Wywiad z Blaszany_drwal przeprowadziła Niteshi

D - dziennikarka Niteshi
B - blaszany_drwal

DCześć! Jestem dziennikarką z grupy C'est la Vie i chciałabym przeprowadzić z Tobą wywiad. Zgodziłbyś się odpowiedzieć na kilka pytań?

B: Pewnie! A w jakim celu ten wywiad? A, już wiem, Wasze wywiady, właśnie znalazłem na stronie grupy.

D: Świetnie! W takim razie pierwsze pytanie: jak odkryłeś Wattpada?

B: Chyba ktoś na jakiejś grupie literackiej na facebooku o nim pisał, to było bodajże w 2016 roku... Wydaje mi się że jakaś dziewczyna zareklamowała w ten sposób swoją opowieść. Ściągnąłem apkę, ucieszony że można coś niezależnego i nie kontrolowanego przez wydawców puścić w świat... i zacząłem publikować, zupełnie nieświadom, że przeciętny wiek użytkowniczki to 13 lat a typowy temat to "jak zakochał się we mnie szkolny bad boy". Dopiero potem się zdziwiłem...

D: Co myślisz o Wattpadzie?

B: Fajne jest połączenie możliwości publikacji z serwisem społecznościowym. Dzięki temu ludzie dawniej piszący do szuflady mogą zobaczyć, jak czytelnicy reagują na ich utwory. Kiedyś to co pisałeś/pisałaś zobaczyło kilkoro ludzi: koledzy, może rodzina. A tu bęc, wchodzi wattpad, cały na biało, i wszystko wywraca nóżkami do góry. To że można skomentować każdy rozdział, a nawet każdy akapit, bardzo wiele zmienia zarówno w motywacji autorów, jak i w ich patrzeniu na to co tworzą. Dzięki temu twórca łatwiej się uczy prowadzenia fabuły, bo od razu wie, która część utworu przykuwa uwagę czytelników i w jakim kierunku biegną ich myśli.

Trochę to przypomina sytuację prowadzącego grę fabularną: siedzisz i opowiadasz historię, masz przed sobą kilku ludzi, i od razu jest odzew, od razu wiesz kiedy wyłażą ze skóry, by z wypiekami na twarzy uczestniczyć w wydarzeniach, a kiedy zaczynają ziewać i rozmawiać o czymś innym. Po iluś sesjach gry taki prowadzący już wie, co jest interesujące, a co stanowi niepotrzebną dłużyznę. Myślę że wattpad oferuje pod pewnymi względami dość podobne doświadczenie.

Żeby nie było zbyt różowo, trzeba też przyznać, że wody wattpada najeżone są też zdradliwymi rafami, łatwo popaść w konflikt z tzw. ałtoreczkami i ich popleczniczkami, które napadną na ciebie za losową uwagę do tekstu, łatwo zatonąć w przypadkowej gównoburzy, poza tym, jak wszystkie media społecznościowe, nie promuje tego co bardziej wartościowe, tylko to co bardziej popularne. Na to się niestety nic nie poradzi, a czasem trzeba się zdrowo naszukać, żeby znaleźć coś wartościowego, wiele szlamu i powtarzalnych historyjek odrzucić, zanim wyłowi się perełkę.

D: Wolisz czytać papierowe książki czy te wattpadowe (perełki)?

B: Niestety dla wattpada, jednak papierowe. To może być kwestia tego, że już są nieco przesiane przez wydawców, no i przeszły (z reguły) porządniejszy proces edycyjny. Poza tym papierowe są również starsze książki, a te z reguły są dobre – wytrzymały próbę czasu. Nie znaczy to, że wszystko co kiedyś było lepsze, tylko że to co kiepskie już zostało odsiane. Bo każdy literaturoznawca powie, że dawniej też powstawało znacznie więcej bzdetów i ogólnie kiepskiej literatury, niż tej dobrej. Tylko nikt prócz specjalistów (i masochistów?) już o niej nie pamięta, bo i po co komu pamiętanie gniotów.

Współcześnie – musimy odsiewać i wybierać, i nieraz przydarzy się trafić na „perełkę na opak”. Mnie się kiedyś trafiła „Gra o Ferrin” jakiejś polskiej autorki. Zapowiadało się nieźle, na początku miałem wrażenie że zwiastującym przygodę posłańcem do bohaterki jest ona sama, umierająca, przeniesiona z przyszłości. Spodziewałem się więc ciekawej pętli czasowej i ogólnie dobrze pomyślanego fantasy. Ale to co było w środku… To była dolna średnia z wattpada i bynajmniej nie perełkowa. Nie skończyłem tego, nie dało się. I do dziś nie wiem, czy pętla czasowa tam się rzeczywiście zadzierzguje… Bywa i tak.

Zaletą wattpada jest możliwość kontaktu z autorem i wyrażenia swojej opinii. Choć jeśli twoja opinia rozbiega się z jedynie słusznym chwaleniem autora, może się wiązać z rozpętaniem gównoburzy. Ba, czasem nawet jeśli autor sam przyjmuje twoje uwagi jako trafne, i tak znajdzie się policja obyczajowa wołająca „jak śmiesz”.

Najbardziej irytuje mnie jako wattpadowego czytelnika postawienie na głowie hierarchii ważności tego, co ważne przy pisaniu. Bo popatrzmy na pierwsze z brzegu „lepsze” opowiadanka: mamy powtarzalność motywów, nieskładną fabułkę, kulfoniaste zdania, błędy stylistyczne, ale za to pilnowanie interpunkcji i konwencji zapisu np. dialogów – zaiste godne lepszej sprawy. Oczywiście to dobrze, że pilnujemy interpunkcji, ale naprawdę, te pozostałe aspekty są ważniejsze! To one decydują czy opowieść jest dobra. Może trochę nie doceniam tej bezbłędności, ale parę latek pracy z korektą redakcyjną trochę zmienia postrzeganie tego co ważne dla autora. Dlatego sam nigdy nie dopisuję uwag korektorskich, jeśli już coś komentuję, skupiam się na konstrukcji albo logice tekstu. Wychodzę z założenia, że jeśli dana rzecz miałaby być kiedykolwiek wydana, i tak przejdzie korektę.

