Praca
Do domu wracał ze ściśniętym gardłem. Mieli przyjść rozmawiać z nią o „pracy". Bał się, sam nie wiedział, czego i dlaczego: czy jej reakcji, czy tego, że poleci z tym do Instytutu i wsadzą go do paki, czy tego, że z nimi nie pójdzie i trzeba będzie wszystko zaczynać od nowa, a może w końcu tego, że ona...
- Jesteś już? – zaglądnęła do przedpokoju, uśmiechnęła się na jego widok.
- Tak... Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Załatwiłem ci coś... Dogadałem się znaczy, i przyślą dzisiaj dwóch takich...
- Do nas, do domu?
To pytanie wydało mu się dziwnie ciepłe. Odtrącił to wrażenie.
- Tak – odparł krótko.
- Ale...
Spojrzał na nią. Zmartwiła się czymś.
- Coś nie tak? – zapytał, zdejmując kurtkę i buty.
- Ja nawet... Nie mam nic ładnego, żeby ubrać...
- Nie musisz. To nie są ludzie, którzy zwracają uwagę na wygląd.
- Mówisz, jakbyś ich znał.
„Najpierw nauczyciel, teraz to... - przemknęło mu przez głowę. – Nie jest taka głupia, jak mi się wydawało... Muszę uważać..."
- Trochę znam, starzy znajomi... - stwierdził, myjąc ręce. - Inaczej bym się tak nie dogadał, rozumiesz?
- Tak, tak... Szykować jakiś deser czy cokolwiek?
- No co ty! To rozmowa o pracę, a nie wizyta gości.
- Było nie było, to też będą nasi goście...
Pomyślał, że cała ta sytuacja zaczęła zmierzać w dosyć dziwacznym kierunku. „Ona jest tylko wytrychem – przywołał się do porządku – Nie dziewczynką do towarzystwa. Wytrychem. Zresztą, dziewczynki do towarzystwa nie traktują tak facetów, a i facet nie będzie się taką dziewczynką zajmował w taki spo... Opanuj się. Jest wytrychem."
- Nie przejmuj się aż tak – rzucił obojętnie, stając naprzeciwko niej w przejściu. Patrzyli na siebie przez chwilę. Po raz któryś widział fioletowe refleksy w jej tęczówkach. Nie wytrzymał. – Jakie masz oczy? – zapytał cicho.
Uniosła wzrok. One naprawdę były...
- Fioletowe – odpowiedziała.
Zrobiło mu się gorąco.
- Są takie z natury?
Zaprzeczyła ruchem głowy, ale nie powiedziała niczego więcej.
- Nosisz soczewki? – dopytywał, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć coś zupełnie innego, niż to, w co kazało mu wierzyć logiczne myślenie.
- Nie, nie noszę, Semi... Dlaczego pytasz...?
- Ja... - tak bardzo pragnął ugryźć się w język... – Ja jestem przemęczony. – wykrztusił z trudem. - Zdawało mi się, że ludzie nie mają takich oczu z natury... Wiesz, uczę biologii, i jest to dla mnie nietypowe.
- Ach, rozumiem... Nie ma sprawy. Stały się takie po terapii w szpitalu.
Poczuł ulgę. Czyli jednak to nie było dzieło natury, więc lejnaki nie...
Oczy zaszły mu mgłą. Oparł się o framugę, schylił.
- Semi?
- Przemęczenie...
- Proszę, połóż się. – przyłożyła dłonie do jego ramion. – Chodź, pomogę ci...
Zaprowadziła go do pokoju, położyła na łóżku, okryła kocem. Zaczęła głaskać tłuste, zaniedbane włosy. Przesunęła miękką dłonią po szorstkich od kilkudniowego zarostu policzkach, po czole z widocznymi lekko zmarszczkami.
- Naprawdę jesteś zmęczony... - szepnęła, chyba z zaskoczeniem. – Zrobić ci herbaty?
„To tylko wytrych... To tylko wytrych... To tylko..."
Chwycił ją za ramiona i zdecydowanym, lecz uważnym ruchem położył jej głowę na swojej piersi. Przez kilka chwil trwali przy sobie - ona w zaskoczeniu, on w uczuciu błogiego spokoju.
- Nie rób mi herbaty – odezwał się cicho. – Leż tak. Proszę.
„Co ty robisz, debilu?! – huczało mu w głowie. – To tylko wytrych..."
Chciał zająć czymś myśli.
