4. Druga strona
Przez tego głupiego blondasa, który okazał się być szpiegiem Państwa Leam, mamy teraz problemy. Kiedy tylko ta plotka dostała się do strażników, a od nich do wojska i dotarła aż do samego przywódcy. On postanowił wykorzystać tę sytuację i wysłać ojca Sinbad'a na wojnę ze skutkiem natychmiastowym. Nigdy nie zapomnę tych szeptów, spojrzeń, a nawet wykrzykiwanych obelg w stosunku do niego. Mimo tego, że byłam wściekła, to szłam za nimi, słuchając tego wszystkiego i nie mogąc nic zrobić. Powiedział, że mam się nie mieszać i zająć się dobrze Sin'em, kiedy nie wróci. On wie, że już nigdy nie zobaczy swojej ukochanej i syna. To boli widząc go takiego, jak poobijany ledwo idzie za nimi, choć tak na prawdę podtrzymuję go swoją mocą. Wystarczy, że musiałam patrzeć jak się nad nim znęcali, kiedy nie chciał pójść dobrowolnie. Na szczęście nie było przy tym jego syna i mamy. Nie powinni widzieć swojej bliskiej osoby w takiej sytuacji.
Jednak to jest już za mną, a było to zaledwie kilka dni temu. W mojej głowie dalej mam obraz jego ran na całym ciele i słyszę jego słowa, kiedy mówi prawdę o wojnie. Tylko, że ja go nie zostawię. Nie puszczę go samego na pewną śmierć, dlatego cały czas staram się utrzymać połączenie z nim za pomocą nogi, jaka została stworzona przez moją moc. Jak na razie wiem, że jest daleko i zadano mu zaledwie kilka niewielkich ran, ale jeszcze żyje. Ale na jak długo? Nie mogę go tak zostawić po tym wszystkim co dla mnie zrobił. Powinnam dzisiaj iść pracować, ale przez sztorm wszystko zostało zamknięte, więc powinnam wracać do domu. Ale mam coś innego, co powinnam zrobić. Wiem, że pewnie ani Sin ani mama by nie pochwalili tego pomysłu, ale nie chcę go zostawić. Jest dla mnie ważny, dlatego uratuję go za wszelką cenę. Jeśli będą go kiedyś szukać, to ukryje go lub pomogę schować się na jakiejś mało znanej wyspie lub daleko od Parthevii. Nie jestem jeszcze na tyle silna, by pójść na wojnę nie uwalniając mojej drugiej połowy, dlatego dzisiaj będę musiała to zrobić.
Stanęłam w miejscu i odetchnęłam, zaczynając się unosić. Do tej pory nie latałam zbyt często, by nie przyciągać nie potrzebnej uwagi obcych. Pomogę mu, za wszelką cenę.
Osoba trzecia
Rzesz trwająca miedzy dwoma nacjami trwała już dobre kilka godzi, przynosząc ogromne straty obu stronom. Armia należąca do Parthevii miała jednak większe straty w porównaniu do swojego przeciwnika. Walczyli na ziemi splamionej krwią, depcząc swoich martwych kompanów. Nie mogli uciec, będąc później znienawidzonym przez lud i wygnanym. Walczyli nie tylko o lepsze jutro dla swojego państwa, ale i dla siebie. Ludzie co raz bardziej nie przepadali za zbiegami z pola walki. Musieli tutaj zostać i zginąć pewną śmiercią. Jednak byli ci, którzy walczyli do ostatniej kropli krwi, nie poddając się tak łatwo jak większość. Jednym z nich był przymusowo zaciągnięty żeglarz, który przeżył już wcześniej wiele wojen i widział takie widoki częściej niż uśmiech swoich dzieci. Jeszcze nie dawno był nazywany bohaterem wojennym, jednak teraz stał się zwykłym ekspatriantem. Walczył mimo wszystko, ciesząc się w tej chwili, że jednak przyjął propozycję pewnej dziewczynki, którą traktuje jak córkę i ma teraz nogę, którą stracił na ostatniej bitwie. Ale przytłaczał go widok krwi dookoła niego i na nim, będąc nią prawie całkowicie pokryty. To go bolało, że jest zmuszany do odbierania życia innym żołnierzom, choć nigdy tego nie chciał. On też może się zmęczyć, będąc przytłoczonym tym wszystkim. Z każdej strony czuł odór śmierci i zgnilizny, słysząc dźwięki uderzeń stali o stal i krzyki innych mężczyzn. Westchnął, chcąc by ktoś już go dobił. Miał dość. Chciał ten ostatni raz pocałować swoja piękną żonę, przytulić swojego kochanego syna i pogłaskać głowę córki. Niestety jest na to za późno. Przed sobą widział biegnącego w jego stronę mężczyznę z mieczem wycelowanym w niego. Jest zbyt słaby by tego uniknąć, dlatego uśmiechnął się i rozłożył ramiona czekając na śmiertelny cios. Zamknął oczy, widząc migające obrazy chwil spędzonych z rodziną. Widział jak poznał Esle, zakochując się w niej od razu. Pierwsze kroki swojego syna i jak uczy się mówić, by w wieku trzech lat wkraść się na jego łódkę i z nim popłynąć na głębokie wody i złowić ryby. Tamtego dnia uratował ich, kiedy nadszedł sztorm i wskazał odpowiednią drogę. Pamięta upadek dziewczynki z nieba, którą pokochał od razu i traktował jak córkę. Nigdy nie zapomni tej trójki, kochając ją całym swoim sercem i będzie za nimi tęsknić. Odetchnął głęboko, czując ból w płucach spowodowany nie przyjemnym powietrzem, i przygotował się na cios.
