28.


„Największy ból mogą nam zadać tylko osoby najbardziej kochane. Najgorszy, bo zaczajony, zaskakujący wróg to ten, który jest najbliżej ciebie."

Ryszard Kapuściński

Czas mijał. Powoli, jednak nieubłaganie. Zaś każdy dzień i miesiąc różnił się od siebie jedynie inną kartką z kalendarza. Dla niej było ciągle tak samo. Kłamstwa były wszędzie. Dodawały goryczy słowom, gestom, nawet myślom, które starannie układała, chcąc w nie uwierzyć.

Jednak na marne.

To wszystko było jedną wielką mistyfikacją, a ona sama, żyła w złotej klatce, zbudowanej z fałszu, złudnych nadziei i pragnień.

Czuła się jak słowik, któremu zabroniono śpiewać, jak roślina bez wody, jakby ktoś zgasił słońce.

Była bezradna.

Pozbawiona wszystkiego, co miała, co kochała.

W obcym mieście, wśród obcych ludzi, bez mężczyzny, który był dla niej wszystkim. Mimo zdrady i wylanych łez, nie potrafiła przestać go kochać.

Starała się, ale nie mogła. Nie umiała pokochać nikogo innego, nawet Michaela, który był jej przecież tak bliski.

I tutaj poniosła porażkę, choć Bilson pomógł jej się pozbierać.

Jednak to nie jego kochała, nie on był tym, któremu oddała swoje serce.

Mogła jedynie wmawiać sobie, że to, co ich łączy, jest czymś więcej niż przywiązaniem i przyjaźnią. Mogła udawać, że noce z nim są cudowne i idealne, lepsze od tych spędzonych w ramionach Alexa.

I próbowała to robić, tylko że nie miało to nic wspólnego z jakąkolwiek prawdą, a te wierutne kłamstwa obróciły się przeciwko niej.

Chciała być kochana, a czuła się jakby żyła w świecie obdartym z uczuć. W iluzji wspomnień i minionych zdarzeń.

A najgorsze było to, że nie widziała dla siebie przyszłości.

Nawet tu, w miejscu, gdzie miała zacząć wszystko od nowa, z daleka od przeszłości.

Lecz zapomniała o jednym, kochała tylko to, co było jej przeszłością, a tak właściwie minionym rokiem.

Monotonia wykonywanych czynności, powtarzania wyuczonych regułek, odgrywania scenek na potrzeby innych, coraz bardziej ją przytłaczała.

Wreszcie jej stypendium dobiegało końca, a ona sama zamiast się cieszyć, popadała w coraz większe zobojętnienie i nostalgię. Robiła to jedynie wtedy, gdy była sama.

Wieczór nieuchronnie spowił londyńskie niebo granatowymi chmurami, z których zaczął siąpić deszcz. Jednak kobieta nawet, w tym momencie, pozostała niewzruszona. Położyła się na łóżku z zamiarem wcześniejszego pójścia spać. Jednak czas mijał, a ona tylko wierciła się na materacu, nie mogąc znaleźć dla siebie odpowiedniej pozycji do snu. Wreszcie wyciągnęła z szufladki swoje tabletki nasenne. Otworzyła fiolkę i wyjęła z niej jedną pigułkę. Popiła ją wodą i powróciła do pozycji embrionalnej. Ulewa rozszalała się na dobre, a pokój, w którym się znajdowała, zalewała wyłącznie nikła poświata księżyca przebijającego się przez gęste chmury.

Wreszcie sen zamknął jej znużone już powieki. Kobieta zasnęła i śniła o nim. O tym jacy byli kiedyś szczęśliwi.

Kolejny dzień był taki sam. Najpierw wykłady, potem obiad zjedzony w jakiejś knajpce, a na koniec powrót do mieszkania. Jednak jeszcze jedno było niezmienne - deszcz. On padał tutaj niemal codziennie, szczególnie o tej porze roku. Co dziwne, to nawet go polubiła.

Teraz szła po chodniku, a drobny kapuśniaczek moczył jej twarz i rozpuszczone włosy rozsypane na plecach. Paradoksalnie była szczęśliwa, bo w taką pogodę nikt nie zwracał uwagi na jej łzy. Ba, nikt ich nie widział. Zmieszane z kroplami jesiennego deszczu były niemal niewidoczne. Jedynie lekko przekrwione i opuchnięte oczy dziewczyny zdradzały bolesną prawdę.

U kresu swojej pieszej wycieczki przysiadła na ławeczce, ustawionej przed blokiem. Oparła się wygodnie i pozwoliła, by chłodny wiatr niósł mokre kropelki wprost na nią. To jednak wcale jej nie obchodziło. Nie martwiła się nawet tym, co powie Michael. I tak ostatnio mieli tzw. „ciche dni". Żadne z nich nie było skore do rozmowy, tym bardziej, że wszystkie prowadziły do jednego. Do tego, którego miała znienawidzić...

