5. Miasto
Maria
- Mari-chan! - usłyszałam krzyki tego idioty. Ma już jedenaście lat, a zachowuje się nadal jak dziecko. Jak zwykle też przepełnia go mnóstwo energii, dlatego też dość szybko się przy mnie znalazł. - Idziemy do miasta?! No chodź, proszę! - złapał mnie za rękę i ciągnął w kierunku jedynej drogi do jedynego miasta w pobliżu, gdzie można znaleźć pracę, zarobić pieniądze i żyć przeciętnie. - Może dzisiaj uda mi się znaleźć pracę. - wymamrotał, ale i tak to usłyszałam. Westchnęłam ciężko i pociągnęłam za jego długi kucyk.
- Uspokój się wreszcie. - warknęłam, nie wypuszczałam jego włosów z rąk, a jego krzywy wyraz twarzy pokazuje jak teraz tego żałuje. - Pójdę, o ile będziesz spokojny. - puściłam go, ale zaraz złapałam za głowę, zaczynając ją ściskać.
- Dobrze, będę grzeczny. - ledwo wydusił z siebie z bólu.
Puściłam go i udałam się do naszego małego domu. Muszę powiedzieć matce przed wyjściem, by się nie martwiła gdzie my tyle jesteśmy.
Wiele się zmieniło od mojego przybycie do tego świata. Tamci mili państwo wzięli mnie pod swoje skrzydła, wychowując razem z ich jedynym synem jak własną córkę. Było to na prawdę miłe z ich strony i będę im zawsze za to wdzięczna, nawet jeśli poradziłabym sobie sama. Jednak kiedy ujrzałam zaślinioną i płacząca twarz tego bachora, wiedziałam, że on coś w życiu osiągnie i chciałabym przy tym być. Nie wiem co to było za uczucie, ale zaczęłam go traktować jak własnego brata, którego kochałam i nie miałam zamiaru opuścić, jak zrobiono to w moim wypadku. Pewnie to normalne u kogoś takiego jak ja, jednak z braku edukacji się tego nigdy już nie dowiem. Ma to swoje minusy, to całe odesłanie do innego świata. Ale takie coś mnie nie powstrzyma od życia na nowo i to u boku mojej nowej rodziny. Nawet jeśli jej część już zniknęła lata temu i druga część powoli też odchodzi. Tak jak chciał, znalazłam dla niego miejsce daleko od Parthevii, gdzie nikt go nie znajdzie. Od tamtego zdarzenia minęły lata i teraz w końcu nazywam go otwarcie i bez bólu ojcem. Pewnego dnia wróci i spotka się ze swoim synem. Ale kiedy to nadejdzie, tego nie wiem. Jego żonie i synowi zostało przekazane, że zginął z innymi wojownikami walcząc z Leam. Poczułam ulgę, kiedy to usłyszałam. Miałam wtedy pewność, że nie jest poszukiwany i nie jest uznany za zbiega. Nie mogłam jednak im powiedzieć prawdy, tak jak chciał tata.
W domu spojrzałam czule na matkę. Taka dobra i czuła, a ten głupi Staruch tak ją każe tą chorobą. Bez słowa stanęłam obok łóżka, nie przestając na nią patrzeć pustym wzrokiem. Jest mi matką, więc patrzenie jak powoli umiera jest przytłaczające i bolesne. Zajęła się mną razem ze swoim mężem i teraz będę musiała patrzeć jak mnie opuszcza. Jednak jako podziękowanie i odrobienie wszystkiego co dla mnie zrobili, dobrze zajmę się ich synem w przyszłości.
- Znowu idziecie do miasta. - stwierdziła słabo.
Uśmiechnęłam się lekko i pocałowałam ją w czoło. Czemu nie jestem zdolna uleczyć tego choróbska? Czemu moja moc nie wystarcza? To bolesne i przytłaczające. Pewnie gdybym podjęła się nauki, to bym wiedziała i pewnie bym się tego nauczyła. Może nadal jestem jeszcze za młoda? Z tego co wiem, to Starszyzna osiągnęła najwyższe stanowisko po wielu latach i im się jest starszym, tym bardziej potężnym.
- Mh. - odeszłam na kilka kroków i chwyciłam za białą pelerynę, którą szybko założyłam. - Do wieczora powinniśmy wrócić. Nie przemęczaj się. - spojrzałam troskliwie, po czym wyszłam.
