22.
Czuję ulgę, zupełnie jakby wielki głaz został mi zdjęty z serca. Wreszcie mogę zaczerpnąć tlenu do płuc i zacząć swobodnie oddychać.
Widok jego lazurowych oczu jest najpiękniejszym jaki dotąd mogłam zobaczyć, a uśmiech wprost roztapia moje skołatane z nerwów serce.
Teraz jednak wszystko już jest dobrze. Mam nadzieję, że niedługo wyjdzie ze szpitala i znów będzie po staremu.
On przy mnie, a ja przy nim.
Tylko tyle mi potrzeba do pełni szczęścia.
Po prostu Alexa.
*****
W pokoju szpitalnym panował półmrok, za oknami można było dostrzec jedynie uliczne światła i jarzące się w ciemności kolorowe neony i podświetlone witryny okolicznych sklepów. Na jedynym łóżku znajdującym się w pomieszczeniu, leżał nieprzytomny mężczyzna. Obok niego natomiast siedziała inna zgarbiona postać, wpatrująca się w niego z wyraźną troską i smutkiem. Był to lekarz, co można było stwierdzić, bo białym kitlu, który, w tej chwili leżał na oparciu krzesła. Doktor Baker, choć powinien być już dawno w swoim domu, nie potrafił opuścić młodego mężczyzny. Czuł się za niego odpowiedzialny, lecz, nie tyle, przed sobą, co jego matką. Rozmowa z nią, obudziła w jego sercu, cień nadziei. Jednak pogarszający się stan zdrowia Alexa, nie pozwalał mu przestać myśleć o przeszłości, która tej burzliwej nocy, wróciła odbijając się rykoszetem w jego bolesnych wspomnieniach.
Niedługo po północy, kolejna błyskawica, przecięła niebo, tworząc jasną poświatę, malującą się na granatowym niebie. I choć trwało to tylko kilka sekund, sprawiało wrażenie, jakby chmury, były rozcinane białymi promieniami, podobnymi do tych, które wytwarza laser. Doktor, wybudzony z niezaplanowanej drzemki, drgnął od głośnego huku, rozdzierającego dotąd niezmąconą ciszę.
Otworzył zmęczone powieki i przetarł oczy, które w kontakcie z jaskrawym światłem lampki, lekko zapiekły.
Dopiero po chwili, obraz nabrał ostrości, i tym samym, zobaczył, że jest obserwowany.
- Alexandrze, jak to dobrze, że się obudziłeś. Jak się czujesz? – Zaczął trajkotać, zupełnie nie zauważając zupełnie pustych oczu Matthewsa.
- Czuję się w porządku, jeśli w moim przypadku, to określenie nadal ma jakiekolwiek zastosowanie. Żyję jak widać, jeszcze...
- Jesteś chory, ale to nie oznacza, że umrzesz za dzień, czy dwa... Muszę zrobić dokładne badania, to potrwa kilka dni. Musisz uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję. Twoi bliscy ci pomogą, matka, szczególnie twoja dziewczyna.
- Nie. Ona, nie, nie może się dowiedzieć o tym, że jestem chory, że umrę. Nie teraz.
- Każdy kiedyś umrze, lecz nigdy nie możemy być pewni, kiedy to nas czeka.
- Niestety zdaję sobie sprawę, że nie zostało mi wiele czasu, dlatego też, nie chcę by wiedziała, że ja... - zaczął, jednak głos w połowie zdania się załamał.
- To wyłącznie twoja decyzja. Ja nic nie powiem, co więcej obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy, by spowolnić tempo choroby. Od jutra dostaniesz specjalne leki. Teraz spróbuj zasnąć. – powiedział, szpakowaty mężczyzna i wyszedł z sali, pozostawiając w niej kogoś, kto w całym swoim życiu, nie czuł się aż tak samotny.
Alex długo nie mógł zasnąć. Wciąż rozmyślał, a jego własne myśli, z czasem zaczynamy go przerażać. Wiedział, że nie może pozwolić, by ona cierpiała, jednak sposób jak przyszedł mu tamtej nocy do głowy, nie był łatwy. Czuł, że potrzebuje więcej czasu, by wszystko zaplanować, jednak w głowie, coś powtarzało mu, że go nie ma. Czas, stał się jego wrogiem numer jeden, nawet większym od choroby, która go dotknęła.
Wreszcie nad ranem zmorzył go sen. Sen, który nie był spokojny, wręcz przypominał koszmar.
Ubrany w czarny garnitur i tego samego koloru dodatki stał nad świeżo wykopanym grobem. Niedaleko niego zaś klęczała Nicole. Wpatrzona w trumnę zagłębiającą się w ziemi, zdawała się go nie dostrzegać.
