9. Wróżka
Kolejny rok za mną i coraz bliżej upragnionej nieśmiertelności, która przychodzi z czasem i odpowiednim poziomem mocy. Jeszcze tylko trochę i będę mogła na zawsze uważać na moją rodzinę i ich przyszłych potomków do końca. Tak łatwo się mnie nie pozbędą. Mam cel w swoim wiecznym życiu, który tylko sama mogę sobie odebrać i czego nie mam zamiaru robić. Teraz jednak muszę się czym innym zająć. Dostałam kilka dni wolnego w pracy, więc wykorzystałam dzisiejszy dzień by wybrać się na zakupy i popilnować tego smarkacza. Sin jeszcze bardziej się wszystkim interesuje i coraz bardziej ciągnie go do morza. Może zostanie kiedyś kapitanem statku i będzie pływać po całym oceanie, zwiedzając przeróżne wyspy i państwa? Można pomarzyć, ale trzymam za niego kciuki.
- One-san? - spojrzałam na Sin'a ciągnącego za jedno z moich pasm włosów. - Mogę pójść sam? - mówił podekscytowany i uśmiechał się niewinnie. Dzieciak jeden.
- Idź, ale jeśli coś ci się stanie, nie ręczę za ciebie. - spojrzałam na niego ostro, przeszywając go lodowatym spojrzeniem.
- Oczywiście. - po powiedzeniu tego już go nie było, biegnąc wzdłuż ulicy i znikając w tłumie.
Żebym tylko nie musiała tego żałować. Wiem jak ta pchła może być nieznośna i denerwująca, więc jeśli narobi bałaganu, to nie będę go po nim sprzątać. Sam weźmie odpowiedzialność za swoje czyny.
Przechodziłam dalej między straganami i kupowałam to co potrzebne. Wszystko dawałam do koszyka, który zrobiła jedna z babć z wioski. Jest taka kochana dla wszystkich, nawet jeśli niewiele jej zostało.
- One-san!! - usłyszałam potworny krzyk tego idioty. Spojrzałam w jego stronę, widząc jak szedł z jakimś chłopakiem o blond włosach i dziwnym, zielonym stroju. Spojrzałam na nich obojętnie i kiedy stanęli przy mnie, Sin zaczął mi mówić. - Mari-chan, to jest Yunan. Spotkałem go w beczce, kiedy ratowałem piękne kobiety w potrzebie. - spojrzałam na blondyna, który się miło uśmiechał.
Przeszyłam go wzrokiem od stóp do głów, czując od niego jedynie coś ciepłego i miłego. Nie czuć od niego nic złego, więc pewnie nie ma żadnych złych zamiarów co do Sin'a lub innych. Jednak to nadal nie znaczy, że będę mu ufać lub nie uważać. Nie znam go i nigdy go tu nie widziałam, więc będę musiała być ostrożna.
- Jestem Maria, starsza siostra tej pchły. - powiedziałam obojętnie z takim samym wyrazem twarzy.
- Nie jestem pchłą! - oburzył się, na co zaczęłam mu targać włosy.
- Strasznie mi miło Panią poznać. - skinął głową, nie przestając się uśmiechać.
- Wracamy już? - zignorowałam blondyna i puściłam głowę pchły.
- Możemy wziąć ze sobą Yunan'a? - jeszcze raz spojrzałam na blondyna i jego ciepły uśmiech.
- Tylko uważaj na niego. - zaciągnęłam nas w jakąś pustą uliczkę, gdzie nie było ludzi.
- Tak jest, Mari-chan!
Westchnęłam i ruchem ręki wprawiłam nas w ruch, podnosząc w górę. Niestety, ale będzie musiał się dowiedzieć o moich możliwościach z lataniem, bo muszę dzisiaj szybko wrócić do domu. Pewnie się domyślił, że jestem tym całym magiem. Spojrzałam na niego, widząc jego zdziwienie, jednak po chwili znowu się uśmiechnął, wzdychając. Czyli ma już doświadczenie w lataniu i najwyraźniej sam też musi być magiem. Da się wyczuć od niego ten tajemniczy i jedyny w swoim rodzaju zapach magii. Dobrze dla nas.
- Tylko nikomu ani słowa, wróżko. - warknęłam, patrząc na niego poważnie.
W odpowiedzi zrobił ruch ręką, jakby zapinał swoje usta. Czyli jego mamy z głowy i jakby zmienił zdanie, zajmę się nim w inny sposób.
