10. Wojsko

Obudziłam się jak zwykle z wielkim ciężarem na sobie, który towarzyszy mi chyba od kiedy weszłam w wiek dojrzewania. Dla niego jestem poduszką i ciepłym ogniskiem, a on dla mnie stertą kamieni. Ciężko westchnęłam, dając mu jeszcze chwilę. Nie chcę by chodził zmęczony lub nie wyspany, tylko dlatego, że siostra go z siebie zrzuca. 

- Sin, wstawaj. - zaczęłam go, jak zwykle, głaskać po głowie.

Z rana mogę być dla niego milsza i nie nazywać pchłą czy innym ohydztwem. Mam w sobie jeszcze coś miłego, nawet jeśli rzadko to pokazuję.

- Jeszcze chwilę... - mocniej się we mnie wtuli, całkowicie na mnie leżąc.

Spojrzałam w bok, gdzie uśmiechnięty Yunan się nam przyglądał. Westchnęłam głośno, czując się jak jakieś łóżko.

- Zejdź, albo cię zrzucę. - zaczęłam się mimo jego ciężaru podnosić. Sin mozolnie się ze mnie zwlekł, na co odetchnęłam. - W końcu. - wstałam i przeciągnęłam się, na co moje kości zaczęły wydawać dźwięk podobny do łamania. - Zaraz zrobię śniadanie. - stanęłam przy małym piecyku, gdzie obok były warzywa, owoce i pieczywo z wczoraj. To pora do roboty.

Skończone jedzenie, czyli kolejną zupę, ale inną niż wczoraj, nalałam w trzy miski i po kolei im podawałam. Ostatnią wzięłam i ruszyłam do matki, by jej pomóc z jedzeniem. Zaczęłam dmuchać na jedzenie by nie było za gorące i zaczęłam ją karmić. Już dawno zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie jej pomóc z chorobą, ale przynajmniej tak jej pomogę. Niech spędzi ostatnie chwile w spokoju, nie musząc się o nic martwić i obserwując swojego syna, który jest bezpieczny i wdał się w ojca.

- Jak zwykle pyszne. - uśmiechnęła się przełykając. - Jak te jabłka. - na jej słowa przypomniało mi się jak trafiłam do tej rodziny. Uśmiechnęłam się lekko, czując napływ ciepła w swoim środku.

Po skończonym posiłku umyłam miski i zaparzyłam herbaty miętowej. Niestety przy każdej czynności czułam wzrok blondyna i tej małej pchły. Czemu tak mnie obserwują? Czyżby Sin coś mu powiedział, czego nie usłyszałam? Znając go to pewnie nie, ale nigdy nic nie wiadomo w jego wypadku i lepiej uważać. Podałam gotowe napoje dwójce chłopaków, siedzących na podłodze. Matce najpierw pomogłam się podnieść, przytrzymując ją i dopiero podałam jej kubek z ciepłym napojem.

- Jak zwykle się o wszystko martwisz. - zachichotała w przerwie w piciu.

Z kamiennym wyrazem twarzy zbliżyłam się do jej ucha. Według mnie to najwyższy czas by zacząć bardzo ważny temat dla mnie i tej pchły. Jest już wystarczająco dorosły i mądry, by to zrozumieć i przyjąć na klatę. Nie jest przecież dzieckiem, nawet jeśli się tak czasami zachowuje. 

- To chyba czas. 

- Wieczorem, proszę. Teraz mamy gości. - przytaknęłam, w ogóle jej nie puszczając i dalej jej pomagając się utrzymać.

Nagle usłyszeliśmy hałasy z zewnątrz. Nie wydają się należeć do tych co zwykle tutaj słychać. Nie jest to bieganie dzieci lub jakieś prace innych mieszkańców. To wydaje się być odgłosem walki i dźwiękiem zbroi. Co się dzieje? Przecież nikt tutaj nie ma czegoś takiego.

- Pójdę sprawdzić! - Sinbad szybko wstał i jak burza wyskoczył z domu. 

Kiedyś to jego zachowanie go zgubi. Zabrałam już puste naczynie z rąk matki i ostrożnie położyłam ją z powrotem na łóżku. Nie mogę puścić tej pchły samej, nie wiedząc co się dzieje. Na pewno sobie nie poradzi, jeśli są to żołnierze.

- Lepiej idź sprawdź, nie wiadomo co może mu się stać. - patrzyła zatroskana na sufit.

