W bezludnej przestrzeni
W domu, jak zwykle, nikogo nie było. Jak zwykle zapalił ostre światło w, jak zwykle, zimnym pokoju, i – również jak zwykle – włączył piecyk. Zasłonił okna sfatygowanymi zasłonami, rozebrał się. Ciepły prysznic dobrze mu zrobił. Czekając na podgrzanie jedzenia, wyjął z kieszeni kurtki notatki Larsa. „Przecież to jakieś głupoty" – pomyślał, przypominając sobie sensacyjne informacje usłyszane od kumpla. Mimo tej świadomości coś go do nich ciągnęło...
Pierwsza strona zapisana była różnorakimi danymi na temat „lejnaki" badaną przez zespół Magdaleny. Nazwali ją wdzięcznym imieniem Laura, miała metr pięćdziesiąt trzy wzrostu, białe, nienaturalnie proste jak na warunki życia włosy do kostek oraz tęczówki koloru głębokiego fioletu. Druga kartka była kopią rysunku tej istoty. Magdalena się spisała, pomyślał, i zaraz skarcił za myśl pewną prawdziwości tego, co widział. Potrząsnął głową. Żadne stworzenie nie przeżyło i nie przeżyje wyżymaczki, wiedział to. Dałby sobie rękę uciąć, choć w tamtej chwili, gdy patrzył na misternie wykonaną rycinę... Wiedział, że mogła być wymysłem, marnym tematem na okładkę tabloidów, które ludzie z ochotą kupią, przeczytają z wypiekami na twarzy i uwierzą, albo i nie – ważne, że sensacja opanuje społeczeństwo, naiwniacy i pseudointeligenci będą o tym mówili, dadzą się naciągnąć na hasła, które powstaną w wyniku tej sensacji, najchętniej wykorzystywane przez komercyjne korporacje. Instytut będzie się temu przyglądał i śmiał, pomyślał Semi. Po co to komu, nigdy nie rozumiał. Wszystkie rozmowy prowadzone przez zaaferowanych „zjadaczy chleba", jak Instytut zapewne myślał o ludziach, i tak przecież na nic nie miały wpływu.
Postanowił, że odda notatki Larsowi, gdy tylko go spotka, lub Carlowi, gdy jego spotka szybciej. Nie chciał mieć więcej z tym bełkotem niczego wspólnego. Nie teraz, gdy planują „wycieczkę" do Strefy, a może nawet nigdy, nigdy więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top