1. Matczyne oczekiwania


– Witaj, nowy dniu – powiedziałam do siebie, ziewając i przeciągając się po około ośmiu godzinach snu.

"Bądź znośny" – dodałam w myślach, wstając już z łóżka. Ciężko było przewidzieć, jakie przygody spotkają mnie akurat w ciągu najbliższej doby, ale wiedziałam, że na pewno przynajmniej połowa z niej będzie pracowita. W końcu to właśnie od pracy zaczynał się mój każdy nieweekenowy dzień. Tak już było od dobrych kilku lat, odkąd skończyłam studia. 

Szklanka wody na rozbudzenie, prysznic, makeup, stworzenie outfitu, śniadanie, dawka witamin, kawa – czynności, które wykonywałam już z automatu, zanim wchodziłam w bajkowy, śnieżnobiały świat, odwiedzany przez każdą, planującą w krótce wejść na nową drogę życia, kobietę. Ja na razie nie planowałam... Stałam na początku tej dróżki, przy zamkniętej bramce, przyglądałam się innym dziewczynom, które przystawały przy mnie, wybierając tę najważniejszą kreację i dodatki, dzieliły się emocjami, a potem gotowe otwierały furtkę i szły ku świeżemu etapowi, zwanemu małżeństwem. 

Miałam w małym paluszku aktualne trendy w tej branży, zarówno ubraniowe jak i te dotyczące organizacji przyjęć – to przez częste rozmowy z podekscytowanymi klientkami. Wiedziałam, jakie obawy im towarzyszyły, o co podczas przygotowań kłóciły się z partnerami, w czym przeszkadzała przyszła teściowa, jakie wizje narzucała matka. Przez przebywanie wśród wielu przepięknych białych kreacji, miałam okazję wypatrzyć idealnej dla siebie. I tak też się stało – byłam pewna, jaki krój sukienki wybrałabym na ten wyjątkowy dzień. W nastoletnich latach wymarzyłam sobie nawet kolorystkę dekoracji, którą cieszyłabym oko na przyjęciu weselnym. 

Krótko mówiąc – mentalnie i materialnie byłam niemal gotowa, aby wyjść za mąż nawet za miesiąc. Niestety brakowało najważniejszego elementu, dzięki któremu wspomniane wcześniej kobiety, pokonywały wejście na nową drogę, która dla mnie pozostawała zamknięta. Mianowicie mężczyzny. Jedna kwestia, ale tak naprawdę najistotniejsza. Byłam singielką i w najbliższym czasie nie zapowiadało się, żebym miała włożyć na palec obrączkę. 

I nie, mój status nie wynikał z tego, że w ferworze marzeń o tym, jak miałby wyglądać ten jedyny, idealny dzień, zapomniałam o tym, że muszę mieć go z kim spędzić. Wręcz przeciwnie – wizje o chłopaku snułam nawet częściej niż o wszystkich tych pobocznych aspektach. Niestety świat wyobraźni nie pokrywał się z tym realnym, gdyż nie znalazłam dotąd mężczyzny, z którym chciałabym stanąć na ślubnym kobiercu. 

A może i znalazłam, ale... 

Pii-piiip! 

Głośny klakson wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się gwałtownie w stronę, z której dochodził dźwięk i spostrzegłam, że kierowca w czarnym aucie trąbił na kobietę, poruszającą się jednośladem trochę za bardzo na środku pasa jezdni. Odetchnęłam z ulgą, że mnie ominęło poranne rozkojarzenie i nie to ja podążałam trasą, na której nie powinnam się znaleźć. 

Szłam za to jednym z nowojorskich chodników, wdychając jeszcze dość rześkie letnie powietrze. Zmierzałam na metro, które miało mnie dowieść na piątą aleję na Manhattanie. To właśnie tam znajdował się salon sukien ślubnych, w którym pracowałam. 

Po kilkunastominutowej przejażdżce stałam już przed, robiącą spore wrażenie, witryną, która miała być najważniejszą wizytówką tego miejsca i w mojej opinii zdecydowanie sprostała tym wymaganiom. Pociągnęłam za masywną klamkę i znalazłam się w bajecznym miejscu, w którym przeważał najbardziej niewinny i czysty kolor ze wszystkich istniejących na świecie, symbolizujący nowy początek. 