Przybrałam złowrogi wyraz twarzy, zostawiając bez słowa matkę z blondynem. Ta pchła jest nadal moim bratem i jeśli coś mu się stanie - zabiję na miejscu. Wyszłam z domu i od razu zobaczyłam mnóstwo żołnierzy stojących w koło czegoś. Nawet nie muszę patrzeć, by wiedzieć co jest wewnątrz koła. Zabiję! Jak na zawołanie moje ręce zapłonęły. Nikt nie ma prawa go krzywdzi! Nie mojego brata! Nie osobę, która nie długo straci kolejnego rodzica i jeszcze nie zna prawdy! Muszę na niego uważać, on sobie sam nie poradzi. Kilku z nich na mnie spojrzało, na co mocnym uderzeniem z pięści w ich stronę, utorowałam sobie drogę. Spojrzałam w środek całego zajścia, gdzie Sin leżał na ziemi, a przy jego szyi był miecz jakiegoś pokurcza.

- Jak śmiesz krzywdzić mojego brata! - warknęłam wściekła, przykuwając jego uwagę. 

Kiedy na mnie spojrzał, było już za późno dla niego. Uderzyłam go w brzuch, przez co poleciał na kolejnych żołnierzy, którzy stali za nim. Nie odpuszczę mu! Sinbad leżał na ziemi cały brudny i poobijany. Nie ujdzie mu to płazem! By osobę, którą kocham tak potraktować? Nie daruję mu tego i na pewno kiedyś się zemszczę, odcinając mu głowę. Ciemnowłosy szybko wstał i wycelował we mnie mieczem. Widać po nim jak bardzo jest wściekły na mnie.

- Jak śmiałaś!? Wiesz w ogóle kim jestem i co cię teraz czeka?! - krzyknął wściekle, ruszając na mnie.

Machnięciem ręki rzuciłam nim jeszcze dalej niż wcześniej. Nie zadzieraj z Bogiem, chłopcze. Nie znasz swojego przeciwnika, więc lepiej odpuść, puki masz szansę. Nie wybaczę ci zranienia Sin'a, ale nie jestem mordercą, który zabija wszystko co się rusza i mam jeszcze trochę zdrowego rozumu i umiem się powstrzymać. Nawet jeśli jestem na niego wściekła za to co zrobił.

- Wynoś się, albo ci pomogę! - ryknęłam wściekle, a ogień na rękach znacznie się powiększył.

 Żołnierze bez namysłu pobiegli ile sił w nogach, nie słuchając się swojego przełożonego i bojąc się jedynie o własne życie. Tylko ten kurdupel został. Ze wściekłą miną wstał i dzierżąc swój miecz, znowu biegł w moją stronę. 

- Jak chcesz. 

Jednym ruchem ręki zatrzymałam go i podniosłam w górę, by zastygł w powietrzu, wisząc. Z lekko wrednym uśmieszkiem machnęłam dłonią, na co złapany oficer, czy inny wysoki rangą, poleciał gdzieś daleko od wioski. Wszyscy zebrani patrzyli się na to, kiedy ja starałam się uspokoić. Płomienie zgasły i szybko wzięła Sinbad'a na ręce i zaniosłam do domu. Ignorowałam innych mieszkańców wioski, którzy zaczęli coś szeptać i na mnie pokazywać. W drzwiach do środka stał zdziwiony i z szeroko otwartymi oczami Yunan.

- Mówiłam, jestem potworem. - szepnęłam, będąc obok niego. 

Położyłam obolałego chłopaka na środku pokoju, na macie na której zwykle śpimy. Nie zwracając uwagi na matkę starającą się podnieść, chcąc zobaczyć co z jej ukochanym i jedynym synem. Yunan na szczęście się nią zajął, kładąc ją z powrotem na łóżko i uspokajając. Siadłam przed bratem, by zacząć go leczyć. Nie raz to robiłam i wiem tylko tyle, że jak na razie działa to na powierzchowne rany najlepiej, jak właśnie zadrapania, siniaki, rany zadane nożem lub czymś ostrym. Na wewnętrzne jest w porządku, tylko jest bardziej czasochłonne. Podniosłam jedną rękę i wystawiłam ją przed siebie, by była nad ciałem chłopaka. Moja ręka zaświeciła złotym światłem, które według Sin'a jest przyjemnie ciepłe i zawsze takie miłe. Dotknęłam jego klatkę piersiową i całe jego ciało teraz zabłysło tym samym światłem. Jego opuchlizny, zadrapania, siniaki i kilka poważniejszych ran, zaczęły szybko znikać. Trwało to zaledwie kilka sekund, a po ranach nie było ani śladu, tak samo po brudzie na jego ciele i ubraniach. Skończyłam i zabrałam rękę, patrząc na uśmiechniętą twarz chłopaka.

- Dziękuję, One-san. - rozczochrałam mu włosy z uśmiechem, nadal się mimo wszystko o niego martwiąc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top