D: Jakie książki najbardziej lubisz czytać?

B: Od zawsze czytałem najwięcej fantastyki – zarówno fantasy jak i naukowej. Ale to nie znaczy że fantastyka jest jedynym interesującym mnie tematem. Sporo też historii – w końcu właśnie historię studiowałem, dlatego nadal gdzieś to we mnie siedzi. Poza tym interesuje mnie świat jako taki, więc pochłaniam też niemało popularnonaukowych (zwykle z fizyki) oraz reportażowych pozycji.

Cenię Lema, bo w fantastyce interesuje mnie zazwyczaj pokazanie świata i ciekawy pomysł. Chociaż i w tym potrzebne są umiejętności pokazania swych idei: na przykład wypełnione pomysłami „Ślepowidzenie” Wattsa odbierałem jako przekombinowane. Podobnie z „Innymi pieśniami” Dukaja, z kolei jego „Perfekcyjną niedoskonałość” dzięki bohaterowi bliskiemu naszym czasom, który dopiero poznaje szalony świat przyszłości, czytało się naprawdę nieźle.

Ale nie myślcie, że tylko wysokich lotów literaturę czytuję, niestety nie. Pośród różnych dziwacznych ciekawostek, przeczytałem od deski do deski (no, prawie, ale o tym za chwilę) trylogię pięćdziesięciu odcieni Greya. Po prostu byłem ciekaw, co zawiera książka, która zdobyła tak olbrzymią popularność. Zaparłem się i przeczytałem. Poprzednio taką przygodę zafundowałem sobie z Harrym Potterem i byłem mile zaskoczony. Z Greyem tak fajnie nie jest. Ma wiele cech które przysparzają pupularności, ale zarazem powodują, że to marna literatura. Na przykład – bohaterka bez charakteru. Literacko – fatalnie, ale sprzedażowo – super. Bo każda kobieta, niezależnie od osobowości, może wziąć tą książczynę, podstawić siebie w miejsce bohaterki – i wszystko się będzie zgadzać. I będzie prawie tak, jakby to ona przeżywała te wszystkie gorące sceny z panem Greyem. Notabene sceny strasznie nudne i powtarzalne. Miały odkrywać społeczeństwu nie wiadomo co, poszerzać horyzonty, a tymczasem Grey to jedna z niewielu książek erotycznych, której sceny seksu się pobieżnie przegląda i leci dalej – bo są nudne i nic nie wnoszą!

D: Skoro lubisz czytać fantastykę, dzieła popularnonaukowe i inne, to czy też piszesz książki z tych gatunków? Jest jakiś gatunek, z którym radzisz sobie lepiej i gorzej?

B: Z twórczości literackiej pisuję prawie wyłącznie fantastykę. Może dlatego, że najbardziej podoba mi się kreacja świata i nowe pomysły – najbardziej interesuje mnie prezentowanie rzeczy, których jeszcze nie robiono lub przedstawianie typowych schematów w nietypowym świetle.

Wydaje mi się, że nie mam dużego problemu ani z pisaniem fantasy ani ze sci-fi, w obu nurtach poruszałem się tak dużo, że mniej więcej odruchowo łapię klimat.

Co mi nie idzie? No romansu to bym w życiu nie pisał. Te wszystkie przekomarzanki, które maja budować napięcie… jak mam prowadzić bohatera, na którego miejscu dawno powiedziałbym „next” przemądrzałej i pyskatej pannie? Nie da rady, byłby to najkrótszy romans wszech czasów.

D: Z którego ze swoich dzieł jesteś najbardziej dumny? Czy któreś pisało Ci się lepiej lub gorzej?

B: Z tych które ukazały się na wattpadzie, najbardziej zadowolony literacko jestem chyba z "Jednego skinienia", tyle że urwałem rzecz bo nie miałem czasu się nią zajmować, a potem zająłem się innymi projektami... i tak sobie wisi urwane w połowie, a ja ciągle sobie obiecuję, że znajdę czas by do niego jeszcze wrócić. Ale prawdą jest też, że pisało się je dość ciężko w porównaniu z innymi tekstami. Dość łatwo za to poszło z "Piękność, kamień i pazury", chociaż pomysł leżakował ponad rok, zanim w ogóle wziąłem się za spisywanie.

D: Chciałbyś, żeby Twoje książki zostały kiedyś wydane w wersji papierowej? Przeszło Ci kiedyś coś takiego przez myśl?

B: Jeśli chodzi o wydawanie, przyznaję, że mam chyba mniejsze ciśnienie niż wielu autorów wattpadowych po prostu dlatego, że pracuję w gazecie, więc samo poczucie że "mnie publikują", to ja mam w pewnym stopniu zaspokojone. Tyle że tam są to treści branżowe, specjalistyczne, a nie beletrystyka.

Pewnie że fajnie by było wyjść z własną książką do szerokiej publiczności. Myślę że każdy kto pisze, ma nadzieję na wydanie swoich utworów. Jakie są szanse? No cóż, każdego dnia do wydawnictw trafia kilkadziesiąt (jeśli nie kilkaset) propozycji wydawniczych. Trzeba by się przez to przebić. Albo wydać coś własnym sumptem. Jeśli jesteś Markiem Twainem, to może nawet ci się uda. Ale najprawdopodobniej zostaniesz z dużą ilością egzemplarzy w piwnicy/na strychu, bo przecież rynek jest dosłownie zalany nowymi pozycjami. To już lepiej publikować na takich wattpadach: też docierasz do czytelnika, a koszty mniejsze... ale zauważmy, że tu również trudno się przebić.