Bilsona coraz dotkliwiej dręczyła myśl, że to wszystko było złe. Jednak uczucia, którymi darzył Nicole, pozwalały mu odsunąć natrętne podszepty sumienia, które o dziwo zdawał się posiadać.

Kobieta zaś tkwiła w chorej nieświadomości i z każdym dniem popadała w coraz głębszą depresję. Dlatego też, nic nie robiła sobie z faktu, że jest przemoczona do ostatniej suchej nitki i najprawdopodobniej będzie miała zapalenie płuc. To było nieważne. Zresztą nic się jej takie już nie wydawało. Kiedyś by się tym przejmowała, dawno temu. Zbyt dawno.

Te pół roku zmieniło wesołą, pełną życia młodą dziewczynę, w smutną, udręczoną kobietę, której ulubionym zajęciem było wbijanie sobie ostrza prosto w złamane serce. Ostrza wykonanego z cierpienia, rozgoryczenia, żalu i miłości, której tak rozpaczliwie się trzymała.

Niestety bezskutecznie. Jej stan psychiczny i fizyczny z czasem się pogarszał.

Za kilka dni miała wrócić do swojego mieszkania, do miejsca, w którym była szczęśliwa.

I to ją przerażało.

Czuła, że nie jest w stanie tam znów zamieszkać, żyć w świadomości, że już nigdy nie otworzy tamtych drzwi Alexowi. Nigdy nie poczęstuje go aromatyczną kawą, nie zaśnie obok niego w swoim wielkim łóżku. Nic nie będzie już takie jak kiedyś.

To było najgorsze.

Ta przytłaczająca świadomość.

Wreszcie, gdy zaczęła się delikatnie trząść z zimna, dostrzegła, zbliżającą się do niej sylwetkę mężczyzny o czarnych włosach i czekoladowych oczach.

Podszedł bliżej i przez chwilę zdumiony wpatrywał się w jej twarz, szukając czegoś w szmaragdowych tęczówkach.

- Jezu, kochanie, co ty tutaj robisz? Jesteś cała mokra. Chodź do domu, musisz się przebrać i ogrzać.

- Dobrze - odpowiedziała i poddała mu się.

On, widząc, że jej ciało jest praktycznie bezwładne, wziął ją na ręce i zaniósł do mieszkania. W łazience zdjął z niej przemoczone ubranie i owinął jej wychłodzone ciało w puchowy szlafrok. Przetarł jej włosy miękkim ręcznikiem i ponownie zagarnął ją w swoje ramiona, przenosząc do sypialni, gdzie szczelnie okrył dziewczynę kołdrą.

Wyglądała jakby ktoś wyssał z niej życie, zabrał to, co miało jakikolwiek sens.

Michael z trudem przyjmował do wiadomości myśl, że taka jest prawda. Że to on sam stał się współwinnym jej obecnego stanu.

To nie dawało mu spokoju.

Bo co jeśli tak już pozostanie?

Nie darowałby sobie, gdyby przez niego resztę życia "spędziła" pogrążona w smutku, żałobie po kimś, kto nawet jeszcze nie umarł, "bo przecież" Matthews nadal żył, tak przynajmniej wynikało z ostatnich informacji, które otrzymał.

Zrezygnowany wyszedł z pokoju, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że kobieta zasnęła.

Początkowo jej sen był spokojny, lecz po jakimś czasie to się zmieniło. A stało się tak za sprawą nieoczekiwanego obrazu, który ujrzała. Widziała bowiem dokładnie to samo, co Alex blisko pół roku temu.

Była na jego pogrzebie, ubrana w czarną sukienkę. Trzymała w dłoni biała różę i płakała.

Nie wiedziała, co się dzieje. Dlaczego on?

Z krzykiem obudziła się i, przyciskając twarz do poduszki, zaczęła szlochać.

Michael, zaalarmowany hałasem dobiegającym z sypialni, zerwał się z kuchennego stołka i skierował swoje kroki do owego pomieszczenia.

Gdy zobaczył, że dziewczyna płacze i drży, podszedł do łóżka, po czym przysiadł obok niej.

- Niki, skarbie, co się stało? – zapytał, zwracając na siebie jej uwagę.

Kobieta podniosła głowę i z wyraźnym cierpieniem, malującym się w zielonych tęczówkach, spojrzała na jego twarz.

