Wyścig 41
2 września 2023
Hugo miał wrażenie, że leciał. Odbijał się od ścian korytarzy i nie czuł żadnego bólu. Nogi nie dotykały podłogi, a każdy krok nie wymagał od niego żadnego wysiłku, jakby grawitacja nie istniała. Hugo miał ochotę się roześmiać ze szczęścia i zacząć tańczyć. Korytarze szkoły były opustoszałe, a słońce przebijało się mocno przez szyby dużych okien.
– Hugo, kumplu miałeś się rozpakowywać, a nie lenić.
Z tego sennego półsnu wyrwał go głos Jacksona – jednego z jego współlokatorów w dormitorium. Chłopak miał rację – Hugo ambitnie postanowił sobie, że od razu po śniadaniu, rozpakuje cały kufer, żeby nie było tak jak w poprzednich latach, gdzie młody Weasley przez prawie trzy miesiące miał wszystkie swoje rzeczy w kufrze i żył typowo na walizkach.
– Nie śpię – odpowiedział sennie Hugo. – Oglądam swoje powieki.
W odpowiedzi usłyszał tylko śmiech Jacksona. Hugo sam delikatnie uniósł kącik ust.
– Idziesz ze mną do Pokoju Wspólnego? Lily zbiera grupę do grania w Eksplodującego Durnia, dołączysz?
Hugo podniósł się z łóżka i zerknął na Jacksona, który stał w drzwiach do ich dormitorium. Blondwłosy chłopak miał na twarzy szeroki uśmiech, a w ręku karty do gry, którymi machał jakby drażniąc się z Weasley'em.
Rudzielec nie za bardzo wiedział czy ma ochotę zejść na dół. Nie czuł się zbyt dobrze, ale z drugiej strony, zajęcia jeszcze się nie zaczęły i mieli czas by cieszyć się ostatnimi wolnymi chwilami. A Hugonowi po tych wakacjach, brakowało momentów, które nie wymagały od niego zbyt wiele.
Dlatego szedł za Jacksonem po krętych schodach wprost do głośnego Pokoju Wspólnego i szykował się na to, że pewnie przegra każdą kolejkę, bo był fatalnym graczem w Eksplodującego Durnia.
***
Cynthia się denerwowała. Sama nie miała pojęcia dlaczego, ale ich nowy Opiekun Domu przyprawiał ją o dreszcze. Reszta ich rocznika – a nawet wszyscy Ślizgoni – byli podekscytowani przez to co się stało rano. Zobaczenie pieczęci rodu, który podobno przestał istnieć i obrósł wręcz w jakiś mit, tylko napędzał teorie wychowanków domu Węża.
Greengrass stała oparta o ścianę i przyglądała się reszcie uczniom z siódmego roku, którzy powoli zbierali się przed gabinetem pana McKendall. Wszyscy byli ubrani w normalne ubrania, a nie mundurki, ale każdy był ubrany z klasą i poczuciem stylu. Cynthia w swojej czarnej obcisłej sukience i długiej marynarce nie odstawała za bardzo od reszty grupy.
– Hej, piękna o kim tak rozmyślasz?
Cynthia wzdrygnęła się zaskoczona. Nie spodziewała się tutaj Anthony'ego. Zabini był przecież Krukonem i nie powinien nawet wiedzieć, że Ślizgoni mają teraz jaieś spotkanie z Opiekunem Domu.
– O tym jak cię zabić, Zabini – odpowiedziała bez namysłu. Mimo jej groźnego tonu na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Odwróciła się w stronę chłopaka i zlustrowała go od dołu do góry. Był ubrany w to samo co kiedyś w kawiarni i to spowodowało, że Cynthia przypomniała sobie co wtedy między nimi się zadziało. Skórzana kurtka, biała koszulka i spodnie, które miały przetarcia i dziury. Zabini wyglądał wręcz zabójczo w tym stroju. W połączeniu z jego ciemną karnacją i tym uśmiechem oraz błyskiem w oku, powodował, że Cynthia miała problem żeby się skupić.
– Podoba ci się to co widzisz? – zapytał z uśmiechem Zabini. Cynthia potwierdziła skinieniem głowy i cicho prychnęła. Jakby nie chciała się przyznawać, że cokolwiek robi na niej wrażenie.
– Aż tak zależy ci na mojej opinii?
Greengrass poprawiła rozpuszczone włosy i obejrzała się wokół. Wszyscy byli zajęci sobą, ale dziewczyna szybko przeliczyła zebranych i odkryła, że wszyscy Ślizgoni już są. Pewnie zaraz McKendall otworzy drzwi od swojego gabinetu i zaprosi cały siódmy rocznik do środka.
– Zamiast twojej opinii, wolałbym dostać od ciebie coś innego, ale zadowalam się tym co mam.
Zabini wzruszył ramionami, a dziewczyna od razu wyczuła drugi podtekst tej wypowiedzi. Nie za bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć na takie coś. Z opresji wyrwał ją donośny glos McKendalla. Mężczyzna stał w progu do swojego gabinetu i wzorkiem omiótł całą grupę, która na niego czekała.
– Zapraszam siódmy rocznik do środka.
Mężczyzna po wypowiedzeniu tych słów, odwrócił się na pięcie tak żeby biała szata zafalowała za nim i zniknął w głębi pokoju.
– Muszę iść – rzuciła do stojącego obok niej Anthony'ego. Wolała jednak zostać tutaj z chłopakiem i porozmawiać z nim niż iść na spotkanie z Opiekunem. Nerwy znowu wróciły. Reszta Ślizgonów po kolei zaczęła wchodzić do gabinetu. Albus ze Scorpiusem czekali aż dziewczyna do nich dołączy. Scorpius miał na twarzy wszechwiedzący uśmieszek.