Uwielbiałam tę pracę. Moja romantyczna dusza była usatysfakcjonowana, mogąc czerpać energię z miejsca, które istniało dzięki miłości i szczęściu, przychodzących do nas kobiet. W końcu gdyby nie ich udane związki, te pomieszczenie nie miałoby racji bytu. Mogłoby się wydawać, iż zazdrościłam im, że posiadały to, o czym ja marzyłam, ale zupełnie tak nie było. Ich radość to dowód na to, że istniały przypadki, w których dwójka osób traktowała siebie nawzajem poważnie i chciała przypieczętować uczucie. Ponadto kochałam modę, obsługiwanie klientów, doradzanie i wspieranie ich, a potem obserwowanie na twarzach zadowolenia. Spełniałam się w tym zawodzie, więc choćbym do końca życia miała być panną, nigdy z tego powodu nie zmieniłabym profesji, mimo że ta praca – jak każda inna – posiadała też trochę minusów. 

— Do grobu mnie on wprowadzi kiedyś, przysięgam! — Od wejścia usłyszałam donośny, podirytowany damski głos. 

No właśnie... To był jeden ze wspomnianych minusów. Gisele O'Connor – średniego wieku właścicielka salonu sukien ślubnych "Jak z Bajki", a co za tym idzie – moja szefowa. To postać barwna, którą łatwo można było wyprowadzić z równowagi, a wtedy nie kryła swojego temperamentu, kąsając słowami niczym żmija. Posiadała też jednak drugą twarz, bardziej potulną, zarezerwowaną nie tylko dla klientów, ale także dla pracownic. Bywały dni, gdy miała naprawdę dobry humor i nasze rozświetlone już miejsce pracy, dopełniała jeszcze swoim lśniącym uśmiechem. Natury jednak nie dało się oszukać, tak więc dyktatorski charakter szefowej, połączony z silną potrzebą, aby wszystko wyglądało tak, jak sobie zaplanowała, statystycznie ujawniał się częściej. Miałam poczucie, że w tej surowej roli czuła się jak ryba w wodzie, dlatego codziennie musiała pokazać swoją wyższość na różne sposoby i to jej wychodziło. Już sam sposób bycia Gisele i styl ubioru zapewne budziły respekt u osób, które nie znały jej tak dobrze jak ja. Bo przez kilka lat współpracy z nią, nauczyłam się nie brać do siebie kąśliwych uwag rzucanych mimochodem, czy nawet wprost. 

Tego dnia w dopasowanym, eleganckim, beżowym garniturze prezentowała się dość łagodnie, jednak z bliska można było dostrzec dwa wgłębienia między brwiami, które wynikły z marszczenia ich. Do tego ten pretensjonalny ton i już wiedziałam, że poranek dla pani O'Connor przyniósł jakieś faktyczne lub wyimaginowane problemy.

— Przez dziewięć miesięcy pod sercem nosiłam, w mękach rodziłam, wstawałam w nocy, gdy tylko mnie potrzebował, tuliłam, śpiewałam do snu, broniłam go w szkole, a teraz, gdy matka potrzebuje pomocy, to nie może na nią liczyć. — Rozkręcała się w swojej złości coraz bardziej, gdy zobaczyła, że jestem w pobliżu i jej słowa nie zostają puszczone na wiatr. 

— Coś się stało? — spytałam retorycznie, ponieważ nie wiedziałam, jak ujarzmić kobietę, w której buzowały nerwy. Podejrzewałam też niestety, że źródłem problemu był jej syn, co stawiało sytuację w jeszcze gorszym położeniu. 

— Stało się. Od pół godziny dzwonię do Cedrica, a ten nie odbiera. Przecież miał dzisiaj odebrać od Clarke&Harris nową kolekcję obuwia. Piękne, połyskujące sandałki na obcasie kitten heels! — wyjaśniła niemniej emocjonalnie niż wcześniej. — Oni nie będą czekali na niego cały dzień. Nie toleruję takiego nieprofesjonalizmu ze strony mojego syna... 

