11. Osioł

Nie minęło nawet kilka dni, a ta pchła znowu pokazuje swoją prawdziwą naturę, czyli bycie idiotą. Zachciało mu się przygód i labiryntów. Jak on ma niby tam przeżyć? Jest jeszcze taki młody, niedoświadczony i nawet piękny, więc dlaczego chce to wszystko zaprzepaścić i pójść w miejsce, gdzie na pewno może coś mu się stać? Ludzie i to całe królestwo nie mają serca, by dziecku kazać iść na wojnę, albo do dziwnego Labiryntu, gdzie zginęło już ponad tysiąc ludzi. Na dodatek on się na to zgodził, skuszony gurami złota czekającymi na niego w środku. Jeżeli chce pieniędzy, to przecież może się mnie zapytać. Kupię mu co tylko zechce, albo nawet ukradnę to dla niego, jeśli nie starczy z moich odłożonych na czarną godzinę oszczędności. Nie chcę stracić brata, kiedy wiem, że mogę w każdej chwili stracić matkę. Jednak mogę się tutaj produkować tak długo jak chcę, ale jego zdania nie zmienię. Tego osła nie da się zatrzymać, jak raz sobie coś postanowi, to na pewno tego dotrzyma. Na prawdę jest uparty jak osioł i denerwujący jak pchła.

Stałam z założonymi rękami na piersi i surowo patrzyłam na stojącego przede mną Sinbad'a, który już dawno skończył mówić o tym całym labiryncie. Cholera, on chyba na poważnie to traktuje. Westchnęłam głośno, na co Yunan zwrócił na mnie uwagę. Blondyn najwyraźniej dobrze się czuje u nas w domu i jak na razie nie spieszy mu się od nas odchodzić.

- Na prawdę wolałabym gdybyś został tutaj, w domu, gdzie jest bezpiecznie i mogę cię chronić w razie czego. Jednak rozumiem, chcesz być dorosły i pójść własną drogą. Nie puszczę cię samego, a przynajmniej nie bez porządnej broni. - przyznałam z bólem serca i ruchem ręki przywołałam drewnianą skrzynkę spod łóżka matki. Podałam ją Sin'owi, który przyjął ją ze zdziwieniem. - To od ojca. Miałam ci dać dopiero jak będziesz gotowy, albo przynajmniej starszy. - prychnęłam, patrząc jak otworzył skrzynkę i złapał za miecz, jaki używał jego ojciec kiedyś. - Masz wrócić żywy i w jednym kawałku, zrozumiano? - patrzyłam na niego zła, ale w głębi siebie byłam zmartwiona i zatroskana o niego i co może mu się stać.

Patrzył na mnie w szoku, ale przełknął głośno ślinę i wziął głęboki oddech. Opanował się w jednej chwili, by spojrzeć teraz na mnie zdeterminowanym wzrokiem. Tak, to spojrzenie do niego pasuje.

- Postaram się, Mari-chan. Zobaczysz, wrócę cały i ze złotem z labiryntu, dzięki któremu nie będziemy musieli już nigdy głodować, kupimy lepszy dom w mieście i pomożemy całej wiosce. Może nawet pomożemy dzięki tym pieniądzom mamie i wyzdrowieje, jeśli kupimy jej lekarstwa. Nauczymy się czytać i pisać i znajdziemy lepszą i stałą pracę. Uwierz we mnie, One-san, też chcę nam pomóc i najbardziej tobie. Tyle dla nas robisz. Sama pracujesz, by zdobyć pieniądze i potrzebne rzeczy dla całej wioski, nie tylko dla nas. Nie raz widziałem jak zmęczona jesteś lub jak nie wracałaś przez kilka dni do domu, by dłużej zostać w pracy. Wiem, że się do tego nie przyznasz, ale ty też potrzebujesz odpoczynku i spokoju. Daj mi się wykazać i nam pomóc, żebyś mogła być ze mnie dumna. - uśmiechnął się pocieszająco, obejmując mnie ze łzami w oczach.