Wylądowaliśmy kawałek od wioski, gdzie nie było nas widać i zaczęliśmy w ciszy iść do niej. Nie patrzyłam na nich, koncentrując się jedynie na widoku przed sobą. Po kilku sekundach usłyszałam rozmowę tej dwójki i jak wróżka zaczyna opowiadać pchle swoje historyjki z podroży. Miałam to gdzieś i szłam kawałek przed nimi. Na miejscu razem z Sinbad'em zaczęliśmy wszystkim dawać rzeczy, które kupiłam i bardzo potrzebowali. Z uśmiechem głaskałam dzieci po ich główkach, dając po kilku owocach. Mogę je wyhodować, fakt, ale cała wioska nie wie o tym. Dlatego w tajemnicy posadziłam mnóstwo drzew i krzewów z owocami w lesie, czasami też jakieś warzywa. Nie chcę by oni tak szybko umarli przez coś, na co mogę coś poradzić. Nie głodują tak jak kiedyś i jedyne czego brakuje to lekarstwa. Pod domem spojrzałam jeszcze raz na blondyna. Cały czas jest zdziwiony i wszystko dokładnie ogląda. Weszłam cicho do środka, nie chcąc w razie czego obudzić matki.
- Wróciliśmy. - powiedziałam spokojnie, odstawiając kosz z resztą zakupów gdzieś na bok, widząc jak brunetka się nam przygląda. Mama miała zamiar się podnieść, ale Sin od razu do niej przybiegł i z powrotem położył.
- Nie przemęczaj się. Dobrze wiesz, że nie możesz.
Nawet w takich chwilach nie mogę jej pomóc. Czemu nie mogę mieć pełnej mocy Boga od razu? Wtedy na pewno bym ją z łatwością uzdrowiła. Ale nie, musisz czekać aż znajdziesz swoje miejsce, jakim bogiem zostaniesz i wejdziesz w odpowiedni wiek. Cholerne zasady!
- Mamy gościa. - powiedział zatroskany Sinbad, pokazując na blondyna.
- Jestem Yunan, proszę Pani. - chłopak z uśmiechem się przedstawił, kłaniając się lekko, na co mama zachichotała.
Ugotowałam obiad dla naszej czwórki, korzystając z okazji, że mam na to czas. Zwykle to Sinbad gotuje, bo mnie nie ma od rano do wieczora, a ktoś musi się zająć jedzeniem. Niech on się teraz trochę otworzy na obcych i da mi święty spokój, kiedy będzie sobie gadać z nowym kolegą. Ja odetchnę od nich, nawet jeśli i tak ich cały czas słyszę. Skończyłam robić zupę i nalałam ją do czterech misek, które zrobiłam razem z pchłą z gliny już dość dawno. Podałam najpierw jedną naszemu gościowi i drugą bratu, swoją odstawiając na bok.
- Pyszne. - powiedział blondyn, nie przestając jeść z uśmiechem na twarzy.
- Siostrzyczka rzadko gotuje, więc jedz jak najwięcej! - powiedział Sin z buzią pełną jedzenia, dalej coś napychając.
Prychnęłam na to, pomagając mamie zjeść, karmiąc ją. Zjem później, nie robię się tak szybko głodna jak normalni ludzie. Pewnie dlatego, że nie jestem człowiekiem.
Minęło trochę czasu i postanowiliśmy razem, by Yunan u nas przenocował. Nie musimy się go obawiać, co stwierdziłam w tym czasie. Nadal nie czuć od niego niczego złego i wydaje się być zwykłym magiem, lub coś takiego. Przygotowałam nasze posłania nie zapominając o matce, której zmieniłam pościel, którą muszę wyprać jutro. Mama zasnęła jako pierwsza, wymęczona chorobą i rozmową z naszym gościem. Położyłam się jak zwykle obok Sin'a, który jak to ma w zwyczaju wtulił się we mnie. Patrzyłam na blondyna, który leżał po drugiej stronie braciszka i również mi się przyglądał. Głaskałam mojego idiotę po głowie by szybciej zasną i lepiej spał, co zawsze działa. Kiedy usłyszałam jego ciche chrapanie, przestałam.
- Jesteś bardzo dobra. - z powrotem spojrzałam na blondyna z kamiennym wyrazem twarzy. - Rukh cię uwielbiają. Jest ich pełno wokół ciebie i wydają się być szczęśliwe. - uśmiechnął się szerzej, cicho się śmiejąc.
Słysząc znowu to dziwne słowo, westchnęłam. Kilka razy zdarzyło się, że jakiś czarodziej pojawił się w barze lub spotkał mnie gdzieś i powiedziała to samo. Nie widzę tego Rukh, więc nie wiem zbytnio co to i jak to wygląda. Ale skoro mówi, że mnie lubią i jak na razie nic mi nie zrobiły, to nie muszę się najwyraźniej martwić.
- Może i jestem według ciebie dobra, ale dla wielu jestem potworem. Nie wiesz co robiłam i dalej robię, więc mnie nie oceniaj. - spojrzałam smutnym wzrokiem na śpiącą twarz Sin'a. - Nie wiem kim jesteś, ale czuję od ciebie przytłaczające ciepło i dobroć. To mnie przytłacza. - spojrzałam na blondyna z powrotem. - Dobranoc, Yunan. - wtuliłam się bardziej w poduszkę, starając się jak najszybciej zasnąć.
- Dobranoc, Mari-chan. - zignorowałam to jak mnie nazwał, czując jedynie jak żyłka mi pulsuje na czole.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top