D: Prawda, zdobycie (i zasłużenie) czytelników i uznania dla swojej książki jest trudne, zarówno na rynku, jak i tutaj, na Wattpadzie.

Miewasz czasem braki weny? Masz jakiś sposób na radzenie sobie z tym?

B: Dobrym sposobem na brak weny - albo na blok twórczy - jest dla mnie opowiedzenie komuś historii, którą zamierzam napisać. Być może działa to u mnie dlatego, że długo byłem prowadzącym gry fabularne, tzw. mistrzem gry, który musi stworzyć (zawsze częściowo improwizując) i przedstawić pozostałym graczom w miarę składną, przekonującą fabułę. W efekcie mój mózg chyba przyzwyczaił się działać w trybie szybkiego układania elementów tejże fabuły, kiedy opowiadam. Co ciekawe, działa to również jeśli mówię np. do dyktafonu. Ale niestety już nie tak dobrze. Najwyraźniej mając świadomość obecności słuchacza mózgownica dostaje większego "kopa".

D: Dobry sposób, skuteczny (choć, oczywiście, niestety nie dla wszystkich). Masz jeszcze jakieś rady dla pisarzy?

B: O tym jak pisać, napisano już całe tony, są na przykład poradniki Stephena Kinga czy Katarzyny Bondy. I jest tam mnóstwo dobrych wskazówek, wartych stosowania: kwestionariusze bohatera, plany fabuły, stopniowanie napięcia... to już w zasadzie powszechna wiedza, również w internecie są miejsca jak Spisek Pisarzy, gdzie znajdziemy mnóstwo teoretyzowania.

Zanim zaczniesz pisać, cały utwór winien być już zaplanowany, bo inaczej jest bardzo duża szansa, że przepchniesz się przez fajny początek, a potem utkniesz, nie wiedząc jak ruszyć z perypetiami, albo co gorsza wej­dziesz w banalne schematy i kalki fabularne. A szkoda twojego czasu i kreatywności na odtwarzanie banal­nych schematów.

Na początku miej pomysł. Coś, o czym nikt jeszcze nie napisał. Albo chociaż nie napisał w taki sposób jak ty, nie spojrzał od tej strony. Nie bądź tysiąc milionów sześćset tysięcy sto pięćdziesiątą ósmą twórczynią romansu o szarej myszce i szkolnym badboju. Rowling przecież nie dlatego wygrała; że Hermiona i Draco tak fajnie się czubią, tylko dlatego, że stworzyła kapitalną rzeczywistość czarodziejów.

Bez własnego, oryginalnego pomysłu czy podejścia nie warto zaczynać. Bo nie ma o czym pisać. Szkoda czasu na mielenie tego, co już przemielone.

Kiedy już masz pomysł, trzeba go przedstawić. Trzeba po prostu PISAĆ. Dużo. Systematycznie. Z tym z reguły jest (również i u mnie) największy problem. Zawsze jest coś ważniejszego, bardziej pilnego niż twoja „prywatna” opowieść. Dlatego warto ustawić sobie dzienny limit, choćby te 500 słów do napisania. Niby nic, a po miesiącu masz 15 tysięcy słów. Wattpad, przypominam, zaleca rozdziały ok. 2000 słów. To cztery dni na rozdział by wyszły. Pierwszy tom Harry’ego Pottera – około 75 tys. słów — wychodzi 150 dni. Pół roku, nie licząc niedziel. Tak, wiem, śmiesznie brzmi. Ale tak to wygląda, najdłuższy nawet marsz przebywasz małymi krokami. Ta moja odpowiedź, sprawdziłem, po napisaniu, ma około 460 słów. Prawie ten minimalny dzienny limit.

Poza tym zalecam pisanie na kartce, z długopisem (ołówkiem?) w dłoni. Nie żebym był staroświecki, tylko wyczytałem gdzieś, że neurolodzy stwierdzili eksperymentalnie: pisząc ręcznie mózgowi łatwiej się skupić na tworzeniu niż przed ekranem i klawiaturą. Co tylko potwier­dza moje prywatne obserwacje. Oczywiście, zmusza nas to do tracenia czasu na przepisywanie. Ale, po pierwsze, zawsze można czynność przepisywania wykorzystać do pierwszych poprawek, a po drugie, nawet i tu przychodzi nam w sukurs technika. Niniejszy tekst piszę na e- czytniku z piórkiem, który całkiem udatnie zamienia moje odręczne pismo na tekst komputerowy, czyli przepisuje za mnie.

Z pomniejszych spraw, zalecam używanie programów pisarskich, takich jak Scrivener, zwłaszcza kiedy tworzymy coś większego. Zdecydowanie ułatwia poukładanie notatek i poruszanie się po już stworzonej fabule. Jest to wygodne do poprawek i przeróbek, zwłaszcza na napisanym już tekście, kiedy mamy go bardzo dużo. Oczywiście, Scrivener kosztuje, ale są też darmowe odpowiedniki, jak Manuscript, Bibisco czy Writemonkey — ten ostatni bardzo mi odpo­wiadał do mniejszych form, zarzuciłem go dopiero dla mojego e-czytnika.

D: Masz sporo dobrych rad.

Czy uważasz, że osoba, która nie czyta książek, a może nawet nienawidzi czytać, ale lubi pisać, ma szansę napisać świetną książkę, która spodoba się wielu czytelnikom?