Sinbad czekał na mnie ze smutnym wyrazem twarzy. Westchnęłam i złapałam za jego kucyka, ciągnąc za sobą. Nie będzie stać zamyślony i smutny. Nie kiedy to ja jestem za niego odpowiedzialna.
- Puść mnie! To boli! One-san! - ignorowałam jego stękanie z bólu i jak na mnie krzyczy bym go puściła. Przynajmniej teraz nie myśli o swojej matce i nie jest już przybity.
Kiedy wyszliśmy z wioski i byliśmy na odpowiednim dystansie, by w razie czego nikt nas nie zobaczył, Sin, wiedząc co się zaraz stanie, złapał mnie za rękę. Nauczył się już i poznał do czego jestem zdolna.
- Gotowy?
- Zawsze! - na jego słowa wzniosłam się w powietrze. Tylko on zna większość moich możliwości, które staram się ukryć przed innymi mieszkańcami. Nie mogłam się powstrzymać i mu pokazywałam gdy był dzieciakiem. Zawsze tak uroczo się śmiał. - Uwielbiam latać! - złapał mnie mocniej za rękę szeroko się uśmiechając.
A gdyby tak mu pokazać co jeszcze potrafi upadły pół bóg?
- Sin. - spojrzał na mnie, na co go puściłam. Kiedy miał zamiar krzyczeć i mnie przeklinać, zorientował się, że leci obok mnie. - Nie mam zamiaru trzymać twojej przepoconej ręki. - leciałam wyluzowana obok niego, patrząc na jego zafascynowaną twarz. Uwielbiam tego idiotę.
- I tak jestem czystszy od ciebie. - uśmiechnął się szeroko, ukazując ząbki. Zachichotałam.
Ułożyłam się na boku i podparłam ręką głowę, nie przestając ani na moment lecieć i na niego patrzeć. Pokochałam go i najwyraźniej dobrze o tym wie, co często wykorzystuje.
- Wiesz, że to dzięki mnie teraz lecisz? - spojrzał na początku zdziwiony, ale zaraz zrozumiał do czego zmierzam. - Więc wiesz, że również dzięki mnie możesz zaraz spaść. - zadowolona patrzyłam na jego przerażoną twarz.
- One-san! - oburzył się.
Słodki jest, kiedy się denerwuje. Złapałam go za rękę i przyciągnęłam do siebie, by poczochrać jego włosy. Oboje się teraz śmialiśmy. Eh... uwielbiam tego malca. Nawet jeśli czasami jest w stanie dać mi porządnie w kość. Teraz jednak pora lecieć dalej do miasta.
Będąc blisko miasta wylądowaliśmy na uboczach, gdzie nikt nas nie widział. Złapałam Sinbad'a za rękę i poszłam uliczkami do portu, do jednego z rybaków. Ten idiota chce tylko prace na morzu. Ma coś z ojca. Gdyby tu był, to pewnie byłby dumny z syna, który podąża w jego ślady i ma mnóstwo marzeń. Na miejscu rybak tylko na nas spojrzał i od razu uśmiechnął się zadowolony. Teraz się zacznie. Znowu będzie chciał mnie wykorzystać. Od kiedy się dowiedział, że jestem magiem, często stara się mnie użyć do cięższych prac. Według nich to dla maga nic i dlatego dostaje zawsze marne grosze, które ledwo na wszystko starczają. Nienawidzę ich przez to.
- Sinbad, w końcu jesteś! Mam dla ciebie jakąś pracę! - wyszczerzył zęby. - Tylko nie wiem czy sobie poradzisz sam... - spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem.
- Jestem na wyczerpaniu. - skłamałam. - Sinbad będzie musiał wykonać to sam. - założyłam ręce na piersi i prychnęłam.
- Dobra! Choć za mną młody! - mruknął pod nosem i machnął ręką mało zadowolony, by Sin za nim poszedł.
Pomachałam mu i tyle po mnie było. Teraz tylko uważaj na niego z ukrycia, co zawsze robię w obawie, że coś mu się stanie. Obiecałam ocalić syna osoby, która traktowała mnie jak córkę, dlatego ze wszystkich sił będę chronić jego kochanego syna. Nie chcę stracić młodego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top