1. Wyrzucona

Po całym pomieszczeniu dało się doskonale usłyszeć stukot butów. Przez wielki korytarz, prowadzący tylko w jedno miejsce, szła młoda dziewczynka, a za nią dziesięciu mężczyzn w podeszłym wieku. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, które otworzyły się, gdy osoby były wystarczająco blisko. Pomieszczenie było zachowane w ciemnych kolorach, a raczej samej czerni dookoła, by tylko jedna rzecz się wyróżniała. Brama zrobiona ze złota z lekkim blaskiem stała na przeciwko wejścia, mając w swoim środku dryfujące fale szarego dymu. Starszyzna stanęła w równych odstępach od siebie w kółku, gdzie w jego środku stanęła dziewczynka. Jej mina była raczej mało zadowolona, a raczej nawet zdenerwowana.

- Przez twoje pochodzenie, jak i dopełnienia się karygodnych grzechów, zostajesz zesłana na Ziemię jako twoja kara! - zabrzmiał niski głos jednego ze starszych, wydając werdykt.

- Morda, Staruchy jedne! - krzyknęła marszcząc brwi i ściskając ręce w pięści. 

O jej wybuchowym charakterze lepiej nie wspominać, bo uaktywnia się głównie kiedy kogoś nienawidzi. Zdenerwowani jej słowami, podnieśli ręce w górę, by wysłać ją w końcu na Ziemię i mieć ją w końcu z głowy i jej głupie wybryki. Z ich rąk wyleciały strumienie światła, skierowane  w bramę, która zalśniła i w środku ukazało im się białe światło. Dziewczyna uniosła wysoko głowę i zaczęła iść dumnie w stronę złotej bramy na przeciwko. Nie interesowała się swoim wyrokiem i jakie mogą być tego konsekwencje. Też nie chce tu być i podoba jej się zesłanie jej na inną planetę, gdzie zacznie nowe życie. Nie będzie za nikim tęsknić, będąc porzuconą przez własnych rodziców i prawdopodobnie zapomniana przez swojego przyrodniego brata. Jedyne czego będzie żałować, to brak odpowiedniej nauki, co spowoduje wolniejsze odkrywanie swoich zdolności i ich używaniu.

- Nie mam zamiaru wracać. - prychnęła i szybko wbiegła do środka, by mieć swój upragniony spokój od tego wszystkiego.

Widząc jedynie światło, zaczęła iść dalej nie zważając na nic, prócz tego by w końcu się wydostać. Jest tak blisko od upragnionej wolności, że może nawet i chodzić w tym świetle godzinami lub dłużej, jeżeli na drugim końcu znajdzie swój cel.