B: Trudno mi sobie wyobrazić taką kombinację. Jak można lubić pisać, nie lubiąc czytać? Poza tym — po co wtedy pisać? Jeśli nie znosisz czytania, to czy interesuje cię w ogóle, żeby przekazywać coś innym na piśmie? Doradzam zajęcie się raczej wrzucaniem piersi na insta czy innego fejsbuczka, z tego też będzie jakaś tam pozytywna reakcja gawiedzi w necie (mam oczywiście na myśli zdjęcia antrykotów z kurczaka, wy zboki! Pełno zdjątek posiłków ciągle ląduje w socjal mediach).

Pisać nienawidząc czytania? To trochę jakby pytanie, czy człowiek który nienawidzi muzyki mógłby być dobrym wykonawcą — na przykład rockowym gitarzystą. Niby możliwe, bo wszystkiego da się wyuczyć, ale po co się męczyć?

Przede wszystkim będzie taka osoba miała mocno pod górkę w procesie tworzenia: żeby napisać, trzeba czytać co się napisało. Wielokrotnie. Uważnie. Poprawiając, wywalając i dopisując, jeśli czegoś brakuje. Bo inaczej tekst będzie wyglądał jak typowy rak z wattpada... Co swoją drogą każe mi przypuszczać, że wiele raków powstało właśnie dlatego, że autor(ka) nie zamierzał(a) nawet przeczytać tego co napisała. Niezbyt optymistyczny obrazek. Zwłaszcza z punktu widzenia czytelnika: czemu ja miałbym brnąć przez coś, czego nawet autor przeczytać nie chciał? Szkoda czasu.

D: Mimo to zdarzają się przypadki, w których ktoś nie lubi czytać, a jednak chce pisać... I dlatego, tak jak mówisz, takie osoby mają bardzo utrudnioną pracę nad książką.

Mówiłeś, że wolisz papierowe książki, ale zdarza Ci się również przeczytać coś na Wattpadzie. Jakie wattpadowe perełki poleciłbyś innym?

B: Przyznam że trochę jestem nie na bieżąco z Wattpadem, i sporo rzeczy, które zapamiętałem jako dobre, już znikły. Szkoda. Co nie znaczy że nie ma nadal dobrych opowieści. Oto kilka moich propozycji:

„Pamięć Pustkowia” osMiornicaDave - Fajne fantasy z całkiem ciekawym pomysłem, i to porządnie wykorzystanym w fabule. Ma też bohaterów, których daje się lubić. I napięcia między nimi, co ważne.

„Zegar wskazuje ciemność” Zoyene - Okulto-steampunk w Warszawie sprzed około stu lat. Przyjemnie pisane, a wątki zapowiadają się bardzo intrygująco.

„Lustro” CM_Pattzy – Horrorowaty motyw lustra niosącego zło między ludzi, trochę na wzór tolkienowskiego pierścienia, albo może raczej „Ankusa Królewskiego” Kiplinga? Tak czy inaczej czyta się całkiem fajnie i pomysł zostaje dobrze wykorzystany.

„Minerva 2099” BartlomiejSztobryn - Sprawnie napisany cyberpunk, osadzony w naszym kraju, w niezbyt odległej przyszłości. Godne polecenia, ale raczej dla wyrobionego czytelnika.

„Boss says so” kreatura_ - Dość zabawna opowieść mieszająca wątki rodzinne, mafijne, romansowe i marynistyczne. Czyta się szybko i z uśmiechem, choć trzeba czasem przymknąć oko na braki realizmu – no cóż, taka konwencja opowieści akcji.

„Pingwinowy kurs pisania” BlondPingwin - No i proszę, znajduje się na liście pozycja która nie jest beletrystyką. Ale za to (abstrahując od prezentowanej wiedzy) bardzo przyjemnie się ją czyta. Jeśli ktoś potrzebuje się w kwestii pisania w miarę bezboleśnie dokształcić – polecam.

D: Natknęłam się kiedyś na ,,Pingwinowy kurs pisania", bardzo mi ten poradnik pomógł i naprawdę przyjemnie się go czyta, więc ja również go polecam, tak samo pozostałe pozycje, które poleciłeś, które już po samym opisie zapowiadają się ciekawie.

No dobrze, przechodzimy dalej! Integrujesz się w jakiś sposób ze swoimi czytelnikami? Ważne są dla Ciebie komentarze i gwiazdki?

B: Szczerze mówiąc wolę komentarze niż gwiazdki. To jest realny odzew, który coś mówi, wskazuje reakcję. Dostajesz siedemnaście gwiazdek – nie wiesz co z tego wynika. Dostajesz pięć komentarzy, z tego dwa negatywne – rysuje ci się, co można by zmienić, poprawić, i czym czytelnika zainteresowałeś.

Natomiast, co do integracji, swego czasu udzielałem się trochę w akcjach typu „czytanie za czytanie”, i to było całkiem przyjemne doświadczenie, bo dostawało się właśnie informację zwrotną, mini recenzje pod kolejnymi rozdziałami tekstu. I sam też sporo interesujących utworów w ten sposób odkryłem. Bo trzeba było przeczytać wylosowane teksty innych uczestników, których inaczej bym po prostu nie otworzył nawet. Co ciekawe, cztery spośród wymienionych wyżej pozycji poznałem właśnie w ten sposób.

D: Spotkałeś się kiedykolwiek z hejtem?

B: Hejtem wobec mojej osoby? Nie. Albo nie zauważyłem. Nie za bardzo przejmuję się tym co o mnie piszą czy mówią.

D: I bardzo dobrze. Hejt... najlepiej puścić mimo uszu.

Czego nienawidzisz jako pisarz?

