9. 50 twarzy Ferrariego
Wczorajszy dzień był... Cóż, ciężko go opisać słowami – szczególnie tymi pozytywnymi, a niestety niefortunne zejście z Elijahem w kawiarni jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, iż dzisiejszy – ku mojemu rozczarowaniu – nie zapowiadał się lepiej. Byłam zmieszana i lekko wstrząśnięta tym faktem, lecz nie chciałam popadać w załamanie, dlatego też postanowiłam skupić się na znacznie przyjemniejszych aspektach tego koszmaru – mianowicie na powrocie Jasona.
Po wczorajszym przypadkowym spotkaniu z Ferrarim czułam się wręcz zobowiązana do szybkiej zmiany statusu naszej relacji z "przyjaciela od święta", który to w zwyczaju ma kontaktować się jedynie przy zbliżających się ważnych uroczystościach, na – ku zapewne zaskoczeniu niektórych – nie "przyjaciela od seksu", a "przyjaciela od drinka" i to bez odwzorowywania scen z "Friends with Benefits".
Tak więc weszłam do – od niedawna należącej do Ferrariego – restauracji w celu zaproponowania mu niezapomnianej nocy i obalenia fantazji czytelników o odgrywaniu przez nas epizodów z "50 twarzy Greya", gdyż planowałam przemienić erotyk w komedię z elementami horroru. No dobra, dla miłośników romansu zapewne też znalazłabym jakiś poboczny wątek, lecz bez sensu opisywać, kwitnącą niczym kwiaty w okresie ciepłej wiosny, miłość, gdy można powspominać stare i niezbyt dobre czasy u boku narzeczonego, którego – choć jestem przeciwna tego typu działaniom – gdybym tylko znalazła się wraz z nim w sytuacji podbramkowej, gdzie gra rozchodziła się o jedno życie, chętnie pozwoliłabym włoskiej mafii zabrać Elijaha na organy, czy coś w tym stylu. Dostrzegałam w tej sytuacji wiele plusów – nie tylko moje otarcie o śmierć, lecz także odkupienie win tej zdradzieckiej szui, która to miała na koncie tyle niecnych uczynków, iż w jego przypadku nieuniknionym wręcz zdawał się sąd ostateczny. No może niekoniecznie jego grzechy powinny być sądzone przed ludźmi pokroju Marka Hoffmana, czy Vita Corleone, gdyż tak makabryczna sceneria zdawała się pomysłem wyjętym wprost z innej bajki, ale fajnie byłoby usłyszeć, iż Elijah – dla pozytywnej odmiany – uczynił w końcu coś dobrego i zamilkł na wieki.
W moim zamiarze nie było prezencji historii w okrutnym wydźwięku, gdyż pomimo bólu, który przysporzył mi Elijah, doprawdy nie życzyłam mu źle, lecz mimo wszystko chciałam już zaznać spokoju i pozbyć się tego zdrajcy ze swojego życia. Nie mówiłam tu oczywiście o śmierci, a separacji. Chciałam odciąć niewidzialną nić, która nas łączyła, by wspólna przeszłość nigdy nie powróciła. Chciałam żyć pełnią kwintesencji. Doskonale wiedziałam, iż mogło się to ziścić, lecz by do tego doszło, musiałam całkowicie wymazać z pamięci obraz Francesco Hayeza, w którym to na pierwszym planie role całuśnych kochanków odgrywane były właśnie przeze mnie i mojego byłego już narzeczonego. W tym celu zmuszona byłam spalić symbol nieracjonalnego romantyzmu i, ucząc się na błędach innych – nie zamierzałam popełniać zbrodni Orfeusza. Wolałam zerkać w przód, a nie w tył, myśląc o przyszłości, budować swoje życie na nowo u boku osoby, która była mnie warta.
Tak więc pozostawiając przeszłość za sobą i przechodząc do znacznie przyjemniejszych tematów, powrócę do restauracji, w której to unosił się specyficzny, lecz niebywale przyjemny dla nozdrzy zapach. I nie, nie chodziło mi o odór desperacji, który od wczoraj podążał za mną niczym cień – będąc tak intensywnym i zawziętym w swych poczynaniach, iż nawet nuta tuberoza zmieszanego z bergamotką, migdałami, kawą, wanilią, jaśminem, drzewem sandałowym i kilkoma innymi ciekawymi dodatkami we fiolce "Good Girl" Carolina Herrera nie były w stanie go zakamuflować, a przepiękną woń świeżo przyrządzanych dan, która była tak wyrazista, że być może maskowała perfumy o nazwie "Amore Pavanelli" z edycji limitowanej "desperacja".