On zaś zapragnął się poruszyć, jednak nie mógł zrobić choćby jednego kroku, gdyż jego nogi stały się ciężkie jak żelazo. Chciał ją pocieszyć, objąć, zetrzeć z jej policzków spływające łzy, niestety daremnie. Dalej stał jak słup soli, a wymawiane przez niego słowa nikły wśród szlochu kobiety. Nawet jego rozpaczliwe wołanie nic nie dało.
Kobieta poczekała aż trumna całkowicie zniknie w ciemnym dole i gdy tak się stało wrzuciła garstkę czarnego piasku i białą różę, którą dotąd zaciskała w dłoni.
Dopiero teraz zobaczył jaki napis widnieje na nowej tablicy ustawionej obok grobu.
Jego imię i nazwisko.
Potem na sali był słyszalny jego zduszony krzyk, który wyrwał z zamyślenia, siedzącą na krześle, jego matkę. Kobieta w mgnieniu oka znalazła się obok swojego syna i uspakajającym gestem, potarła jego pokrytym zarostem policzek.
- Kochanie, spokojnie. Już dobrze. To był tylko sen.
On popatrzył na nią wzrokiem lśniącym od tworzących się pod powiekami łez i po prostu przytulił się do swojej matki. Ona zaś odwzajemniła gest, świadoma tego, że już nic nie będzie takie jak kiedyś.
Po chwili odsunął się od niej i patrząc jej prosto w oczy, zaczął mówić.
- Mamo, rozmawiałaś z lekarzem? - gdy kobieta kiwnęła głową, on kontynuował – zatem wiesz, że jestem chory.
- Tak wiem, skarbie, jednak doktor nie powiedział mi co ci jest.
- Mam białaczkę.
- Boże... Synku, to nie może być prawda... To dlatego nie chciał mi powiedzieć – dodawała nieświadomie na głos.
- Pewnie nie chciał cię martwić... Jednak musiałem to komuś powiedzieć... Nie mogłem...
- Jak to musiałeś? Alex... - zaczęła kobieta, jednak nie dane było jej skończyć.
- Nie chcę by ktokolwiek teraz się o tym dowiedział, szczególnie Nicole. Ona tyle już przeze mnie wycierpiała. Muszę najpierw wiedzieć ile mi zostało czasu.
Przedtem nie byłem do końca pewny, ale śnił mi się mój własny pogrzeb. To dlatego krzyczałem i nie chcę by mój sen stał się rzeczywistością. Sama świadomość, że...
- Skarbie... uszanuję twoją wolę tak długo jak zechcesz... Choć nie powinieneś ukrywać przed tą dziewczyną swojej choroby. Ona ma prawo wiedzieć, tak jak i twoja siostra i Chris.
- Mamo ja to wiem...Po prostu nie chcę wiedzieć ich cierpienia, nie teraz, inaczej nie dam rady...
- Synku... - wyszeptała kobieta, jednocześnie obejmując swoje pierwsze dziecko.
- Mamo, proszę zawołaj lekarza, muszę z nim porozmawiać.
- Ale po co? – spytała kobieta, wyczuwając dziwną zmianę w jego głosie.
- To ważne – powiedział tylko, po czym wbił swoje spojrzenie w widok za oknem.
Melanie Matthews bez słowa wyszła z pomieszczenia i skierowała swoje kroki ku tej części szpitala, w której wczoraj widziała lekarza opiekującego się jej synem.
Szła powoli, uważnie rozglądając się po korytarzu, a stukot jej obcasów odbijał się od wyłożonej niebieskimi płytkami posadzki. W pewnym momencie jakby odruchowo spojrzała do jednej z sal.
Był to ten sam pokój, w którym przebywała wnuczka Wiliama - Nathalie.
Uchyliła szerzej drzwi i weszła do niewielkiego pokoiku, gdzie na środku stało dziecięce łóżko, a po jego bokach na blatach szafek, ustawione były jakieś specjalistyczne urządzenia.
Drobna dziewczynka była pogrążona w twardym śnie, a jej klatka piersiowa rytmicznie podnosiła się i opadała.
Kobieta nagle poczuła na swoich policzkach mokre stróżki wypływające z jej oczu. Były one oznaką bezsilności, żalu i smutku. Jeszcze nigdy nie czuła się tak bezradna i jednocześnie zła na cały świat.
Kilka lat temu pogodziła się ze śmiercią swojego męża, ale nie mogła dopuścić by podobny los spotkał jej ukochanego syna. Sama myśl o tym ja zabijała, a obrazy podsycane strachem o jego życie, budziły w jej sercu bolesne skurcze.
Zupełnie znikąd poczuła ciepłą dłoń na swoich plecach. Odwróciła się gwałtownie, by w kolejnej chwili znaleźć się w ramionach siwowłosego mężczyzny.