— Może w takim razie ja po nie pojadę? — Zaproponowałam, chcąc jakoś załagodzić sytuację. Nieczęsto dostawałam tego typu zadania, ale czułam, że może właśnie takiej pomocy oczekuje pani Gisele. 

— Ty zajmij się swoimi obowiązkami. Zaraz ma przyjść klientka, której zwężaliśmy sukienkę z koronką w stylu syrenki — oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu. 

No cóż... To tyle z mojej dobroduszności i chęci szukania rozwiązań w sytuacji kryzysowej. 

Czym prędzej wyciągnęłam z torebki swojego smartfona z zamiarem napisania wiadomości. 

Ja: Cedric, Twoja mama jest na Ciebie wściekła. Podobno miałeś dziś jechać po nowe obuwie. Podejrzewam, że jeszcze śpisz, więc uprzedzam, że gdy wrócisz do świata żywych, czeka Cię niezła przeprawa. 

Kliknęłam "wyślij". Ostrzeżenie Cedrica przed wściekłą matką, to jedyne, co mogłam w tym momencie zrobić. Jeśli o takiej godzinie nie odbierał telefonu, znaczyło to, że najpewniej poprzedniego wieczoru imprezował z kolegami w klubie i wrócił późno w nocy. Widząc kilkadziesiąt nieodebranych połączeń od Gisele, na pewno byłby zdezorientowany, co tylko przedłużyłoby rodzinną kłótnię. Moje ostrzeżenie mogło naprowadzić go na właściwe tory, a co dalej zrobi, to już jego decyzja. Miałam tylko nadzieję, że wykaże się odpowiedzialnością...

Jakiś czas później stałam już za kontuarem, przy którym chwilę wcześniej obsługiwałam klientkę, dokonującą zakupu sukienki w stylu syrenki, gdy do salonu wkroczył mężczyzna z nieco zmierzwioną blond czupryną, w białej koszulce polo i ciemnych spodenkach do kolan. 

Już miałam się z nim przywitać, gdy ubiegła mnie Gisele, wychodząca z zaplecza, jeszcze zanim chłopak zdążył zamknąć za sobą drzwi. Chyba tylko czekała, aż zaszczyci ją swoją obecnością, aby kontynuować monolog z wyrzutami, jakie do niego miała. Zostałam więc na swoim miejscu, z misją bycia niezauważoną, aby nie musieć brać udziału w tym konflikcie. 

— Witaj, synu. Wypocząłeś już na tyle, że jesteś w nastroju spełnić obowiązki, o które cię prosiłam? — Ton pani O'Connor był na tyle zdecydowany i przesiąknięty złością, że obawiałam się, iż Cedric będzie przez najbliższe siedem dni wysłuchiwał o niedyspozycji, którą miał na początku tygodnia. 

— Mamo, przecież wiesz, że nie zrobiłem tego specjalnie. Mam małą obsuwę, ale to nic, przecież jeszcze cały dzień przed nami — odpowiedział Cedric, opierając się jedną ręką o drewniany regał, podczas gdy drugą położył sobie na biodrze. 

Był mocno wyluzowany, jak na to, że rozmawiał ze zirytowaną do granic możliwości matką, a jego "mała obsuwa" wynosiła prawie dwie godziny, co zanotowałam włączając wyświetlacz smartfona. Pracę zaczęłam prawie godzinę temu, a Gisele próbowała się dodzwonić do niego już wcześniej, więc spóźnienie blondyna było kolosalne. 

— Cały dzień?! O ósmej miałeś być w salonie, a nie można się było do ciebie dodzwonić. Ja przez ciebie interes stracę! Mówiłam ostatnio cioci Hedwig i Araceli, jak mój Cedric wyrósł na odpowiedzialnego chłopaka, zawsze mogę liczyć na jego pomoc... A ty co? Przy pierwszej okazji zaprzeczasz moim szczerym słowom, bo naprawdę z całego serca cię chwaliłam! 

— Przepraszam, mamuś. Trochę z chłopakami wczoraj poimprezowaliśmy. Należało nam się. — Próbował się tłumaczyć, chociaż zarówno ja, jak i Gisele dobrze wiedziałyśmy, że popijawki w klubach należały mu się ostatnio jakoś za często. 