Unosząc się za przepiękną wonią, niczym kot z kultowej bajki "Tom i Jerry", trafiłam w miejsce, zwane otwartą kuchnią, które to było naprawdę fajnym architektonicznie pomysłem w tego typu restauracjach, gdyż goście prócz kosztowania kunsztu szefa kuchni, mogli także podziwiać wirtuoza przy pracy, dokładnie tak, jak robiłam to właśnie ja.
Chociaż... Jeśli zależało Ferrariemu na wykwintnej restauracji z rewelacyjną renomą, a nie domu uciech, lepiej by klienci jednak nie brali ze mnie przykładu i skupili całą swoją uwagę na daniach, a nie Jasonie, który był... Cóż... Był w odpowiednim miejscu i robił dokładnie to, do czego został stworzony – znajdował się w blasku fleszy i kradł całe show. To właśnie on był w centrum uwagi – i to wcale nie dlatego, iż uchodził za klona Michelle Morrone, czyli – nie bójmy się powiedzieć tego głośno – był chodzącym ciachem, a przez wrodzony talent i kunszt kulinarny oraz – no dobra, nie oszukujmy się – kipiący, niczym para z za długo trzymanego na gazie czajnika, seksapil.
Doprawdy ciężko było mi to przyznać, gdyż to w pewnym stopniu świadczyło o moich niepoprawnych pobudkach, lecz mimo iż było to dość niestosowne, postawiłam na szczerość.
Widok przystojnego mężczyzny w kuchni dosłownie przyprawiał ciało o dreszcze – nie te okropne, których to człowiek chce się czym prędzej pozbyć, lecz te przyjemne, których z ekscytacją łaknie się więcej i więcej. Podobnie jak obrazu, który miałam przed oczyma.
Przystojny mężczyzna w kuchni – zdawać by się mogło, nic niezwykłego, a jednak życie potrafiło zaskakiwać. W tym przypadku bardzo pozytywnie.
Seksualność, która wręcz buchała gorącem od Jasona, była niczym włoskie akty. Nie żebym kiedykolwiek miała przyjemność własnymi oczyma podziwiać tak wyrachowaną sztukę, lecz zaprezentowany mi obraz Ferrariego w kuchni, podchodził pod pornografię. Choć jego ciało otulone było kuchenną bluzą, umysł z niebywale rozwiniętą wyobraźnią bez trudu zilustrować mógł sobie dalszy przebieg tej historii. W końcu każdy dobry pornol posiadał jakiś fabularny wstęp. I choć nie zwykłam oglądać tak niesmacznych produkcji, byłam wręcz przekonana, iż ta sceneria idealnie wpasowałaby się w ramy filmów przeznaczonych dla dorosłych.
Nieziemsko przystojny kucharz; guziki od bluzy kucharskiej, które, wyczuwając odpowiedni moment, same pękają od oporu mięśni mężczyzny, demonstrując przy tym jego pokaźną klatę; desperatka, którą w jakimś stopniu podnieca, muskający ciało chłopaka niczym promienie letniego słońca, pot, dzięki któremu ten błyszczy niczym Las Vegas w pochmurną noc; blat, na którym, sądząc po okolicznościach, nie był kręcony Master Chef – choć taki tytuł filmu z pewnością nadałby się do tego rodzaju produkcji oraz znacznie przyczyniłby się do podbicia jego popularności – i na koniec widownia w postaci klientów.
Przyznaję – była to dość szalona wizja, nawet jak na mnie, ale nic nie poradzę, iż widok gotującego mężczyzny działał na mnie podniecająco, niczym kryształy mefedronu na narkomana. Być może mogło się obejść w tym przypadku bez zbędnych porównań do niezbyt smacznych w moim mniemaniu filmów, lecz by lepiej opisać fenomen, który dane było obserwować moim oczom, słowa rozpoczynające się na przedrostek "porno" najlepiej oddawały ten nieziemski stan. Co prawda utożsamianie mojej osoby z facetem oglądającym pornosa, było niebywale uwłaczające, lecz niezbędne zdawało mi się użycie właśnie takiego określenia, gdyż było ono najbardziej adekwatne do całej tej sytuacji.
Swoim nieszablonowym zachowaniem przypominałam właśnie oglądającego pornola mężczyznę. Z tą różnicą, iż w tym przypadku obyło się bez golizny w ekranie zwanym kuchnią i masturbacji, gdyż trochę jednak peszyli mnie jedzący tuż obok klienci.
