23. Pożegnanie

Wielkie i ciemne chmury zaczęły się zbierać nad państwem Kou, w szczególności nad pałacem. Silny wiatr rozwiewał wszystko, niszcząc przy tym niektóre rzeczy. Ludzie chowali się po kątach, byleby nie być w taką pogodę na zewnątrz. Każdy z nich miał złe przeczucie co do tej anomalii. Jeszcze nie całą godzinę temu świeciło słońce i było dość ciepło. Teraz za to jest zimno, ciemno i o mało głowy nie urywa. Mieli przeczucie, że ta pogodna nie jest przypadkowa. Czuli złość płynącą z chmur. Dziwny mrok, który zmierzał w ich stronę.

Młody mężczyzna stał na werandzie i obserwował niebo, wiedząc już kto za tym stoi. Obiecała, że go odwiedzi i dotrzymuje słowa. Do tego musiało to być wejście w jej stylu. Kącik jego ust się podniósł, kiedy ogromny piorun nagle uderzył w środek placu na przeciwko niego. Stała tam. Nadal w łańcuchach, bandażach i starych ubraniach. Jej włosy powiewały szybko na mocnym wietrze, zasłaniając na początku jej twarz i część sylwetki. Lekki uśmiech wszedł mu na usta, patrząc na nią. Czerwonowłosy zaczął iść w jej stronę, schodząc po schodach. Nie spuszczał z niej wzroku, przyspieszając kroku. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech i błysk w oczach, kiedy wystawiała w jego kierunku dłoń. Bez zastanowienia chwycił za nią, nie chcąc jej puścić. Ucałował ją na powitanie, jak na dżentelmena przystało, niechętnie musząc ją po tym puścić.

- Jesteś. - przybliżył się jeszcze kawałek, byleby być blisko niej.

- Dotrzymuję obietnic, szczeniaku. - razem z tymi słowami wiatr ustał. Dłonią zaczęła głaskać czerwone włosy mężczyzny, drugą zakładając na biodro. Patrzyła spokojnie w oczy osoby na przeciwko, ciesząc się, że mimo swojej dzikiej natury, ktoś chce za nią podążać. Nawet jeśli nie popiera tej drogi. - Judal. - powiedziawszy imię swojego małego braciszka, oboje usłyszeli wybuch na tyłach pałacu.

- Co się...? - zaskoczony odwrócił się w stronę dźwięku, widząc unoszący się biały dym.

- Spokojnie, wasza chałupa jest cała. Ten karaluch zastosował jedynie zwykłą sztuczkę by uciec. - uśmiechnęła się dumnie, wiedząc jak sprytny jest ten karaluch.

Zaledwie kilka sekund później w ich stronę leciała czarna smuga. Mężczyzna odsunął się na jej widok, stając kilka kroków od kobiety. Złote oczy obserwowały lecącą rzecz, która uderzy przed nią w ziemię. Ruchem ręki rozwiała chmurę kurzu, który się uniósł przez zderzenie z ziemią. Ich oczom ukazał się czarnowłosy chłopiec, stojący gołymi stopami na ziemi i w nowych, czystkach i bogatych ubraniach. Kobiecie uśmiech trochę zrzedł widząc lekką zmianę u swojego karalucha. Jednak jej przybycie tutaj ma swój cel i ma zamiar załatwić to szybko i jak najmniej boleśnie.

- Kilka dni mnie nie ma, a ty już u burżuazji się zadomowiłeś. - zaczęła mu tarmosić włosy.

- Zmusili mnie, One-chan! Rozebrali mnie i wrzucili do miski z gorącą wodą i szorowali mnie wielkimi szczotami! Myślałem, że mi skórę zdrapią! Potem zamknęli mnie w pokoju z małym łóżkiem i kilkoma ubraniami. A gdy chciałem do toalety, to tylko wstawiali mi wiadro! - zaczął się żalić jak źle mu było i jaki to on biedny. Ponownie westchnęła i jeszcze mocniej zaczęła mu tarmosić włosy.

- Czyli nie spieszyło ci się uciekać, skoro przez ostatnie dni jakoś nic nie robiłeś? - zacisnęła dłoń na jego głowie, na co syknął.

- Wystarczy, One-san! To boli!! - wyrwał jej się, stając na przeciwko i trzymając się za głowę. - Ci ludzie... nie traktują mnie źle. Spełniają wszystkie moje zachcianki i dostaję wszystko co chcę... - wymruczał.

- Oj, młody, to znaczy, że przyszedł twój czas. Jesteś już na tyle dorosły, że dasz sobie radę beze mnie. - klęknęła przed nim, biorąc jego zaskoczoną twarz w swoje dłonie. - Tylko nie płacz mi tutaj, nie jesteś już dzieckiem. - przyłożyła swoje czoło do jego, patrząc mu w oczy. - Siostrzyczka cię nie zostawi na zawsze samego. Gdy będziesz czegoś potrzebować, wiesz jak masz mnie wezwać, pokazywałam ci to. Dlatego zawsze możesz na mnie liczyć. - pocałowała go w czoło, wstając po tym.

- One-chan... - łzy lały mu się z oczu strumieniem.

- Bądź dorosły, karaluchu.

Spojrzała jeszcze raz na szczeniaka obok, zaczynając odchodzić od nich. Nim zdążyli się obejrzeć czy podejść, zaczęła się zmieniać w pył. Może i poszło szybko, jednak go zabolało, więc plan się nie powiódł w całości. Musi jej to wystarczyć na ten czas, bo nie będzie się nim zajmować całe swoje życie. Pokochała go jak swojego młodszego brata, ale ma też innego brata, który sprawia więcej kłopotów i trzeba najlepiej zawsze mieć go na oku, inaczej zrobi coś głupiego. Może i jego ojciec teraz mu pomaga i nadrabiają czas, nie znaczy to nadal, że da radę go zatrzymać. Dlatego to ona będzie przy nim i to ona będzie mu pomagać, aż nie uzna, że jest wystarczająco dorosły i odpowiedzialny. Na pewno trochę to potrwa, ale będzie też warto czekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top