- Śniło mi się coś okropnego, ale to nic, już jest dobrze – kłamała, nie chcąc mu wyznać prawdy na temat fabuły swojego snu. Chyba podświadomie czuła, że nie powinna mu o niej mówić, więc tak też zrobiła. Obróciła jego troskę na swoją korzyść. – Możesz już iść, poradzę sobie – dopowiedziała, otulając się ciaśniej kołdrą.

- Dobrze, w razie co, to mnie zawołaj, będę w pokoju.

- Ok. Dziękuję, że jesteś.

- Kocham cię – odpowiedział, całując ją lekko w usta, po czym wyszedł z sypialni.

Kobieta natomiast wyjęła z szufladki fiolkę z tabletkami i niechcący wysypała na dłoń o wiele więcej, niż potrzebowała. Spojrzała na pigułki i pod wpływem impulsu włożyła wszystkie do ust, porządnie popijając je wodą.

Potem położyła się tak jak wcześniej i zamknęła powieki, które z czasem stawały się coraz cięższe. Chciała zasnąć i już więcej nie cierpieć...

Jednak na granicy snu i jawy znów go zobaczyła.

Tym razem był ubrany w białą koszulę i lniane spodnie tego samego koloru. Stał przed jakąś furtką, która prowadziła do ogrodu, jak zdążyła zauważyć.

Wyciągał do niej swoją dłoń, lecz ona nie mogła jej dosięgnąć. Stawiała ku niemu kroki, a on zamiast być bliżej, oddalał się, by wreszcie rozpłynąć się w powietrzu.

Wokół niej natomiast rozmyło się wszystko, co widziała. Piękne i kolorowe rośliny stały się pustką, bezdenną ciemnością, w którą zaczęła nieuchronnie spadać.

Michael nadal siedział w salonie. Zajęty papierkową robotą, nawet nie zauważył kiedy zegar wybił 23. Znużony zapisał plik w swoim laptopie, a następnie go wyłączył. Wziął szybki prysznic i udał się do sypialni.

Nicole leżała w swojej ulubionej pozycji, a jej włosy były rozrzucone na dużej poduszce. Wyglądała niczym księżniczka, jego prywatny anioł.

Mike tylko uśmiechnął się na ten widok, po czym położył się obok niej. Objął ją ramieniem w talii i ułożył głowę nad jej.

Jednak coś mu się nie podobało. Jej oddech był zbyt płytki, a tętno nienaturalnie słabe. Przeczuwając najgorsze, spojrzał na szafkę nocną dziewczyny i dostrzegł na niej pustą fiolkę po lekach nasennych. Więcej nie potrzebował, wykręcił numer pogotowia i modlił się, by nie było za późno.

*****

Te godziny, podczas których czekał na diagnozę lekarza, były dla niego katorgą. Bał się o nią do tego stopnia, że jego usta samoczynnie wzywały Boga, o którym wiele lat temu zapomniał.

Nie mógł znieść myśli, że ona umrze.

To byłoby niesprawiedliwe.

Bo jak ktoś tak czysty może stracić życie przez kłamstwa innych ludzi?

On był jednym z nich.

Z pełną premedytacją brnął w tę nędzną ułudę świata, który sobie wymarzył i zaplanował. Każdym nieszczerym słowem, gestem, ranił tę, którą przecież kochał.

Bo tak było. Kochał ją, miłością prawdziwą, ale i toksyczną.

I to był błąd.

To uczucie, które przyczyniło się do teraźniejszego stanu rzeczy.

Do tego, że ona może umrzeć.

Umrzeć przez niego.

Tego nie mógł znieść i dlatego z taką niecierpliwością czekał na wyjście lekarza, który się nią zajmował. Ku jego uldze, po jakimś czasie, w drzwiach prowadzących do szpitalnej sali, ukazał się wysoki siwowłosy mężczyzna, z miną wyrażającą zmęczenie i coś jeszcze. Coś, czego nie potrafił zdefiniować.

Człowiek w białym kitlu podszedł do niego i marszcząc brwi zapytał:

- Pan jest chłopakiem tej lekkomyślnej dziewczyny?

- Przyjacielem – odpowiedział zbolałym głosem. – Co z nią?

- Spokojnie, młody człowieku, żyje i ma się całkiem dobrze, biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności. Jednakże radzę ci pilnować tej panny, bo o mały włos, a nie byłoby jej już między nami. Rozumiesz?

- Tak, dziękuję za wszystko co pan dla niej zrobił.

- Nie dziękuj, to moja praca. Choć wolałbym uniknąć takich przypadków, cieszę się, że mogłem ją uratować. Do widzenia, chłopcze.

*****

Gdy tak siedział obok jej łóżka i czekał aż się obudzi, po prostu rozmyślał. Przeanalizował chyba całe swoje życie. Dokonał bilansu strat i korzyści, i niestety musiał przyznać sam przed sobą, że tych pierwszych było zdecydowanie więcej.