Zamiast jednak krzyczeć, co nigdy nie przynosiły poprawy, a jedynie pogłębiało konflikt, ja na miejscu matki Cedrica, zagłębiłabym się w problem, który na pewno nie pojawił się z nikąd. 

— Ciągle się bawisz na imprezach, a stara matka musi sobie radzić ze wszystkim sama. Nie dziwię się, że nie masz narzeczonej, gdy w głowie ci zupełnie niepotrzebne aktywności, zamiast zacząć układać sobie życie. — Brnęła dalej, a ja wbiłam wzrok w, stojącego przede mną, laptopa, czując, że rozmowa schodziła na niebezpieczne tory i to w dodatku takie, które znacznie odbiegały od źródła kłótni. 

— Przecież już mamusię przeprosiłem, więc czemu mama znowu zaczyna... — Cedric przestąpił z nogi na nogę, przeczesując dłonią włosy, co pokazywało jego zniecierpliwienie i przesyt całą tą rozmową. 

— Zaczynam, bo jako twoja matka mam prawo zwrócić ci uwagę, gdy twoje zachowanie odbiega od poprawnego. Ale ja cię sprowadzę na dobrą drogę! Znajdę ci żonę i zaczniesz prowadzić odpowiedzialne życie — oznajmiła dziarsko. 

Westchnęłam cicho, mając dość krzyków. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłam, że wywiąże się z tego tak poważna wymiana zdań, zahaczająca o delikatnie kwestie. 

Jasne, wiedziałam doskonale, że w ostatnim czasie Cedric odkładał na dalszy plan wszystko, co związane z pracą i dorosłością, a za priorytet postawił sobie życie towarzyskie, kluby, alkohol i beztroskę. Aczkolwiek nie wiem, czy sama na jego miejscu nie miałabym już dość, gdyby moja mama ciągle wspominała o małżeństwie. Cedric nie był święty – to trzeba przyzna, ale Gisele miała ogromne zboczenie zawodowe, które objawiało się usilnym dobieraniem ludzi w pary. Nie posiadała umiejętności oddzielenia pracy od życia prywatnego. W salonie sukien ślubnych ciągle widywała uszczęśliwione kobiety, lub nawet przyszłe panny młode wraz z partnerami, którym pomagała dopełnić w szczegóły ich zbliżający się wyjątkowy dzień. Przesiąknęła światem związkowym, zapominając, że po planecie chodzili też single i to wcale nie byli ludzie gorszej rangi. 

— Zrozum, że wzięcie ślubu to nie największe osiągnięcie życiowe. Nawet powiem więcej! To jakiś tam dodatek do związku, ale nie będziesz mi mówić, że stając przed księdzem w tych wszystkich strojach, dokonują się jakieś mistyczne zjawiska i ludzie nagle stają się lepsi niż do tej pory, z dnia na dzień dojrzewają, a małżeństwo będzie trwało na wieki wieków. Żyjesz w jakiejś bajce — prychnął na koniec. 

Cóż... Ujął to fenomenalnie. 

Mimo, iż sama w przyszłości chętnie wyszłabym za mąż, wiedziałam doskonale, że nie stanowiło to gwarancji na dzielenie ze sobą codzienności aż po grób. Wiele może się na małżeńskiej drodze przecież wydarzyć. A już na pewno założenie obrączki nie zmieniało charakteru i upodobań ludzi. Osoba, która – w momencie stawania na kobiercu – posiadała osobowość narcystyczną, po wszystkim nadal będzie ją miała. Człowiek przed ślubem skłonny do zdrady, po ceremonii prędzej czy później i tak może jej dokonać. Tak więc podpisywałam się obiema rękoma pod słowami Cedrica.

— Mówisz jak ojciec. On też był przeciwny instytucji małżeństwa, a zaszłam w ciążę i nie miał wyjścia. Musieliśmy wziąć ślub, żeby dobrze to wszystko wyglądało w oczach rodziny i znajomych — kontynuowała, niezrażona solidnymi argumentami syna, dzieląc się przy tym swoją własną historią, pokazująca, że do tej pory praktycznie zawsze stawiała na swoim, w dodatku napędzana mottem "co ludzie powiedzą". — Nie chcę wróżyć, ale u ciebie sytuacja może być bardzo podobna... 