– Chciałbym się porwać gdzieś później – powiedział na do widzenia i zaczął iść tyłem, by móc nadal móc patrzeć na Ślizgonkę.
– Nie wiem czy będzie miał kto zapłacić za mnie okup. Ale będziesz mógł mnie porwać po obiedzie.
– Zapamiętam to sobie.
Zaraz po tych słowach Cynthia odwróciła się w stronę Pottera i kuzyna, którzy nadal na nią czekali. Na korytarzu została tylko ich trojka, bo reszta weszła już do McKendalla. Jak tylko dziewczyna do nich podeszła, Scorpius musiał jakoś skomentować to się stało pomiędzy Zabinim a Cynthią.
– Nie wiedziałem, że....
– Zamknij się, Malfoy – przerwała mu w połowie Greengrass i szybko weszła do środka. Scorpius jedynie się roześmiał głośno. McKendall stał przy swoim biurku, które było na środku, a wokół niego były wyczarowane proste drewniane krzesła – jedno dla każdego Ślizgona.
– Zapraszam Państwa – czarodziej wskazał trzy ostatnie, wolne krzesła, które były tuż przy jego biurku po prawej stronie. Cynthia skierowała się ku pierwszemu lepszemu siedzisku. Chciała zęby to jak najszybciej się skończyło, bo jej nerwy już były na wyczerpaniu. Szła wyprostowana i starała się równomiernie oddychać.
McKendall zaczął wyczytywać listę wszystkich uczniów z siódmego roku i czekał, aż każdy po kolei będzie wstawał i mówił, że jest. Cynthia nienawidziła tego podczas zajęć, bo czas dłużył jej się wtedy niemiłosiernie. Teraz jeszcze bardziej ją to denerwowało. Niewiele by zaczęła brakować, a zaczęłaby nerwowo podrygiwać nogą.
– Cynthia Greengrass – McKendall zmarszczył brwi kiedy przeczytał jej nazwisko, jego mina była nieodgadniona. Ślizgonka podniosła się powoli z krzesła, wzrok mając utkwiony w nowym Opiekunie Domu. McKendall przyprawiał ją o nerwy, bez konkretnego powodu, ale jego reakcja na jej nazwisko też nie była zbyt neutralna.
– Jestem.
– Byłem pewien... – zaczął zamyślony McKendall, nadal nie patrząc na dziewczynę. – Myślałem, że Richard Greengrass miał tylko dwie córki.
Cynthia wyczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych Ślizgonów. Dziewczyna wiedziała, że od pierwszego roku każdego ciekawiło czemu nosi panieńskie nazwisko swojej matki. Nikt oprócz jej przyjaciół nie wiedział, a sama Greengrass nie była chętna by każdemu mówić co jej matka zrobiła.
– Owszem. Dafne Greengrass jest moją matką. – Cynthia w końcu się odezwała, bo cisza, która trwała brzęczała w jej uszach. Czuła jak serce wali, a krew szumi w uszach. Nienawidziła tego co jej matka zrobiła po jej urodzeniu. Porzuciła ją w szpitalu z dokumentami, które nijak nie miały się z prawdą.
– A ojciec? – dopytywał się mało elegancko mężczyzna. – Bardzo rzadko się zdarza by czarodziejki nie dawały dziecku nazwiska ojca.
Cynthia wzięła głęboki oddech. Nikt nie musiał jej tego przypominać. Jej matka zrobiła coś bardzo rzadkiego w świecie czarodziejów. Istniało pewne prawo, które mówiło, że jeśli dziedzic lub dziedziczka będą chcieli mieć prawo do majątku czy czegokolwiek od ojca to muszą posiadać jego nazwisko. Jej matka zabrała jej to wszystko wpisując w akcie jej urodzenia w rubryce ojciec słowo nieznany. Zabrała jej również szansę na to żeby Roger od razu ze szpitala wziął do siebie. Mimo że mieli tą samą krew i był jej tatą, to według kodeksu Merlina nie miał do niej żadnych praw jako ojciec. Ale walczył o nią. Walczył tak długo, aż nie udowodnił, że może nad nią sprawować opiekę. Dafne zniknęła, a była jedyną osobą, której Ministerstwo mogło uwierzyć na słowo. W innym przypadku urzędnicy potrzebowali całego stosu dowodów.
– Moja matka postanowiła, że będę nosiła jej nazwisko i nie widzę powodu żeby się panu tłumaczyć z moich rodzinnych historii, panie profesorze.
Cynthię kosztowało wiele wysiłku by jej głos był pewny i nie było można wyczuć w nim żadnych nerwów czy wątpliwości. Ręce miała schowane za plecami i zaciśnięte w pięści. Nienawidziła tego tematu. Nienawidziła faktu, że jej matka skazała ją by pierwszy rok swojego życia musiała przeżyć w magicznym sierocińcu, bo Dafne nie powiedziała nawet siostrze o fakcie, że jest w ciąży. Kiedy ciocia Astoria i Roger dowiedzieli się o jej istnieniu Cynthia miała prawie pół roku. Kolejne pół zajęło ojcu udowodnieniu, że jest jego córką.
****
Jeśli są jakieś błędy, to śmiało piszcie to poprawię.
Mam wrażenie, że trochę słabo wytłumaczyłam czemu Cynthia nosi takie, a nie inne nazwisko, ale nie mogłam nic lepszego wymyśleć.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top