Na Ziemi w jednym z Cesarstw w biednej wiosce przechadzało się młode małżeństwo i bardzo kochające siebie nawzajem. Mężczyzna był wysoki, przystojny, o fioletowych, długich włosach i niestety bez jednej nogi, musząc chodzić z laską. Kobieta była szczupła, piękna i o brązowych włosach. Mimo biedy, byli szczęśliwi, bo mieli siebie. Zakochani widzieli tylko siebie nawzajem i ich dalsze życie razem i ich trzyletniego dziecka. Nie widzieli świata poza sobą i pragnęli szczęścia drugiego. Typowa para kochanków. Uśmiechnięci szli ziemną uliczką wioski, śmiejąc się czasami i podziwiając piękną pogodę tego dnia. Mijali budynki, które w większości przypadków nie nadawały się do zamieszkania, a i tak stanowiły dach nad głową wielu ludzi. Od czasu do czasu przywitali się z innymi mieszkańcami wioski, znając się ze wszystkimi tutaj. Od zawsze tu żyją i dlatego się tak znają. Wszyscy byli spokojni i przyjaźni, ale biedni i nie raz nie mieli co do gara włożyć i musieli iść do większego miasta by żebrać lub podjąć się jakiejś mało zarobkowej pracy. Mimo trudnego życia, starali się patrzeć na świat pozytywnie i pomagać sobie nawzajem. Jednak dzisiaj coś zakłóciło spokój tego miejsca. Na niebie zaczęły tworzyć się czarne chmury, zbierając się głównie w jednym miejscu i tworząc powoli wir. Dwójka zakochanych ruszyła jak najszybciej do swojego domku, przeczuwając jedynie opady deszczu. W tym czasie mężczyzna zauważył jak coś spada z nieba, co wyglądało jak spadająca gwiazda. Stanął w miejscu, dziwiąc swoją partnerkę i patrzył w stronę tego obiektu. Im bliżej było, tym bardziej widział jak jest ich blisko i zaraz w nich może uderzyć. Szybko chwycił swoją żonę za rękę i miał zamiar jak najszybciej uciec, nim coś jej się stanie. Nim się jednak obejrzeli, w ziemię coś uderzyło i piach zasłonił im widoczność. Mężczyzna zasłonił swoją kochaną, nie wiedząc zbytnio co się dzieje i czekając aż wszystko opadnie i będzie mógł sprawdzić co się stało. Kiedy piach opadł, spojrzał z lekkim przerażeniem na to co spadło. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył małą, śpiącą dziewczynkę z długimi białymi włosami i odzianą w błękitne kimono. Jego żona wyrwała się z uścisku męża widząc ją, by jak najszybciej podbiec do dziecka. Wbiegła do lekkiego dołu i ukucnęła obok niej, patrząc na nią zmartwiona. Spojrzała uważnie na jej piękną twarz i jak powoli, z lekkim bólem, otwiera złote oczy i patrzy na kobietę.

- Nic ci nie jest? Skąd się wzięłaś? Dlaczego spadłaś z nieba? - zapytała zatroskana i lekko przestraszona sytuacją dziewczynki, na co ta zaczęła szybko mrugać. 

Zdezorientowana zaczęła się chwilę rozglądać dookoła, na końcu zatrzymując się na brunetce przed sobą.

- Gdzie ja jestem? - zapytała zdziwiona, nadal leżąc na piachu.

Kobieta potrzebowała kilku sekund by otworzyć usta, ale zamknęła je od razu. Nie wie kim ona jest i skąd się wzięła, poza tym, że spadła z nieba z burzowej chmury. Jednak patrząc w jej złote oczy, czuła jak wszystkie obawy odlatują i zostawiają jedynie troskę o małą dziewczynkę.

- W królestwie Parthevia. - odpowiedziała, lekko się uśmiechając i nie mogąc oderwać spojrzenia od niej. 

Jej mąż, kiedy tylko się wytrząsnął z transu, pobiegł nieporadnie do swojej ukochanej, prawie skacząc. Stał ten czas w amoku, nie wiedząc co się dzieje. To nie było normalne, że ludzie spadają z nieba i nic sobie przy tym nie robią! Roztrzęsiony i zmartwiony o swoją ukochaną nie mógł tak dalej tylko stać w miejscu i musiał coś zrobić. W głębi siebie ma obawę, że jest czymś złym, czymś co nie jest normalne i nie powinno tu być.

- Esla! - ukucnął obok kobiety, kątem oka obserwując nadal leżącą dziewczynkę. Wyglądała strasznie młodo, dziecięco. - Jesteś cała!? Powinnaś uważać z takimi rzeczami! Co jeśli coś by ci się stało? Sinbad nie może stracić matki. - złapał zatroskany kobietę za ramiona, patrząc na nią czule i ze strachem.

- Spokojnie. Nic mi nie jest. - uśmiechnęła się pocieszająco.