— No tak, bo ty wszystko wiesz najlepiej. — Przewrócił oczami Cedric. — Pozwól, że przez swoje życie przejdę na własnych zasadach — odparł kategorycznie.

— Swoich trzech synów już ożeniłam i mają szczęśliwe rodziny, więc chyba rzeczywiście wiem, co dobre dla moich dzieci — odpowiedziała niby ironicznie, ale miałam przeczucie, że w głębi serca rzeczywiście uważa się za nieomylną.

— Właśnie chodzi o to, że ja nie chcę żyć pod takim pantoflem jak oni. Tak się składa, mamusiu, że żony moich braci zrobiły z nich mięczaków, tak jak ty z ojca.

— O nie, mój drogi, tak rozmawiać nie będziemy. Miej szacunek dla matki, nie tak cię wychowałam. — Gisele użyła tradycyjnego dla każdego rodziciela sformułowania, po które sięgał, gdy brakowało już argumentów. Przy tym pogroziła palcem, jednakże zapomniała, że jej syn nie miał już dziesięciu lat i, biorąc pod uwagę jego buntowniczą naturę, słowa i gesty matki w żadnym stopniu go nie ruszą.

— Owszem, chciałaś mnie wychować na pantofla, lecz ci to nie wyszło i warto się z tym pogodzić, bo stan rzeczy się już nie zmieni. — Brnął dalej blondyn, a mnie przeszły ciarki. W tej zaciętej rozmowie jedna osoba powinna ustąpić, ponieważ inaczej konflikt się tylko pogłębi. W myślach wysyłałam Cedricowi przekaz, aby dał sobie spokój, mając nadzieję, że jakoś magicznie dotrze do jego umysłu i zaskoczy mnie oraz Gisele swoim opanowaniem. — Mam w sobie wielkie pokłady szacunku, ale tylko wtedy, gdy druga osoba wykazuje się tym samym. A dzisiaj, musisz sama przyznać, od kiedy tylko przekroczyłem próg tego twojego wyimaginowanego świata, jestem ciągle atakowany — dodał, zataczając głową koło przy słowach o jej iluzorycznym otoczeniu, jakim nazwał salon sukien ślubnych.

— Przykro mi, że atakiem nazywasz próbę zmienienia twojego nieodpowiedzialnego życia na takie, które ma jasny cel i misję.

— Cel wzięcia ślubu z twoją młodszą kopią, którą sama dla mnie wybierzesz, i misję jak najszybszego rozwiedzenia się z kobietą, która w żadnym stopniu nie jest do mnie dopasowana? To rzeczywiście powinienem być ci dozgonnie wdzięczny.

Kąśliwe słowa Cedrica wbijały tysiące szpilek w Gisele, która zmrużyła swoje błękitne oczy, przybierające zapewne odcień wzburzonego morza podczas burzy. Rozumiałam złość blondyna, oczywiście była ona uzasadniona, ale po jego ostatnich zdaniach sama miałam ochotę interweniować i przetłumaczyć mu, że kontynuowanie tej rozmowy nie miało sensu.

A może i miało... Ale nie w takich okolicznościach. Stojąc tam, byłam już niemal sparaliżowana, nie wiedząc, czy powinnam udać się na zaplecze, czy zostać grzecznie za kontuarem, a może jednak odezwać się, jako osoba mająca dystans do zaistniałej sytuacji. Zdecydowanie taka rodzinna kłótnia powinna odbywać się w miejscu bardziej ustronnym niż salon, w którym byłam ja i w każdej chwili mogły pojawić się też klientki.

— Jakoś żaden z twoich braci nie myśli o rozwodzie, więc nie zrobiłam im krzywdy.

— Jak zwykle ograniczasz się do swojego wąskiego światka, w którym wszystko poszło po twojej myśli. A zastanawiałaś się, ile z tych kobiet, które kupowały u ciebie suknie i miały takie same fantazje o życiu, jak ty, są już szczęśliwymi rozwódkami?