Bo choć łudził się, że ma wszystko, to tak naprawdę nie miał nic. Nic oprócz złudzeń i wspomnień, które jedynie upływający czas mógł zamazać.

Nie miał Nicole, a to chyba bolało go najbardziej.

Mimo to czuł, że jest jej coś winny. Od dawna ukrywaną prawdę, prawdę o Alexie i o niej samej.

*****

Dziewczyna powoli się budziła, nieśmiało otwarła powieki, by za moment z powrotem je zamknąć, pod wpływem jaskrawego oświetlenia w szpitalnej sali. Gdy ponowiła próbę była już przygotowana na zderzenie z jasnym światłem, toteż dla lepszego komfortu przysłoniła sobie oczy prawą ręką. W tym momencie zdała sobie sprawę gdzie jest, a także z tego, że z jej dłoni wystają jakieś cienkie przewody.

I wtedy też do niej dotarło, co zrobiła.

Sama myśl o tym była tak irracjonalna, iż z trudem przyjmowała do wiadomości, że pomyślała o samobójstwie. Przede wszystkim jednak nie wierzyła, a właściwie nie chciała wierzyć, że naprawdę próbowała je popełnić.

Chciała się zabić. Przestać czuć, przestać cierpieć.

Rozglądając się po pomieszczeniu, zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Michael siedział na krześle obok i wpatrywał się w nią z cierpieniem malującym się w oczach.

- Ja... przepraszam... nie chciałam...

- Chciałaś, przeze mnie.

- Nie, nie mów tak! – Z trudem lekko podniosła głos.

- Taka jest prawda. Gdyby nie ja, to prawdopodobnie nadal byłabyś z Matthewsem.

- Nie, przecież on...

- Chciał ci oszczędzić cierpienia. Jednak to od początku było niemożliwe. Nie w twoim przypadku, kiedy go kochasz ponad własne życie.

- Nie rozumiem. O czym ty mówisz?

- On upozorował całą tą zdradę. Specjalnie pocałował Jennę na twoich oczach, tylko po to byś myślała, że cię nie kocha. Oczywiście jest inaczej. Kocha cię i dlatego poprosił mnie, bym się tobą zaopiekował.

- O Boże... Jak mogłeś? Dlaczego to wszystko?

- On jest chory, nie chciał byś widziała jak... umiera – dokończył.

- Nie, to nieprawda, powiedz, że to wymyśliłeś, że to żart.

- Chciałbym, by tak było. - Po chwili dodał: - Alex ma białaczkę, a ja to poniekąd wykorzystałem.

Nicole nie mogła wprost uwierzyć w to, co słyszy, zwyczajnie była w szoku. Przez pewien czas nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Otwierała usta, by po chwili je zamknąć, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. W jej głowie panował chaos. Siłą woli skupiła się na tej chwili. Na tu i teraz. Na tym co czuła i myślała o mężczyźnie, na którego patrzyła i na spędzonym z nim czasie. W życiu nie spodziewałaby się, że minione pół roku było zwyczajną farsą. Dobrze zagraną przez wszystkich wokół... Tylko ona była kiepską aktorką.

Rzekoma zdrada, jej wyjazd, pobyt w Londynie. Setki, a może tysiące słów i gestów. Wszystko było kłamstwem.

Jednak w tym momencie najbardziej bolało ją, że człowiek, którego uważała za przyjaciela, a nawet za kogoś więcej niż zwykłego przyjaciela, okazał się zdrajcą. Tak wielkim, że gdy w końcu udało jej się wydobyć z siebie głos, nie potrafiła zachować spokoju. Miała ochotę wrzeszczeć i rzucić się na niego.

- Jak mogłeś mi to zrobić? Jak śmiałeś? Kim ja dla ciebie jestem? Jakąś kukiełką? Zabawką? - Z każdym słowem podnosiła głos, aż w końcu wykrzyknęła: - Wyjdź stąd, nie chcę cię więcej widzieć! Wynoś się!

Bilson nic już więcej nie powiedział, tylko podał jej należącą do niej komórkę i wyszedł, zostawiając ją z natłokiem myśli i pragnień.

Z emocjami, których miała już nie czuć, a jednak tak nie było. Teraz czuła podwójnie. Miłość, nienawiść, złość i bezradność. Kumulację uczuć, które skotłowane szalały w jej sercu.

Wiedziała też, że jak najszybciej musi zobaczyć tego, którego wspomnienie od miesięcy raniło ją dotkliwie, a jego nieobecność popychała ją w ramiona depresji. Inaczej sama zmieni się w nic niewarty pył i zniknie.

Za bardzo go kochała, by mogła mu pozwolić odejść po raz kolejny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top