Zajęci sobą nie zauważyli kiedy osoba obok wstała do siadu i przyłożyła ręce do ziemi. Wiedziała co robi, widząc po nich głód i brak jakichkolwiek witamin. Byli biedni i cieszyli się, że mają siebie i pewnie syna, słysząc wcześniej wypowiedziane imię. Chciała im pomóc, na co odzywała się jej druga strona, ta dobra i której jeszcze nigdy nie pokazała. Zawsze starała się ją okryć, by Starszyzna i wyżsi od niej jednak zmienili zdanie o jej odesłaniu i by musiała zostać. Teraz jest już na to za późno i nie musi się tym obawiać, czując się wolna od nich i tego przytłaczającego miejsca z wcześniej. Para spojrzała dopiero, kiedy kątem oka dostrzegli zielone światło w pobliżu dziewczynki. Przed jej rękami zaczęło coś wyrastać i coraz bardziej rosnąć. Zdziwieni i lekko przestraszeni zaczęli obserwować cały proces rośnięcia rośliny przed sobą.

- Powinni Państwo więcej jeść. - powiedziała z lekkim uśmiechem, a niewielkie drzewo przed nią wyrosło i zaczęły na nim rosnąć jabłka. Wstała na lekko chwiejnych nogach i sięgnęła po jedno z nich, musząc stanąć na palcach i podała je kobiecie. - Proszę, nic się wam nie stanie. To tylko owoc. - kobieta przyjęła owoc trzęsącymi się rękoma, nie mogąc odwrócić wzroku z oczu dziewczynki. 

Z lekkim strachem ugryzła kawałek i powoli zaczęła przeżuwać, aż jej oczy rozszerzy się.

- Pyszne... - przełknęła i znowu ugryzła. 

Dziewczynka uśmiechnęła się szerzej, pokazując białe ząbki, w tym i kilka kłów. Ucieszyła ją odpowiedź kobiety, chcąc uzyskać taki efekt. Nie będzie krzywdzić miłych i dobrych ludzi, bo to sprzeczne jej jednej części. Jednak są na tym świecie też źli ludzie, którzy nie zaliczają się do tej grupy i na pewno kiedy takich spotka, to zajmie się nimi odpowiednio, tak jak to robią w miejscu skąd pochodzi jej ojciec. Może i się prawie wcale nie widzieli, ale są spokrewnieni i odziedziczyła po nim wiele cech.

- Pan też może spróbuje? - urwała kolejne jabłko, podając mężczyźnie przed sobą. 

Widząc reakcje swojej ukochanej przyjął z trzęsącą się ręką owoc od nieznanej, która spadła z nieba. Również ugryzł je z wahaniem i jak jego małżonce, zasmakowało mu. Oboje zaczęli jeść je ze smakiem, ciesząc się z posiłku, który jest tak pyszny. Pomyśleli, że będą musieli się spytać, czy dostaną też jedno dla ich syna, który jest teraz pod opiekom jednej z miłych staruszek z wioski.

- Jak ty to zrobiłaś? Jesteś magiem? - zapytał mężczyzna, kończąc jeść.

Dziewczynka wie o życiu na tej planecie i w tym świecie i dlatego nie może im się przedstawić jako postać, jaką jest na prawdę. Bycie magiem może jej bardzo ułatwić życie i nie wzbudzać żadnych podejrzeń co do niej. Wie też, że będzie sama w tym świecie i nikt z jej poprzedniego miejsca tutaj nie przyjdzie. Odesłanie wymazuje cię z ich świata i zostajesz zapomniany, nawet jeśli byłeś kiedyś bohaterem lub masz rodzinę. Jest się odsyłanym samotnie do innego świata i tam się żyje tak długo, jak się komuś spodoba. Wielu nie wytrzymuje zbyt długo, tęskniąc za starymi nawykami i swoim domem lub rodzinom, i kończy swoje życie lub włóczy się przez setki, jak nie tysiące, lat bez celu. Tak bywa, ale ona się cieszy, że została odesłana i może zacząć życie na nowo tutaj. 

- Zgadza się, jestem magiem. - zachichotała radośnie. - Na imię mi Maria. - podała im dłoń z ciepłym uśmiechem.

- Ja jestem Badr, a to moja ukochana Esla. - przyjął jej rękę z równie ciepłym i przyjacielskim uśmiechem.

- Miło mi poznać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top