- Jesteś zła? – czuł się, jak idiota.
- Nie – odparła, również szeptem. Jej głos brzmiał dla niego jeszcze słodziej.
- Na pewno?
- Tak, Semi. Czy coś się stało, że tak nagle mnie przytuliłeś?
Milczał. Bił się z myślami. Powtórzyć, że zmęczenie? To byłoby okrutne... Dlaczego akurat teraz przyszło mu do tego durnego łba, że coś, co robi, jest okrutne...
- Jesteś przepracowany – odezwała się, samodzielnie interpretując zachowanie mężczyzny. – Może jednak zrobię ci herbaty...?
- Nie, napraw...
Dzwonek rozdarł się przeraźliwie w przedpokoju, oznajmiając przyjście Larsa i Carla.
- Pójdę otworzyć – rzekła pospiesznie, po czym wyślizgnęła mu się z ramion. Ze złości na samego siebie zagryzł zaciśniętą pięść.
„Zachowuję się, jak trep na przepustce... - pomyślał, wstając. – Ta dziewczyna ma być wytrychem, niczym więcej".
- Wejdźcie, panowie, wejdźcie – usłyszał z przedpokoju jej dźwięczny głos. – Panowie na pewno głodni... Nie, proszę nie zdejmować butów, i tak jestem przed myciem podłóg.
- Pewna? – głos Larsa.
- Oczywiście!
- Łał – wyraził zachwyt Carl. – W tym mieszkaniu dawno nie było tak czysto...
- Nigdy – uprzejmie poprawił Lars.
- Siedzę w domu przez prawie cały dzień, więc czasami coś posprzątam dla zabicia nudy... Wieszaki są tam.
- Chciałbym mieć dziewczynę, która sprzątałaby z nudów.
- Na pewno pan sobie taką znajdzie, w końcu pan taki uroczy... Jak Semi. Długo się panowie znacie?
- Ee... - Lars się zakłopotał. – Będzie jakoś... - wywnioskował, że kumpel coś jej na ten temat powiedział, więc wydusił w końcu: - Od dzieciństwa.
- Rzeczywiście długo! Nie myślałam, że aż tyle. Sądziłam, że może ze szkoły... Proszę, tędy. Semi troszkę źle się czuje, więc się położył.
- Ej, Semi, stary! – Carl zauważył go w drodze do kuchni i uniósł rękę w powitalnym geście. – Mamy wszystkie formalności dla tej pani.
- Najpierw może zjedzmy – zaproponowała, zaganiając życzliwie Carla do stołu.
Semi, siedząc na kanapie, nie wierzył w to, co się działo w tym – do niedawna tak pustym, zimnym, ciemnym - mieszkaniu. Mieli z Larsem i Carlem iść do Strefy, a ona ich przyjmuje, jak dobrych znajomych...
Westchnął i ciężko wstał. Gdy wszedł do kuchni, dziewczyna już podawała zupę.
- Nie powiem, że nie jestem głodny, bo bym skłamał... - Lars zatarł ręce na widok talerza zmierzającego w jego stronę.
„Na co ten cały teatrzyk... – przemknęło przez głowę Semiego. Usiadł naprzeciw Larsa, pod ścianą. – Nie prościej byłoby jej po prostu zafundować kulkę w łeb? Efekt byłby ten sam, a może cierpiałaby mniej..."
- Semi?
Zamrugał. Zobaczył jej błyszczące, wielkie oczy. Nie dostrzegał w nich fioletowych refleksów. W cieniu długiej, szarej grzywki opadającej z prawej strony gładkiej, dziewczęcej twarzyczki jej oczy wydawały się szmaragdowe. A może to był błękit...?
- Ile ci nalać?
- Ja... Ja nie wiem...
- Spokojnie, nikt cię nie goni – położyła mu dłoń na udzie. – Herbaty na rozgrzanie ci zrobię, chcesz?
- Odsuń się trochę – wymamrotał, opierając opuszki o czoło.
- Przepraszam – wykonała polecenie i wróciła do kuchenki, by zrobić herbatę.
- Ale-ale, my tu nie po, żeby objadać – zaczął Carl, bardziej sympatycznie niż oficjalnie. – Zupa pierwsza klasa, aczkolwiek słyszeliśmy od Semiego, że panienka szuka pracy.