Dobra, w tym rozdziale limit słabych dowcipów został już chyba wyczerpany. Całe to nawiązanie do porno było oczywiście żartem. Być może trochę niesmacznym, lecz czego można by się spodziewać po pornosach? One charakteryzowały się brakiem krzty wykwintności, dlatego też nie mogłam dłużej używać tego sformułowania, gdyż widok, który miałam przed oczyma, po brzegi przepełniony był smakiem. Oj tak, te potrawy, które przyrządzał – co niesamowicie ważne – ubrany od stóp do głów Jason, wyglądały w istocie niebywale smakowicie. I tym razem nie był to wytwór mojej nad wyraz rozwiniętej wyobraźni połączonej z ironicznym humorem, czy poczucie głodu na kacu, a niepodważalny fakt.
Reasumując – nastałe okoliczności zdawały się idealnym przepisem na pełną uroku komedię romantyczną. Doszliśmy właśnie do kulminacyjnego momentu, w którym to główna bohaterka pojmuje, iż uczucia, którymi darzy mężczyznę, nie można nazwać jedynie przyjaźnią. A ponieważ sprawy zaczęły prezentować się w następujący sposób, należało przyznać, iż do pełni ekstazy brakowało tu jedynie jakiejś hot sceny między bohaterami, która rozpaliłaby serca czytelników.
Czy poszukując wymyślonego narzeczonego, mogłam pozwolić sobie na małe zboczenie z kursu i rozkoszną chwilę przyjemności? Doprawdy pragnęłam tego, jak niczego wcześniej. Chciałam to poczuć. Zamoczyć usta w soczystej słodyczy i długo raczyć się smakiem, którego nigdy wcześniej nie dane mi było kosztować. Moje wnętrze błagało, bym zrobiła pierwszy krok w stronę chwilowego, lecz intensywnego spełnienia. Chciało, bym podeszła do Jasona, który gotując – zarówno dosłownie, jak i w przenośni – rozniecił gigantyczny płomień i patrząc głęboko w jego czekoladowe oczy, wyznała mu, czego domagało się moje przepełnione głodem wnętrze.
— Chciałabym... — Niepewny i zmysłowy jęk zdołałby wprowadzić w fazę rozkojarzenia każdego mężczyznę, dzięki czemu mogłam nieco szybciej zrealizować swoje pragnienia. — Chciałabym spędzić z tobą chwilę sam na sam. — Słowa te w połączeniu z intensywnym, przenikającym wręcz spojrzeniem były w stanie doprowadzić człowieka do euforii. — Tylko ty... — Zmysłowo ciągnięty po jego bluzie palec, delikatnie muskał skórę mężczyzny, pobudzając tym samym jego zbereźne myśli. — Ja... I jedzenie.
Nie, nie chodziło tu o truskawki i bitą śmietanę, która to często zwykła służyć w filmach i książkach jako erotyczny dodatek do igraszek. Z pewnością takowa chwila nierozwagi doprowadziłaby czytelników do spełnienia – w końcu od pierwszych stron książki, z tytułem noszącym moją historię, czekają oni na zbliżenie z jakimś przystojnym mężczyzną – najlepiej tajemniczym, niebezpiecznym i ciut sarkastycznym brunetem o wzroście około dwóch metrów i ciałem pokrytym tatuażami. Niestety, moje życie ciężko było utożsamić z "Wichrowymi wzgórzami", "50 twarzami Greya", czy czymś bardziej przyziemnym – jak na przykład no chociażby koncertem życzeń. Nie przewidziałam w nim happy endu, a zamiast romansu z kumplem i chwili rozkoszy, którymi z pewnością był w stanie mnie obdarować, wolałam jedzenie.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż taki przebieg wydarzeń z pewnością jest w stanie doprowadzić do frustracji wszystkich miłośników kiczowatych komedii romantycznych, którzy to liczyli właśnie na ostre bzykanie na kuchennym blacie, ale ja osobiście uważałam, iż wykorzystanie kuchni do dużo przyjemniejszych celów, było lepszym rozwiązaniem fabularnym dla tej bajki. I tak, wiedziałam, że te wszystkie romanse typu enemies to lovers, friends to lovers, secret relationship – no dużo można by tu jeszcze wymieniać – zdołały wszczepić w kobiety błędną ideę, iż życie bez mężczyzn pozbawione było sensu, lecz w istocie przekonanie to mijało się z prawdą. To nie faceci napędzali świat kwintesencją swojego istnienia. Spójrzmy prawdzie w oczy – bez mężczyzn uszło żyć, a bez jedzenia – no niestety nie dało się. Wielu ludzi uznałoby mnie zapewne za trzymającą urazę do przedstawicieli płci męskiej wariatkę, lecz to wszystko nie było jakimś tam widzimisiem skrzywdzonej kobiety, a niepodważalnym faktem, z którym – o zgrozo – nawet romantycy musieli się zgodzić. W końcu niestety samą miłością człowiek nie żyje, za to jedzenie zajmuje nie tylko specjalne miejsce w trójkącie Maslowa, ale także posiada własną piramidę żywienia, a fakt ten chyba jednak sprzyja mojej teorii.