B: Chyba najbardziej - bloków twórczych. U mnie pojawia się to najczęściej, kiedy wszystko jest już w miarę obmyślone, wiem już jakie sceny trzeba napisać i wiem że są potrzebne dla dalszego rozwoju fabuły, ale zawierają wydarzenia nie bardzo mnie interesujące. Takie "odrabienie lekcji" na okoliczność dalszej dobrej sceny. To są momenty w których najtrudniej mi brnąć, i czuję że pisane są "na siłę". No ale muszą też się znaleźć w opowieści, żeby była jasna, żeby bohater był zrozumiały, żeby wszystko z siebie wynikało. A druga okoliczność jest odwrotna: wreszcie mam wenę! Mam sposób jak coś napisać! Wiem że usiądę i trzasnę cały rozdział w popołudnie! I tylko nie mam czasu nawet usiąść i zapisać ogólnych notatek, bo tak jestem przyciśnięty innymi zajęciami.

Jak podejrzewam, moja łepetyna tak właśnie działa: najchętniej wpada na pomysły kiedy ma już dość innych obowiązków. Jako efekt uboczny przepracowania, irytacji i radzenia sobie ze stresem.

D: To normalne: kiedy mamy już czegoś dość - tym bardziej, gdy to staje się monotonne - nasza psychika szuka czegoś innego, co by nam sprawiło przyjemność, a to, że się zmuszamy do pracy, wcale nie pomaga.

Czy mimo to masz w planach rozpoczęcie nowej książki?

B: Myślę że na razie mam w planach bardziej zakończenie istniejących projektów niż otwieranie nowych. Na Watt publikowałem tylko kilka rzeczy, a leżą mi w szufladach różne inne, które albo się akurat nie podobają, albo są zbyt hermetyczne dla szerokiej publiki.

„Jednemu skinieniu” należy się dokończenie, i chociaż czasowo je zarzuciłem, jeszcze do niego wrócę, zwłaszcza że doszło mi parę nowych pomysłów.

Mam rozgrzebane inne projekty, które jeszcze nie wiem czy się na wattpadzie pojawią.

Piszę opowiadanie ze świata wiedźmia, w którym staram się podsunąć sugestię, dlaczegóż to Lambert tak uparcie nazywał Triss „Merigold” z pominięciem imienia. To ma być w zamyśle coś dłuższego niż ta moja miniaturka o garbatym rycerzu znana z wattpada – rozmiarowo celuję w pierwsze opowiadania Sapkowskiego. Co z tego wyjdzie – zobaczymy.

Mam jedną – nazwijmy to – powieść fantasy, o przygodach człowieka przeniesionego do świata quasi-tolkienowskiego. Ale bohater myśli, że jest w wirtualnej grze komputerowej. I poczyna sobie, no cóż, jak to gracze w grach potrafią. Trudno powiedzieć, czy nie jest czarnym charakterem. Całość ma około pół miliona znaków, spisana od początku do końca, jednak pisałem już dawno, wiele rzeczy mi się w guście zmieniło od tego czasu i ciągle grzebię, dopisuję sceny, zmieniam motywacje postaci… Robota głupiego, trochę w stylu zabawy w Syzyfa. Traktuję to jednak trochę jak ćwiczenie redakcyjne.

Mam też na tapecie opowiadanie inspirowane wattpadem! Mimo woli prędzej czy później natrafiasz na wattpadzie na tematykę gwałtu, traktowania go przez tzw ałtoreczki, o na gównoburze, które z tego wynikają. I tak mi się złożyło hasło „Gwałt Dobroczynny”. Intrygujący, absurdalny tytuł, do tego kontrowersyjny temat. Mam już pomysł, napisałem szkic, wciąż jednak obracam sprawę w głowie. Czy się w ogóle ukaże? Nie wiem, najpierw zobaczę co mi z tego wyjdzie. Nie zawsze dobry pomysł owocuje dobrym tekstem. A poruszając taką tematykę, musisz pisać dobrze, żeby się obroniło.

D: Dużo tego... Życzę Ci powodzenia, dużo weny i czasu. Skoro już wspomniałeś o swojej miniaturce na Wattpadzie, wreszcie Cię o to zapytam. Skąd wzięła się Twoja nazwa, wraz z tym drwalem w zbroi rycerza/rycerzem z narzędziem drwala?

B: Nick wpisywałem już tak dawno, że nie pomnę teraz co sobie konkretnie myślałem, wybierając go.

Ma wiele zalet, jest polski, zrozumiały, składa się ze słownikowych słów, no i jest łatwo rozpoznawalny- bo nawiązuje do postaci Nika Rębacza z baumowskiej krainy Oz. Pozwala też na wykorzystanie drwalowych skojarzeń, jak choćby w „Porąbanych okładkach”. Jeślibym miał tworzyć recenzownię (nie, nie będę, bez obaw) nazywałaby się też odpowiednio: „Wióry lecą” albo coś w tym stylu.

Skoro „blaszany drwal”, to i odpowiedni awatar powinien być. Niestety obrazki blaszanego drwala, które podrzucał mi wujek google, ani trochę się nie podobały. Dlatego rozszerzyłem wyszukiwanie o rozmaite zakute łby z toporami w rękach — i tak na awatarze znalazł się jakiś (chyba warhammerowy) wojownik z toporem. Ale był kiepsko widoczny na małych miniaturkach w Wattpadzie, dlatego zmieniłem go jakiś czas temu na bardziej zbliżoną do ikonki postać rycerza z toporkiem, która siedzi w awatarze do dziś.

D: Dajesz swoje dzieła do przeczytania rodzinie lub znajomym?

B: Niektóre tak, inne sobie po prostu leżą w szufladzie. Kiedyś robiłem to częściej, to był najprostszy sposób zdobycia jakichś zwrotnych uwag. Teraz, kiedy jest internet, można też dać teksty do przeczytania nieznajomym, na przykład na wattpadzie.

D: Od jak dawna piszesz? Od zawsze było to Twoje hobby czy dopiero później coś popchnęło Cię w kierunku pisarstwa?