Zaskoczona pozwoliła mu na ten gest, stojąc zupełnie nieruchomo. Po chwili była już uwolniona z uścisku silnych ramion i niepokoju, który odczuwała. Zupełnie jakby dotyk dłoni Baker'a zdjął z niej ciężki kamień, który ktoś nakazał jej wnieść na szczyt wysokiej góry.
- Wszystko dobrze? – przerwał cieszę mężczyzna.
- Nic nie jest dobrze Wiliamie – odrzekła, a jej głos mimowolnie zadrżał.
- Wiem, Alex... Rozmawiałaś z nim?
- Tak, powiedział mi wszystko. Boje się... Nie mogę go stracić. Nie mogę – powiedziała łamiącym się głosem, a po jej policzkach popłynęły kolejne słone krople. Doktor podniósł dłoń i starł je z jej twarzy pozostawiając na niej przyjemne ciepło.
- Przyszłaś, bo on chce się ze mną widzieć, mam rację? – zagadnął, pozornie nie zwracając uwagi na nowe łzy kobiety.
- Tak, jednak gdy spojrzałam na Nathalie, ogarnął mnie nieprzenikniony smutek. To dziecko też cierpi. Czuję to. W dodatku... jestem tak bezradna, nie wiem jak mam z nim rozmawiać, jak się zachowywać w obecnej sytuacji. Nie wiem nic oprócz tego, że go kocham i umrę wraz z nim.
- Melanie, zrobię co w mojej mocy, by Alex przeżył jeszcze wiele lat, teraz są nowoczesne leki... Coś wymyślę.
- Jednak nie możesz dokonać cudu – rzuciła z żalem.
- Nie mogę, niestety. Teraz chodźmy do twojego syna. Bądź przy nim, kiedy tylko możesz, to jest dla niego najważniejsze.
Kobieta tylko kiwnęła głową, gdyż jej gardło nie było w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Ściśnięte niczym w imadle, całkowicie odmówiło posłuszeństwa.
*****
Rozmowa z lekarzem była rzeczowa i konkretna. Alexander doskonale wiedział co mu jest potrzebne. Chciał po prostu jak najszybciej opuścić te przytłaczająco białe cztery ściany i znaleźć się w swoim domu. I tak też się stało, mimo początkowego sprzeciwu lekarza i jego matki.
Wszystko za sprawą umiejętnie wykorzystanej perswazji, która stała się bronią w jego ustach. Dzięki temu, niedawno przekroczył próg swojego mieszkania. Teraz stał oparty o futrynę drzwi prowadzących do kuchni i przyglądał się krzątaniu swojej narzeczonej.
- Usiądź kochanie, zaraz zrobię Ci herbaty. Daj mi chwilkę – powiedziała, uśmiechając się do niego szeroko.
On bez słowa usiadł na kuchennym stołku znajdującym się obok wyspy służącej im za mini stolik.
Po chwili dziewczyna postawiła przed nim kubek z parującą herbatą, która wypełniła pomieszczenie przyjemnym aromatem. Drugi natomiast chwyciła w dłonie i upiła łyk malinowego płynu, który lekko sparzył jej język.
- Auć! – syknęła, ganiąc się w myślach za swoją głupotę.
Mężczyzna na ten gest, podniósł się i obszedł prowizoryczny stół. Nicole spojrzała na niego skonsternowana, lecz on jakby nie widząc wyrazu jej twarzy, nakrył jej usta swoimi, by z czasem pogłębić pocałunek.
Gdy obojgu zaczęło brakować tlenu, a dłonie kobiety, zaczęły niecierpliwe odpinał guziki od koszuli Alexa, ten gwałtownie się odsunął, uśmiechając przy tym tak jak lubiła.
- Wiem, że nie było mnie dwa dni, ale to nie powód byś rzucała się na mnie w kuchni...
- Phi! – warknęła kobieta, po czym zrobiła krok w bok, próbując go wyminąć.
On jednak miał inne zdanie na ten temat i bez ostrzeżenia podniósł ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Ułożył ją na satynowej pościeli, po czym wrócił się by zamknąć drzwi. Co wyglądało jak zawieszenie na klamce karteczki z napisem „NIE PRZESZKADZAĆ".
Następnie podszedł do ogromnego materacu i położył się koło niej.
Leciutko, zupełnie jak muśnięcie piórkiem, dotknął policzka ukochanej. Ona na skutek jego dotyku tylko przymknęła powieki i odwróciła się w jego stronę.
Mężczyzna poczuł, że jego bariera się łamie, że niedługo zmieni się tylko w nic nieznaczący pył... A wszystko przez to, że był egoistą. Kimś kto zbyt mocno ją kochał.
Potem poczuł tylko delikatne wargi miażdżące jego własne i język, który walczył z nim o dominację.
Spijał krople szczęścia z jej ust, starł się zapamiętać kwiatowy zapach jej ciała i coś jeszcze... Przyspieszone bicie serca, które wygrywało jego ulubioną melodię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top