ROZDZIAŁ PIĄTY. Jak masz głupio myśleć, lepiej odpocznij.
Daxon
– No, moi kochani studenci mam coś dla was.
Oho, z pewnością.
Każdy już znał to spojrzenie profesora. Graham w istocie miał spojrzenie Bazyliszka, który zaraz... nas upiecze na wolnym ogniu. Choć przyznam, że ze mną miałby trochę zachodu.
Ukrywałem jednak uśmiech i wewnętrzny spokój, który czułem, kiedy profesor zaczął krążyć po auli i rozdawać nam egzaminy. Zachowywałem się tak jak inni. Przybrałem nawet na twarz zbolała minę. W sumie ona nie była do końca udawana, bo mimo że nie miałem nic przeciwko nauce, to czułem się zmęczony.
Po auli rozległy się pomruki niezadowolenia. Graham dotarł do mojej ławki, przyjrzał mi się uważnie, po czym już miał kłaść plik kartek, ale powiedział do mnie:
– Doceniam pańskie poświęcenie i determinację, ale jeśli nadal będzie pan wyglądał tak jak teraz, to rektor posądzi mnie o pastwienie się nad uczniami. – W jego tonie głosu była powaga. – Co oczywiście preferuję, ale w znikomych ilościach – posłał mi przymilny uśmiech i zostawił kartki na mojej ławce.
Zerknąłem na arkusz, pytań było sporo. Zastanawiałem się, kiedy go przygotował, choć znając życie mógł mieć go już gotowy w momencie, kiedy to oznajmiał nam, żebyśmy się naprawdę pouczyli z ostatnich notatek. Notatek, które liczyły w sobie ponad dwieście stron, a jeszcze dodać do tego wiedzę z podręczników, dla, takich jak ja, którzy lubili sobie całość uporządkować w głowie.
No dobra. Śmiało można rzecz, że byłem kujonem.
Albo ... po prostu lubiłem się uczyć.
Wyprostowaną rękę zgiąłem w łokciu i zacząłem czytać pytania, które były zrobione w trybie oznajmującym i do nas należało skonstruować swoje odpowiedzi w trybie pytającym. W ten sposób profesor szybko pozna, czy faktycznie się przyłożyliśmy do nauki, bo pytania były przedstawione w taki sposób, że niemożliwe było napisane poprawnej odpowiedzi bez podania pierwszego pojęcia, którego się ono tyczyło.
Pierwsze dotyczyło konsekwencjalizmu etycznego, który jest nazwą rodzajową zbioru teorii etycznych, które głoszą, że moralna wartość pewnych rzeczy (np. czynu, motywu, reguł) ostatecznie wynika jedynie z istotnych dla moralności wartości swoich skutków.
Pojęcie to odnosiło się do naszych esejów, więc z tym raczej każdy sobie poradzi.
– Jeśli zapoznaliście się już z arkuszem, możecie zaczynać.
– Ale nie musimy?
Profesor wzniósł oczy do sufitu.
– Przyszło mi pracować ze studentami, gdy mogłem po prostu zostać choćby gwiazdą estrady. Zaczynajcie, bez żadnego gadania, bo jeśli ktoś piśnie choćby słówkiem, to mu zabiorę arkusz i dzisiaj już tutaj nie wróci. – Graham przeniósł wzrok z sufitu na każdego z nas, po czym obszedł mównicę i stanął przed nią, ze skrzyżowanymi ramionami w lekko wyzywającej pozycji, jakby czekał na śmiałków, którzy zakłócą jego spokój.
Nikt z nas nie odważył. Słychać było tylko skrobanie długopisu, w powietrzu unosiła się ciężka woń wysiłku, wytężonych umysłów. Stres torował sobie drogę do mojego umysłu, zawiesiłem się na czwartym poleceniu. Zmrużyłem oczy, spojrzałem się w lewo, a potem z powrotem w kartkę. Zastanawiałem się czy tylko mnie w tej chwili dopadł stres i czy było coś po mnie widać, bo czułem, że moje ciało było spięte.
No ogarnij się, przecież to wiesz.
Wystarczy tylko sobie to przypomnieć. Przypomnij sobie.
Wewnętrzny głos nakazywał mi ogarnięcie się, Posłuchałem go.
Skończyłem pisać przed czasem i nie wiedziałem, co mam zrobić. Dla pewności postanowiłem przejrzeć arkusz jeszcze raz i to był błąd, bo nagle wydało mi się, że moje odpowiedzi niekoniecznie są dobre. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że moi koledzy i koleżanki z grupy są zajęci pisaniem. Głupio byłoby się tak wyrywać jako pierwszy, bo pomyślą, że jestem kujonem. Zaraz... oni właśnie tak o mnie myślą.
Westchnąłem ciężko. Po mojej pranej usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła i szybkie, zdecydowane kroki. To był Timmi. Z uśmiechem na twarzy oddał arkusz profesorowi.
Graham uniósł swoje brwi do góry.
–Timmi, jestem zaskoczony, że tak szybko udało ci się napisać. No proszę, czyli się uczyłeś.
Blondyn jednak przeczesał ręką błond czuprynę i odchylił się na pietach.
–Wziąłem sobie słowa profesora do serca. – wyznał skromnie.
–Bardzo mnie to cieszy. –Graham był wyraźnie zadowolony.
Timmi zaś kiwnął głową.
– Pan profesor zawsze powtarza, że: jak masz głupio myśleć, to lepiej odpocznij.
–Ah, tak?
–No to odpocząłem i dałem sobie z tym spokój. Znaczy z arkuszem, nie?
Graham wpatrywał się w niego. Jego mimika twarzy była w tym momencie nie do odczytania.
Wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do biurka profesora, kładąc na nim swój arkusz. Odwróciłem się z zamiarem powrócenia do ławki, ale ubiegł mnie głos wykładowcy.
– Rozumiem, że aby dowiedzieć się, kto odpowiedział na egzamin muszę udać się do grafologa.
Spojrzałem się na profesora nic nie rozumiejącym wzrokiem.
–Proszę? –spytałem, czując jak zaczynam się stresować.
Westchnięcie wydobyło się z ust profesora, po czym wręczył mi do ręki swój długopis.
– Podpisz się, Daxonie. – Istotnie, po zerknięciu w arkusz, odkryłem, że w miejscu podpisu brakowało mojego imienia i nazwiska.
Dzień bez wtopy byłby przecież dniem straconym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top