B: Od małego pisałem jakieś opowiadanka, układałem historie. Głównie fantastykę, bo fantastyki czytałem najwięcej. Co zabawne, dłuższa przerwa przyszła wtedy, kiedy odkryłem gry fabularne: oto okazało się, że całą historię można opowiedzieć w jeden wieczór, bez spisywania, częściowo improwizując, i jeszcze mieć natychmiastowy odzew w postaci reakcji/zaangażowania pozostałych uczestników gry.

W efekcie pisanie poszło w odstawkę, i to na całkiem długo. Zamiast tego jeśli pisałem, to były scenariusze do gier fabularnych, albo opowiadanka dziejące się w świecie którejś z gier. Nie powiem, nawet jakieś sukcesy w tym odnosiłem: moja półka z podręcznikami do gier to w połowie nagrody z różnych konkursów na scenariusz.

Ale z czasem, kiedy moje towarzystwo współgraczy się rozpełzło po świecie, a czas skurczył się na tyle, że nawet trudno się zebrać, by w jeden wieczór wszystkim pasowało, nadeszła pora by wrócić do pisania. Odkurzyłem więc stare bruliony, zakopane w szufladzie, przyjrzałem się dawnym opowieściom… i znalazłem tyle do poprawki, że szybciej byłoby pisać nowe. Po wieloletnim doświadczeniu prowadzenia sesji fabularnej dużo łatwiej się układa fabułę. Szybciej też się wychwytuje nielogiczności albo popychane „na siłę” postaci. Przecież wiem, że realni ludzie — moi gracze — zachowaliby się inaczej. W sumie polecam każdemu zamierzającemu pisać, żeby choć kilka razy spróbował poprowadzić grę fabularną. Pouczające. Z drugiej strony, przymierzając tą poradę do wattpada... obawiam się, że temat badboja szkolnego nie wypali w formie gry!

D: Jakie to były gry?

B: Przede wszystkim najpopularniejszy – Warhammer, on swego czasu służył za konia roboczego dosłownie do każdego tematu rozgrywki, od szpiegostwa, przez horror, kryminał i komedię, aż po lot na księżyc [sic!]. Prócz tego Zew Cthulhu (ma bardzo fajne zasady, sporo różnych innych niż tylko horrory przygód można było rozgrywać), przewinęły się też Cyberpunk2020 (już się nawet datą zdezaktualizował!) Dzikie Pola, jakieś gry z cyklu Świata Mroku, a także czysto polski Aphalon. W próbach dorobienia drugiej edycji do tegoż Aphalonu uczestniczyłem nawet, ale jakoś się to rozeszło, mieliśmy każdy inną wizję zmian. Z przedsięwzięcia zostało mi opublikowane na wattpadzie opowiadanie „Piękność, kamień i pazury” które miało prezentować moją część nowych pomysłów. Ostatecznie jest odrębną całością, tylko niektórymi nazwami nawiązuje do świata gry.

Jak widać trochę się tych systemów przewinęło. A potem, jak to u starych graczy bywa, złożyłem sobie z tych zasad które mi najlepiej pasowały własny zestaw reguł, tak prościutki jak się tylko dało, żeby móc bez przeszkód i zbędnej buchalterii prowadzić fabułę.

D: Masz jeszcze jakieś inne hobby?

B: Swego czasu dużo grałem na gitarze, nawet zdarzało się grywać coś w jakichś zespolikach, ale nadeszły czasy braku czasu. I tak oto lampowy piec stoi w kącie nieużywany, wiosło wisi na ścianie, a ja jeśli coś brzdąkam, to na zwykłym akustyku. Przyzwyczaiłem się do tego stopnia, że jak ostatnio postanowiłem całą elektryczną maszynerię podłączyć i uruchomić, okazało się, że akustyczne nawyki biorą górę, i muszę na nowo przypominać sobie o tłumieniu niepotrzebnych strun żeby wzmacniacz nie wył istną kakofonią… Na akustyku problem prawie nie istnieje, w uproszczeniu powiedzmy że wysilasz się raczej żeby dźwięk wydobyć, a nie żeby go ograniczyć.

Trochę też rysuję, chociaż coraz rzadziej (czas!). Trudno powiedzieć czy to hobby, raczej część zawodu — jednym z moich źródeł zarobku jest grafika komputerowa. Niby komputer wszystko zmienił, ale wciąż projekty szkicujesz ręcznie.

No i historia. Kiedy studiowałem historię, nie spodziewałem się, że zostanie mi z tego głównie hobby. Ale cóż zrobić, jeśli nie chcesz być nauczycielem, albo naukowcem. Zaleta jest taka, że mam pewną orientację w realiach epok, łatwo mi idzie wychwytywanie anachronizmów w utworach – własnych i cudzych.

D: Wiele ciekawych, i trudnych!, zainteresowań.

No, nasz wywiad powoli dobiega końca, ale zostało jeszcze kilka pytań.

Wracając do Twoich tekstów, skąd bierzesz pomysły na nie?

B: Nie mam jakiegoś konkretnego źródła głównych pomysłów, na których opierają się opowieści. Kiedy na coś wpadam, po prostu pojawia się pomysł, nad którym potem mózgownica pracuje.

Ponieważ nie mam tu wiele do powiedzenia, zamiast tego podpowiem jeden fortel wzięty z gier fabularnych, który pozwala w miarę szybko stworzyć dość oryginalne szczegóły dla różnych elementów opowieści. Bo nieraz jest tak, że poboczne, drugoplanowe postaci są banalne, mało oryginalne, bez pomysłu.

Ten sposób to użycie tabel losowych. Jako przykład podam kilka postaci z wygenerowaną historią.

Cała sprawa polega na tym, że zbierasz razem tak ze 200 słów, układasz je w tabeli. A potem dla każdego etapu w życiu postaci losujesz (np. rzutem kostką) ze dwa słowa. I teraz na podstawie skojarzeń, podsuniętych przez wylosowane słowa, budujesz historię.