— Ciężka noc?
Potężny męski głos wyrwał mnie z fazy rozmyślań.
Zmarszczyłam brwi w akcie zdziwienia. Doskonale wiedziałam, iż ludzie na kacu nie zwykli wyglądać ponętnie, niczym wyjęci wprost z magazynowych okładek modele, lecz nie sądziłam, że było ze mną dosłownie aż tak źle.
Z uwagi na okoliczności, mogłabym wysunąć pretensje do wszystkich przedstawicieli płci męskiej, w których jasno zadeklarowałabym, iż byli oni nic niewartymi dupkami, lecz kierująca mną frustracja i poczucie żalu nie były wystarczającym czynnikiem, by pokusić się o kłamstwo. Fakt – większość stąpających po ziemi facetów rzeczywiście nie była warta nawet grosza, lecz zdarzały się odbiegające od tej reguły wyjątki. Należało się jednak bardzo natrudzić, by takowe odnaleźć, a ja najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu. Mogłam brać, co los dawał i nie przejmować się dłużej brakiem partnera na ślub, ale nie... Ja postawiłam poprzeczkę nad wyraz wysoko i zamiast znaleźć byle jakiego faceta, szukałam idealnego księcia z bajki, który – mimo braku swojego istnienia – powoli wprowadzał mnie w alkoholizm i wiążący się z nim stan wiecznego kaca. Ponownie – mogłabym zwalić całą winę na mężczyzn, bo jak potocznie wiadomo, całemu złu tego świata winni byli właśnie faceci, lecz nie byłabym fair w stosunku do samej siebie, gdybym nie przyznała, iż sama byłam sobie winna. Gdyby nie moje wygórowane wymagania, zapewne już wczorajszego wieczoru doznałabym tego zaszczytu sączenia drinka w towarzystwie udawanego narzeczonego. (Nie)stety, szanowałam się na tyle, by doskonale wiedzieć, czego właściwie pragnęłam od życia. Każdy kandydat na speed datingu zdawał mi się więc nieodpowiedni, a jeśli miałam pojawić się na zaślubinach z panem nieidealnym, wolałam wcale na nie nie iść.
Być może przesadzałam, ale znałam siebie oraz swoje oczekiwania względem mężczyzn oraz innych ludzi i na moje nieszczęście Elijah także. Chłopak, który spędził u mego boku kilka lat, doskonale wiedział, iż nie poleciałabym na byle kogo – tu pojawia się pewien absurd, gdyż z bliżej nieokreślonych i całkowicie niewiadomych mi przyczyn, poleciałam na niego. Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło i nie rozumiem, co ja miałam w głowie, będąc w nim zakochana. Uznajmy, że chwilowe zaćmienie umysłu, bo inaczej nie da się tego wytłumaczyć i wróćmy do głównego wątku.
Tak więc gdybym pojawiła się na ślubie z pierwszym lepszym facetem – co swoją drogą byłoby niebywale głupim ruchem z mojej strony – Elijah od razu zwęszyłby podstęp. Moim narzeczonym po prostu musiał być mężczyzna, w którym wybujałe ego Elijaha dostrzegłoby większe, bądź mniejsze zagrożenie. Potrzebowałam faceta, w którego towarzystwie Elijah poczułby powiew niebezpieczeństwa na karku. Chłopaka, który był chodzącym wyzwaniem. Niebywale przystojnego, wygadanego i spoglądającego na mojego byłego z góry – nie w sensie mentalnym, a fizycznym, by Elijah mógł poczuć się przy nim malutki. Niestety znalezienie takiego ideału było niesamowicie trudne – rzec by można, niemożliwe. Doskonałym dowodem na potwierdzenie mojej tezy był chociażby, wywołany wczorajszym babskim wieczorem, kac. Tak więc wracając do pytania, które zadał Jason – czy ta noc była ciężka? W cholerę. Na domiar złego nie tylko ona była tragiczna...
— Noc i poranek — poprawiłam go.
— Przydałaby ci się kawa i...