Zawsze kiedy widzę jego szczery i szeroki uśmiech, wydaje się być dla mnie moim małym i prywatnym promyczkiem słońca, które świeci tylko dla mnie. Kocham tego idiotę, ale jak na straszą siostrę przystało, też się o niego martwię. Jednak co do jego wypowiedzi, to nie musi znać całej prawdy o mnie i co też robię. Z czasem zauważyłam, że potrzebuję coraz mniej snu i jedzenia, dlatego zostawałam czasami na kilka dni w barze i pracowałam dalej. Ale nadal muszę robić te czynności, inaczej osłabnę ciałem, a do tego nie chcę dopuścić. Nie byłabym zdolna walczyć i bronić kogoś, czyli pewnie moją małą pchłę.

- Rozumiem, pchło, dlatego ci na to pozwolę. Chcę mieć jednak pewność, że dojdziesz tam cały i zdrowy, więc cię tam zabiorę. - wstałam z poważnym wyrazem twarzy z podłogi. 

- Oczywiście, One-san. - zaśmiał się, odchodząc ode mnie na krok. 

Prychnęłam ponownie i odwróciłam się do mamy i Yunan'a, którzy patrzyli na nas w milczeniu i lekkim szoku.

- Gdy tylko go zaprowadzę, to z nim zostanę by go przypilnować. Gdybyście byli głodni, to jest jeszcze zupa i kilka jagód, a nasza spiżarnia wystarczy na kilka dni na waszą dwójkę.

- Nie musisz się nami martwić. Poradzimy sobie, więc spokojnie możecie iść. - powiedziała mama, chichocząc. Wiem jednak, że martwi się tak samo jak ja lub nawet i jeszcze bardziej.

- W razie czego zajmę się nią. - uśmiechnął się Yunan, starając się podnieść mnie na duchu tymi słowami.

Bez słowa pożegnania, czy czego podobnego, wyszłam za zewnątrz, gdzie nie było widać innych mieszkańców wioski. Chwilę poczekałam na brata, który zjawił się po powiedzeniu kilku miłych słów mamie i pożegnania się z nowym kolegą w naszym domu. Nim się obejrzał i zdążył do mnie dojść, wzbiłam się z nim w powietrze.

- Radzę ci trzymać się mocno, mam zamiar coś wypróbować. - szybko się wtulił wiadomo gdzie, wyczarowując tak zażenowanie na mojej twarzy.

Złapałam go dla bezpieczeństwa jedną ręką i przyspieszyłam latanie do prawie maksimum. Gdybym leciała jeszcze szybciej, mogłabym go tak zabić, a tak wysoka prędkość mogłaby to zrobić. W może pół minuty, lub nawet i mniej, byliśmy na miejscu. Zwolniłam tempo do normalnego, zatrzymując się przed wejściem do tej przeogromnej wierzy. Odkleiłam od siebie podekscytowanego brata i odepchnęłam na bezpieczną odległość.

- To jesteśmy na miejscu. - patrzyłam od dołu do góry tej cholernie wysokiej budowli.

- One-san. - spojrzałam z powrotem na uśmiechniętą buźkę tego idioty. - Będziesz tu gdy wyjdę? - jego oczy wręcz o to błagały.

Westchnęłam i zaczęłam wyczarowywać gałąź rosnącą coraz wyżej. Na wysokości jego dłoni się zatrzymała i oplotła jego nadgarstek, stając się jego biżuterią. Przybrała kształt bransolety z delikatnymi żłobieniami natury. Gałąź odczepiła się i zmieniła w popiół, który rozwiał zaraz wiatr. Nie pozwolę mu iść tak bez mojej pomocy do nieznanego nikomu miejsca. Jeszcze na prawdę tam zginie, a ja nie chcę go stracić w taki sposób. Nie umiem jeszcze ożywiać ludzi, tylko ich powierzchownie leczyć.

- Jeśli coś ci się stanie, będę dzięki temu wiedzieć i wejdę jak najszybciej. - posłałam mu mój czarujący uśmiech, który mógł zobaczyć tylko dwa razy do tej pory.

- Rozumiem. - obejrzał swoją rękę z kawałkiem drewna z szerokim uśmiechem.

Przed pożegnaniem pocałowałam go w czoło i roztrzepałam włosy. Zaraz po tym wbiegł przez ogromne drzwi i tyle go dzisiaj widziałam. Oby przeżył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top