Na przykład:

POCZĘCIE: uległość, praca

DZIECIŃSTWO: granica, gospodarstwo

DORASTANIE: zakład, przymus

PRZEŁOM ŻYCIOWY: sztuka, dziecko

CO WYSZŁO: Bohater jest synem jakiejś niewolnicy, zmuszonej do obcowania z właścicielem plantacji/gospodarstwa. Jako dziecko chował się w gospodarstwie, może gdzieś na jego granicach pasał świnie czy owce. „Sztuka” z przełomu życiowego ląduje tu trochę wcześniej: chłopak był dobrym muzykiem i pięknie śpiewał. Kiedy był trochę starszy, córka właściciela plantacji założyła się, że zmusi/skłoni go do (tu losowałem jeszcze dwa słowa: zdrowie, współpraca mi nic nie podpowiedziały, losowałem jeszcze raz: połączenie, zguba — no, lepiej) jakiegoś zakazanego czynu, za który czekała go zguba. Może „połączenie” to po prostu seks z kobietą wyższego stanu? Za to niewolnika czeka śmierć! Tak doszłoby do przełomu życiowego: dziecko! Dumna i postrzelona córka właściciela niewolników zaszła z jednym w ciążę! Mamy więc bohatera, który lepiej żeby zwiewał gdzie pieprz rośnie, ale ma przecież kobietę w ciąży.

Czy jest podstawa do dramatycznej historii?

Komu się chce pobawić, może pokombinować dla innych wyników losowania:

POCZĘCIE: dług, służba

DZIECIŃSTWO: zdrowie, współpraca

DORASTANIE: wymagania, dramat

PRZEŁOM ŻYCIOWY: dramat, interesy

POCZĘCIE: samotność, opieka

DZIECIŃSTWO: mistrz, kult

DORASTANIE: wierność, magia

PRZEŁOM ŻYCIOWY: niewierność, walka


POCZĘCIE: żywioły, ucieczka

DZIECIŃSTWO: połączenie, zguba

DORASTANIE: wiersz, różnica

PRZEŁOM ŻYCIOWY: spóźnienie, oczekiwanie

Oczywiście, podobne losowanie można zrobić sobie dla dowolnego elementu fabuły: budynku, przedmiotu (zwłaszcza magicznego artefaktu) albo jakiegoś elementu historii, co do którego nie mamy pomysłu. Trzeba tylko sobie zmienić nazwy okresów, na przykład na „przyczyny, przebieg, skutki”.

Jeśli kogoś interesują takie tabele losowania, warto poszukać w internecie (jest tego mnóstwo, hasła: rpg, tabele losowe i przede wszystkim: TABELE ABSTRAKTÓW)

Podobną funkcję mogą pełnić „Story cubes” — kostki z obrazkami. Tyle że na kościach sześciennych często powtarzają się te same wyniki — w każdym losowaniu wypada jeden z sześciu obrazków dostępnych na każdej kostce. Losowanie spośród 200 wyrazów daje większe urozmaicenie.

D: Ciekawy sposób, może z niego wyjść coś naprawdę dobrego.

Wydarzenia, które opisujesz w swoich książkach, są całkiem wymyślone czy wziąłeś niektóre ze swojego życia?

B: Jasne że są inspirowane zdarzeniami z życia. Myślę że nie ma twórcy, który nie przesączałby do swej twórczości jakichś własnych przeżyć. Jasne, że fantasy czy sci-fi rzucają ludzi w inne realia, ale relacje międzyludzkie pozostają niewiele zmienione. Bohaterowie pozostają ludźmi. Ba, muszą być w jakimś stopniu ludzcy, nawet kiedy zakładamy że są elfami, wróżkami, kosmitami itd. Naprawdę nieludzkiego bohatera czytelnik by nie rozumiał, a co za tym idzie — nie darzył uczuciem. Pozytywnym lub negatywnym.

Bo negatywne też jest dobre.

Często powtarzającym się komentarzem do „Jednego skinienia” była szalenie wkurzająca bohaterka, Klara, córcia prezydenta. Zabawne, bo kreowałem ją na nastolatkę taką mniej więcej, jakie zapamiętałem koleżanki z liceum! Prawdopodobnie ten mój odbiór dziewczyn wynikał z faktu, że kobiety — zwłaszcza w początkowych fazach znajomości — bardzo często nastawiają „jeża”, i instynktownie starają się za wszelką cenę zbić cię z pantałyku, żeby zobaczyć jak sobie radzisz. I żeby odsiewać tych co sobie nie radzą. A ja to odbierałem bezpośrednio: „Jest nieprzyjemna — pewnie jest niesympatyczna. Szkoda, trudno, do widzenia”. I tak mi się zapamiętało, zbiorowy obrazek rówieśnic w wieku nastoletnim. Taki też obrazek Klary zlądował w opowieści, z cechami wyolbrzymionymi, wręcz przesterowanymi niczym w gitarowym wzmacniaczu. No ale też pasowało mi, żeby ta bohaterka była nadętym bucem. Bo to ładnie kontrastowało z rolą ofiary, jaka jej w początkowych sekwencjach przypada.

Innym sposobem jest obsadzenie roli: łatwiej stworzyć bohatera, wzorując go na kimś znajomym — znasz tego człowieka i wiesz mniej więcej, co by w danej sytuacji powiedział, co lubi (oczywiście, to tylko twoje postrzeganie danej osoby, ale to zupełnie wystarczy na potrzeby zawiadowania postacią w opowieści). Na znajomym Sienkiewicza wzorowany był pan Zagłoba — i wypada całkiem nieźle!

D: Ludzie są różni i nie dowiemy się, jacy są, jakie są ich motywy, dopóki ich nie poznamy...