- Tak, ja właśnie bardzo chętnie, tylko mnie nikt nie przyjmie, bo bez papierów jestem, a i nie umiem zbyt wiele... - usiadła obok Carla, mając po lewej stronie przemęczonego Semiego. Zaczęła ostrożnie dmuchać na swoją porcję.
- A co się stało z dokumentami?
- Zostały w domu.
- To panienka nie jest bezdomna?
- Teraz jestem, wcześniej nie byłam. Już to panu tłumaczę... Kiedy miałam czternaście lat zachorowałam, sama nawet nie wiem, na co... Rodzice oddali mnie do szpitala, gdzie miałam być leczona, ale zabrakło funduszy na zabiegi i leki... Sam pan się domyśla... Zostawili mnie tam, bracia też się przestali do mnie przyznawać. Siostra zupełnie się odcięła od rodziny już dawno, dawno i wiem, że jeszcze jak mnie do szpitala przyjmowali, to pracowała w Instytucie.
- O, a jak się nazywa? – wtrącił Lars – Pytam z ciekawości, bo moja dziewczyna też tam pracuje. Może ją zna, wtedy dałoby się z nią skontaktować.
- Wątpię, by chciała ze mną rozmawiać – odparła cicho, nieco chowając się w ramionach. – Ale niech pan spróbuje, jeśli chce – zaraz potem znów się wyprostowała. – Nazywa się Kamelia.
Po chwili wyczekującego milczenia Lars wykrztusił:
- ...I?
- I co?
- Nie ma nazwiska?
- Kamelia Shoehart.
- „Shoehart"? – Carl drgnął i posłał Semiemu krótkie, lecz zrozumiałe dla kumpla spojrzenie.
- Tak – dziewczyna zdała się tego nie zauważyć. – Co w tym dziwnego?
- Nic takiego, znajome nazwisko... Kto jest twoim ojcem?
- Olgierd Shoehart, ale co to ma do rzeczy...
- Rzeczywiście, przepraszam. Kojarzę, kojarzę... Wymieniasz jednak nieznane mi imiona... Nieważne. Jak ty się nazywasz?
- Amalija Shoehart.
Carl wyjął coś z teczki i zaczął zapisywać.
- Wiek?
- Jakieś siedemnaście lat.
- „Jakieś"?
Czajnik zaczął piszczeć. Dziewczyna przystąpiła do parzenia złotego napoju.
- Przestałam liczyć po trafieniu do szpitala.
- Pamiętasz, gdzie leżałaś? Twoje wyniki są gdzieś w archiwum?
- Żebym ja wiedziała...
- Musimy ci zrobić niezbędne badania.
- A co to będzie za praca?
Postawiła przed Semim parujący kubas, usiadła wdzięcznie.
Lars uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Jeszcze jej nie powiedzieliście...
Carl skarcił go wzrokiem.
- Proszę wybaczyć mojemu wspólnikowi, jest nad wyraz porywczy.
- Zauważyłam, choć według mnie to urocze.
- Tak, nieważne... Praca ma polegać na opiece nad dziećmi w pobliskiej wiosce. Niestety, trzeba najpierw cię zbadać, a potem przetransportować... Jakoś...
- „Jakoś"? – mrugnęła delikatnie, patrząc Carlowi w oczy. Speszył się, lecz nie pokazał tego.
- Firma skąpi samochodów, ostatnio tną koszty jak możliwe...
- Nie chcę brać w tym udziału – wymamrotał nagle Semi i wstał. Chciał iść do pokoju, ale dziewczyna złapała do za ramię.
- Gdzie idziesz? Nie wypiłeś herbaty...
Popatrzył na kumpli. Lars z uwagą czekał na rozwój wydarzeń, wzrok Carla był pełen dezaprobaty, jakby chciał powiedzieć: „co ty wyprawiasz, to nasza szansa na zdobycie wytrychu"...
- Nie chcę herbaty. Chcę się umyć i iść spać.
- Dobrze, pomóc ci? W razie czego przyniosę ci ręcznik, wołaj bez zastanowienia.
Kiwnął głową i poszedł.
- No więc... - zaczęła. – Kiedy mnie panowie wezmą na badania?
- Jeśli chce się panienka podjąć tej pracy, choćby jutro – odparł Carl przyjaźnie. – Mamy pewne profity ze względu na tego tutaj – wskazał na Larsa. Ten wyszczerzył się.
- Rozumiem... Bardzo chętnie przyjdę jutro, dobrze byłoby coś w końcu robić... Gdzie mam się stawić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top