— Jakieś cudowne śniadanie — dokończyłam za niego. Tak się niefortunnie złożyło, iż przez poranną niedyspozycję spowodowaną nieumiarkowaniem w piciu, nie przygotowałam sobie nic do jedzenia. Na szczęście znałam pewnego wybitnego szefa kuchni i tak się idealnie składało, że właśnie miałam przyjemność rozmawiać z tym jegomościem. — O tak, poproszę — dodałam rozmarzonym tonem. — Za pyszny posiłek na słodko jestem w stanie zrobić naprawdę wiele.
— Doprawdy? — zapytał, gdy na jego twarz wkradł się cwany uśmiech. — Co więc proponujesz? — dodał. W jego głosie wyczuwalna była nutka dwuznaczności. Jason już wcześniej zapraszał mnie na zaplecze z alkoholem. Oczywiście były to tylko niewinne żarty, ale spodziewałam się, iż nie dożyję ich końca, a ponieważ odtworzone przez moja wyobraźnię porno, było z mojej strony wystarczającym zboczeniem w kierunku Jasona, nie chcąc przedłużać tej flirciarskiej pogawędki, zdecydowałam się na szybką i krótką odpowiedź.
— Zapłatę.
— W naturze?
Dobra, nie planowałam dać się upolować, ale przepadłam. Brunet zarzucił wędkę z całkiem śmiesznym tekstem, a ja nie byłam w stanie być względem niej obojętna. Złapałam przysłowiowy haczyk, dając się tym samym wciągnąć w tę – być może i mało stosowną – rozmowę.
— Chciałbyś — odparłam figlarnie, machając przy tym głową na boki w akcie niedowierzania w męską naturę, która była na tyle zboczona, by nie móc przepuścić żadnej okazji na ćwiczenie uwodzenia.
— Z grzeczności nie zaprzeczę.
Być może dla osób postronnych sposób naszej rozmowy wyglądał na zaloty, lecz ja odbierałam go nieco inaczej. Znałam Jasona na tyle, by wiedzieć, iż prowadziliśmy jedynie zwykłą pogawędkę na niesamowicie wysokim poziomie, a ponieważ lubiłam tego typu słowne gierki, postanowiłam kontynuować wymianę zdań, przez wielu mylnie postrzeganą jako flirt.
— Jedynie z grzeczności?
— A liczysz na coś więcej?
— Owszem. Na śniadanie.
— To dopiero po trzeciej randce.
— Według kodeksu randkowania po trzeciej randce przywilejem zwykle jest seks.
— Proponujesz coś?
— A i owszem. Omińmy te randkowe ceregiele i przejdźmy do konkretów.
— Seks przy ludziach? Nie wypada.
Nie to miałam na myśli, ale przyznać należało – wyszedł mu ten żart.
— W takim razie pozostaje nam jedynie śniadanie — rzekłam pewnie, gdyż to o jedzenie tak naprawdę przez cały ten czas się rozchodziło. Gadka o seksie była jedynie niewinnym dodatkiem do rozmowy. Taką przysłowiową wisienką na torcie – niby zbędnym dodatkiem, gdyż to ciasto pełniło główną atrakcje na przyjęciach, a jednak potrzebnym pod względem wizualnej egzystencji.
Na te słowa Ferrari posłał mi zadziorny i uroczy w swej naturalności uśmiech. Po czym kazał zająć jedno z dostępnych w restauracji miejsc, informując mnie tym samym, iż przyrządzi śniadanie, na którym na tamten moment niesamowicie mi zależało.
— Dziękuję — powiedziałam i odeszłam, wypatrując wzrokiem dwuosobowego stolika, przy którym to rozsiadłam się wygodnie w oczekiwaniu na deser i wisienkę na torcie, którą – według zrodzonego w moim umyśle planu – miał być nasz wspólny wieczór.
______________________________________________
Hejka Różyczki! ❤️
W ten upalny wrzesień postanowiłam jeszcze nieco podnieść temperaturę 🥵 Podejrzewam, że hot sceny z Jasonem nie pomogły Wam w przetrwaniu tych stopni 🤭, dlatego czas ochłodzić atmosferę małym spojlerem 😈 Następny rozdział w przyszłym tygodniu i tu niespodzianka - możliwe, że Amore w końcu znajdzie odpowiedniego kandydata na swojego Wymyślonego Narzeczonego 😏 Domyślam się, iż podejrzewacie, że będzie to Ferrari i nie mam zamiaru utwierdzać Was w przekonaniu, że jest inaczej 😈 Ale o tym w swoim czasie 🤭
Do następnego rozdziału "WN"! 💘
Buźka, Sonreir_K 💋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top