Czyli utożsamiasz się ze swoimi postaciami? Zdarza się, że współczujesz im, kiedy nastają u nich trudne czasy, czy masz do tego inne podejście?

B: Nie, nie. Że jakieś elementy własnych doświadczeń przesączają się do mojej twórczości to jedno (uważam że to nieuniknione, ba, nawet pożądane), ale utożsamianie się z osobami to drugie. Trudno mi utożsamiać się z taką na przykład Klarą. Nawet staram się, żeby bohaterowie nie byli moim alter-ego.

Zresztą jestem przyzwyczajony przez gry fabularne, że postaci nie są moje, tylko graczy. Przynosi to specyficzne efekty: tworzeni przeze mnie protagoniści są wyposażeni w cechy, które podobałyby się graczom, były fajne do odgrywania (np. ucięty język Durgasa z „Piękności...”) albo miały jakieś fajowe przewagi, w rodzaju wspomagania u Młodego w „Jednym skinieniu”, albo bycia chodzącą pułapką na czarodziejów jak Razgłaz z „Nie-wiedźmina…”

Z drugiej strony, jeśli chodzi o robienie im krzywdy, także postępuję jak prowadzący grę: można, kiedy ma to uzasadnienie. Jeśli opowieść dzięki temu będzie lepsza, bohater będzie okaleczony, pozbawiony rodziny, statusu, może zabity. Ale to wszystko musi być po coś, powinna być dla tych krzywd przeciwwaga, której oczekuje czytelnik. Chyba że piszemy melodramat czy tragedię, aczkolwiek na razie mi się nie zanosi: nie mam na to pomysłu.

D: Rozumiem. Od czego właściwie wzięła się Twoja chęć do pisania? Już od małego pisałeś jakieś opowiadanka, ale dlaczego? Pamiętasz, dlaczego zacząłeś?

B: Właśnie nie pamiętam. Pisałem i już. Podejrzewam że to efekt odbicia: głównym źródłem rozrywki było słowo pisane, bo jak byłem mały rodzice nie chcieli mieć telewizora - zepsuł się i doszli do wniosku że tak jest właściwie lepiej. Więc skoro głównie czytałem (książki i komiksy), to w podobnej formie, pisząc lub rysując historyjki obrazkowe, wyrażałem to co mi się układało w głowie.

Zupełnie też nie pamiętam, jak to było że zainteresowałem się fantastyką. Pamiętam jednak potężnego kopa, jakiego to zainteresowanie dostało, kiedy dziadek załatwił mi jakoś od znajomego wielki stos Fantastyk - całe roczniki czasopisma, od 1982 roku! Na grzebanie w tym i wyszukiwanie rozmaitych perełek zeszła chyba większość moich wieczorów pod koniec podstawówki. A trzeba wiedzieć, że Fantastyka kiedyś a dziś to zupełnie inne czasopisma i inne możliwości. Puszczali na wygłodzony socjalistyczny rynek wszystko co najlepsze z ostatnich 50 lat w literaturze fantastycznej, zgoła nie przejmując się prawami autorskimi i tantiemami. Czego tam nie było! Clarke, Asimov, Sniegow, Hadelman, Howard... Setki nazwisk. Całe powieści w odcinkach, zajawki najlepszych fantastycznych serii, komiksy. Do wyboru do koloru. Dzięki temu ukształtowało się we mnie poczucie, że fantastyka to może być kawał dobrej literatury, nie tylko pulpa dla zagorzałych fanów. I również dzięki Fantastyce poznałem gry fabularne, bo gdzieś pośród stosu był numer im poświęcony, ozdobiony efektownymi ilustracjami od Games Workshop i figurkami od British Grenadier. Po przeczytaniu całego numeru stwierdziłem: fajne, muszę w to zagrać! Tak oto zabytkowy stos czasopism mocno ukształtował moje główne zainteresowania.

D: Ciekawa i miła historia ^^.

Czas na ostatnie pytanie (no, na końcu będzie jeszcze dodatkowe)! Masz jakieś media społecznościowe, na których można Cię znaleźć?

B: Przyznam że nie za bardzo siedzę w mediach społecznościowych. Na Facebooku mam konto stworzone na potrzeby kontaktów w pracy, coś w rodzaju służbowego. Pod tą samą nazwą co i na wattpadzie. Jakiś czas temu założyłem konto na instagramie. Ale w zasadzie nic tam nie publikuję, oglądam głównie dzieła grafików. Dołączyłem też do paru serwerów discorda, gdzie spotykają się ludzie z wattpada. Chyba tyle, więcej grzechów nie pamiętam...

D: Po prostu rzadko zaglądasz do mediów społecznościowych czy za nimi nie przepadasz?

B: Chyba to pierwsze. Nie ciągnie mnie do socjal-mediów za bardzo, wolę kontakty bezpośrednie z ludźmi.

D: Kontakty bezpośrednie, na żywo są też najlepsze pod każdym względem.

Chciałbyś kogoś pozdrowić? Zobaczyć wywiad z innym twórcą?

B: Z proponowanymi wywiadami to trudne pytanie, przejrzałem sobie waszą listę i widzę że sporo osób już na niej jest. Pozostał chyba BartlomiejSztobryn.

Co do pozdrowień, pozdrawiam po prostu wszystkich czytelników i twórców z wattpada, którzy tutaj trafią.


D: W porządku. Skontaktujemy się z nim! ^^

Tymczasem ja dziękuję Ci za ten wywiad i życzę mnóstwo wolnego czasu oraz weny! ^^

B: Ja również dziękuję za rozmowę, no i życzę powodzenia waszemu przedsięwzięciu! A rozwija się imponująco: 14 prac, w tym ponad 80 samych wywiadów! Gratuluję.

D: Dziękujemy! Miło mi (nam) to słyszeć ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top