Zdziwiony otworzył szeroko oczy, nie czując żadnego bólu czy ostrza w swoim ciele. Spojrzał przed siebie, widząc złotą barierę, która powstrzymała mężczyznę. On też był zdziwiony, nie rozumiejąc co się dzieje. Badr zna tylko jedną osobę, która byłaby w stanie znaleźć go tak szybko i mu pomóc. Spojrzał od razu w górę, gdzie ją zauważył. Lekko się uśmiechnął, poznając swoją córeczkę mimo innego wyglądu. Nie była już taka urocza, jaka jest na co dzień. Była inna. Jej skora pociemniała, przybierając kolor jasnego szarego brązu. Miała czarne szpony, długie kły i inne oczy. Nawet będąc na ziemi je widział. Ich piękne złoto było teraz bardziej dzikie i wściekłe, będąc na tle czerni i z wydłużoną źrenicą. Nie przeszkadzał mu inny wygląd swojej córki, wiedząc od ich pierwszego spotkanie, że ona kryje wiele sekretów. Wokół niego zaczęła się tworzyć przeźroczysta kula o lekko złotawym świetle, chroniąc go przed atakami innych.
- Mari-chan... - westchnął, przeczuwając co zaraz zobaczy.
Nim się obejrzał, kilka kul ognia zostało rzuconych w wrogą armię, paląc ich żołnierzy na popiół. Przewidział, że może być w tej formie jeszcze bardziej brutalna niż jest na co dzień i się nie pomylił. Skorzystał z okazji chwili spokoju, słysząc jak inni żołnierze z wojska jego państwa zaczyna uderzać w ściany kopuły i błagać o wpuszczenie do środka. Nie mógł nic jednak zrobić poza staniem i obserwowaniem jak przed nim rozpętało się prawdziwe piekło. Patrzył jak ludzie płoną w piekielnym ogniu, który wydawał się być gorętszy niż normalny. Byli zarzynani jak zwierzęta, nie mając z nią żadnych szans na wygraną. Musiał przyznać sobie samemu, że ona jest potworem i to był makabryczny widok, ale nadal ją kocha i nie chce by coś jej się stało. Może jedynie teraz błagać, by nikt z armii jej nie rozpoznał i jak wróci do domu, to nikt po nią nie przyjdzie. Zamknął oczy, mając już dość tego widoku, starając się ignorować krzyki bólu i cierpienia dookoła niego, tak samo jak ciągłe walenie w ściany.
Kiedy w końcu zapadła cisza, wziął głęboki wdech i wydech, patrząc przed siebie. Widok nie polepszył się, a można powiedzieć, że nawet pogorszył. Westchnął, widząc stojącą po środku całej tej masakry dziewczynkę o długich, białych włosach. Żołnierze najwyraźniej już uciekli, zostawiając go samego. Zostało mu tylko patrzeć, jak jego mała dziewczynka idzie w jego stronę, mając na twarzy smutek i rozczarowanie. Wie czym jest to spowodowane. Ona też nie chce zabijać, ale to było jedyne wyjście by go uratować. Ściana opadła, kiedy stanęli na przeciwko siebie.
- Wybacz mi, że potoczyło się to w ten sposób. Nie chciałam ich zabić, ale kiedy zauważyłam jak chcą coś ci zrobić to nie umiałam inaczej... - nagłe przyciągnięcie jej do innego ciało przerwało jej.
Czując dobrze jej znane ciepło, które tak uwielbia, zaczęła odwzajemniać gest i łzy napłynęły jej do oczu. Płakała pierwszy raz od kiedy tutaj trafiła. Nie umiała w tej sytuacji inaczej, chcąc pozbyć się tych kłębiących się w środku uczuć.
- Już spokojnie, aniołku, nie mam ci tego za złe. - trzymał ją mocno w swoich ramionach. - Tatuś cię kocha.
Badr wiedział co go teraz czeka i jak zmieni się jego życie. Kiedyś znów zobaczy uśmiech swojego syna, który będzie już dorosły. Będzie musiał uciekać i się chować, ale wróci.
- Zabierz mnie stąd. Zabierz daleko, gdzie tylko ty mnie znajdziesz. - po jego policzkach spływały łzy, będąc z jednej strony szczęśliwy, że kiedyś znów zobaczy swojego syna, ale i smutny ze względu długiego czekania.
- Oczywiście, tato.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top