała jakiś skrytych wrogów, którzy nienawidzili jej przez tą jej ,,idealność'', ale nigdy nie pomyślałaby, że ktokolwiek z nich byłoby w stanie naumyślnie wylać na jej uniform sok z buraków, który bardzo trudno jest domyć.

W końcu odwróciła się do winowajcy tego całego zamieszania.

Jej wzrok padł na wysokiego bruneta, który bez żadnej emocji wpatrywał się w jej całe poplamione ubranie.

Mogła nawet przysiąc, że nieznajomy sprowadził swój wzrok ku jej...

- Ty idioto! - wykrzyknęła na całą salę z ogromnym oburzeniem. Jeśli do tamtej pory ktoś nie oglądał tego zamieszania, teraz na pewno to zrobił.

Twarz bruneta wykrzywiła jego ostre rysy twarzy w krzywy, jednostronny uśmiech.

- Sorki ślicznotko - powiedział sarkastycznym głosem, a ona spojrzała na niego z jeszcze większym obrzydzeniem. Nie dość, że wciąż nie okazywał skruchy z powodu tego, co zrobił, to jeszcze miał tupet tak się do niej odzywać!

- Skąd ty się w ogóle urwałeś?! - wrzasnęła, czując jeszcze bardziej narastającą złość. Jeśli to oczywiście w ogóle możliwe.

- Oh Colton... - westchnął Miguel, przypominając tym samym Rosie o obecności ludzi z tego stolika.

- Wy się znacie? - odezwała się z niedowierzaniem Violet, wciąż analizując sytuację. Była oczywiście przejęta stanem przyjaciółki, ale musiała powstrzymywać się przed parsknięciem śmiechem.

- Jesteśmy przyjaciółmi... - wyznał Miguel, wciąż wbijając w bruneta pełne wyrzutów spojrzenie, czym ten drugi oczywiście się nie przejął. Zamierzał więc zaangażować się w spokojne wyjaśnienie spraw – Colton, to jest Rosa - wskazał uspokajająco dziewczynę, która na sekundę skierowała swoje zimne spojrzenie na niego. Musiał przyznać, dostał gęsiej skórki - Dziewczyna na którą przypadkowo właśnie wylałeś sok. Nie sądzisz, że należą się jej przynajmniej krótkie przeprosiny?

- On ma 5 lat czy ile, że musisz mu to wszystko po kolei tłumaczyć? - spytał zirytowany zajściem William, a Violet mimo, że uważała, że żarty chłopaka jej przyjaciółki są całkowicie sztywniackie i nieśmieszne, poczuła, że dostaje drgawek od powstrzymywanego śmiechu.

- A ty?! - Rosa skierowała teraz złość na swojego chłopaka, który podniósł dłonie w znaku obrony - Zapomniałeś o czymś?! Zapomniałeś, że jako mój chłopak powinieneś wstać i przyłożyć dupkom którzy się do mnie dostawiają?!

- Sądzę, że pobicie jakiegoś kolesia lub prowadzenie z nim niekulturalnej rozmowy na widoku wszystkich ludzi nie jest warte niszczenia własnego imienia - wyjaśnił z stoickim spokojem William. - Więc sama musisz załatwiać i przykładać dupkom, którzy się do ciebie dostawiają.

- Wciąż tu jestem. Tak tylko przypominam, jak coś – Colton przypomniał o swojej obecności, wciąż podśmiewając się z irracjonalnego zachowania dziewczyny – Kolor na twojej bluzce pasuję ci do imienia, nie sądzisz, że należą się mi podziękowania za tak kreatywny pomysł? - chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, dumny ze własnego żartu.

Miguel wewnętrznie stwierdził, że nadszedł koniec tej nieprzyjemnej konwersacji. Postawił jej kres, wstając, i biorąc Coltona za ramię, robiąc przysługę całej trójce. Nawet Violet, bo miała wrażenie, że udusiła by się z braku powietrza jeśli powstrzymywałaby śmiech jeszcze minutę dłużej.

- Wybacz, Rosa - przeprosił ją za przyjaciela Miguel, uśmiechając się do niej ze współczuciem i bezprzyczynowym poczuciem winy - Naprawdę, przykro mi, że to tak wyszło.

Rosa jedynie skinęła głową, wciąż wtapiając swój zabijający wzrok w zadowolonego z siebie bruneta.

Nastąpiła długa cisza, a ludzie obserwujący zamieszanie, wrócili już do swoich zajęć, stwierdzając, że już nie ma co oglądać.

- Dam ci swoją bluzę - pierwszy odezwał się William, a jego propozycja w końcu się na coś przydała. Skinęła głową, jeszcze nie ruszając się z miejsca, by zmienić ubrania.

Przez to nastała kolejna, niesamowicie niezręczna i niepokojąca cisza.

Jednak kolejne słowa, które się pojawiły, były gorsze niż ta cisza.

- Przystojny, co nie?

Typowa Violet. Rosa czasami nie mogła uwierzyć jak bardzo dziewczyna miała zły gust do chłopaków.

Nie wiedziała jednak, że już niedługo przekona się, że nie jest aż taki zły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top