Uśmiechnęłam się dyskretnie, bo Cedric ponownie trafił w sedno. Gisele O'Connor patrzyła na świat z pewną naiwnością, a być może był to po prostu schemat myślenia z dawnych czasów, gdy to pary brały ślub i były ze sobą rzeczywiście aż po grób, ponieważ rozwód był wielkim wstydem i porażką, z której – w ich mniemaniu – nie dało się już wykaraskać.

Czasy diametralnie się zmieniły i dziś coraz mniej osób praktykowało tkwienie w małżeństwie, gdy coś w nim nie funkcjonowało tak, jak powinno.

— Nie rozumiem, synu, dlaczego zakładasz najgorsze scenariusze. Przecież o wiele lepiej żyje się, myśląc pozytywnie i w ten sposób przyciągając do siebie szczęście — odpowiedziała Gisele, tonem kobiety doświadczonej i znającej doskonale techniki budowania idealnej codzienności, bogatej w spokój, miłość i dostatek.

— Dokładnie tak robię, mamuś. Jestem szczęśliwym singlem, bo myślę optymistycznie, unikam toksyczności i dyktatury, wziętej ze stanu wojennego — oznajmił już rozbawiony i zarazem znudzony ostatnimi kilkunastoma minutami.

Spojrzał przy tym na mnie z charakterystycznym uśmiechem, w którym jeden z kącików jego ust unosił się bardziej niż drugi. Odwzajemniłam go, ciesząc się, że wreszcie zostałam zauważona, bo powoli zaczynałam się czuć jak zjawa, która obserwowała ich z boku.

Przeniosłam wzrok na Gisele, zwróconą do mnie plecami, a następnie ponownie na Cedrica, kręcąc przy tym głową z błagalną miną, aby przerwał już tę słowną wojnę. W odpowiedzi mrugnął do mnie okiem.

— To teraz zaczniemy rozmowę o pracy, bo jeszcze niedawno twierdziłaś, że goni nas czas, albo ja się stąd zawijam, szukać szczęścia w mojej szafce pod telewizorem. Tam czekają na mnie procenty – zawsze wierne i oddane — powiedział, w pewnym sensie spełniając moją prośbę, aczkolwiek zacisnęłam zęby na te słowa. Wzmianka o alkoholu ani trochę mi się nie podobała z racji tego, że to głównie te trunki wywołały całe zamieszanie.

— Masz ty szczęście, że Bella ma innego mężczyznę, bo w innym wypadku byłbyś już z nią po ślubie! — krzyknęła na podsumowanie kłótni, tak jakby jeszcze niewystarczająco mocno zasugerowała, że jest w stanie zrobić wiele, aby jej syn jak najszybciej miał żonę. — Zajmowałbyś się dziećmi i ich butelkami z mlekiem, a nie przechylał kolejne butle whisky.

— Tak, tak... Wszyscy ogromnie żałujemy, że do tego nie doszło — rzucił ironicznie. — Podaj wreszcie ten adres i skończ już robić mi czarny PR — dodał.

Westchnęłam. Niby Cedric odpuścił, robiąc coś w kierunku zakończenia sporu, aczkolwiek zrobił to w taki sposób, że Gisele nie była udobruchana wystarczająco i obawiałam się, że ten bogaty w negatywne emocje poranek będzie rzutował na cały dzień, a co za tym idzie – pozostanie mi wysłuchiwać czepialskich uwag. W końcu jeśli szefowa nie będzie już mogła wbijać szpilek synowi, następna do odstrzału w kolejce stałam ja... 

______________________________________________

Witajcie, drodzy czytelnicy!
Czuję wielką ekscytację w związku z tym, że wreszcie mogliście przeczytać mój pierwszy rozdział książki pt. "Wyśniony narzeczony" 💝. Jest to powieść z serii "Jak z Bajki". Drugi tytuł brzmi "Wymyślony narzeczony" i ta historia pisana jest przez Sonreir_K 💘. Ją również możecie już znaleźć na profilu, więc koniecznie zajrzyjcie, bo ta fabuła wciaga!

Oczywiście dajcie znać w komentarzach, co sądzicie o moim pierwszym rozdziale, jakie emocje wywołał w Was Cedric oraz Gisele i czy już choć troszkę polubiliście Mirellę 🥰.

Ściskam, Cytrynowa12 💛

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top